Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej
Sławomir Koper
wydawnictwo: Bellona Spółka Akcyjna 2013
liczba stron: 360
Szczerze mówiąc, sam pewnie nieprędko bym po tę książkę sięgnął, gdyż afer mamy w naszym kraju obfitość o dowolnej porze dnia i nocy, a skandale pozostawiam miłośnikom mediów w rodzaju Pomponika . Dla mnie wystarczającym skandalem jest obraz dzisiejszej Polski. Tak się jednak złożyło, że komórka DKK*, do której mam przyjemność należeć, zafundowała sobie tę pozycję na lekturę kwietnia, w związku z czym musiałem się z nią zmierzyć. I dzięki Bogu!
Sławomir Koper jest z wykształcenia historykiem i w swoich książkach przedstawia głównie fakty mniej znane, przez co w moim odczuciu wcale nie mniej ważne, albowiem diabeł, również w historii, tkwi zwykle w szczegółach. Drobiazgi i konkrety, przez swą namacalność i obrazowość, częstokroć przeciwstawiają się lansowanym powszechnie sądom i dają szansę na wyrobienie sobie własnego zdania oraz zerwanie ze stereotypami. Nie wspomnę o Efekcie Motyla, którego piękne są w historii przykłady, a który podkreśla wagę drobnostek i faktów odległych od wielkich wydarzeń zarówno w czasie jaki i przestrzeni.
W niniejszej publikacji pisarz bierze na tapetę dwudziestolecie międzywojenne. Nie jest to praca przekrojowa, raczej migawki z tego okresu, za to przedstawione maksymalnie namacalnie, konkretnie i szczegółowo. Wiele mniej znanych faktów, ciekawostek, niejednokrotnie dla większości czytelników wręcz szokujących.
Historia jest nauką. Lecz słowem nauka określa się różne rzeczy. Od matematyki z jednej strony, po teologię z drugiej. Ba, są nawet kraje, gdzie można uzyskać stopnie naukowe z zakresu takich „nauk” jak astrologia. Przepaść pomiędzy najpoważniejszymi i najbardziej żenującymi jest tak olbrzymia, iż powinny istnieć osobne słowa na ich określenie, albowiem istniejące terminy „paranauka” czy „pseudonauka” nie oddają w pełni braku wiarygodności, nieweryfikowalności i podatności na manipulację pewnych dziedzin wiedzy określanych mianem nauki. Historia ma to do siebie, że czasami sprawia wrażenie, iż leży gdzieś w przepaści między naukami ścisłymi, a pseudonaukami. Matematyka jest jedna niezależnie od wyznania (choć Kościół nie byłby sobą, gdyby nie próbował nadawać jej kształtu dla niego pożądanego), narodowości czy obywatelstwa. Historia jest bliższa teologii – każda większa społeczność ma swoje spojrzenie na dzieje świata i niejednokrotnie poglądy te różnią się zasadniczo. Ba, można nawet pójść dalej i przytoczyć moje ulubione powiedzenie, iż „tyle jest historii, ilu ludzi”**. To wcale jednak nie znaczy, by historia była nieciekawa lub bez znaczenia. Wręcz przeciwnie, pomimo relatywności, niejednoznaczności, jest fascynująca i ma wielkie znaczenie zarówno dla jednostek, jak i całych społeczeństw. Skoro tak, to historia jest nauką, specyficzną, ale pełnoprawną.
Po co taki przydługi wstęp? No cóż. Matematykom czy fizykom nie przyszłoby do głowy w książce popularnonaukowej omawiać tabliczkę mnożenia, rachunek różniczkowy czy całki. Od tego są podręczniki. Niestety wielu historyków robi ten błąd i wciąż od nowa w kółko mieli te same informacje, które uważny uczeń powinien przyswoić jeszcze przed maturą. Szczególnie powtarzają się publikujący opracowania związane z II wojną światową. Na szczęście Sławomir Koper kroczy swoją własną drogą. Sięga do drobiazgów, do szczegółów, które nie tak łatwo byłoby odszukać samodzielnie bez poświęcenia na to większej ilości czasu i wplata je w obraz mniej lub bardziej znany, raczej jednak mniej, gdyż tym razem chodzi o dwudziestolecie międzywojenne. Okres, o którym wyobrażenia, stereotypy i propaganda zastępują wiedzę.
