Jednorożec
Martin Walser
Tytuł oryginału: Das Einhorn
Tłumaczenie: Krzysztof Radziwiłł i Janina Zelter
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Seria: Proza Współczesna
Liczba stron: 487
Ludzkość
jako całość to stworzenie niesłychanie egoistyczne. Antropocentryzm to rzecz
wręcz wrodzona, podświadomie zakodowana, ba, to immanentna część naszej
osobowości. Nic zatem dziwnego, że jeśli pragniemy podkreślić doniosłość,
wielkość, wyjątkowość, etc. danego przedmiotu, zjawiska, czy idei, stosujemy
zabieg personifikacji, nadając owej rzeczy przymioty ludzkie, tak jakby
metaforyczne obdarowanie człowieczą naturą było najwyższą formą uznania. W ten
oto sposób miasta zyskują swoje przepastne trzewia, sprawiedliwość jest ślepa,
a książki posiadają duszę. Jeśli i ja miałbym w ten sposób potraktować moją
ostatnią lekturę, to z pewnością określiłbym ją mianem mojego dobrego druha.
Spędziliśmy ze sobą całkiem sporo czasu, bowiem stronnice mojego kompana obfitowały
w treść na tyle bogatą, że nie raz, nie dwa musiałem przysiąść, przemyśleć,
zagłębić się w refleksji, by móc wyruszyć w dalszą drogę po labiryncie jego prozy.
Jakby tego było mało, przejechaliśmy razem blisko 300 km w pociągowym wagonie,
wspólnie przeżyliśmy śmierć wybitnego polskiego poety, Tadeusza Różewicza,
kilka razy dzieliliśmy jedno łóżko (chociaż do niczego, co mogłoby zgorszyć
prawowitego człowieka nie doszło). Doznane razem radości oraz smutki zbliżyły
nas na tyle, że z żalem pożegnałem się, dobrnąwszy szczęśliwie do ostatniej
stronnicy, mimo solennej obietnicy, że nie rozstajemy się na zawsze, że jeszcze
kiedyś do siebie wrócimy.
Sprawa jest
o tyle zabawna, że powieść, która tak przypadła mi do gustu została napisana
przez Niemca. Co ważne, autor Martin Walser, bo o jego pozycji będzie dziś
mowa, nie jest byle jakim Niemcem. Ten urodzony w 1927 roku na jeziorem
Bodeńskim artysta, w latach 1943 – 1945 służył w Wehrmachcie. W tym miejscu
musicie przyznać, że wielu gotowych byłoby zdeprecjonować dorobek artystyczny
Walsera, ocenić go bezwzględnie surowo, arcykrytycznie z uwagi na służbę w
formacji militarnej, która tak mocno dała się we znaki naszym rodakom w trakcie
II wojny światowej. Ja jednak postanowiłem nie pochylać się nad tą kwestią zbyt
mocno i skonstatowawszy jedynie, że to, po Heinarze Kippharcie, kolejny
współczesny pisarz niemiecki z karierą wojskową w CV, którego twórczość dane mi
było ostatnio poznać, przeszedłem do dalszej części biografii. Po zakończonym
konflikcie, Martin Walser w latach 1946 – 1951 studiował literaturoznawstwo,
historię oraz filozofię na uniwersytetach w Regensburgu i Tybindze. Od 1953
roku związany był z popularną w RFN Grupą
47. Z kolei w roku 1966 pisarz spłodził swoją drugą, po Małżeństwach w
Philippsburgu (1957) powieść,
zatytułowaną Jednorożec, która to przysporzyła mi tylu literackich
doznań.
