Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973
Haruki Murakami
Tytuł oryginału: Kaze no uta o kike. Sen kyuhayku nanaju san nen no pinboru
Tłumaczenie: Anna Zielińska-Elliott
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Liczba stron: 320
Renomę,
jaką określony pisarz cieszy się w danym kraju, możemy rozpoznać po tendencjach
przejawianych przez miejscowe literackie oficyny. W przypadku twórców, którzy
mogą poszczycić się niemałym uznaniem, popularnym zabiegiem jest publikowanie
wszelkich dzieł, firmowanych ich nazwiskiem. Trudno jednoznacznie orzec, czy ta
prawidłowość jest związana z chęcią zapoznania czytelników z całym dorobkiem
artysty (założeniem byłaby więc szczytna misja edukacyjna) czy też jest to
przeświadczenie, że każdy nowy tytuł owego literata sprzeda się niczym ciepła
bułeczka (motywacją do działania byłoby tutaj żądza zysku i zaspokojenie
finansowych potrzeb). Problemy w orzeczeniu motywacji, jakimi kierują się
wydawcy w żadnym wypadku nie zmieniają faktu, że są na polskim rynku
czytelniczym osobnicy, których książki ogłaszane są wręcz taśmowo. Do grona
takich rozchwytywanych autorów z pewnością należy Haruki Murakami. W myśl
przedstawionej wyżej idei, w roku 2014 po raz pierwszy w Europie (w tym m.in. i
w Polsce) ukazały się nietłumaczone dotąd, najwcześniejsze powieści japońskiego
wiecznego kandydata do Literackiej
nagrody Nobla – zebrane w jednym tomie Słuchaj
pieśni wiatru oraz Flipper roku 1973,
dzieła, którym chciałbym dzisiaj poświęcić chwilę uwagi.
Oba
utwory stanowią pierwsze dwie części tzw. tetralogii
Szczura, w skład której wchodzą jeszcze powieści Przygoda z owcą oraz Tańcz,
tańcz, tańcz. Prezentowane pozycje charakteryzują się skromną objętością.
Wyróżniają się także brakiem wyraźnie zarysowanej linii fabularnej – trudno traktować
je w kategoriach klasycznych historii, w przypadku których określone wydarzenia
i działania prowadzą do skutków, pociągających za sobą daną wymowę czy pointę. Słuchaj pieśni wiatru oraz Flipper roku 1973 kojarzą się bardziej
ze swobodną literacką mozaiką, eksperymentalnymi metodami przekazu,
nieszablonowym podejściem do prozy, która z założenia ma stanowić rodzaj
komunikacji możliwy do dekodowania przez odbiorcę. Tymczasem informacja
nadawana przez Murakamiego jest zniekształcona, niezbyt klarowna i trudna do
jednoznacznego odczytania – czytelnik ma prawo poczuć się skonfundowanym i
zagubionym w gąszczu słów, splątanych w dziwaczne literackie fantazje.
Oba
dzieła cechują się specyficzną strukturą, która nadaje im rys niezwykłości i
oryginalności. Tekst sprawia wrażenie poszarpanego, bowiem podzielony jest na
krótkie fragmenty, które niekiedy przywodzą na myśl luźny zbiór impresji;
czasami plątaninę ulotnych refleksji i rozwlekłych dygresji; innym zaś razem
przypominają obrazki z kalejdoskopu, wesoło mrugające do zdezorientowanego
czytelnika. Fragmenty fikcyjnych utworów przeplatają się z transkrypcją
radiowej transmisji, a treść uzupełniają zapis odgłosów towarzyszących imprezie,
rysunki, cytaty oraz teksty piosenek. Ponadto Słuchaj pieśni wiatru odznacza się swoistym minimalizmem, który
przejawia się choćby w partiach dialogowych, niekiedy sprowadzonych wyłącznie
do kwestii wypowiadanych przez poszczególne postacie. Może to sugerować silną
koncentrację na omawianym zagadnieniu, chociaż takie wyobrażenie szybko
blednie, gdy weźmie się pod uwagę tematykę prowadzonych rozmów, nierzadko
ocierającą się o absurd. Flipper roku
1973 to z kolei powieść z podwójnym pasmem narracyjnym, w którym na
przemian rysowane są perypetie dwójki bohaterów (z przeskakującej perspektywy
pierwszo- oraz trzecioosobowego narratora).
