Zielonodrzew
Xianliang Zhang
Tytuł oryginału: Lu hua shu
Tłumaczenie: Anna i Jerzy Abkowiczowie
Wydawnictwo: Śląsk
Liczba stron: 151
Przypadek to
nieodłączona część ludzkiego żywota, o czym regularnie przekonuje się każdy z
nas. Los często lubi płatać nam figle, ale strojone z nas żarty niekiedy
wychodzą nam na dobre. Tak było w moim przypadku, kiedy zdecydowałem się
odwiedzić jedną z lokalnych bibliotek w moim mieście w poszukiwaniu
dalekowschodniej literatury. Przeglądając katalog nazwisk, mój wzrok zahaczył o
Chińczyka Xianlianga Zhanga. Umysł podpowiadał mi, że godność tego pana nie
powinna mi być obca i przez złośliwą koincydencję zlała mi się ona z nazwiskiem
innego chińskiego literata Xiaobo Liu, laureata literackiej nagrody Nobla. Gdy
wróciłem do domu i sprawdziłem dane jegomościa, którego książkę wypożyczyłem,
zatytułowaną Zielonodrzew,
przekonałem się jak kiepska jest moja pamięć. Ale dzięki temu poznałem
osobnika, po którego twórczość być może jeszcze długo nie zdecydowałbym się
sięgnąć.
Xianliang
Zhang to chiński pisarz, żyjący w latach 1936 – 2014. Jego ojciec był bogatym
przemysłowcem, a ród mógł poszczycić się długą tradycją urzędniczą. Przodkowie
Zhanga piastowali wysokie stanowiska w cesarskich Chinach. Zatem Zhang jako
potomek feudalnych możnowładców a jednocześnie syn kapitalisty nie mógł liczyć
na to, że powstała w 1949 roku Chińska Republika Ludowa zapewni mu łatwy i przyjemny
start w życiu. Z uwagi na niewłaściwe pochodzenie (przynależność klasową
określano sięgając aż do trzech pokoleń wstecz) po ukończeniu edukacji w szkole
średniej, Zhang nie miał szans na podjęcie studiów. Z tego względu w 1954 roku rozpoczął
pracę nauczyciela, najpierw w Pekinie, a następnie w Yinchuanie, stolicy
prowincji Ningxia, z którą jego losy związane były do końca życia.
Xianliang
Zhang nie był urodzony pod szczęśliwą gwiazdą, o czym świadczą jego zmienne i
dość tragiczne losy. Pod koniec lat 50-tych Chanowi udało się opublikować Poemat o wietrze, jednak radość z tego
sukcesu nie trwała długo – dzieło dwudziestojednoletniego artysty poddano
zdecydowanej krytyce na łamach dziennika KPCh. Twórcy oberwało się za
antysocjalistyczny wydźwięk, doszukano się także krytyki partii, co
doprowadziło do błyskawicznego procesu i skazania autora na wychowanie przez pracę w obozie. Tak
ostra reakcja i surowa kara była pokłosiem przemian politycznych, do jakich
doszło w Państwie Środka. Lata 50-te były bardzo burzliwym okresem – najpierw
nastąpiła odwilż w 1956 roku, kiedy to sformułowana została koncepcja
różnorodności prądów intelektualnych w sferze kultury i nauki, co było
zaproszeniem inteligencji do współtworzenia ChRL. Hasłem naczelnym kampanii był
slogan: niech rozkwita sto kwiatów, niech
współzawodniczy sto szkół! W znaczącym stopniu wzrosła swoboda wypowiedzi,
dopuszczalne było nawet poddawanie w wątpliwość podjętych przez władzę działań,
do wyrażania opinii zachęcano inteligencję, urzędników oraz działaczy
partyjnych ugrupowań demokratycznych oraz prawicowych. Ewaluacja
dotychczasowych osiągnięć ChRL była jednak druzgocząca – ostrej i surowej
krytyce poddano liczne wypaczenia i deformacje w dziedzinach kultury,
gospodarki, polityki czy nauki. Szczególnie głośno wypowiadały się środowiska
prawicowe jak i zwolennicy demokratycznej formy rządów. Ponadto wiosną 1957
roku na wielu uczelniach wybuchły zamieszki, natomiast na obszarach wiejskich
dochodziło do odzyskiwania zabranego przez państwo mienia połączone z