W tym miejscu należałoby wspomnieć, że
główny bohater utworu to Anzelm Kristlein, autor jednej książki, która
przyniosła mu zarówno sławę i uznanie, jak i pewnego rodzaju niedogodności oraz
perturbacje, dotyczące w szczególności życia osobistego. Ja jednak, o nędzna
żądzo szczerości!, ugryzę temat z innej strony. Wyobraźmy sobie portret
człowiek umęczonego, skrajnie wycieńczonego. Nasz pacjent cierpi na chroniczną
dolegliwość, bardzo trudną do wyleczenia, tym bardziej, że owa przypadłość to
bardziej zaburzenia somatoformiczne, czy też sławetny Weltschmerz. Widzimy człowieka, który
chociaż na chwilę pragnie zejść z pędzącej w oszalałym tempie karuzeli życia. Tyle,
że mimo, iż zwariowany kołowrót mocno daje się we znaki, to nie sposób go
opuścić, tym bardziej, że pragnienie nie dotyczy rozstania definitywnego.
Bardziej chodzi o odpoczynek od męczących utrapień codzienności, chwilę
relaksu, podładowania baterii, zyskania energii niezbędnej do dalszej
egzystencji. Należy więc pozostawić sobie drogę powrotu. W mniemaniu bohatera,
jedynym wyjściem jest wejście w rolę chorego, który otoczy nimbem swojej
przypadłości pozostawiany jest przez otaczający go świat w błogim spokoju.
Tyle, że jak tu oddać się przemożnej żądzy leżenia, nie wstawania z łóżka, jak
tu pogrążyć się w upragnionej samotności, kiedy wszędobylskie liczniki wybijają
swoje piętnujące nas cyfry? Rachunki, należności, opłaty, podatki, długi – oto
pieniądz proszę państwa trzyma nas w swoich potężnych kleszczach, nie
pozwalając ani na moment zapomnieć o tym, że każdy dzień, każda godzina, każda
minuta, każda sekunda ma swoją wartość i cenę. Trzeba zatem żyć! Tyle, że co to
za życie, polegające na ciągłym podleganiu wyższym imperatywom, które w
większości redukują się do czystej ekonomii? Czy to życie czy bardziej
nie-życie, pół-życie, trwanie samo w sobie, mechaniczne i jałowe, nie skażone
pleśnią sensu, po prostu z konieczności? Martin Walser sygnalizuje za sprawą Anzelma,
że nie brakuje osobników, którzy nie godzą się na takie bytowanie. Chęć
trwania, wola istnienia, uważana za rzecz naturalną, immanentną, wpisaną w
ludzką naturę, zdaje się być u nich wyraźnie przygaszona. Nie mogą jej z siebie
wykrzesać, próby wydobycia spełzają na niczym. Takie jednostki, wyraźnie
odbiegające od normy, są ogromnie intrygujące, chociaż zainteresowanie nie
wynika bynajmniej z litości – bardziej palące jest pytanie, co też takiego
mogło przydarzyć się tego typu człowiekowi, że z wyraźną niechęcią odnosi się
do swojej biologicznej powinności (pojawia się obawa, aby przypadkiem i nas to
nie dotknęło).
Powieść, za sprawą zastosowanego, bardzo rozbudowanego zabiegu
retardacji przynajmniej częściowo wyjaśnia przyczynę egzystencjalnego marazmu Anzelma Kristleina. Chociaż wyłożenie tej
kwestii to wierzchołek góry lodowej, jaką niewątpliwie stanowi cały utwór,
podejmujący niezliczoną mnogość tematów. Żeby nie być gołosłownym.
Prezentowania lektura to także książka opisująca powstanie pewnej książki,
mającej kluczowe znaczenie dla głównego bohatera, czy raczej antybohatera
utworu. Bo chociaż Anzelm konstatuje, że członkowie ówczesnego społeczeństwa
poprzez wzmożony rozwój indywidualizmu zaciekle dążą do tego, by stanowić zbiór
jednostek wybitnych, niepowtarzalnych, tak, że miejsca dla ludzi pospolitych,
zwyczajnych zdaje się powoli brakować, to sam jest człowiekiem raczej nijakim,
niewyróżniającym się żadną szczególną cechą. Chociaż, jeśli odwrócić proporcje,
to zgodnie z nieubłaganymi prawami statystyki to właśnie tacy nieliczni,
dotychczasowi średniacy, w morzu wyjątkowych, samodzielnych oryginałów zyskują
miano ludzi wyjątkowych. Bezpłciowość (ale nie dosłowna, czysto metaforyczna!)
oraz mało wyrazista osobowość Anzelma czynią go za to znakomitym obserwatorem.
