Strony

poniedziałek, 7 marca 2016

Szumy i szmery, czyli "Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973" Murakamiego

Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973

Haruki Murakami

Tytuł oryginału: Kaze no uta o kike. Sen kyuhayku nanaju san nen no pinboru
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 320





Renomę, jaką określony pisarz cieszy się w danym kraju, możemy rozpoznać po tendencjach przejawianych przez miejscowe literackie oficyny. W przypadku twórców, którzy mogą poszczycić się niemałym uznaniem, popularnym zabiegiem jest publikowanie wszelkich dzieł, firmowanych ich nazwiskiem. Trudno jednoznacznie orzec, czy ta prawidłowość jest związana z chęcią zapoznania czytelników z całym dorobkiem artysty (założeniem byłaby więc szczytna misja edukacyjna) czy też jest to przeświadczenie, że każdy nowy tytuł owego literata sprzeda się niczym ciepła bułeczka (motywacją do działania byłoby tutaj żądza zysku i zaspokojenie finansowych potrzeb). Problemy w orzeczeniu motywacji, jakimi kierują się wydawcy w żadnym wypadku nie zmieniają faktu, że są na polskim rynku czytelniczym osobnicy, których książki ogłaszane są wręcz taśmowo. Do grona takich rozchwytywanych autorów z pewnością należy Haruki Murakami. W myśl przedstawionej wyżej idei, w roku 2014 po raz pierwszy w Europie (w tym m.in. i w Polsce) ukazały się nietłumaczone dotąd, najwcześniejsze powieści japońskiego wiecznego kandydata do Literackiej nagrody Nobla – zebrane w jednym tomie Słuchaj pieśni wiatru oraz Flipper roku 1973, dzieła, którym chciałbym dzisiaj poświęcić chwilę uwagi.


Oba utwory stanowią pierwsze dwie części tzw. tetralogii Szczura, w skład której wchodzą jeszcze powieści Przygoda z owcą oraz Tańcz, tańcz, tańcz. Prezentowane pozycje charakteryzują się skromną objętością. Wyróżniają się także brakiem wyraźnie zarysowanej linii fabularnej – trudno traktować je w kategoriach klasycznych historii, w przypadku których określone wydarzenia i działania prowadzą do skutków, pociągających za sobą daną wymowę czy pointę. Słuchaj pieśni wiatru oraz Flipper roku 1973 kojarzą się bardziej ze swobodną literacką mozaiką, eksperymentalnymi metodami przekazu, nieszablonowym podejściem do prozy, która z założenia ma stanowić rodzaj komunikacji możliwy do dekodowania przez odbiorcę. Tymczasem informacja nadawana przez Murakamiego jest zniekształcona, niezbyt klarowna i trudna do jednoznacznego odczytania – czytelnik ma prawo poczuć się skonfundowanym i zagubionym w gąszczu słów, splątanych w dziwaczne literackie fantazje.

Oba dzieła cechują się specyficzną strukturą, która nadaje im rys niezwykłości i oryginalności. Tekst sprawia wrażenie poszarpanego, bowiem podzielony jest na krótkie fragmenty, które niekiedy przywodzą na myśl luźny zbiór impresji; czasami plątaninę ulotnych refleksji i rozwlekłych dygresji; innym zaś razem przypominają obrazki z kalejdoskopu, wesoło mrugające do zdezorientowanego czytelnika. Fragmenty fikcyjnych utworów przeplatają się z transkrypcją radiowej transmisji, a treść uzupełniają zapis odgłosów towarzyszących imprezie, rysunki, cytaty oraz teksty piosenek. Ponadto Słuchaj pieśni wiatru odznacza się swoistym minimalizmem, który przejawia się choćby w partiach dialogowych, niekiedy sprowadzonych wyłącznie do kwestii wypowiadanych przez poszczególne postacie. Może to sugerować silną koncentrację na omawianym zagadnieniu, chociaż takie wyobrażenie szybko blednie, gdy weźmie się pod uwagę tematykę prowadzonych rozmów, nierzadko ocierającą się o absurd. Flipper roku 1973 to z kolei powieść z podwójnym pasmem narracyjnym, w którym na przemian rysowane są perypetie dwójki bohaterów (z przeskakującej perspektywy pierwszo- oraz trzecioosobowego narratora).