zabójstwami aktywistów oraz działalnością sabotażową, co był aż nadto czytelnym
sygnałem, że cały eksperyment nie powiódł się i że już najwyższy czas go
zakończyć. W czerwcu został opublikowany referat Mao Zedonga O właściwym traktowaniu sprzeczności w łonie
ludu i stanowił on swoisty wstęp do rozpoczęcia polityki wycinania chwastów, czyli kampanii przeciwko prawicowcom. Szybko
okazało się, że pojęcie prawica jest
bardzo szerokie i pod swoimi skrzydłami mieści niemal wszystkich przeciwników
oraz niewygodnych osobników w mniemaniu KPCh. Około pół miliona osób, w tym
wielu przedstawicieli inteligencji, poddano licznym represjom – usuwano ich z
zajmowanych stanowisk oraz z partii, uniemożliwiano wykonanie zawodu oraz
wysyłano na reedukację do obozów pracy. Taki los spotkał także Zhanga – młodego
podówczas nauczyciela wyrzucono poza społeczny nawias i skierowano do obozu
pracy przymusowej.
W 1979 roku
zrehabilitowano większość ofiar kampanii
przeciwko prawicowcom, w tym także Xianlianga Zanga. Po 22 latach, artysta
odzyskał wolność i niemal natychmiast rozpoczął działalność na polu literatury,
próbując przekuć w słowa nabyte doświadczenia, a jednym z owoców jego
pisarskiego talentu jest powieść
Zielonodrzew.
Akcja utworu
rozpoczyna się w 1961 roku w momencie, kiedy główny bohater i zarazem
pierwszoosobowy narrator, wychudzony i wymizerowany Yonglin Zhang zostaje
zwolniony z obozu pracy. Jest to efekt częściowej rewalidacji prawicowców, których wypuszczano z
więzień i obozów, pozwalając im zasiedlać wiejskie tereny, jednocześnie cały
czas zabraniając wykonywać wyuczonego zawodu. Yonglin Zhang trafia do
gospodarstwa rolnego, odpowiednika radzieckiego kołchozu, położonego na Wyżynie
Lessowej w prowincji Ningxia. To właśnie tutaj młody człowiek, który w
przeszłości nieświadomie był nasiąkł ideałami burżuazyjnego humanizmu oraz
demokratyzmu, przebywa kolejny odcinek niełatwej i naznaczonej cierniami drogi,
prowadzącej go do świadomego wyznawania marksizmu. To bardzo ciekawe, ale
doznane ze strony komunistów upokorzenia, cierpienia i chwile grozy nie
odstręczyły go od materializmem historycznego oraz socjalizmu naukowego, ba niejako
przekonują go, że Chińska Republika Ludowa winna wcielać w życie ideologię
Karola Marksa. Autor nie sympatyzuje z systemem, który doprowadził do jego osadzenia
w obozie i tułaczki po rubieżach Chin, ale nie jest też zwolennikiem jego
obalenia. Komunizm nie jest w jego mniemaniu błędną doktryną – to jedynie
ówcześni polityczny przywódcy dopuścili do wypaczenia założeń tego ustroju, ale
chwilowe ludzkie pomyłki oraz ich skutki nie mogą podważać ważności marksizmu,
na którym komunizm jest budowany.
Śledząc
jednak losy Yonglina Zhanga widać wyraźnie, że Chińska Republika Ludowa lat
60-tych nie jest idealnym miejscem do życia. Przerażają warunki bytowe
mieszkańców rolniczej spółdzielni – zgodnie z konstatacją narratora budynki
mieszkalne, będące chylącymi się ku ziemi lepiankami, nie przedstawiają się
wcale lepiej niż obozowe baraki. Charakteryzują się za to znacznie większym
zaniedbaniem – bez wyraźnego przymusu żaden z lokatorów nie kwapi się do troski
o własną siedzibę, tym bardziej, że zdobycie niezbędnych materiałów do napraw i
reperacji graniczy niemal z cudem. Wszystko opiera się na prowizorycznych
rozwiązań oraz kreatywności i umiejętnościach poszczególnych członków kołchozu,
którzy wyuczone zajęcia traktują jako swoisty kapitał, starając się nim
racjonalnie gospodarować.