Zmysł diagnostyczny tegoż osobnika jest szczególnie cenny dla czytelnika z
racji faktu, że pan Kristlein obraca się w środowiskach artystycznych Republiki
Federalnej Niemiec. A dzięki temu, że podczas wszelakich przyjęć, uroczystości,
imprez, Anzelm zdecydowanie stroni od powszechnej uwagi, grzecznie przypatrując
się wszystkiemu i każdemu ze swojego kącika, a więc z boku, z ukosa, z bardziej
panoramicznej perspektywy, otrzymujemy znakomite portrety psychologiczne
poszczególnych wyznawców sztuki, koncentrujące się przede wszystkim na
aspektach osobowościowych. Małość, podłość, egoizm, buta, egocentryzm, presja,
chęć rywalizacji, stłamszenia, ulala, czegoż tu nie znajdziemy!
Ale Jednorożec to nie tylko sylwetki
wybitnych jednostek. To także bardzo rzetelny obraz współczesnej cywilizacji
zachodniej, opartej na kapitalizmie oraz konsumpcjonizmie. Autor rozsiewa przed nami ciekawą wizję
społeczeństwa, w którym funkcję starożytnych bóstw pełnią popyt oraz podaż. To
na ich ołtarzach składane są marzenia, troski, ambicje, czy nieuchronne
porażki. W rolę kapłanów tego nowego porządku wcielają się wszelakiej maści
spece od marketingu, eksperci od reklamowanych haseł, którzy są de facto
współczesnymi ideologami duchowych (pseudoduchowych?) doktryn. Za sprawą
przygód Anzelma, przy opisie których trudno pozbyć się wrażenia ironii, autor
wyeksponował również obowiązki nowoczesnego pisarza, który często zmuszony jest
do przywdziewania szat superliterata. Nie to już tylko skromny kronikarz
własnej epoki, czujny podglądacz społeczeństwa, znawca tradycji, obyczajów oraz
tematów tabu. To bardziej specjalista od wszystkiego, potrafiący w błyskawiczny
sposób przyswoić wiedzę, niezbędną do wzięcia udziału w rzeczowej dyskusji
poświęconej palącej ostatnio kwestii (stan wyższych uczelni, trwałość
instytucji małżeńskiej, wolność konsumpcji, autonomia moralna, problem
bezrobocia, masowe media, czas wolny, demoralizacja młodzieży, niebo, piekło,
katar, pismo ilustrowane) – superliterat na wszystko musi zwracać baczną
uwagę, tak by móc zabrać głos (odpłatny rzecz jasna!) na każdy gorący temat. W
trakcie lektury przed oczy mojego umysłu namolnie cisnęły się migawki ze
śniadaniowych telewizji, w których kolejni artyści raczą nas swoimi
intelektualnymi refleksjami, dotyczącymi każdej możliwej dziedziny. Zdanie
Martina Walsera odnośnie tego typu praktyk wydaje się dosyć jasne – handlarz to
osobnik kupczący wszystkim, za co może otrzymać pieniądze: bielizna, pasta do
butów, hasła reklamowe, własne poglądy. Grunt, żeby gotówka trafiła na właściwe
konto!