Szkoda, że literackich walorów trudno się w Aferach i skandalach Drugiej Rzeczypospolitej doszukać. To jednak częsta bolączka literatury popularnonaukowej i należy się cieszyć, iż poza kilkoma miejscami, gdzie warsztat wyraźnie szwankuje, da się to czytać z przyjemnością. Zanim przejdę do treści, uwaga o wydaniu, które miałem w ręce. Szata graficzna okładki i ilustracje (kultowa sepia) są idealnie dobrane do epoki, której rzecz dotyczy i ułatwiają dostrojenie się do atmosfery tamtych czasów. Niestety czcionka też jest w tym odcieniu. Mnie to specjalnie nie przeszkadzało, ale nietrudno sobie wyobrazić, że dla wielu osób z wadą wzroku będzie to znaczącym dyskomfortem. Inna sprawa, że i tak daleko książce do szaleństwa kolorowego druku znanego choćby z miesięcznika Wiedza i Życie, ale trzeba o tym wspomnieć, gdyż to moim zdaniem nieudany eksperyment.
Już po spisie treści widać, że opracowanie dotyka różnych aspektów rzeczywistości przedwojennej Polski. Mamy zabójstwa polityczne i inne aspekty patologii władzy – Zbrodnia w Zachęcie, Zaginięcie generała Zagórskiego, Brześć, Zamach na Pierackiego i Bereza Kartuska oraz Ostatni zajazd na Litwie. Jest rozdział typowo kryminalny Sprawa Gorgonowej. Biznesowa Afera Żyrardowska i bardziej obyczajowe Kampanie Boya-Żeleńskiego, Małżeństwo prezydenta i Samobójstwo premiera. Jednak ten podział tematyczny jest pozorny. W aferze biznesowej mamy publiczne zabójstwo, w tle przemocy politycznej jest biznes i nawet w wątku kryminalnym dominuje polityka. Są to bowiem różne emanacje tego samego problemu – podwójnej moralności. Kraju, gdzie co innego się publicznie mówi i wyznaje, a co innego robi.
Jak pisze Sławomir Koper „Każdy ustrój, każdy kraj i każda epoka miały swoje afery i skandale.” Nie będzie to jednak żadnym objawem polskocentryzmu, jeśli powiem, że nasze są w wielu wymiarach wyjątkowe, nawet na skalę światową, co na przestrzeni dziejów zauważyło mnóstwo znanych ludzi z kraju i zagranicy.
Część czytelników może stwierdzić, iż książka jest nieobiektywna, stronnicza. Ja się z tym absolutnie nie zgodzę. Historia zawsze jest nieobiektywna i stronnicza. Wiele zależy od tego, kto komu ją opowiada. A mimo tego autor, poza wyraźnie osobistym stosunkiem do bolszewików, stara się nie wypowiadać swoich własnych sądów. To wymowa faktów sprawia, iż czytelnik może czuć się zmuszony do wniosku, że ta sławiona przez media i polityków Polska przedwojenna wcale taka piękna nie była. Oczywiście publikacja jest opatrzona przypisami i bibliografią, lecz nie jest to tak porażający poziom udokumentowania jak w Akcji Ocalenie Marka Aaronsa i Johna Loftusa.
Może i dobrze, że autor powstrzymuje się od własnych wniosków i pozostawia to czytelnikowi. Tam bowiem, gdzie to robi, nie popisuje się wielką przenikliwością niestety. Jak przy sprawie Gorgonowej, gdzie kończy stwierdzeniem, iż przy dzisiejszej technice sprawa ta bez problemu zostałaby jednoznacznie wyjaśniona. Wypada więc przypomnieć, że przy najgłośniejszych sprawach kryminalnych naszej Polski popełniano błędy, które byłyby karygodnymi nawet w wykonaniu przedwojennego wsiowego stójkowego, co skutkowało tym samym, czym w przypadku Gorgonowej. Zabójstwo Papały czy Jaroszewiczów są najlepszymi przykładami.
Na szczęście, jak już wspomniałem, autor mało wnioskuje, a więcej podaje. I jest to wielce wartościowe danie, choć zaprawione goryczą.
Nie będę omawiał bliżej poruszanej tematyki, wspomnę tylko o kilku smaczkach.