Tak jak
wspomniałem, akcja utworu rozgrywa się na Wyżynie Lessowej, która przez wieki
stanowiła chińskie pogranicze, gdzie mieszały się ze sobą wpływy chińskiej
cywilizacji oraz kultur ludów stepowych o korzeniach mongolskich, perskich czy
arabskich. Efektem tych ciągłych tarć było powstanie mniejszości narodowej Hui,
w tradycji której pobrzmiewają jeszcze echa islamu. Zasiedlała ona najbardziej
zacofany gospodarczo rejon Chin, do którego zsyłano byłych więźniów
politycznych, jeńców z obozów pracy, robotników fabrycznych po reedukacji. Z
tego powodu cała prowincja tworzy niezwykłą mieszankę kulturową regularnie zasilaną
przez nowe dopływy. W grupie, która trafia do gospodarstwa razem z głównym
bohaterem znaleźli się osobnicy praktycznie z całych Chin, którzy w przeszłości
wykonywali różne zawody – księgowy z szanghajskiego banku, porucznik – weteran
wojny koreańskiej, redaktor naczelny, itd. Wszyscy oni zostali uznani za
prawicowców i skazani na przymusowe roboty (co ciekawe, całą tę intelektualną
śmietankę uzupełniają pospolici przestępcy, których kwalifikowano jako prawicowców, aby podbić statystyki
wykrywalności wrogich elementów w trakcie kampanii wycinania chwastów). Większość z tych osobników, licząc na dawne
kontakty oraz wpływy rodziny, stara się o przeniesienie i wydostanie się z tej
zapadłej dziury. Pobyt na Wyżynie Lessowej traktują jako tymczasową i
przejściową niedogodność. Zupełnie inaczej przedstawia się sytuacja Yonglina
Zhanga, którego jedynym członkiem rodziny jest matka, żyjąca w ubóstwie gdzieś
pod Pekinem. Brak perspektyw na opuszczenie obecnego miejsca pobytu sprawia, że
narrator zaczyna traktować gospodarstwo jak dom, w którym zaczyna nowe życie,
pisząc kolejny jego rozdział jako człowiek (prawie) wolny, zarabiający na
utrzymanie siłą własnych rąk.
Dzieło można
odczytywać także ignorując polityczną otoczkę i wtedy również jest ono
wartościową lekturą, głównie ze względu na ukazanie obozowej rzeczywistości w
komunistycznych Chinach. Narrator jest bystrym obserwatorem i w swoich
wspomnieniach chętnie dzieli się szczegółami oraz absurdami ze swojej
egzystencji w przymusowym zamknięciu, prezentując niemal wszystkie jej aspekty.
Bardzo interesujące są rozważania dotyczące wolności, podkreślające jak ważna
jest sama świadomość przynajmniej częściowej niezależności – jej zaczynem są
myśli, nieskażone cenzurą, nienarażone na karę, które mogą poruszać się po
dowolnych orbitach, pomagając przetrwać w krytycznych chwilach. Warto
jednocześnie zauważyć, że tuż po opuszczeniu bram obozu, protagonista odczuwa
podświadomy brak nadzoru i pokrzykiwań, budzi się w nim wręcz paląca potrzeba
bycia pilnowanym i kierowanym, która jednak stopniowo zanika.