Wizerunek konsumpcyjnego społeczeństwa
uzupełnia podkreślana wyraźnie, przemożna chęć dopowiedzenia, wyjaśnienia,
dogłębnego zaprezentowania przekazywanej informacji, która nie może być
fragmentaryczna, szczątkowa. Dysputę, czy raczej wykład prowadzi się tak długo,
aż uzyska się pewność, że na polu bitwy nie pozostała już żadna niejasność. Sedno
rzeczy, jej istota, rdzeń, muszą zostać należycie przedłożone – wszystko musi
być wiadome, by nie mieć wątpliwości co myśleć na temat danej kwestii, co
popierać, czym się oburzyć, czemu przyklasnąć, co skrytykować, czym się
zachłysnąć, na co się obruszyć, z czego się zaśmiać, a nad czym gorzko
zapłakać. Martin Walser kieruje naszą czytelniczą uwagę na zagadnienie, która
na ogół chętnie zostaje przemilczane. Otóż idee, poglądy społeczeństw
rozwiniętych, podobnie jak i w przypadku innych form ludzkiej gromady, chętnie
asocjują w homogeniczną, tj. jednorodną, zasklepioną bryłę. Największą atencją
cieszą się Ci, którzy głoszą uświęcony od wieków ład i porządek. W konsekwencji
znakomita większość sporów, dyskusji przyjmuje postać skarykaturyzowaną, bowiem
interlokutorzy, posiadający bardzo zbliżone zdanie, wyobrażenia, oddają się
sztuce wykłócania się o detale, kosmetykę, czyniąc starania, aby uprawiane
debaty mogły skryć się pod płaszczykiem erystyki.
Ważną rolę w utworze Martina Walsera
odgrywają religia oraz pamięć. Użyty styl literacki oraz zastosowany język, w
którym roi się od łacińskich wstawek, przywodzą na myśl nomenklaturę religijną.
Nie brakuje również cytatów Św. Augustyna, czy nawiązań do obrządku mszalnego.
Ponadto Anzelm, będący pierwszoosobowym narratorem bardzo chętnie stosuje
apostrofę, kojarząc się z pasterzem, wołającym z wysokości ambony do swoich
zbłąkanych owieczek. Górnolotna retoryka, szokujące zestawienie symboli wiary
nadają książce nieco skandaliczną otoczkę. Można pokusić się o stwierdzenie, że
autor w nieco przewrotny sposób próbuje zwrócić uwagę na kryzys duchowości – nowocześni
ludzie gardzą średniowiecznymi wierzeniami, a bardziej niż na Bogu, koncentrują
się na własnej osobie oraz doznawanych przyjemnościach. Wydaje się jednak, że
żadna z przyjmowanych, skrajnych postaw nie przynosi oczekiwanych efektów.
Czysty hedonizm w połączeniu z absolutną wolnością w manifestowaniu samego
siebie prowadzi do metafizycznej pustki, której nie da się łatwo wypełnić. Z
kolei wizja prokuratora dla każdego wróbelka, czyli egzystencja w
głębokim cieniu religii, to żywot pełen krępujących nakazów i zakazów, którym
podporządkowany jest każdy krok.
Równie solennie został potraktowany temat
ludzkiej pamięci, która zgodnie ze słowami Św. Agustyna jest jakby żołądkiem
duszy. Walser na łamach Jednorożca zaproponował bardzo ciekawą
wykładnię, która gwałtownie zrywa z dość popularnych wyobrażeniem magazynu, czy
też archiwum z pieczołowicie posegregowanymi danymi, przywoływanymi z lepszą
lub gorszą wyrazistością w stosownej chwili. Nie jest to również zastygła masa,
zwarta bryła, której kształt jest odtwarzany w dowolnym momencie. To bardziej
wóz do przewożenia mebli, w którym wszystko upakowane jest wg pokrętnej logiki
służącej maksymalnemu wykorzystaniu przestrzeni. W konsekwencji wspomnienie
o nosach odnajduje się, gdy mowa o zającach, dzbankach z uszkami, kapiących
kranach, baranich rogach, piramidach, rzodkiewkach i dziobach okrętów. W
poszczególnych rozdziałach czytelnik odnajdzie podrozdziały zatytułowane (n-ty)
powód do podziwiania naszego daru pamięci, chociaż i tutaj Walser dał się
poznać jako autor przekorny ze skłonnością do ironii oraz nie wyrażania swoich
myśli w pełnej krasie. Bo czyż mianem daru można określić zdolność, która jest
w pewnym sensie ograniczona, która tworzy tylko miraż rzeczywistości, jej
poślednie odbicie? Nasza pamięć przywołuje obrazy, ale czy zawsze są one
precyzyjne i dokładne? A co z innymi narządami zmysłów? Czy możemy ponownie
odczuć zapach, smak, dotyk? Czyż nasze wspomnienia nie są często podobne do
róży – piękne, ale jednocześnie bolesne w swojej nieuchwytności?