Tak
jak w przypadku pozostałych dzieł Harukiego Murakamiego, strony Słuchaj pieśni wiatru oraz Flippera roku 1973 zapełnia cała galeria
interesujących indywiduów. Głównym protagonistą obu utworów, który jednocześnie
relacjonuje zachodzące zdarzenia jest młody mężczyzna o specyficznym rysie
osobowościowym. Jest to człowiek przeświadczony, że z każdej sytuacji można się
czegoś nauczyć, co skutkuje wieloma gorzkimi doświadczeniami, niezrozumieniem,
przypadkami oszustw ze strony bliźnich, ale także niecodziennymi przygodami. Ponadto
jest to osobnik cierpliwy i uważny, emanujący spokojem i wzbudzający zaufanie.
Nie odzywa się nieproszony, nie zabiera głosu, dopóki nie zostanie do niego
skierowane konkretne pytanie, jest za to skory do udzielania bezinteresownej
pomocy. Najważniejszym przymiotem bohatera jest rozbudowany do perfekcji aparat
odbiorczy – młodzieniec jest niczym gąbka, łapczywie chłonąca historie
przytaczane przez innych ludzi, bez względu na ich merytoryczną wartość. Wydaje
się, że jest on pomny na słowa leczącego go w młodości doktora, który
stwierdza, że: Cywilizacja opiera się na
przekazie (…). Jeśli nie potrafi się czegoś wyrazić, jest zupełnie tak, jakby
to coś nie istniało. Było zerem [1].
Z tego względu, chłopak decyduje się pełnić funkcję magazynu danych czy też nośnika
– ludzie bezwiednie darują mu cząstki swojej przeszłości, które są niczym
kamienie wrzucane do głębokiej studni. Można odnieść wrażenie, że w ten sposób
Murakami ciekawie zasygnalizował postępujący problem alienacji, który dotyka
współczesne, wysoko rozwinięte społeczeństwa. W ogromnych ludzkich skupiskach
pojawia się wiele jednostek, które mają coś istotnego do powiedzenia, ale ich
głos ginie w odmętach gwaru i szumu, wznoszonego przez hałaśliwą ciżbę.
Człowiek oplatany jest skorupą anonimowości, skazywany na separację, a jego
poczucie obcości rodzi się głównie z kryzysu zaufania oraz braku umiejętności
wysłuchiwania innych, będącego wynikiem skrajnego egocentryzmu. To izolowanie się
ludzkich osobników jest dodatkowo podkreślane przez przywołanie biografii
fikcyjnego literata, Dereka Heartfielda, który pada ofiarą społecznego
ostracyzmu i wykluczenia.
Pozostając
jeszcze przy kwestii pisarstwa, warto wspomnieć, że Słuchaj pieśni wiatru, to utwór, w którym można doszukać się cech
znamiennych dla nouveau roman –
Murakami wprowadza motyw autotematyzmu, czyli wplatania w dzieło refleksji i
spostrzeżeń dotyczących tegoż dzieła. Narrator dzieli się z czytelnikiem
uwagami na temat literackiej pracy, zdradza warsztatowe sztuczki, boleje nad
twórczą niemocą czy trudami, związanymi z formowaniem swoich myśli i
pochwytywaniem ich w karby zdań.
Interesującą
postacią, zasługującą na krótką wzmiankę jest także Szczur, od którego pochodzi
nazwa tetralogia Szczura. Jest to
mężczyzna mniej więcej w wieku narratora, z którym pozostaje w bliskiej
przyjaźni od momentu poznania się na jednej z imprez w trakcie studiów. Co
ciekawe, Szczur jest osobnikiem dość tajemniczym – niewiele o nim wiadomo,
trudno określić jego aktualne zajęcia, po tym jak z nieznanych przyczyn
zdecydował się opuścić mury uczelni, jeszcze trudniej jest zrozumieć pobudki
niektórych z jego działań. Jego sylwetka prześlizguje się po kartach powieści,
migocze niewyraźnie gdzieś w oddali, niejasno wpływa na aktualne wydarzenia,
wynurza się niespodziewanie z niebytu, by za moment ponownie się w nim zagłębić.
Można pokusić się o konstatację, że Szczur dobrze uosabia ignorancję na temat
własnej psychiki, słabą znajomość swojego wnętrza, która skutkuje
egzystencjalnym miotaniem się, niepewnością, niezdecydowaniem, poczuciem
zagubienia. Szczur podejmuje pewne działania w kierunku eksploracji odmętów
swojej duszy (wsłuchując się w jej szum, czyli swoistą pieśń wiatru), bowiem zrozumienie siebie może stać się przepustką
do otaczającego świata, który przytłacza swoją wielkością i skutecznie
uniemożliwia próby prześlizgnięcia się do niego, co skutkuje egzystencją na
uboczu, poza społecznym marginesem.
