Jan Guillou
Pomiędzy czerwienią a czernią
tytuł oryginału MELLAN RÖTT OCH SVARTcykl: Złoty wiek (Det stora århundradet) część trzecia
Wydawnictwo: Sonia Draga 2015
Tłumaczenie: Robert Kędzierski
liczba stron: 336
Na pewno nie jestem typem fana gotowego zachwycać się z jednakową intensywnością całością, bez wyjątku, dorobku jakiegokolwiek twórcy nie zauważając żadnych różnic w poziomie poszczególnych dzieł. A jednak, jak dotąd, każda książka chyba najpopularniejszego szwedzkiego pisarza, którego powieści często są przenoszone na ekran, czyli Jana Guillou, przypadła mi do gustu na tyle, iż uznałem za stosowne mieć je w swej kolekcji, co jest o tyle znaczące, iż niewielu autorów ma ten zaszczyt, w związku z czym jest to biblioteczka nad wyraz skromna. Nawet naprawdę epokowe, wartościowe na skalę światową dzieła nie znajdują u mnie miejsca, jeśli nie przewiduję w przyszłości potrzeby ponownego się nimi delektowania. Być może ma tu coś do rzeczy typowo skandynawski, bardzo szwedzki sposób widzenia świata prezentowany przez Guillou, który nad wyraz mi odpowiada, w przeciwieństwie do standardów prezentowanych przez zdecydowaną (nie mylić ze znakomitą) większością choćby naszych rodzimych twórców. Po lekkich gatunkowo, ale fenomenalnych książkach w stylu opowieści o Jamesie Bondzie, których bohaterem jest szwedzki hrabia Carl Hamilton, wielkim zaskoczeniem był czteroksiąg Krzyżowcy, średniowieczna saga w kanonie opowieści o powstaniu państwa szwedzkiego, czyli całkowita zmiana profilu twórczości, oraz ponowny odskok w postaci wspaniałej i przejmującej powieści Zło. Gdy Jan Guillou zaskoczył ponowną woltą i zapoczątkował powieścią Bracia z Vestland cykl Złoty wiek, sagę umiejscowioną tym razem w XX wieku, byłem pełen obaw. Pierwsza część, podobnie jak druga (Dandys) okazały się jednak świetne i od razu trafiły na półkę Ulubione. Z tym większą niepewnością sięgnąłem po część trzecią, czyli Pomiędzy czerwienią a czernią, pełen obaw, czy taki sukces uda się ciągnąć, nadal zachowując świeżość spojrzenia, oryginalność fabuły, nie popadając w odcinanie kuponów od początkowego sukcesu.
Wydanie, które wpadło mi w ręce, choć tym razem w miękkiej okładce, prezentuje się bardzo przyzwoicie. Solidny grzbiet nie grożący wypadającymi kartkami, ładna czcionka, klimatyczna okładka nawiązująca zarówno do poprzednich tomów serii, jak i do czasów, w których rzecz będzie się działa.
Trzech braci urodzonych na początku XX wieku w ubogiej norweskiej rybackiej rodzinie, którzy wcześnie zostali półsierotami, dzięki łutowi szczęścia, własnym talentom i ciężkiej pracy zdobyło wykształcenie, majątek i przeżyło I Wojnę Światową. Trzecia odsłona serii Złoty wiek obejmuje lata od roku 1918 do 1939 i ukazuje losy naszej trójki na tle międzywojnia. Jak na autora znanego swego czasu głównie z powieści bądź co bądź sensacyjnych i szpiegowskich, Guillou zaskakuje perfekcyjnym prowadzeniem postaci w strumieniu upływającego czasu i dokonujących się wszelkiego rodzaju zmian, od mody, światopoglądu, prądów ideologicznych ujawniających się w społeczeństwie, do wydarzeń dotyczących głównych bohaterów bezpośrednio, jak i tych odległych, politycznych i społecznych. Wielu autorów zapomina o tym, że ludzie starzejąc się tracą z czasem nie tylko dawną sprawność, ale często stają całkiem innymi osobami, niż w młodości. Szwedzki mistrz pióra dobrze o tym pamięta i to nadaje jego opowieści bardzo realistyczny ryt. Rzecz rozgrywa się w kilku krajach Europy i, podobnie jak w poprzednich tomach, ucztą dla czytelnika będzie zauważać różnice nie tylko pomiędzy państwami i narodami oczywiście w tym czasie odmiennymi, jak choćby Niemcy i Szwecja, ale nawet między samymi krajami skandynawskimi. Ta sztuka celnego, przemawiającego do czytelnika oddawania nie tylko atmosfery czasu czy miejsca, ale specyficznego klimatu różnych miejsc zmieniającego się wraz z upływającym czasem niosącym wszelkiego rodzaju zmiany, niewielu udaje się tak, jak to serwuje Guillou.