Tak jak w przypadku pozostałych dzieł Harukiego Murakamiego, strony Słuchaj pieśni wiatru oraz Flippera roku 1973 zapełnia cała galeria interesujących indywiduów. Głównym protagonistą obu utworów, który jednocześnie relacjonuje zachodzące zdarzenia jest młody mężczyzna o specyficznym rysie osobowościowym. Jest to człowiek przeświadczony, że z każdej sytuacji można się czegoś nauczyć, co skutkuje wieloma gorzkimi doświadczeniami, niezrozumieniem, przypadkami oszustw ze strony bliźnich, ale także niecodziennymi przygodami. Ponadto jest to osobnik cierpliwy i uważny, emanujący spokojem i wzbudzający zaufanie. Nie odzywa się nieproszony, nie zabiera głosu, dopóki nie zostanie do niego skierowane konkretne pytanie, jest za to skory do udzielania bezinteresownej pomocy. Najważniejszym przymiotem bohatera jest rozbudowany do perfekcji aparat odbiorczy – młodzieniec jest niczym gąbka, łapczywie chłonąca historie przytaczane przez innych ludzi, bez względu na ich merytoryczną wartość. Wydaje się, że jest on pomny na słowa leczącego go w młodości doktora, który stwierdza, że: Cywilizacja opiera się na przekazie (…). Jeśli nie potrafi się czegoś wyrazić, jest zupełnie tak, jakby to coś nie istniało. Było zerem [1]. Z tego względu, chłopak decyduje się pełnić funkcję magazynu danych czy też nośnika – ludzie bezwiednie darują mu cząstki swojej przeszłości, które są niczym kamienie wrzucane do głębokiej studni. Można odnieść wrażenie, że w ten sposób Murakami ciekawie zasygnalizował postępujący problem alienacji, który dotyka współczesne, wysoko rozwinięte społeczeństwa. W ogromnych ludzkich skupiskach pojawia się wiele jednostek, które mają coś istotnego do powiedzenia, ale ich głos ginie w odmętach gwaru i szumu, wznoszonego przez hałaśliwą ciżbę. Człowiek oplatany jest skorupą anonimowości, skazywany na separację, a jego poczucie obcości rodzi się głównie z kryzysu zaufania oraz braku umiejętności wysłuchiwania innych, będącego wynikiem skrajnego egocentryzmu. To izolowanie się ludzkich osobników jest dodatkowo podkreślane przez przywołanie biografii fikcyjnego literata, Dereka Heartfielda, który pada ofiarą społecznego ostracyzmu i wykluczenia.

Pozostając jeszcze przy kwestii pisarstwa, warto wspomnieć, że Słuchaj pieśni wiatru, to utwór, w którym można doszukać się cech znamiennych dla nouveau roman – Murakami wprowadza motyw autotematyzmu, czyli wplatania w dzieło refleksji i spostrzeżeń dotyczących tegoż dzieła. Narrator dzieli się z czytelnikiem uwagami na temat literackiej pracy, zdradza warsztatowe sztuczki, boleje nad twórczą niemocą czy trudami, związanymi z formowaniem swoich myśli i pochwytywaniem ich w karby zdań.

Interesującą postacią, zasługującą na krótką wzmiankę jest także Szczur, od którego pochodzi nazwa tetralogia Szczura. Jest to mężczyzna mniej więcej w wieku narratora, z którym pozostaje w bliskiej przyjaźni od momentu poznania się na jednej z imprez w trakcie studiów. Co ciekawe, Szczur jest osobnikiem dość tajemniczym – niewiele o nim wiadomo, trudno określić jego aktualne zajęcia, po tym jak z nieznanych przyczyn zdecydował się opuścić mury uczelni, jeszcze trudniej jest zrozumieć pobudki niektórych z jego działań. Jego sylwetka prześlizguje się po kartach powieści, migocze niewyraźnie gdzieś w oddali, niejasno wpływa na aktualne wydarzenia, wynurza się niespodziewanie z niebytu, by za moment ponownie się w nim zagłębić. Można pokusić się o konstatację, że Szczur dobrze uosabia ignorancję na temat własnej psychiki, słabą znajomość swojego wnętrza, która skutkuje egzystencjalnym miotaniem się, niepewnością, niezdecydowaniem, poczuciem zagubienia. Szczur podejmuje pewne działania w kierunku eksploracji odmętów swojej duszy (wsłuchując się w jej szum, czyli swoistą pieśń wiatru), bowiem zrozumienie siebie może stać się przepustką do otaczającego świata, który przytłacza swoją wielkością i skutecznie uniemożliwia próby prześlizgnięcia się do niego, co skutkuje egzystencją na uboczu, poza społecznym marginesem.