Krótko reasumując Jednorożec ogromnie
przypadł mi do gustu. Książka napisana jest żywym stylem, który został
dodatkowo okraszony mnogością środków literackich. Bogaty język, ozdobiony
komizmem sytuacyjnym bardzo często niejako zaciemnia obraz (ha, podobnie jak w
życiu, wiele wypowiedzianych słów pozostaje jałowych i pustych), przesłaniając
sedno rzeczy, o którym w danym momencie jest mowa, tak, że bardziej dociekliwy
czytelnik zmuszony jest podjąć wyzwanie rzucone przez niemieckiego pisarza.
Ogromne wrażenie zrobiła na mnie liczba podejmowanych tematów, nie tylko
literackich, które świadczą zarówno o sporej erudycji artysty oraz
zaangażowaniu w sprawy społeczne. Książka wybornie uświadamia jak wiele rzeczy
pozostaje nieuchwytnych. Miłość, sens życia, czy cel ludzkich dążeń
przypominają mitycznego jednorożca, czyli istotę pożądaną oraz nieustannie
poszukiwaną, ale ciągle pozostającą poza orbitą człowieczych możliwości. Nutka
nostalgii oraz dojmujące poczucie fiaska większości ludzkich poczynań stanowią
znakomite uzupełnienie.
Wasz Ambrose
Jeśli chodzi o niemieckich pisarzy, w których CV znajdziemy Wehrmacht, to polecam Ci Joe J.Heydeckera i jego książkę pt. "Moja wojna", w której opisuje swe wojenne losy. Warto dodać, że od samego początku był on przeciwnikiem Hitlera i jak ognia starał się uniknąć poboru do wojska, co mu się niestety nie udało. Jest to więc IIWŚ opisana z dość nietypowej perspektywy.
OdpowiedzUsuńA "Jednorożec", sądząc po Twoim opisie, jawi się jako bardzo ciekawa książka, która z dużym prawdopodobieństwem mogłaby mi przypaść do gustu. Będę się musiał za nią rozejrzeć.
Dzięki za polecenie! Tytuł odnotowany. Mam nadzieję, że uda mi się kiedyś trafić na niego w antykwariacie albo składzie taniej książki. Przywoływany Kipphardt również nie był zwolennikiem Hitlera - bardzo spodobało mi się jego stwierdzenie, wyjaśniające dlaczego nie podjął on studiów humanistycznych - odrzekł, że w czasach nazizmu takowe studia pozbawione były jakiekolwiek sensu :)
UsuńA "Jednorożec" to rzeczywiście intrygująca lektura, mocno zakręcona. Autor naprawdę umiejętnie obchodzi się ze słowem - to co zwróciło moją szczególną uwagę, to świetnie opisane sceny seksu. Zero bezpośredniości, wszystko przedstawione bardzo metaforycznie, tak, że nie raz można się w ogóle nie połapać, że mowa jest o stosunku płciowym. Spora przewrotność zważywszy na aktualne tendencje do epatowania czytelnika tym zagadnieniem :)
Wbrew zapewnieniom, że między Wami nic nie było - sporo doznań zapewnił Ci "Jednorożec"...