W poprzednich częściach cyklu mogliśmy dać się porwać śmiałym wątkom przygodowym, jak choćby wojna w Afryce czy regaty żeglarskie i jednocześnie doceniać wierne oddanie tła społecznego epoki nawet na tak szczegółowych poziomach jak nowe prądy w sztuce czy modzie. To połączenie realizmu historycznego, społecznego, politycznego i mentalnego z fikcyjnymi perypetiami głównych bohaterów wygląda tym razem chyba jeszcze bardziej udanie. Czas dojścia do władzy Hitlera i rozwój niemieckiego faszyzmu to temat, na którym bardzo łatwo się poślizgnąć. Trudno uniknąć popadania w schematy ideologiczne, uproszczenia moralne lub wręcz daltonizm w ocenie tych czasów, a Guillou stanął na wysokości zadania nie gorzej niż autorzy znani z Wielkiej Literatury, choć nie bał się jednocześnie zaryzykować umieszczenia bohaterów tak blisko kluczowych wydarzeń, iż jednego nawet uczynił osobistym przyjacielem... Hermanna Göringa.
Ze względu na świetnie poprowadzoną akcję i fabułę przypominającą nieco powieści sensacyjne, pewnie nigdy za arcydzieło sztuki literackiej powieść nie zostanie uznana, choć kto wie – kryminały kiedyś nie były w ogóle uważane za literaturę dla ludzi na poziomie, a teraz... Trzeba jednak zauważyć, że wypunktowanie pewnych problemów w Pomiędzy czerwienią a czernią, czyli pomiędzy komunizmem i faszyzmem, stawia poprzeczkę znacznie wyżej, niż zwykło się tego oczekiwać nawet po ambitnej literaturze popularnej. Wątek dobrego człowieka, który staje wobec problemu syna zafascynowanego hitleryzmem i próbującego go z tej drogi zawrócić, jest naprawdę wspaniałym akcentem. Takich aspektów dających do myślenia jest w książce więcej.
Tutaj taka mała dygresja. Być może katalizatorem pewnych refleksji niekoniecznie związanych z samą lektura jest doskonałość, z którą pisarz oddał sposób, w jaki ówczesne wydarzenia widzieli, oceniali i przewidywali ludzie tamtych czasów. To ułatwia przeniesienie się czytelnika nie tylko w opisane miejsca i czasy, ale wręcz przejęcie ówczesnego sposobu postrzegania i myślenia. Mnie na przykład nasunęło się skojarzenie, że nie uważamy za nic nagannego, iż Polacy dokonywali napadów rabunkowych by zapewnić działanie swoich organizacji (kuriozum na skalę światową jest fakt, iż w jednym z napadów brało udział czterech przyszłych premierów międzywojennej Polski). Każdy usprawiedliwia te zwykłe przecież rabunki motywami ideowymi, patriotycznymi. Ale tego samego usprawiedliwienia odmawiamy faszystom, którzy rabowali Żydów i innych przeciwników by zdobyć fundusze na finansowanie swych organizacji, które z kolei miały przywrócić Niemcom należne im miejsce w świecie. Ale to tylko takie wtrącenie.
Pomiędzy Czerwienią a czernią to jedna z książek, które na pewno wzbudzą w każdym inny zestaw refleksji i skojarzeń w zależności od bogactwa (lub ubogości) wiedzy i własnych doświadczeń czytelnika, szerokości jego horyzontów i przede wszystkim otwartości na nowe. Mnie na przykład od razu rzuciły się w oczy analogie pomiędzy Saltsjöbaden a Giszowcem i Nikiszowcem z Czarnego ogrodu Małgorzaty Szejnert, mojej poprzedniej lektury. Interesująco podano też obraz gett robotniczych, następstw nie tylko ekonomicznych czy społecznych, ale również moralnych i politycznych hiperinflancji czy analogie między skandynawskim plebsem i arystokracją. Takich smaczków znajdziemy tu mnóstwo.