Oba utworu, jako pierwsze dzieła w dorobku Harukiego Murakamiego, można także odczytywać przez pryzmat późniejszej twórczości. Fani japońskiego artysty z pewnością znajdą radość w wyszukiwaniu wątków, które przedzierzgną się w samodzielne historie oraz motywów, powtarzających się w kolejnych powieściach. W moim odczuciu szczególnie interesujące jest zagadnienie dotyczące przeszłych przeżyć, które kładą się cieniem na teraźniejszym bytowaniu bohaterów. Murakami chętnie skłania swoich protagonistów do konfrontacji z demonami przeszłości, wręcz zmusza ich do duchowego oczyszczenia poprzez wejście i wyjście z zaklętego kręgu negatywnych uczuć – doznane emocje, nabyte doświadczenie pozwalają uwolnić się od dręczących koszmarów poprzez bezpośrednie zmierzenie się z podświadomymi lękami i obawami. W tym kontekście intrygująco przedstawia się tytułowy flipper, czyli automat do gry, w którym gracz zdobywa punkty, trafiając w umieszczone na planszy elementy metalową piłeczką, odbijaną ruchomymi łapkami. Flipper może uchodzić za symbol wiecznej ciągłości, zamkniętego kręgu czy klatki teraźniejszości, a wszystko to dzięki klawiszowi REPLAY, który umożliwia wznowienie rozgrywki. Za jego sprawą człowiek pogrąża się w chwili obecnej, tracąc z horyzontu zarówno przeszłość jak i przyszłość, stając się więźniem płytkich podniet i krótkowzrocznego myślenia. Flipper to także automat, a więc bezduszna maszyna – chłodna precyzja, zimna kalkulacja, bezlitosne prawa fizyki, których nie można łatwo oszukać. Interesujący jest także fakt, że mimo to główny bohater a jednocześnie narrator nawiązuje wręcz intymny kontakt z konkretnym modelem Flippera, który w oczach protagonisty staje się rozczulająco ludzki – stąd już niedaleko do stwierdzenia, że wobec obojętności innych przedstawicieli człowieczego gatunku to maszyny stają się namiastkami przyjaciół czy bliskich.

Reasumując, skromny zbiór dwóch krótkich powieści okazał się zaskakująco dobrą lekturą. Moje oczekiwania wobec tych pozycji były dość skromne, głównie z uwagi na poświęcone im recenzje oraz teksty, z których przebijał się ton, zgodnie z którym obie raziły warsztatowymi niedociągnięciami i odznaczały się jedynie zarysowującym się potencjałem. Dla mnie obcowanie z Słuchaj pieśni wiatru oraz Flipperem roku 1973 było czasem spędzonym niezwykle miło. Podoba mi się surowość obu dzieł, które wyróżniają się specyficzną magią stylu Murakamiego (niedopowiedzenie, nieokreślenie, dziwaczność, tajemniczość), a pozbawione są pseudofilozoficznej otoczki, występującej u niektórych z późniejszym płodów (Bezbarwny Tsukuru Tazaki i lata jego pielgrzymstwa). Z tego powodu z czystym sumieniem polecam zarówno Słuchaj pieśni wiatru jak i Flippera roku 1973. Przyjemnej lektury!
Wasz Ambrose 


[1] Haruki Murakami, Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973, przeł. Anna Zielińska-Elliott, wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2014, s. 29


12 komentarzy:

  1. W tym przypadku okazało się, że dobrze się stało, iż przetłumaczono oba utwory na język polski. Chciałabym wierzyć, że chciano nas zapoznać z całą twórczością tego pisarza, a nie o czysty zysk. Nie mniej jednak ciekawa jestem tego debiutu i poszukiwania elementów charakterystycznych dla prozy Marukamiego, którą swoją drogą bardzo sobie cenię. Swoją drogą, niezbyt często się zdarza, by popularność szła w parze z literaturą z najwyższej półki.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, zdecydowanie dobrze się stało, że MUZA S.A. uraczyła nas tymi powiastkami - ja nurzałem się w historiach prezentowanych przez Murakamiego z ogromną przyjemnością i z niekłamanym żalem przewracałem ostatnie karty obu utworów. Co interesujące, sam Murakami dość długo wzbraniał się przed przekładem tych dzieł.

      Ha, a co do "wysokopółkowości" prozy tworzonej przez Murakamiego, to trzeba uczciwie przyznać, że ta kwestia okazuje się trudna do rozstrzygnięcia - japoński pisarz zdaje się mieć tylu samo fanów, co zaciekłych oponentów. Ja osobiście zaliczam się do zwolenników jego literatury - i nie mam nawet ochoty oceniać czy jest to twórczość zasługująca na nagrodę Nobla, dla mnie istotne jest to, że odczuwam niekłamaną satysfakcję, kiedy mam okazję z nią obcować.

