czyli o poziomie niektórych autorytetów
W związku z recenzją powieści Konrada T. Lewandowskiego Orzeł bielszy niż gołębica wywiązała się dyskusja na temat tego, czy powieść może być szkodliwa i o autorytetach, bowiem jedynym jak na razie argumentem za tym „dziełem” jest to, iż w jego promocję włączyło się wiele „autorytetów”.
W tym wypadku książka to nie tylko powieść, ale i przedmowa K. Dudka oraz posłowie dr Pawła Korzeniowskiego. Jakże ja tęsknie za radziecką modą, która tak mnie kiedyś śmieszyła, zgodnie z którą podawano przed nazwiskiem, jeśli już ktoś chciał się z tytułami afiszować, pełny tytuł naukowy (ze wszystkimi zdobytymi tytułami od najniższego do najwyższego) i stopień wojskowy, o ile taki posiadano. Wiadomo było od razu, czy dana osoba to teoretyk, czy praktyk, akademik czy frontowiec, humanista czy inżynier. A tak nie wiadomo, czy to doktor teologii, czy też ma doktorat z matematyki. Niby jeśli nazwisko niezbyt popularne można sobie wygooglować, ale ilu to robi? Doktor to doktor, profesor, to profesor, a od czego, to już nie jest ważne.
Pan dr Korzeniowski między innymi twierdzi w swym tekście, całkiem na poważnie, choć póki się nie przeczyta, to trudno uwierzyć, że kiedyś
(str.398) Były to wojny kolorowe, malownicze, pełne swoistego uroku i nostalgii, gdzie honor i odwaga liczyły się bardziej niż technika.
Przywołajmy tutaj obrazy z naszego sztandarowego dzieła literackiego, z Trylogii, której autorowi zarzucano już wiele, ale na pewno nie to, że atmosfery dawnych czasów oddać nie potrafił. Kmicic modlący się przy wtórze wrzasków mordowanych cywilnych bezbronnych protestantów, bo zabijanie heretyków na pewno jest miłe Bogu, nadziewanie ludzi na pal, rozrywanie dzieci na sztuki, stosy odciętych kobiecych piersi przy drogach, gwałty, eksterminacja całych osad łącznie z kobietami i dziećmi. To są kolory wojny panie dr Korzeniowski i nie zmieniły się one od czasów scysji między Kainem i Ablem. Teraz nazywamy je zbrodniami wojennymi, ale nie wtedy, a zwłaszcza nie gdy to my innym to robiliśmy. Legiony rzymskie nie byłyby takim zabójczym narzędziem, podobnie jak wcześniej hoplici i inne formacje przed, oraz po nich, gdyby technika (broń i uzbrojenie oraz taktyka) nie miały dawniej znaczenia. Terror, broń masowego rażenia, to nie są wynalazki naszych czasów, podobnie jak podążające od zawsze za wielkimi armiami zarazy. I Pan uważa, że wojna kiedykolwiek była kolorowa, honorowa i rycerska?
Przy okazji – chciałbym zobaczyć miny tych piewców pięknej i kolorowej wojny, gdyby im kazano asystować w szpitalu polowym albo jeszcze lepiej przy stole do sekcji lub przy zapełnianiu masowych grobów, bo coś po tej kolorowej bitwie trzeba z ciałami zrobić. A może chętnie obejrzeliby włóczenie końmi i inne podobne kolorowe rozrywki? Takie są właśnie nasze autorytety, którym niestety zbyt wielu rodaków ufa ślepo, przyjmując ich objawione mądrości jako prawdy absolutne. Jak książka może być szkodliwa? Ano choćby tak, propagując podobne tezy.
Po pierwszej wojnie światowej, Wielkiej Wojnie jak wtedy mówiono, optymiści, czyli naiwniacy nie znający natury ludzkiej, myśleli, że to już ostatnia z wojen. Że nie znajdzie się nikt, kto by chciał powtórki z tego koszmaru. Długo trzeba było, by się następne pokolenie naiwnych nabrało na sztandary i fanfary, Boga, Honor i Ojczyznę, piękną i kolorową wojnę?
Na pewno wielka w tym była zasługa „autorytetów” propagujących wojny piękne i kolorowe, sprawiedliwe i słuszne, niezbędne, konieczne, prewencyjne i Bóg wie jeszcze jakie. Profesorów udowadniających niezbywalne prawa narodu i odwieczne krzywdy, pisarzy sławiących armię i wojnę oraz czasy, kiedy to ich armie biły innych, a nie kiedy je bito.
Nie rozpisuję się dalej, bo recenzja Orła już jest, a tutaj chciałem zająć się tylko tym jednym cytatem
Wasz Andrew
Uwaga autora przedmowy a zawartość książki to nie to samo. Rozumiem, że pogląd ten cię rozsierdza, bo wychwalanie wojny i jej bezrefleksyjny kult mnie też denerwuje. Niemniej nadal pozostaje to poglądem poza treścią powieści.
OdpowiedzUsuńZauważ też, że książkę wydano w 2013 czyli przed wzmożeniem religijno-patriotycznym.
I wreszcie, jeśli stosować twoje standardy, większość książek w jakiś sposób jest szkodliwa. Ja się fizyki z powieści nie uczę, tym bardziej steampunkowych, bo ten gatunek jest dla mnie czymś jak sci-fi retro.
Gorzej, że nawet bym nie zauważyła tych błędów.
Zgadza się, ale przecież nie twierdziłem, że to to samo. Z drugiej jednak strony, jeśli w recenzjach podnosi się tak pozapowieściowe elementy jak jakość okładki czy szata graficzna, czyli są to recenzje książek, to tym bardziej można uwzględnić przedmowę i posłowie, zwłaszcza jeśli wskazują na pewien określony kierunek interpretacji oraz oceny powieści. Jak zapewne zauważyłaś, czasami recenzuję książkę, czasami tylko powieść, a czasami wybieram drogę pośrednią. Zawsze jednak staram się uzasadnić swoją ocenę i podkreślić jej subiektywność.
UsuńCo do błędów,. to pewnie w książce kucharskiej czy innej leżącej równie daleko od moich zainteresowań, też bym ich nie zauważył. Wtedy albo bym jej nie recenzował, albo coś specjalnego musiał wymyślić ;)
Tak, może i masz rację. W tym zalewie czytelniczej tandety coraz trudniej wyszukać prawdziwie wartościowe rzeczy. Dlatego nie tylko chwalę perełki, ale i ganię miernotę. Oczywiście kwestie wartości to sprawa subiektywna, więc każdy ma prawo do swoich ocen. Inna sprawa, że jak spojrzysz na moje recenzje z ocenami na „pięć” to rozrzut gatunkowy jest spory. Od lekkiej rozrywki po poważniejsze dzieła, ale zasadniczo Wielką Literaturę pozostawiam Ambrose :)