Szaleniec?
Shūsaku Endō
Tytuł oryginału: Obaka-san
Tłumaczenie: Izabela Denysenko
Wydawnictwo: Instytut Wydawniczy Pax
Liczba stron: 179
Zgodnie
ze słownikiem języka polskiego szaleniec
to osoba chora umysłowa, bądź nie panująca nad swoimi uczuciami, nielicząca się
z niebezpieczeństwem, postępująca w sposób nieprzemyślany, raptowny. Określenie
to zarezerwowane jest dla osobników, których działanie jest dla nas
niezrozumiałe, które zdaje się nie przynosić żadnych pozytywnych konsekwencji,
które w związku z tym jest daremne i próżne, a więc szalone. Wyrażenie cechuje się pejoratywnym wydźwiękiem, ale
również stronniczym charakterem – o miano szaleńca nietrudno, szczególnie,
jeśli idzie się przez życie własną ścieżką, nie zdradzając przy tym motywów,
którymi się kierujemy. Wydaje się, że wiedział o tym doskonale Shūsaku Endō,
kolejny literat z Kraju Kwitnącej Wiśni, którego miałem okazję poznać.
Shūsaku
Endō przyszedł na świat w 1923 roku w Tokio. Już 3 lata później cała rodzina
opuściła ojczyznę i przeniosła się do Mandżurii, gdzie ojciec autora został
wysłany służbowo. Kiedy w 1933 roku, rodzice artysty rozwiedli się, matka
wróciła do Japonii razem ze swoimi pociechami. Wkrótce po rozstaniu się z
mężem, kobieta zainteresowała się katolicyzmem i zmieniła wyznanie, które
przyjęły także jej dzieci. Endō został ochrzczony w wieku 11 lat. W 1943 roku
przyszły pisarz podjął studia na Uniwersytecie Keio, które jednak przerwał z
uwagi na trwającą II wojnę światową – Endō został wysłany do pracy w fabryce amunicji.
Kontynuując przerwaną naukę na wydziale romanistyki, w latach 1950 – 1953 Endō
przebywał we Francji w ramach stypendium naukowego. To właśnie za granicą
artysta podjął pierwsze literackie próby. Także na obczyźnie Endō zachorował na
gruźlicę płuc – pisarz wiele czasu spędzał w szpitalach oraz ośrodkach zdrowia,
co jednak nie ograniczało jego literackiej twórczości (żył relatywnie długo,
zmarł w 1996 roku, w wieku 73 lat). Jednym z całkiem licznych płodów autora, z
którym polski czytelnik może zapoznać się w rodzimym języku jest interesująca
powieść Szaleniec?, napisana w 1959
roku.
Akcja
utworu została osadzona w XX-wiecznej Japonii. Tytułowy szaleniec to Francuz Gaston Bonaparte, wedle własnych słów potomek
samego Napoleona Bonapartego. Przez kilka lat, w ramach szlifowania języka
angielskiego, wymieniał on listy z japońskim przyjacielem korespondencyjnym.
Wybór Japończyka na partnera do praktykowania języka Szekspira wydaje się
nieprzypadkowy – Gaston od dawna marzył o poznaniu Kraju Kwitnącej Wiśni.
Miłość do tego tajemniczego i odległego kraju rozpalił również wuj, który miał
okazję gościć w Japonii. Francuz okrętuje się zatem na Vietnamie, statku płynącym do Jokohamy. O całym przedsięwzięciu
postanawia powiadomić Takamoriego, wspomnianego pen-frienda. Młody człowiek z dalekiej Europy nawet nie zdaje sobie
sprawy, jakie zamieszanie w domu Takamoriego wywoła zapowiedź jego przybycia.