Yonglin
Zhang prezentuje również całą paletę czynników, mniej i zdecydowanie bardziej
istotnych, które decydują o przetrwaniu zarówno fizycznym jak i psychicznym,
udowadniając przy okazji jak kreatywną istotą jest człowiek, szczególnie w
okolicznościach, w których brak sprytu i chytrości prowadzi do niechybnej
śmierci. Co istotne, pomysłowość nie sprowadza się wyłącznie do zdobywania
pożywienia – bohater przechodząc prawdziwą szkołę życia uczy się wielu zajęć,
których jako przykładny i nie karany obywatel z pewnością nigdy by nie zgłębiał
(komu przyszłoby do głowy, żeby opanować fach zduna albo woźnicy?).
Powieść to także
dowód na hart ducha i niezłomność ludzkiej natury, która jest zdolna
przystosować się nawet do najbardziej niesprzyjających warunków. Śledząc losy
narratora możemy przekonać się, że pod pewnym względem prowadzi on normalną
egzystencję, w której jest miejsce na takie uczucia jak miłość (wątek z jej
udziałem jest mocno rozbudowany i ciągnie się praktycznie do końca lektury), zazdrość,
wdzięczność, wyrozumiałość czy przyjaźń. Obecne życie bohatera, mimo, że daleko
mu do bytu prowadzonego przed osadzeniem w obozie, nadal pozostaje
najwznioślejszą wartością i dzięki takiemu podejściu niemal nic nie jest w
stanie zniszczyć psychiki Yonglina Zhanga. Jego narracji nie brakuje pogody
oraz ciepła, a całość w znakomitym stylu uzupełniana jest licznymi odwołaniami do
światowej oraz tradycyjnej chińskiej literatury, świadczącymi o sporej erudycji
bohatera. Pojawiają się nawiązania m.in. do Puszkina, Oscara Wilde’a,
Kartezjusza, Nerudy, Dantego, Goethego czy Andersena. Obok tego protagonista
przytacza również tworzone na potrzeby chwili przez mieszkańców gospodarstwa
ludowe przyśpiewki, za pomocą których wyrażają oni swoje emocje bądź rozterki.
Wszystko okraszono prostym i nieocenzurowanym językiem, jakim posługują się
miejscowi, który prezentuje się zgoła odmiennie od narracji Yonglina Zhanga,
nacechowanej poetyzmem, sporą ilością porównań czy rozważań o filozoficznym
zacięciu.
Powieść to
także zapis transgresji głównego bohatera, który usiłuje wyrzec się swoich
burżuazyjnych korzeni i zbliżyć się do zwykłych i pospolitych ludzi pracy,
którzy budują potęgę komunistycznych Chin. Pomocą w tym niełatwym zadaniu jest
lektura Kapitału Karola Marksa,
książki, otrzymanej od jednego ze współwięźniów jeszcze w obozie pracy. Yonglin
Zhang przystępuje do badania własnej natury, szczegółowego analizowania swoich
zachowań i postaw czyniąc to przez pryzmat marksistowskich idei, które okazują
się zaskakująco nośne i pojemne, możliwe do przyłożenia także do chińskiej
rzeczywistości gdzieś na zapadłej wsi. Młody inteligent, mimo iż jest świadom
własnej wyższości umysłowej i kulturowej nad ludźmi pracy, godzi się z rolą
kozła ofiarnego, złożonego na ołtarzu nowej epoki i akceptuje fakt, że musi on
dźwigać ciężar win swoich przodków, czyli kapitalistyczną naturę. Wyrywa się on
także z pustkowia uczuć i właśnie dzięki ludziom pracy doświadcza
spontanicznych i szczerych uczuć, co skłania go do refleksji, że to właśnie owi
osobnicy są tytułowymi zielonodrzewami,
czyli roślinami, którym niestraszne palące słońce, susza czy nieurodzajna
gleba.