Oba
utworu, jako pierwsze dzieła w dorobku Harukiego Murakamiego, można także
odczytywać przez pryzmat późniejszej twórczości. Fani japońskiego artysty z
pewnością znajdą radość w wyszukiwaniu wątków, które przedzierzgną się w
samodzielne historie oraz motywów, powtarzających się w kolejnych powieściach.
W moim odczuciu szczególnie interesujące jest zagadnienie dotyczące przeszłych
przeżyć, które kładą się cieniem na teraźniejszym bytowaniu bohaterów. Murakami
chętnie skłania swoich protagonistów do konfrontacji z demonami przeszłości,
wręcz zmusza ich do duchowego oczyszczenia poprzez wejście i wyjście z
zaklętego kręgu negatywnych uczuć – doznane emocje, nabyte doświadczenie
pozwalają uwolnić się od dręczących koszmarów poprzez bezpośrednie zmierzenie
się z podświadomymi lękami i obawami. W tym kontekście intrygująco przedstawia
się tytułowy flipper, czyli automat
do gry, w którym gracz zdobywa punkty, trafiając w umieszczone na planszy
elementy metalową piłeczką, odbijaną ruchomymi łapkami. Flipper może uchodzić
za symbol wiecznej ciągłości, zamkniętego kręgu czy klatki teraźniejszości, a
wszystko to dzięki klawiszowi REPLAY, który umożliwia wznowienie rozgrywki. Za
jego sprawą człowiek pogrąża się w chwili obecnej, tracąc z horyzontu zarówno
przeszłość jak i przyszłość, stając się więźniem płytkich podniet i
krótkowzrocznego myślenia. Flipper to także automat, a więc bezduszna maszyna –
chłodna precyzja, zimna kalkulacja, bezlitosne prawa fizyki, których nie można
łatwo oszukać. Interesujący jest także fakt, że mimo to główny bohater a
jednocześnie narrator nawiązuje wręcz intymny kontakt z konkretnym modelem
Flippera, który w oczach protagonisty staje się rozczulająco ludzki – stąd już
niedaleko do stwierdzenia, że wobec obojętności innych przedstawicieli
człowieczego gatunku to maszyny stają się namiastkami przyjaciół czy bliskich.
Wasz Ambrose
[1] Haruki Murakami, Słuchaj pieśni wiatru. Flipper roku 1973, przeł. Anna
Zielińska-Elliott, wydawnictwo MUZA S.A., Warszawa 2014, s. 29
W tym przypadku okazało się, że dobrze się stało, iż przetłumaczono oba utwory na język polski. Chciałabym wierzyć, że chciano nas zapoznać z całą twórczością tego pisarza, a nie o czysty zysk. Nie mniej jednak ciekawa jestem tego debiutu i poszukiwania elementów charakterystycznych dla prozy Marukamiego, którą swoją drogą bardzo sobie cenię. Swoją drogą, niezbyt często się zdarza, by popularność szła w parze z literaturą z najwyższej półki.
OdpowiedzUsuńTak, zdecydowanie dobrze się stało, że MUZA S.A. uraczyła nas tymi powiastkami - ja nurzałem się w historiach prezentowanych przez Murakamiego z ogromną przyjemnością i z niekłamanym żalem przewracałem ostatnie karty obu utworów. Co interesujące, sam Murakami dość długo wzbraniał się przed przekładem tych dzieł.
UsuńHa, a co do "wysokopółkowości" prozy tworzonej przez Murakamiego, to trzeba uczciwie przyznać, że ta kwestia okazuje się trudna do rozstrzygnięcia - japoński pisarz zdaje się mieć tylu samo fanów, co zaciekłych oponentów. Ja osobiście zaliczam się do zwolenników jego literatury - i nie mam nawet ochoty oceniać czy jest to twórczość zasługująca na nagrodę Nobla, dla mnie istotne jest to, że odczuwam niekłamaną satysfakcję, kiedy mam okazję z nią obcować.