Główną
przyczyną chaosu oraz nerwowego wyczekiwania na niespodziewanego gościa jest
młodsza siostra Takamoriego, Tomoe. Autor ciekawie zarysowuje relację pomiędzy
rodzeństwem. Oboje nie pałają do siebie zbyt wielkim uczuciem – starszy brat
uważa swoją krewną za bezwzględną strażniczkę moralności, osobistego nadzorcę,
surową cenzorkę oraz niewyżytą dręczycielkę, znającą wszystkie grzeszki oraz
słabości Takamoriego, z którymi stara się zaciekle walczyć, pragnąc je do
reszty wyplenić. Tymczasem Takamori to typ lekkoducha, który nie przywiązuje
zbytniej wagi do swoich ułomności charakteru, budząc w ten sposób gniew i złość
Tomoe. Młodsza siostra ma o wiele bardziej praktyczne podejście do życia –
posiada silną osobowość, jest niezależna, zarabia o wiele więcej niż brat, realnie
patrzy na świat, chociaż jest nim raczej rozczarowana, a przynajmniej jego
męską częścią. Tomoe skrycie liczy, że tajemniczy Francuz, który wkrótce
przybędzie do ich domu okaże się poszukiwanym oraz pożądanym typem mężczyzny, z
którym, przynajmniej jak dotąd, nigdy się nie spotkała – w wyobraźni młodej
dziewczyny Gaston jawi się jako silny, męski, wytworny, przystojny oraz
czarujący amant, mogący pochwalić się zarówno bogatą osobowością jak i rozległymi
zainteresowaniami, który w mgnieniu oka zdobywa kobiece serca. Osobnik, który
ukazuje się oczom rodzeństwa, zdaje się stanowić idealne zaprzeczenie ich
oczekiwań – rozczarowanie, żal oraz rozpacz to początkowo jedyne odczucia, do
jakich jest zdolna Tomoe.
Niezależnie
jednak od aparycji oraz lotności umysłu, należy przyznać, że Gaston Bonaparte
to zdecydowanie najciekawsza i najbarwniejsza postać powieści. O jego
atrakcyjności decyduje przede wszystkim aura tajemnicy, która otacza Francuza.
Nikomu, nawet japońskiemu rodzeństwu, które przyjęło go pod swój dach, nie
zamierza zdradzić powodu swojego przybycia do Japonii – młodzi ludzie
podejrzewają, że nie jest on ani turystą, ani biznesmenem, ani tym bardziej
handlarzem bądź przemytnikiem. Brakuje im jednak koncepcji, czego potomek
Napoleona miałby szukać w Kraju Kwitnącej Wiśni. Kontakt z cudzoziemcem
utrudnia fakt, że Gaston włada językiem japońskim jedynie w bardzo niewielkim
stopniu. Jego pismo upstrzone jest gafami, które przerażają nawet nie
przywiązującego większej wagi do nauki Takamoriego, a sklecane zdania nie mogą
w pełni oddać tego, co myśli francuski przybysz. W rezultacie bardzo łatwo jest
odnieść wrażenie, że Gaston odznacza się nie w pełni rozwiniętą umysłowością,
że na jego psychice widnieje skaza, która nie pozwala rozpatrywać go jako
pełnoprawnego, inteligentnego człowieka. Wrażenie tępoty, o którą często
posądzany jest Gaston wzmacnia jego fizjonomia – długa, pociągła twarz
przyrównywana regularnie do końskiej gęby oraz wielkie, zwaliste ciało
przywodzące na myśl zapaśnika sprawiają, że Francuz uchodzi za osobnika
będącego niespełna rozumu, do którego większość ludzi odnosi się z
lekceważeniem, ironicznym uśmieszkiem oraz odczuciem wyższości.
Gaston
Bonaparte posiada jeszcze jedną cechę, która zdecydowanie odróżnia go od reszty
ludzkiej społeczności. Wbrew życiowemu doświadczeniu ze wszystkich sił pragnie
on wierzyć w bliźniego, bezgranicznie ufać drugiemu człowiekowi, tym bardziej,
gdy jest on osobnikiem obcym, którego intencji i zamiarów nie sposób
przewidzieć. Z tego względu Francuz nie jest zdolny do odczuwania nienawiści,
bądź żywienia długotrwałej urazy – zgodnie z jego osobistym kodeksem moralnym
są to uczucia podłe i obrzydliwe, które nie przystają prawdziwemu człowiekowi.
Gaston uzbrojony w ten osobliwy światopogląd wyrusza na swoistą pielgrzymkę, by
prowadzić nieustanną i ciągłą walkę ze smutkiem, żalem, goryczą oraz
zwątpieniem. O tym jak zakończy się ta niezwykła krucjata, kogo Gaston spotka
na swojej drodze, najlepiej przekonać się osobiście.