Książkę pomimo tego, iż wnikliwie przedstawia niejednoznaczność moralną wielu dylematów w tamtych czasach, w bogatych szczegółach ukazuje ich realia na wielu płaszczyznach, klimat i dramatyzm, czyta się świetnie, wręcz połyka. Trudno się od niej oderwać i widać, że to prawdziwy Guillou.
Od początku, od pierwszego spotkania z twórczością tego autora, które miało miejsce pewnie ponad dwadzieścia lat temu, miałem wrażenie, iż konkretność i przekonujący realizm fikcyjnych przecież opowieści, które wychodzą spod jego pióra, ma coś wspólnego z głębokim oparciem w faktach i obserwacjach rzeczywistości. Posłowie niniejszej powieści wyraźnie to potwierdza, gdyż jak się między innymi okazuje, elementy marynistyczne posłużyły do wplecenia w fabułę autentycznych wyczynów dziadka autora - Oscara Botolfsena. Podobnie jest też pewnie z wieloma innymi wątkami.
Żeby nie było, że od tych zachwytów oślepłem i niczego nagannego nie zauważyłem, to muszę stwierdzić, iż kilka literówek się zdarzyło. Na szczęście tak niewiele, że na tle większości naszych dzisiejszych produkcji wydawniczych stanowi to raczej powód do zadowolenia, niż krytyki. Niestety, brak spisu treści i konieczność kartkowania książki, by odnaleźć szukany rozdział, to już sprawa zdecydowanie godna potepienia. Za to jednak trudno winić szwedzkiego wirtuoza pióra i nie pozostaje mi nic innego, jak gorąco zachęcić wszystkich do lektury, oczywiście poczynając od tomu pierwszego, czyli Braci z Vestland. Sam zaś niecierpliwie czekam na następną książkę z serii, gdyż w Szwecji na cykl składa się już pięć powieści*.
Wasz Andrew
* Dotąd wydane powieści serii Det stora århundradet (The Great Century) polski tytuł Złoty wiek:
- Brobyggarna (The Bridge Builders) (2011) tytuł polskiego wydania Bracia z Vestland (2013)
- Dandy (2012) polski tytuł Dandys (2014)
- Mellan rött och svart (2013) polski tytuł Pomiędzy czerwienią a czernią (2015)
- Att inte vilja se (Not Wanting to See) (2014) polski tytuł Uciec przed prawdą
- Blå stjärnan (2105)
Miałam podobne wątpliwości co do poziomu tego cyklu, bo autorom rzadko zdarza się utrzymywać stale wysoki poziom, a tu proszę - niespodzianka.
OdpowiedzUsuńCzy Twoim zdaniem to jest powieść obyczajowa czy raczej przygodowa?
Odczuwasz potrzebę szufladkowania, etykietowania? W tym wypadku ciężko będzie. Tło obyczajowe może nie tyle silne samo w sobie, co w połączeniu obyczajów z przemianami społecznymi, a tych z kolei z wydarzeniami historycznymi. Przygodowa? Dzieje się dużo i to wciąga czytelnika, ale na pewno nie jest to element wiodący. Jednym słowem - nie czuję się na siłach dokonać wyboru. Dla mnie to saga, oczywiście we współczesnym znaczeniu tego słowa.
UsuńWolę wiedzieć, czy dostanę tylko akcję plus tło historyczne czy coś więcej. I tyle.
UsuńNie zrozumiałem Twojego pytania, jak widać :) Ale nadal trudno mi odpowiedzieć. Nie wiem co ma w niej większą wagę :) Jest i to, i to.
UsuńUspokoiłeś mnie.;) Ostatnio mam trochę mało czasu i szkoda byłoby mi go na "książkę akcji".;)
UsuńMam nadzieję, że jeśli sięgnę po "Dandysa", nie stracę zbyt wiele?