Reasumując, powieść Zielonodrzew,
to całkiem dobra lektura. Co prawda rażąca jest głęboka ale chyba jednak naiwna
wiara w teorie wysnute przez Karola Marksa czy traktowanie Kapitału jako swoistej księgi, w której zawarto wszelkie prawdy
objawione, ale bez tych fragmentów trudno byłoby prawdopodobnie zrozumieć cały
ogrom przemian, jaki dokonał się w chińskim państwie oraz społeczeństwie od
czasu, kiedy panowanie objęli tam komuniści. Pod palce stukające w klawisze
klawiatury aż cisną się słowa, że bohater książki to świetny przykład jednostki
zindoktrynowanej, zatrutej ideologią, której padła ona ofiarą, ale brak
bezpośredniej znajomości chińskich realiów nie pozwala mi na postawienie takiej
tezy. Ta niemożność oceny Xianlianga Zhanga skłania mnie równocześnie, by w najbliższej przyszłości rozejrzeć się za drugą powieścią chińskiego autora, którą wydano w Polsce - Zupa z trawy: dziennik z chińskiego gułagu.
Wasz Ambrose
Rewelacyjna rzecz Ci się trafiła. Aż Ci zazdroszczę, że na Ciebie padło, by ją odkryć przed szerszą rzeszą czytelników:) Nie wiem, czy kiedyś ją napotkam, ale zapiszę sobie, by jej nie przegapić.Super!
OdpowiedzUsuńAno, przyznaję, że książka jest bardzo interesująca, szczególnie w kontekście przemian, które dokonała się w Chinach od momentu powstania ChRL. Powieść, tak jak pisałem, wpadła mi w ręce przypadkiem :) Spróbuj rozejrzeć się za nią w swojej bibliotece - a nuż się trafi. Ciekaw jestem Twojej opinii.
UsuńOj, szkoda, że autor nie mógł studiować. Okrutnie niesprawiedliwa jest taka kara za niewłaściwe pochodzenie, czyli za coś, na co nie miał najmniejszego wpływu...
OdpowiedzUsuńWidzę z bocznego paska, że czytasz teraz "Dziwną historię o upiorach z latarnią w kształcie piwonii". Ależ niesamowity, dziwny tytuł! I bardzo, bardzo pociągający :)
Fakt, skazywanie dzieci za przewinienia, bądź domniemane winy przodków, to zawsze dziwna sprawa, którą ciężko zaakceptować. Xianliang Zhang, o czym możemy dowiedzieć się z ciekawej przedmowy, naprawdę sporo w życiu przeszedł oraz równie dużo wycierpiał. Nie urodził się on pod szczęśliwą gwiazdą.
UsuńHa, tytuł mojej obecnej lektury jest rzeczywiście bardzo oryginalny, mnie także cały czas zastanawia i frapuje, bowiem dopiero niedawno rozpocząłem czytanie i nie mam zielonego pojęcia, skąd te "piwoniowe" latarnie. Utwór o tyle ciekawy, że pochodzi z XIX wieku
Bardzo podoba mi się tytuł tej powieści, choć sama fabuła jakoś mnie nie zachwyciła. To bardzo fajne, że zdarzają się takie zbiegi okoliczności czy pomyłki, które pozwalają nam odkryć coś niesamowitego, po co sami z siebie pewnie byśmy nie sięgnęli. Życzę Tobie wiecej takich miłych pomyłek.
OdpowiedzUsuńTak, tytuł jest dość nieoczywisty i tłumacz w krótkiej przedmowie dość gęsto się z niego tłumaczył :) Cała książka jest dość dziwaczna z jednego powodu - niby to typowa literatura obozowa, ale narrator, w przeciwieństwie do większości ludzi zesłanych na przymusowe roboty, nie złorzeczy na system, który doprowadził do takiej sytuacji. Ba, wręcz przeciwnie - uważa on, że chiński komunizm przechodzi drobne perturbacje, chwilowo zbacza z kursu, ale koniec, końców musi okazać się czymś dobrym. Swoje skazanie, uwięzienie, (nie)słuszne oskarżenie traktuje więc jako rodzaj swoistej ofiary, którą musi złożyć, by żyło się lepiej przyszłym pokoleniom. A fabułę napisało samo życie autora :)
UsuńA co do pomyłek i szczęśliwych trafów, to Tobie również coś takiego się przytrafiło - dzięki Panu Mathewsowi miałaś okazję poznać grupę OuLiPo :) Dlatego również życzę Ci więcej takich przypadków :)