OdpowiedzUsuńNie tak dawno temu głośno było o przeszłości Güntera Grassa, który przyznał, że służył w formacjach Waffen SS. Nie wpływa to jednak na mój odbiór "Blaszanego bębenka".
Twórczość danego artysty z pewnością nabiera dodatkowego kolorytu, jeśli spojrzeć na nią przez pryzmat biografii autora. Ale z tego powodu bardzo wielu ludzi wpada w swoistą pułapkę niemożności oddzielenia dzieła od twórcy. Tak jakby łajdak, niegodziwiec, czy plugawiec z założenia nie mógł spłodzić czegoś genialnego, chwytającego za serce. Bardzo cenię sobie taką postawę jak Twoja :)
UsuńA co do "Jednorożca" to muszę go chyba zaliczyć do moich ulubionych lektur. Przypuszczam, że często będę do niego wracał już choćby przez wzgląd na znakomite ustępy dotyczące wielu, różnorodnych tematów :)
Żałuję, że dziś tak trudno o wznowienia wartościowych tytułów. Ale widziałam, że używane można nabyć za parę groszy.
UsuńNiestety, ale wolny rynek ma także swoje wady. W świecie księgarskim objawia się to tym, że największe nakłady finansowe przeznaczane są na tytuły dochodowe, a często są to pozycje sezonowe i stosunkowo płytkie. Z tego powodu często goszczę w antykwariacie i zawsze udaje mi się wyszperać coś ciekawego. "Jednorożca" w całkiem dobry stanie (jedynie papierowa oprawka pod którą skrywa się twarda okładka zdradza pewne defekty) nabyłem za 5 złotych.
UsuńZazdroszczę, że masz pod ręką antykwariat. Sama zaopatruję się w tych internetowych. "Jednorożca" wypatrzyłam za 3zł... Koszt przesyłki jest kilkakrotnie wyższy niż sama książka.
UsuńMoże warto zaprzyjaźnić się z pobliskimi bibliotekami? Wiem, że różnie bywa z ich ofertą, ale...
UsuńHa, moje miasto jest raczej niewielkie, ale przynajmniej są w nim antykwariaty. Większość ma co prawda na stanie wyłącznie podręczniki, ale odkryłem jak dotąd dwa, które zaopatrzone są również w literaturę, z czego jeden jest wyposażony wręcz wybornie - muszę sobie dawkować jego odwiedzanie :)
UsuńP.S. Andrew ma rację - sporo takich wartościowych "staroci" można odszukać w bibliotekach. W moich placówkach jest sporo PIWowskiej prozy.
Nie ma szans - społeczność mojej gminy liczy ok 5 tys. mieszkańców, a to oznacza jedno - niewielką ilość książek. Choć przyznam, że jako nastolatka właśnie tam poznałam rewelacyjne perełki z PIWu. Najszybciej znajdę taki tytuł w mieście powiatowym, ale w tym momencie wygodniej mi kupić powyższą pozycję przez internet.
UsuńTo masz sytuację podobna jak u mnie, ale staram się przy każdej bytności w powiecie nawiedzić tamtejszą bibliotekę. A poza tym mają tam DKK :)
UsuńAmbrose tak mam mało ostatnio czasu - nad czym boleję, bo czytam te twoje wpisy i się nie mogę oderwać. Już sam jego początek jest niesamowity! Te religijne wstawki mogłyby mnie drażnić, ale tak to przedstawiłeś, że grzechem byłoby nie przeczytać. Pozdrawiam cieplutko.
OdpowiedzUsuńW takim razie bardzo się cieszę Basiu, że pomimo natłoku innych wydarzeń znajdujesz jeszcze chwilę, by zajrzeć na naszego bloga :)
UsuńDzięki za miłe słowa. Książka jest doprawdy niezwykła, chociaż grzesznej tematyk i w niej nie brakuje :)
Twój tekst mnie zahipnotyzował. Nie pozostaje mi nic innego jak poszukać tej książki ;)
OdpowiedzUsuńCieszę się, jeśli udało mi się zachęcić. Życzę powodzenia w poszukiwaniach - książkę można odnaleźć w bibliotece bądź w antykwariacie :)
UsuńAleż długaśna recenzja - a mimo to przeczytałam z zapartym tchem!
