Patrick DeWitt
Bracia Sisters
tytuł oryginału: The Sisters Brotherstłumaczenie: Paweł Schreiber
okładka: Dan Stiles
wydawnictwo: Czarne 2013
seria: Proza Świata
Bracia Sisters Patricka DeWitt, amerykańskiego prozaika, który z niejednego pieca chleb jadał, nim pióro przyniosło mu sukces, to jedna z tych nielicznych książek, po które sięgnąłem nie z przypadku, nie z przymusu ani też zgodnie z własnym kluczem ulubień i zainteresowań, lecz z polecenia – na skutek poznania opinii osób, które już ją przeczytały. Czy tym razem moje odczucia zbiegły się z odczuciami innych, czy też jak zwykle się z nimi rozminęły?
Akcja powieści rozgrywa się w czasie gorączki złota w latach pięćdziesiątych XIX wieku. Słynący ze swojej brutalności bracia Eli i Charlie Sisters zostają wysłani z Oregon City do Kalifornii ze zleceniem zabicia wroga swojego szefa. DeWitt przywraca w swojej książce do życia saloony, rozpadające się miasteczka zachodnich stanów i cały Dziki Zachód, kreśląc przy tym galerię barwnych, pełnokrwistych postaci i z wyczuciem dawkując napięcie, absurd, groteskę i śmiech. Bracia Sisters to mistrzowski hołd złożony czarnym westernom i ukłon w stronę Cormaca McCarthy’ego oraz Joela i Ethana Coenów.
Tyle notka od wydawcy umieszczona na okładce i w kwestii zarysu fabuły, przybliżenia tematyki, niech to wystarczy, żeby przyszłemu czytelnikowi nie psuć lektury zdradzonymi przez czasem szczegółami. Poniżej notki na okładce, a także na jej wewnętrznych stronach, znalazły się liczne cytaty pełnych uznania fragmentów recenzji ze źródeł znanych i uznanych oraz informacja o wyróżnieniach, jakimi powieść uhonorowano. Czy okazały się zasadne?
Moja przygoda z westernem zaczęła się już przed wiekami, w latach wczesnoszkolnych. Choć nie mogłem ścierpieć produkcji filmowych opartych na twórczości Karola Maya, to jego powieściami zaczytywałem się namiętnie. Krótko, bo miałem wówczas dużo czasu na pożeranie książek i May szybko się skończył, ale tematyki nie porzuciłem i w przerwach między innymi gatunkami literatury do Dzikiego Zachodu powracałem z przyjemnością. Stopniowo, z biegiem lat, drogi moje i westernu jednak się rozeszły, głównie ze względu na kompletne oderwanie głównego nurtu gatunku od wszelkich realiów, nie tylko współczesnych, ale nawet tych historycznych. Oczywiście zdarzały się sporadyczne spotkania z dawną Ameryką, dość często satysfakcjonujące, ale były to lektury wstępnie wytypowane na podstawie wieści z wiarygodnych źródeł. Byłem więc ciekaw, czy i tym razem udało mi się trafić na czytelniczą żyłę złota.
Od pierwszych stron DeWitt objawia się czytelnikowi jako autor o oryginalnym stylu. Urzeka okraszony dowcipem realizm uwzględniający nie tylko to, co dzisiaj wiemy o Dzikim Zachodzie, nie tylko ówczesny nastrój, klimat, stosunki społeczne czy mentalność, ale nawet ówczesne wyobrażenia na temat tego, co możliwe, a co nie. Akcja nie pędzi na łeb na szyję, ale idzie w tempie stosownym do ówczesnego świata, w którym najszybszym środkiem komunikacji był dobry koń (czasem koń żelazny, ale ten nie wszędzie docierał). Nie znajdziemy tu też napięcia w typie nowoczesnej sensacji czy thrillera, a mimo to całość czyta się z wielką przyjemnością. Humor przeplatający się z brutalnością, prostactwo krzyżujące się z filozoficznymi rozważaniami, samo życie. Niestety, ten realizm prowadzi do prostego wniosku, że Dziki Zachód raczej nie był miejscem, w którym chciałaby się znaleźć większość z nas. Nie chodzi tylko o to, że był to świat bezprawia, przemocy, biedy, chorób i przedwczesnych śmierci. Świat w którym miłość jest luksusem, a Dobro niebezpiecznym marzeniem. Rzecz w tym, iż Bracia Sisters, jak rzadko która książka czy film, ukazują, iż pomimo haseł głoszących, że Ameryka była światem możliwości dla wszystkich, to tak naprawdę tylko nieliczni osiągali sukces i stabilizację, a zdecydowana większość nie mogła liczyć nawet na jakie takie życie (inna sprawa, że dla zbyt wielu w ówczesnej Europie życie było jeszcze gorszym koszmarem) i jakąkolwiek pewność jutra. Wszystko było tymczasowe, nie tylko miasteczka, które powstawały z dnia na dzień i równie szybko potrafiły się wyludnić, ale przede wszystkim brak pewności jutra większości ludzi. Oczywiście, do szczegółów można się przyczepić, lecz ten realizm ogólny, klimatyczny, to wielka zaleta powieści, co z drugiej strony jest pewnym obciążeniem dla czytelnika, który nie jest na takie obrazy przygotowany.