Z książkami Murakamiego mam problem. "Norwegian Wood", przeczytana jako pierwsza, dość dawno temu, to był zachwyt. Potem było gorzej, "Kronika ptaka nakręcacza" i "Kafka nad morzem", to książki, które mimo szczerych chęci, odłożyłam po przeczytaniu kilkudziesięciu stron. Niemniej, debiuty dzisiejszych tuzów literatury to zawsze ciekawa rzecz. Można sprawdzić, jak (i czy) pisarz się rozwinął. A i zaobserwować czasem, jak się po świetnym debiucie "zwinął" ;-) Może się kiedyś skuszę i dam tym książkom drugą szansę, kto wie. Zwłaszcza, że piszesz, że warto.
OdpowiedzUsuńHa, potwierdza się teza, że proza Murakamiego wzbudza całą paletę emocji, doznań i odczuć. Ilu czytelników, tyle wrażeń i tyleż samo ocen jego twórczości. Ja akurat nie czytałem "Norwegian Wood", za to lekturę "Kroniki ptaka nakręcacza" i "Kafki nad morzem" wspominam bardzo dobrze.
UsuńA co do debiutów to ja praktykuję podobne podejście - pierwotne dzieła zestawione z nowszymi płodami to świetny materiał do oceny rozwoju (albo jak zauważyłaś - "zwoju") warsztatu pisarskiego danego autora.
Drogi moje i twórczości M. jak dotąd się nie przecięły, ale interesującym było o niej po czytać. I zapamiętam, żeby ewentualnie zaczynać od początku, by uniknąć pseudofilozoficznej otoczki, za którą nie przepadam :)
OdpowiedzUsuńHa, Murakami to dla niejednego czytelnika trudny orzech do zgryzienia. Jest coś w prozie tego artysty, co sprawia, że jest ona bardzo ambiwalentna, wzbudzając cały wachlarz skrajnych emocji :)
UsuńBardzo interesujące wydają mi się zawsze książki zawierające metateksty i lubię, gdy autor wpuszczanie czytelnika do „swojego warsztatu”. Ciekawie piszesz o utworach. Ale te wszystkie „poszarpane krótkie fragmenty” i „rozwlekłe dygresje” na razie skłaniają mnie, rozpocząć znajomość z pisarzem od innych utworów. Mam "Norwegian Wood", więc sądzę po słowach Marty (która leży i czyta;), że można spokojnie od tego zacząć:)
OdpowiedzUsuńJa także lubię tego typu podglądactwo. To także szalenie fascynujące czytać powieść, której narrator wprost odnosi się do kreowania literackiej rzeczywistości. Jeśli chodzi o "Norwegian Wood" to ta książka widnieje także na moim rozkładzie, ale póki co nie posiadam jej w swoich zbiorach.
UsuńMoje drogi z Murakamim rozeszły się, lecz bez złośliwości z mej strony. A tak serio - swego czytałem po polsku i angielsku większość tego, co było dostępne, lecz potem przez długi czas nic nie wpadło mi w ręce. Ale, ale - teraz z drodze z Arosa są "Mężczyźni bez kobiet". Zakupione dla żony, ale i tak przeczytać mam zamiar.
OdpowiedzUsuńA opis tych dwóch małych powieści mnie bardzo zachęca - zwłaszcza, że "Tańcz, tańcz, tańcz" to chyba moja ulubiona powieść Japończyka.
Nie ma to jak "Aros" i obdarzanie bliskich prezentami, z których sami możemy czerpać radość :) Ze swojej strony, ale już jako księgarnię stacjonarną, polecam też "Dedalusa".
UsuńA "Tańcz, tańcz, tańcz" to jedna z pozycji, po którą zamierzam sięgnąć w najbliższej przyszłości jako, że 3. część tetralogii, czyli "Przygodę z owcą" mam już za sobą.
Zawsze jak piszesz o Murakamim to dopada mnie wielka za nim tęsknota:) A Flipper roku 1973 wydaje się naprawdę fascynujący. Poza tym ja należę do tej grupy fanów, których interesuje wszystko, co Japończyk napisał:)
OdpowiedzUsuńHa, mnie też często dopada nostalgia i tęsknota za prozą Murakamiego - światy, które kreuje Japończyk są mi na ogół bardzo bliskie i lubię w nich przebywać. Z tego właśnie powodu całkiem niedawno sięgnąłem po ostatnią już część Tetralogii Szczura, czyli "Tańcz, tańcz, tańcz". Ha, ja powoli także zaczynam zaliczać się do osobników, których interesują wszelkie aspekty twórczości Murakamiego.
Usuń