      Usuń
  2. Z książkami Murakamiego mam problem. "Norwegian Wood", przeczytana jako pierwsza, dość dawno temu, to był zachwyt. Potem było gorzej, "Kronika ptaka nakręcacza" i "Kafka nad morzem", to książki, które mimo szczerych chęci, odłożyłam po przeczytaniu kilkudziesięciu stron. Niemniej, debiuty dzisiejszych tuzów literatury to zawsze ciekawa rzecz. Można sprawdzić, jak (i czy) pisarz się rozwinął. A i zaobserwować czasem, jak się po świetnym debiucie "zwinął" ;-) Może się kiedyś skuszę i dam tym książkom drugą szansę, kto wie. Zwłaszcza, że piszesz, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, potwierdza się teza, że proza Murakamiego wzbudza całą paletę emocji, doznań i odczuć. Ilu czytelników, tyle wrażeń i tyleż samo ocen jego twórczości. Ja akurat nie czytałem "Norwegian Wood", za to lekturę "Kroniki ptaka nakręcacza" i "Kafki nad morzem" wspominam bardzo dobrze.

      A co do debiutów to ja praktykuję podobne podejście - pierwotne dzieła zestawione z nowszymi płodami to świetny materiał do oceny rozwoju (albo jak zauważyłaś - "zwoju") warsztatu pisarskiego danego autora.

      Usuń
  3. Drogi moje i twórczości M. jak dotąd się nie przecięły, ale interesującym było o niej po czytać. I zapamiętam, żeby ewentualnie zaczynać od początku, by uniknąć pseudofilozoficznej otoczki, za którą nie przepadam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, Murakami to dla niejednego czytelnika trudny orzech do zgryzienia. Jest coś w prozie tego artysty, co sprawia, że jest ona bardzo ambiwalentna, wzbudzając cały wachlarz skrajnych emocji :)

      Usuń
  4. Bardzo interesujące wydają mi się zawsze książki zawierające metateksty i lubię, gdy autor wpuszczanie czytelnika do „swojego warsztatu”. Ciekawie piszesz o utworach. Ale te wszystkie „poszarpane krótkie fragmenty” i „rozwlekłe dygresje” na razie skłaniają mnie, rozpocząć znajomość z pisarzem od innych utworów. Mam "Norwegian Wood", więc sądzę po słowach Marty (która leży i czyta;), że można spokojnie od tego zacząć:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja także lubię tego typu podglądactwo. To także szalenie fascynujące czytać powieść, której narrator wprost odnosi się do kreowania literackiej rzeczywistości. Jeśli chodzi o "Norwegian Wood" to ta książka widnieje także na moim rozkładzie, ale póki co nie posiadam jej w swoich zbiorach.

      Usuń
  5. Moje drogi z Murakamim rozeszły się, lecz bez złośliwości z mej strony. A tak serio - swego czytałem po polsku i angielsku większość tego, co było dostępne, lecz potem przez długi czas nic nie wpadło mi w ręce. Ale, ale - teraz z drodze z Arosa są "Mężczyźni bez kobiet". Zakupione dla żony, ale i tak przeczytać mam zamiar.

    A opis tych dwóch małych powieści mnie bardzo zachęca - zwłaszcza, że "Tańcz, tańcz, tańcz" to chyba moja ulubiona powieść Japończyka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie ma to jak "Aros" i obdarzanie bliskich prezentami, z których sami możemy czerpać radość :) Ze swojej strony, ale już jako księgarnię stacjonarną, polecam też "Dedalusa".

      A "Tańcz, tańcz, tańcz" to jedna z pozycji, po którą zamierzam sięgnąć w najbliższej przyszłości jako, że 3. część tetralogii, czyli "Przygodę z owcą" mam już za sobą.

      Usuń
  6. bookiemonster14 marca 2016 10:37

    Zawsze jak piszesz o Murakamim to dopada mnie wielka za nim tęsknota:) A Flipper roku 1973 wydaje się naprawdę fascynujący. Poza tym ja należę do tej grupy fanów, których interesuje wszystko, co Japończyk napisał:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, mnie też często dopada nostalgia i tęsknota za prozą Murakamiego - światy, które kreuje Japończyk są mi na ogół bardzo bliskie i lubię w nich przebywać. Z tego właśnie powodu całkiem niedawno sięgnąłem po ostatnią już część Tetralogii Szczura, czyli "Tańcz, tańcz, tańcz". Ha, ja powoli także zaczynam zaliczać się do osobników, których interesują wszelkie aspekty twórczości Murakamiego.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)