Zagłębiając
się w lekturę Szaleńca? warto zwrócić
uwagę na portrety młodych ludzi, które zaserwował czytelnikowi Shūsaku Endō.
Autor podkreśla bezrozumną i bezkrytyczną fascynację światem Zachodu, która
wiąże się z całkowitą negacją dorobku kulturowego własnej ojczyzny. Wszystko co
europejskie nabiera cech wyjątkowości i niepowtarzalności, z kolei idee,
przedmioty czy ludzie związani z Japonią pozostają rzeczami wtórnymi,
poślednimi i bezwartościowymi. Tymczasem, czego na własnej skórze doświadczył Gaston,
okazuje się, że bardzo często za fasadą kultury oraz wiedzy ukryty jest głęboki
egoizm, który w imię obrony własnych interesów każe zwodzić, oszukiwać, nie
ufać oraz podejrzewać. Francuz pełni rolę demaskatora, obnażającego spróchniałe
fundamenty europejskiego świata wartości.
Postać
Gastona kojarzy się z innym szaleńcami,
którzy pokładali bezgraniczną wiarę w człowieka, nawet mimo doświadczanej
przemocy oraz poniżenia. W umyśle niejednego czytelnika mogą pojawić się
konotacje z prostodusznym Lwem Nikołajewiczem Myszkinem, głównym bohaterem
książki Idiota autorstwa Fiodora
Dostojewskiego czy Jezusem Chrystusem, centralną postacią wyznawanego przez Shūsaku
Endō chrześcijaństwa. Autor zdaje się zadawać uniwersalne pytanie o kondycję
ludzkiej społeczności, wśród której osobnicy o zbyt wielkich pokładach ufności,
którzy nie przypisują bliźniemu najgorszych intencji, pojmowani są jako idioci,
bądź szaleńcy. Gaston niczym ubogi apostoł, który wyrzekłszy się materialnych
dóbr oraz bliskich, przemierza odległy kraj, walcząc z własnymi słabościami
charakteru oraz tchórzostwem, niosąc bezgraniczną miłość okazywaną każdemu bez
wyjątku oraz głosząc radosną nowinę, że prawdziwy człowiek jeszcze nie umarł.
Godne
podkreślenia jest to, że niezwykła historia równie niezwykłego bohatera
napisana została pięknym językiem. Shūsaku Endō w sposób wyborny operuje
słowem, uzmysławiając czytelnikowi jak potężnym narzędziem jest literatura,
które w ogromnym stopniu pozwala oddziaływać na ludzką wyobraźnię. Mój
szczególny zachwyt wzbudziły wyrażenia, które śmiało można określić mianem
poetyckich, przemycane do codzienności bohaterów powieści – pusta kieszeń
portfela, w której wieje zimny, jesienny wiatr czy prostytutki sprzedające wiosnę to tylko przykłady, obrazujące
wprawę, z jaką Shūsaku Endō konstruuje kolejne zdania, które pochłania się z
niesłabnącą przyjemnością.
Powieść japońskiego czyta się z ogromną
przyjemnością, a lekturze towarzyszy poczucie ciepła, jakim promieniuje
sylwetka Gastona. Autor w interesujący sposób zarysowuje postać człowieka,
którego zachowanie stoi w wyraźniej opozycji z prądami rozwijającego się
świata. Książka, szczególnie za sprawą zamieszczonego w tytule pytajnika, zdaje
się prowokować oraz skłaniać do refleksji. Począwszy przemyśleń na temat samego
Gastona, a skończywszy na rozważaniach
dotyczących ludzkiej natury oraz rozwoju, któremu na przestrzeni wieków rzekomo
podlega nasza duchowość oraz moralność.
Właśnie o Myszkinie pomyślałem od razu czytając opis głównego bohatera.
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się mieć też spory potencjał komediowy, wynikający ze zderzenia różnych ludzi z różnych kultur. A poprzez takie kontrasty może też ukazać sporo prawdy o ludziach.
Poza tym skojarzył mi się taki cytat z Faulknera: "W oczach człowieka wszyscy inni mężczyźni i kobiety działają z przyczyn, które, jak sądzi, powodowałyby nim samym, gdyby był na tyle szalony, aby robić to, co robi inny mężczyzna lub kobieta".
No tak, "Idiota" Dostojewskiego jest niejako archetypem pozostałych literackich szaleńców, którzy ośmielają się wierzyć w drugiego człowieka.
