George R. R. Martin
Taniec ze smokami, część 2
tytuł oryginału: A dance with dragons
Cykl: Pieśń Lodu i Ognia* (tom 5.2)
(ang. A Song of Ice and Fire*)
tłumaczenie: Michał Jakuszewski
wydawnictwo: Zysk i S-ka 2012
liczba stron: 760
„Valar morghulis” to wyrażenie, które dorobiło się już swego miejsca w Wikipedii. Pochodzi z cyklu powieściowego Pieśń Lodu i Ognia pióra amerykańskiego pisarza Georga R. R. Martina. Znaczy ono „każdy musi umrzeć” i jak się okazuje po zakończeniu lektury drugiej części piątej odsłony cyklu, czyli Tańca ze Smokami, świetnie oddaje ono manierę, dotąd w literaturze niespotykaną, a którą Martin śmiało i bez ograniczenia wprowadził do swej prozy. Jak w życiu; każdy musi umrzeć. Główny bohater i postać drugoplanowa, dobry i zły, silny i słaby. Im mocniej się przywiążesz do którejś z person dramatu, w miarę lektury tym bardziej będziesz drżeć z obawy, iż autor zaraz ją uśmierci. Ów zabieg, konsekwentnie stosowany przez tego amerykańskiego mistrza fantastyki, pokazuje, że jak dla historii życie nawet najbardziej znamienitych ludzi jest tylko epizodem, tak i w literaturze można zerwać z tradycją nieśmiertelnego (przynajmniej do końca opowieści) herosa i poprowadzić fabułę dalej, wykraczając poza takie momenty jak śmierć. Owszem, są liczne sagi i inne historie dłuższe niż życie jednej osoby, ale zawsze dotąd śmierć kluczowej postaci stanowiła pewną granicę dzielącą wyraźnie fabułę na przed i po. U Martina każdy może umrzeć w pół marzenia, w pół słowa, w pół planu. Prawdziwa brutalna rzeczywistość, w którą niestety nawet w realnym świecie większość z nas nie chce wierzyć, pozostając w przeświadczeniu, że zawsze zdąży się przed śmiercią sporządzić testament, powiedzieć kocham, wywrzeć zemstę. Oczywiście nie każdemu musi się taka realistyczna maniera podobać, ale dla mnie jest ogromnym plusem.
Skończyła się druga część piątej powieści cyklu, a czytelnik nie ma nadal najmniejszego pojęcia czy, i kto, zdoła ponownie pod jednym berłem zjednoczyć Siedem Królestw wyniszczanych przez bratobójczą wojnę sukcesyjną i ponownie zaprowadzić ład w fikcyjnym świecie Westeros. To również bardzo interesujące i zbieżne z realiami naszego świata, gdzie nikt nie jest prorokiem we własnym kraju. Zarazem to kolejna płaszczyzna, na której Martin zrywa z tradycją fantasy, w której główny bohater, z reguły stojący po stronie dobra, skazany jest na sukces.
W Tańcu ze smokami, podobnie jak w poprzednich częściach serii, co też jest w opozycji do kanonu fantasy, nie tylko trudno powiedzieć, kto jest dobry, a kto zły i trudno o czarno-białe moralnie sytuacje. To jakby spostrzeżenia i przemyślenia psychologa społecznego ubrane we wciągającą formę porywającej powieści. W życiu i w powieści niczego nie ma za darmo; nawet królowie i władcy niewolników tak czy siak za wszystko muszą zapłacić. Dobrzy ludzie niekoniecznie okazują się dobrymi władcami, a źli często zostają dobrymi. Uważani za tchórzy zdobywają się na odwagę, a z wyglądu herosi nagle potrafią pokazać zajęcze serce. Przy tym wszystkie postacie wykreowane są śmiało, oryginalnie, w dodatku dynamicznie się zmieniają w miarę upływu czasu i dziejących się wydarzeń oraz idących za tym doświadczeń. Wątki intrygi krzyżujące się, połykające jedne drugie, zmieniające swe znaczenie i pozycję w stosunku do pozostałych. Jak w rzeczywistej historii. Jedyne co się nie zmienia, to ciągła walka o tron, który wciąż oczekuje na swego króla. I to jedyne, co mogę powiedzieć konkretnego o fabule, by nie zdradzić zbyt wiele tym, którzy podobnie jak ja, lubią nic nie wiedzieć o powieściowej przyszłości, gdy przystępują do lektury.