Mocną stroną Braci jest wątek przemiany duchowej jednego z bohaterów, który dojrzewa do obrania własnej drogi w życiu. Pięknie pokazany element psychologiczny zgrany z akcją, z okolicznościami zewnętrznymi w sposób, który podkreśla wpływ świata na to, co się dzieje w naszej głowie. Nie zawsze jest to przełożenie wprost, ale zawsze jest, i tutaj ciekawie to ukazano.
Powieść DeWitta wymyka się recenzentom zafiksowanym na punkcie etykietowania i szufladkowania. Na pewno daleko tej książce do kanonu zwanego klasycznym westernem, ja bym powiedział, że to po prostu western na miarę XXI wieku, zrywający z infantylnymi schematami gatunku i tworzący nową jakość. Można się doszukiwać w Braciach wielu płaszczyzn interpretacji. Można nawet się pokusić o analizowanie nawiązań i aluzji mitologicznych. Dla mnie to jednak delikatnie mówiąc przeintelektualizowanie; idąc tą drogą można się takich rzeczy dopatrzyć wszędzie, nawet w newsach z tabloidów.
O fabule można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest wielowątkowa. To może być wielką zaletą dla czytających „z doskoku”; nie sposób się pogubić. Z drugiej strony nie jest to żadną wadą nawet dla zakochanych, jak ja, w wielotorowych intrygach.
Gdyby ktoś zapytał, który aspekt Braci Sisters najbardziej mnie urzekł, trudno byłoby odpowiedzieć. Całość jest absolutnie kompletna, przekonująca i na swój sposób urzekająca, podobnie jak grafika na okładce (wydania, które mi wpadło w ręce), a która jest odpowiednim do treści zarówno wstępem, jak podsumowaniem. Gorąco zapraszam do lektury
Wasz Andrew
Moja przygoda z westernem zaczęła się już przed wiekami, w latach wczesnoszkolnych. Choć nie mogłem ścierpieć produkcji filmowych opartych na twórczości Karola Maya, to jego powieściami zaczytywałem się namiętnie. Krótko, bo miałem wówczas dużo czasu na pożeranie książek i May szybko się skończył, ale tematyki nie porzuciłem i w przerwach między innymi gatunkami literatury do Dzikiego Zachodu powracałem z przyjemnością. Stopniowo, z biegiem lat, drogi moje i westernu jednak się rozeszły, głównie ze względu na kompletne oderwanie głównego nurtu gatunku od wszelkich realiów, nie tylko współczesnych, ale nawet tych historycznych. Oczywiście zdarzały się sporadyczne spotkania z dawną Ameryką, dość często satysfakcjonujące, ale były to lektury wstępnie wytypowane na podstawie wieści z wiarygodnych źródeł. Byłem więc ciekaw, czy i tym razem udało mi się trafić na czytelniczą żyłę złota.