UsuńFaktycznie, jest kilka zabawnych momentów, których podłożem są różnice kulturowe oraz słaba znajomość japońskiego przez Gastona. Dodaje to lekturze kolorytu :)
Świetny cytat.
Co ciekawe pomyślałem o Myszkinie, mimo że nie czytałem nigdy "Idioty" :P
UsuńHe he, w takim razie nie jesteś sam. Ja "Idiotę" cały czas mam w planach, ale ciągle pojawia się coś innego. Ale postać Myszkina jest na tyle charakterystyczna dla literatury, tyle już o niej powiedziano i napisano, że łatwo się do niej odwoływać, nawet "nie poznawszy" jej osobiście ;)
UsuńPorywająca recenzja. W poetycki niemal sposób przeprowadzona krytyka zachodniej kultury? Poznam chętnie...
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa. Uważam, że książka w pełni zasługuje na uwagę. Sylwetka samego autora jest również ogromnie interesująca :)
UsuńOdnoszę wrażenie, że w Polsce wzrasta coraz bardziej fascynacja Stanami Zjednoczonymi. Amerykanizujemy język polski, na bilbordach pojawiają się obco brzmiące słowa, wprowadzamy ich święta (walentynki, halloween)... Moim zdaniem to smutne.
OdpowiedzUsuńTa amerykanizacja dotyczy nie tylko naszego kraju. Można wręcz powiedzieć, że cały świat zwariował na punkcie Coca-Coli, hamburgerów oraz Halloween. Trochę to dziwne, jeśli weźmie się pod uwagę, że rodzima kultura (Słowian, Japonii, etc.) jest przecież o wiele bardziej interesująca niż przemielona papka, oferowana przez USA :)
UsuńMoże się mylę, ale fascynacja to nieodpowiednie słowo. Czy można powiedzieć, że fascynujemy się Koreą na podstawie tego, że kupujemy głównie koreańskie lodówki?
UsuńInna sprawa, że samo zjawisko, o którym piszecie, jest chyba dużo bardziej skomplikowane. Jedną z przyczyn jest pewnie to, że kiedyś trendy, również kulinarne i kulturowe, wyznaczały elity, a to, co lubił plebs, uważano za gminne. Teraz, zgodnie z zasadami demokracji, rządzi motłoch i jego gusty. Dziś Beethoven nie zdobyłby popularności, co najwyżej osiągnął sukces w niszowej muzyce poważnej, ale to nie wprowadziłoby jego nazwiska do dziedzictwa światowego. a to tylko jeden z wielu aspektów tego wątku. Jeszcze inna sprawa, to osądzenie, co jest „lepsze”.
Wg mnie tu nawet nie chodzi o to czy coś jest lepsze a coś gorsze. Osobiście uważam, że nie ma sensu zestawiać ze sobą różnych kultur, tradycji, wierzeń, etc. Bardziej ubolewam nad tym, że świat zaczyna robić się coraz bardziej jednolity, jednowymiarowy, jednokulturowy - ginąca różnorodność jest dla mnie dość niepokojącym zjawiskiem.
UsuńMa też swoje zalety. Różnice kulturowe często bywają wyzyskiwane do prześladowań, utrudniaj porozumienie, itd. Unifikacja daje duże możliwości. O ile się je umie wykorzystać. I nie do końca musi prowadzić do zatracenia własnego ja. Wszak właśnie Stany są krajem, gdzie kwitną różne egzotyczne grupy wyznaniowe :)
UsuńSwoją drogą, jeśli koniec różnorodności kulturowej ma być ceną za różnorodność indywidualną... Może to nie takie złe... Jak w tym kawale. Czy to dobrze, czy to źle - zobaczymy.
Ciekawa rzecz. Temat odmienności to mój ulubiony. No i ta cała reszta... Bardzo zachęcająca i interesująca recenzja :)
OdpowiedzUsuńMnie też w literaturze bardzo pociąga motyw odmienności, obcości, inności, nieszablonowości, wykluczenia czy niedopasowania oraz tego jak społeczeństwo reaguje i jak odnosi się do ludzi, na których ciąży tego typu piętno :)
UsuńW końcu każdy, kto czyta więcej niż kilka książek rocznie jest odmieńcem ;)
Usuń