Relatywizm historii. Jeśli ktoś, by nakarmić siebie i rodzinę, napada na banki i pociągi z pieniędzmi, jeśli ściąga haracz z restauracji i sklepów, to jest bandytą, mafiozem i zbrodniarzem. Jeśli to samo robi dla finansowania swej partii, to jest bohaterem, pod warunkiem oczywiście, że zdobędzie i utrzyma władzę. Ciekawe, czy ofiarom robi to różnicę?
Nasi okupanci to tytuł jednego z podrozdziałów książki nie bez kozery kojarzący mi się od razu z moim postem sprzed kilku lat Czarna okupacja, który wcale nie stracił na aktualności. Chwała panu Koprowi, że odważył się ukazać jak Kościół rządził się w Polsce przed wojną i unaocznienie, że o ile rola jego w czasach rozbiorów była dla Polaków nieoceniona, to po odzyskaniu niepodległości stała się haniebna. Na takie rzeczy, jakie Kościół wyprawiał w II Rzeczypospolitej nie mógł sobie pozwolić w żadnym innym kraju świata, a że w Polsce mógł, więc sobie pozwalał. Mieliśmy nawet osobny zestaw grzechów śmiertelnych. I czytelnik od razu zauważa, że sytuacja się powtarza. W czasach komuny Kościół był wsparciem, a teraz… Nie dalej jak przed tygodniem czy dwoma Abp Hozer stwierdził, że w Polsce wszyscy powinni płacić na Kościół. Oczywiście na katolicki, bo mu nawet do głowy nie przyszło, że są w Polsce jeszcze inne. Gdyby takie słowa padły w jakimkolwiek innym kraju, mielibyśmy nowego świętego, w dodatku męczennika, bo by go ukrzyżowano. A u nas? Всё нормально.
Historia Żyrardowa – fascynująca miniaturka i przepowiednia stylu przemian ustrojowych Polski, które nastąpiły prawie wiek później.
Wiara polityków. By w przedwojennej Polsce uzyskać rozwód (unieważnienie małżeństwa) trzeba było tak wiele zapłacić Kościołowi, że nie stać było na to nawet wielu znanych osobistości. Wystarczyło jednak zmienić wiarę. „Z tego powodu dwukrotnie zmieniał religię Józef Piłsudski, podobnie postąpili Bolesław Wieniawa-Długoszowski czy Józef Beck. W przypadku generała Gustawa Orlicza-Dreszera właściwie trudno ustalić, jakiego był wyznania w różnych okresach.” Mistrzem zaś był prezydent Mościcki, którego utrzymanie kosztowało państwo więcej niż utrzymanie prezydenta Francji czy nawet USA. Najpierw uzyskał zgodę Watykanu na poślubienie bliskiej krewnej (ich rodzice byli rodzeństwem), a po jej śmierci, przed upływem wymaganej przez Kościół żałoby, uzyskał zgodę na ślub kościelny z rozwódką. Ciekawe kto z nas szaraczków, nawet dziś, w XXI wieku, uzyskałby zgodę Kościoła na takie hece?
Bereza i obozy koncentracyjne. W naukach ścisłych, a nawet w kilku innych, zanim się o czymś zacznie rozmawiać, ustala się definicję. Historycy spierają się o to, czy była Bereza obozem, czy też nie, tylko definicji jednoznacznej zapomnieli stworzyć. Przy okazji naszła mnie refleksja o „polskich obozach koncentracyjnych”. Skoro fabryka Opla zbudowana przez Niemców, za ich pieniądze, będąca ich własnością i przez nich zarządzana, jest według naszych obecnych mediów i władz „polską fabryką samochodów" tylko dlatego, że się znajduje w Polsce i zatrudnia również Polaków, to czemu te same media i te same władze tak się oburzają na zwrot „polskie obozy koncentracyjne”?
Stop. Dosyć tego, bo zaraz wyjdzie druga książka na temat pierwszej. Prawie każdą ciekawostkę z Afer i skandali można rozwinąć, skomentować, wskazać na następstwa, analogie, różnice. Każdy to jednak musi to zrobić we własnym zakresie. Autor pozostawił to czytelnikowi i chwała mu za to. Jest to jednak zarazem przyczyna powodująca, iż nie jest to lektura dla każdego. Nie jest to lektura dla wierzących. Nie, nie mam na myśli wierzących w Boga. Tych, pomimo milionów składających publiczne zapewnienia, jest tak naprawdę niewielu. Mam na myśli wierzących w pewne schematy, stereotypy, w czarno-biały obraz świata. Wierzących zamiast myślących. Wierzących, że jak ktoś został uznany za świętego, to nie mógł być szują, że jak za męża opatrznościowego, którego dobre imię chronione jest ustawą, to nie był zwykłą mściwą kanalią, tyle, że obdarzoną pewnymi wyjątkowymi zdolnościami, itd.