Od pierwszych stron DeWitt objawia się czytelnikowi jako autor o oryginalnym stylu. Urzeka okraszony dowcipem realizm uwzględniający nie tylko to, co dzisiaj wiemy o Dzikim Zachodzie, nie tylko ówczesny nastrój, klimat, stosunki społeczne czy mentalność, ale nawet ówczesne wyobrażenia na temat tego, co możliwe, a co nie. Akcja nie pędzi na łeb na szyję, ale idzie w tempie stosownym do ówczesnego świata, w którym najszybszym środkiem komunikacji był dobry koń (czasem koń żelazny, ale ten nie wszędzie docierał). Nie znajdziemy tu też napięcia w typie nowoczesnej sensacji czy thrillera, a mimo to całość czyta się z wielką przyjemnością. Humor przeplatający się z brutalnością, prostactwo krzyżujące się z filozoficznymi rozważaniami, samo życie. Niestety, ten realizm prowadzi do prostego wniosku, że Dziki Zachód raczej nie był miejscem, w którym chciałaby się znaleźć większość z nas. Nie chodzi tylko o to, że był to świat bezprawia, przemocy, biedy, chorób i przedwczesnych śmierci. Świat w którym miłość jest luksusem, a Dobro niebezpiecznym marzeniem. Rzecz w tym, iż Bracia Sisters, jak rzadko która książka czy film, ukazują, iż pomimo haseł głoszących, że Ameryka była światem możliwości dla wszystkich, to tak naprawdę tylko nieliczni osiągali sukces i stabilizację, a zdecydowana większość nie mogła liczyć nawet na jakie takie życie (inna sprawa, że dla zbyt wielu w ówczesnej Europie życie było jeszcze gorszym koszmarem) i jakąkolwiek pewność jutra. Wszystko było tymczasowe, nie tylko miasteczka, które powstawały z dnia na dzień i równie szybko potrafiły się wyludnić, ale przede wszystkim brak pewności jutra większości ludzi. Oczywiście, do szczegółów można się przyczepić, lecz ten realizm ogólny, klimatyczny, to wielka zaleta powieści, co z drugiej strony jest pewnym obciążeniem dla czytelnika, który nie jest na takie obrazy przygotowany.
Mocną stroną Braci jest wątek przemiany duchowej jednego z bohaterów, który dojrzewa do obrania własnej drogi w życiu. Pięknie pokazany element psychologiczny zgrany z akcją, z okolicznościami zewnętrznymi w sposób, który podkreśla wpływ świata na to, co się dzieje w naszej głowie. Nie zawsze jest to przełożenie wprost, ale zawsze jest, i tutaj ciekawie to ukazano.
Powieść DeWitta wymyka się recenzentom zafiksowanym na punkcie etykietowania i szufladkowania. Na pewno daleko tej książce do kanonu zwanego klasycznym westernem, ja bym powiedział, że to po prostu western na miarę XXI wieku, zrywający z infantylnymi schematami gatunku i tworzący nową jakość. Można się doszukiwać w Braciach wielu płaszczyzn interpretacji. Można nawet się pokusić o analizowanie nawiązań i aluzji mitologicznych. Dla mnie to jednak delikatnie mówiąc przeintelektualizowanie; idąc tą drogą można się takich rzeczy dopatrzyć wszędzie, nawet w newsach z tabloidów.
O fabule można powiedzieć wszystko, ale nie to, że jest wielowątkowa. To może być wielką zaletą dla czytających „z doskoku”; nie sposób się pogubić. Z drugiej strony nie jest to żadną wadą nawet dla zakochanych, jak ja, w wielotorowych intrygach.
Gdyby ktoś zapytał, który aspekt Braci Sisters najbardziej mnie urzekł, trudno byłoby odpowiedzieć. Całość jest absolutnie kompletna, przekonująca i na swój sposób urzekająca, podobnie jak grafika na okładce (wydania, które mi wpadło w ręce), a która jest odpowiednim do treści zarówno wstępem, jak podsumowaniem. Gorąco zapraszam do lektury
Wasz Andrew
Moja przygoda z westernami zakończyła się na wspomnianym Mayu. Jakoś nigdy nie pałałem zbytnią miłością do tego gatunku. Nie zmienia to faktu, że od pewnego czasu w moich planach czytelniczych znajduje się recenzowana już przez Ciebie powieści "Witajcie w Ciężkich Czasach" E.L. Doctorowa. "Bracia Sisters" także sprawiają wrażenie wartościowej lektury.
OdpowiedzUsuńA przy okazji Patricka Dewitta to całkiem niedawno ukazała się jego powieść "Podmajordomus Minor" (akcja dzieła nie ma jednak nic wspólnego z Dzikim Zachodem).
Po Braciach mam chęć poczytać coś jeszcze DeWitta. Co do Witajcie w Ciężkich Czasach, to jest tak odmienna od Braci, że dotąd takie różnice wewnątrzgatunkowe to chyba tylko w fantastyce były. Widać western ewoluuje; w porównaniu do klasycznego kanonu zmienił się chyba nawet bardziej, niż kryminał.
Usuń