OdpowiedzUsuńZa książką się z pewnością rozejrzę :)
Ano, tekst zaczął gwałtownie puchnąć w trakcie powstawania, tak, że w pewnym momencie zupełnie straciłem nad nim kontrolę. Cieszę się, że mimo wszystko udało się dotrwać do ostatniego zdania :) Lekturę szczerze polecam.
UsuńSam nie wiem co sądzić o tej książce. Trochę czasu od jej napisania upłynęło i widać, że wizja świata utrwalona w niej przez autora nieco się zdezaktualizowała. Choćby to porównanie pamięci do magazynu. W magazynie jest tylko to, co tam włożyliśmy. Nic nie przybywa i nic nie ubywa. Pomijając oczywiście działalność magazyniera, włamywaczy albo klęsk żywiołowych. Nie można jednak z magazynu, do którego wstawiano tylko meble, wyciągnąć nagle pięciu nowych czerwonych ferrari, których nigdy tam wcześniej nie było. Ludzki mózg nie takie sztuczki potrafi, jeśli chodzi o pamięć. Intryguje mnie natomiast co innego - dosyć łatwo w dostępnej u nas literaturze zobaczyć jak wyglądała w czasach późnego PRL-u rzeczywistość Wielkiej Brytanii, USA czy Francji. O Niemcach z tamtych czasów, tych zachodnich, dużo trudniej się czegoś dowiedzieć. Właśnie ten pozornie przyziemny aspekt, codzienne realia RFN, bardziej mnie intrygują niż filozoficzne rozważania, tym bardziej, że już chyba nieco zaśniedziałe.
OdpowiedzUsuńPorównania do magazynu użyłem, żeby pokazać, czym dla autora pamięć nie jest :) Wydaje mi się, że Walser koncentruje się bardziej na niemożności uchwycenia jej istoty funkcjonowania, stanowi ona dla niego zagadkę, której nie sposób łatwo rozwiązać. Jest niczym ów mityczny, tytułowy jednorożec.
UsuńW tej kwestii nauka rzeczywiście poszła do przodu i z pewnością wiadomo już znacznie więcej zarówno o naszym mózgu jak i darze pamięci, ale nie zmienia to faktu, że książka posiada niezaprzeczalny urok, któremu trudno się oprzeć, jeśli tylko zacznie się lekturę :)
W sumie użyłem tego magazynu, gdyż od wozu, o którym mowa dalej, różni się tylko sposobem katalogowania zawartości i sposobem zabezpieczenia zawartości, a to akurat mniej istotne. Ale fakt, że książka wydaje się warta poznania. Z wielu względów zresztą. Tego absolutnie nie zamierzałem negować.
UsuńJak zwykle bardzo bogata, rzetelna recenzja - pod tym względem zawsze można na Ciebie liczyć:) Zwykle nie mam kłopotu z oddzieleniem literatury od tej paskudnej przeszłości twórców. Jesli to naprawdę ciekawa literatura, tym chętniej przymykam oko. Tutaj widzę, że nie tylko recenzja jest bogata, bo i sama książka to obfitość tematów, zaskakująco ciekawych. Dodatkowo dobry styl- czegóż chcieć więcej.
OdpowiedzUsuńPodoba mi się zdanie o książce-druhu. Bardzo sugestywne:)
Ha, spędziłem z tą księgą całkiem sporo czasu i dość mocno się z nią zżyłem. Proza współczesnych niemieckich twórców zaczyna mi się coraz bardziej podobać :) Polecam!
UsuńJeśli trochę uprościć i nazwać Hertę Muller niemiecką pisarką, to od lat cenię współczesną literaturę niemiecką:)
Usuń