A wrażenia całościowe? Z każdym nowym skrawkiem wiedzy o Polsce międzywojennej coraz bardziej dręczy mnie pytanie, czy gdyby nie było wojny, podwójnej okupacji i wszystkich jej skutków, czy wtedy przypadkiem Polska nie byłaby jeszcze gorszym krajem niż teraz? Ale to tylko takie moje rozmyślania. Na pewno w każdym czytelniku, który uważnie przeczyta całą książkę, wzbudzi ona inne myśli i inne refleksje. Dlatego polecam ją wszystkim. Demokracja to różnorodność, jedność to dyktatura. Afery i skandale Drugiej Rzeczypospolitej to wiedza i konkrety z tak minimalnym komentarzem autora, jak to tylko możliwe w historii, która przecież głównie na komentarzu stoi.
Jaszcze raz polecam
Wasz Andrew
* Dyskusyjny Klub Książki
Historia Żyrardowa? Coś dla mnie, mam sentyment do tego miasta. Może chociaż do tego rozdziału zajrzę. Nie ukrywam, że jestem do Kopra uprzedzona - głównie ze względu na częstotliwość publikacji kolejnych tomów i oskarżenia o nieeleganckie wykorzystywanie cudzej pracy.;(
OdpowiedzUsuńCóż, warto oddzielić twórczość od autora. Pewnie, iż lepiej by było, gdyby i jedno i drugie było po jednych pieniądzach, ale różnie z tym bywa. Inna sprawa, że wolę prawdziwe dzieło napisane przez kreaturę (nie mam namyśli Kopra, tylko tak ogólnie), niż szmirę spłodzoną przez człeka bez skazy. A wiedzy nigdy dość :)
UsuńChoćby nie wiem jak genialny był plagiat, zawsze pozostawi po sobie posmak nieuczciwości, także względem czytelnika. Oddzielanie twórczości od autora nic tu nie pomoże.
UsuńTwierdzisz, że ta książka jest plagiatem?
UsuńO tej nic nie wiem, bo przestałam śledzić publikacje Kopra, ale pamiętam głośne protesty autorów pod adresem jednej z wcześniejszych książek (o elitach artystycznych międzywojnia).
UsuńWięc chyba to nie powinno wpływać na ocenę tej książki, nieprawdaż? Ja nie oceniałem osoby autora, tylko książkę.
UsuńPomijam już osobny problem - czy ten plagiat faktycznie miał miejsce i czy zapadł prawomocny wyrok w tej sprawie.
Jak można rzetelnie ocenić pracę, która jest kompilacją cudzych publikacji? Co najwyżej można tu oceniać umiejętność kopiowania, wklejania i zgrabnego łączenia w całość.;(
UsuńW tej kwestii jestem zasadnicza i plagiatów wspierać w żaden sposób nie chcę. Nieuczciwość jest zawsze nieuczciwością. Kradzież własności intelektualnej jest w końcu karalna. Sprawa Kopra znalazła finał w sądzie, trochę na ten temat jest tu: http://forumakademickie.pl/fa/2013/03/moralny-upadek-recenzenta/
Ja jestem w stanie zrozumieć oburzenie Anki i niechęć do zapoznawania się z dalszymi publikacjami pana Kopra. W końcu pisarz przyznał się do plagiatu w jednym przypadku, stąd nieufność do pozostałych dzieł. Od pisarza można wymagać uczciwości, a jeśli raz zdarzyło mu się oszukać czytelnika, to musi liczyć się on z konsekwencjami w postaci bojkotu jego twórczości (choćby nie wiem jak dobre były stworzone pozycje).
UsuńTy pozytywnie oceniłeś lekturę, Anka z kolei nie ma zamiaru sięgać po dzieła autora, którego uważa za zdolnego edytora i oboje macie prawo do swoich stanowisk w tej kwestii. Wydaje mi się, że dalsza dyskusja jest bezcelowa, bo raczej nie uda wam się przekonać do swoich poglądów :)
Nie jestem oburzona, ale zniesmaczona.