Uspokoję też wszystkich, iż choć każda powieść serii, a nawet każdy tom, prezentują inny rozkład dominujących akcentów, choć w jednych królują epickie bitwy, w innych skryte zabójstwa, a w jeszcze innych polityczne knowania, to Martin jakimś cudem wciąż sprawia, że każda kolejna książka tchnie oryginalnością, świeżością i zaskakuje czytelnika tylko w pozytywnym sensie.
Przypomnę jeszcze tym, którzy pierwszy raz słyszą o Pieśni Lodu i Ognia* (czy to możliwe, by byli jeszcze tacy?), że cykl bezwzględnie należy czytać po kolei* i recenzje zresztą też
Wasz Andrew
* saga Pieśń Lodu i Ognia* (ang. A Song of Ice and Fire)
- A Game of Thrones (1996) - Gra o tron (1998)
- A Clash of Kings (1999) - Starcie królów (2000)
- A Storm of Swords (2000) - Nawałnica mieczy. Stal i śnieg (2002) +Nawałnica mieczy. Krew i złoto (2002)
- A Feast for Crows (2005) - Uczta dla wron. Cienie śmierci (2006) + Uczta dla wron. Sieć spisków (2006)
- A Dance with Dragons (2011) - Taniec ze smokami. Część I (2011) + Taniec ze smokami. Część II (2012)
- The Winds of Winter
- A Dream of Spring
Świetna recenzja. Książka zresztą też świetna ;)
OdpowiedzUsuńDzięki i zapraszam częściej :)
UsuńTa idea uśmiercania bohaterów jak leci, czyli dokładnie tak jak czyni to kapryśny los, jest bardzo ciekawa, chociaż nie wszystkim się podoba. Słyszałem plotki że w Stanach Zjednoczonych, po zakończeniu 1. sezonu wielu fanów obraziło się wręcz na twórców za uśmiercenie Neda Starka (ciekawy ilu spośród tych ludzi zdawało sobie sprawę, że serial w ogromnej mierze bazuje na książce Martina) :)
OdpowiedzUsuńTych realizmów, które nie wszystkim się podobają, jest u Martina dużo więcej. Choćby rany, które nie goją się bez śladu. Bardzo ciekawie jest po przeczytaniu kolejnej odsłony cyklu poczytać różne recenzje. Często więcej mówią o recenzujących, niż o książce ;)
UsuńOczywiście słyszałem o Pieśni Lodu i Ognia, ale dotychczas nie czytałem żadnej części i serialu również nie widziałem :D Niemniej jednak Twoja recenzja mnie zaintrygowała znacznie bardziej niż inne opinie na temat twórczości Martina :)
OdpowiedzUsuńMiło to słyszeć :) Jeśli mogę coś zasugerować, to polecałbym najpierw lekturę, a potem serial :) Interesujące są też powieści z tego samego uniwersum, ale spoza cyklu „Pieśń Lodu i Ognia”, jak na przykład „Rycerz Siedmu Królestw” Pozdrawiam serdecznie :)
UsuńSerial mnie wciągnął, ale książkę "Gra o Tron" przerwałam w połowie. Nie byłam w stanie dobrnąć do końca pierwszego tomu. Może kiedyś do niej powrócę...
OdpowiedzUsuńA co Ci się nie spodobało?
UsuńTo prawda, że czytelnik (a od jakiegoś czasu także widz) ma ciężki orzech do zgryzienia i zapewne nie domyśla się kto zjednoczy królestwo. Dziwię się, że jeszcze nie pojawiły się jakieś frakcje opowiadające się za jednym bądź drugim kandydatem. U nas w domu podzielone zdania. Z mężem kłócimy się o swoich kandydatów, ale całkiem możliwe, że autor zechce uśmiercić ich także na przedostatniej stronie;)...
OdpowiedzUsuńU mnie niestety jestem jedynym domownikiem, który to czyta, więc nie znam tych problemów :) Ale właśnie ta nieprzewidywalność, o której piszesz, niezwykle mnie urzekła :)
UsuńZ czasem urzekła i mnie. Ale na początku, po kilku uśmierconych bohaterach miałam ochotę wyrzucić książkę przez okno;)
UsuńWielka jest siła przyzwyczajenia ;)
Usuń