Jeśli nie czytałaś Braci z Vestland, to zdecydowanie polecam rozpoczęcie od tej właśnie książki, czyli od początku. Jeśli czytałaś, to zarówno Dandys jak i Pomiędzy czerwienią i czernią będą zarazem czymś mocno odmiennym, jak i podobnym. Dzieje się co innego, ale jest wyraźnym dalszym ciągiem tego, co było. Jak w życiu - cokolwiek by się nie wydarzyło, opowieść o czyimś życiu będzie miała własny charakter, jednocześnie niepowtarzalny i jednocześnie podobny do innych opowieści o życiu innych osób. Ciekaw jestem Twoich wrażeń, gdy już się zdecydujesz.
UsuńZobaczymy, co trafi się w bibliotece,;)
UsuńPrzypomnę, że w mojej bibliotece jest akcja „Poleć książkę”. Można polecić książkę i wtedy ja kupią i dołączą do księgozbioru. Może pomolestuj swoich, żeby też coś takiego zrobili? W końcu Rawa nie Warszawa i jeśli nasi mogą, to pewnie wszyscy, tylko musi im się zachcieć.
UsuńTrochę to zabawne, że powieść, która posiada znamiona sensacji, raczej nie może doczekać się etykiety "literatura wysoka", "klasyka", itd. Z tego powodu chyba nie warto zbyt rygorystycznie szufladkować książek, bowiem wiele wartościowych tytułów mogłoby nam najzwyczajniej w świecie umknąć :)
OdpowiedzUsuńNiezwykle fascynujące wydaje mi się tło historyczne tej powieści. Narodziny niemieckiego faszyzmu, komunizmu, Wielka Wojna. Zapowiada się naprawdę nieźle :)
W dodatku to wszystko wplecione w nadzieje na wieczny pokój, jakie pozostawiła po sobie Wielka Wojna, w marzenia, że postęp naukowy i techniczny wymusi odpowiedni postęp w rozwoju człowieka.
UsuńTwoja uwaga o konsekwencjach szufladkowania jak najbardziej jest trafna, dlatego też z dużą ostrożnością podchodzę do nadawania jakichkolwiek etykietek, nie tylko książkom ;)
Ambrose,
Usuńksiążki Doyle'a, Christie itp. mają znamiona sensacji, a jednak należą dzisiaj do klasyki. Takie miano utwór zyskuje po wielu, wielu latach, tak wiec za naszego życia powyższa saga chyba nie stanie się klasykiem.;)
Dla Szwedów już jest, tak jak dla Ślązaków Czarny ogród :) Wydaje mi się też, że żadna z powieści kryminalnych Doyla czy Christie nie jest powszechnie zaliczana do Wielkiej Literatury. Moim zresztą zdaniem słusznie. To, że są kamieniami milowymi literatury, w szczególności kryminalnej, to prawda. To, że mają do dziś całe rzesze wielbicieli, też prawda. Lecz czy gdyby dziś ktoś coś takiego napisał, byłoby to osiągnięciem równie ważkim? A są przecież księgi wiekowe, które i dziś napisane znalazłyby swoje miejsce podobne do tego, które mają. Co innego, przynajmniej dla mnie, klasyka, a co innego Wielka Literatura. Ta ostatnia powinna mieć rażenie ponadkulturowe, ponadczasowe, no i posiadać niezbędne walory artystyczne. Jedna tylko cecha lub dwie, to dla mnie za mało. Nawet knot może być klasykiem, ale nie znaczy to, że jest czymś więcej. Może to trochę jak samochodami - każdy staroć jest klasykiem, ale nie o każdym można powiedzieć, iż jest konstrukcją udaną.
UsuńZapomniałem dodać, że knoty też można kochać i ja też mam kilka ulubionych książek, których na pewno do wielkich osiągnięć literackich na skalę światową bym nie zaliczył, ale mają akurat takie zalety, za które je uwielbiam :)
UsuńOczywiście, że klasyka nie zawsze oznacza wielką literaturę, to są dwa odrębne zagadnienia i tak zrozumiałam uwagę Twojego kolegi.;)
UsuńTo byłoby nudne uwielbiać tylko arcydzieła.;)
:)
Usuń