UsuńW sumie nie przeszkadza mi też, że Andrew pozytywnie ocenia jego książkę. Gdybym nie znała sprawy, może podobnie bym ją oceniła. Chociaż pewnie bym jej nie przeczytała - tak jak zaznaczyłam na wstępie, jestem nieufna w stosunku do Kopra i innych pisarzy, którzy prawie taśmowo wydają kolejne książki. Wydaje mi się, że to musi odbijać się na jakości. U Kopra zniechęca mnie również skupienie się na skandalach.
Poza tym oddzielam autora od dzieła, mogę bez problemu czytać Celine'a, Hamsuna itp.;)
Aha, i nie wydaje mi się, żeby ktoś tu kogoś przekonywał do swoich poglądów.;)
UsuńTo, że ktoś ukradł jeden obraz nie znaczy, ze drugiego nie namalował.
UsuńCo do plagiatu, to sprawa na ogół nie jest prosta i nie każda kompilacja jest plagiatem, więc sam zarzut pewnej wtórności nie ma niczego wspólnego z łamaniem prawa. Wystarczy się dokładnie wczytać w definicję plagiatu na wiki, tak na początek. Inna sprawa, to praktyka naszego wymiaru sprawiedliwości. Nie jest ważne, jak mawiał de Virion, co zrobił, tylko kto zrobił i komu. Ja już trzy razy się domagałem sprawiedliwości w sprawach o prawa autorskie (i raz domagano się ode mnie), więc mam jakie takie o tym pojęcie. Za każdym razem jako zwykły człowiek dostawałem prztyczka w nos, ale gdy przeciwko mnie występowała „pokrzywdzona" firma, która miała na etacie kilku prawników, to ciągano mnie wiele razy, choć od początku było jasne, że nie mają racji. I oczywiście żadna kara za zawiadomienie o niepopełnionym ich nie spotkała, gdy już się stało oczywiste, że mimo najszczerszych chęci żadnego bata na mnie nie ukręcą. Teraz już od listopada (http://klub-aa.blogspot.com/2013/11/o-plagiatach-sciaganiu-i-zodziejstwie.html) walczę z kolejnym plagiatem na moją szkodę, i jak dotąd jedyne co dostałem, to zawiadomienie o wszczęciu i o zakończeniu sporu kompetencyjnego, bo nikt się nie chciał z tym bawić. Podejrzewam, że gdyby pod moimi tekstami zamiast pseudonimu było znane nazwisko albo kancelaria prawnicza, sprawa szybko by inny finał znalazła. Co w jednym przypadku jest plagiatem, w innym jest... Nie bronię więc tej książki dlatego, że przymykam oko na plagiaty, jest wręcz przeciwnie, a dlatego, że uważam, iż jest tego warta. Nawet jeśli jest kompilacją.
Jednak książkę Kopra, przynajmniej w części, sąd uznał za plagiat, prawda?
UsuńWspółczuję Ci "przygód" z nieuczciwymi firmami, ale myślę, że roszczenia podobne do Twoich z czasem pozwolą na opracowanie takich przepisów, które nie będą dawały zbyt wielkiego pola manewru oszustom. Sprawa Kopra i kilka innych pokazuje, że czasem i wydawnictwa muszą spuścić z tonu.
Przy tym wszystkim współczuję też polonistom, którzy nigdy nie mogą mieć pewności, że oceniane właśnie wypracowanie jest "autorskim dziełem" ucznia.;( Zgroza.
Wszystko prawda. Mam wrażenie, że ta powszechność plagiatów zaczyna się już w szkole, jeszcze nim dzieci nauczą się pisać. Nauczyciele powszechnie akceptują prace domowe robione przez dorosłych, prace konkursowe podobnego pochodzenia, choć dobrze wiedzą, co jest grane. Dzięki temu zamiast nieudolnych prób, mają „dzieła", mają wyższy poziom. Można powiedzieć, że największą odpowiedzialność za ten stan rzeczy ponosi właśnie nauczycielstwo.
UsuńTa powszechność powoduje, że czasami plagiat jest plagiatem nieumyślnie, choć to teoretycznie niemożliwe. Mam na myśli sytuację, gdy ktoś używa cudzej pracy i po prostu z lenistwa nie oznacza źródła. Tak z cytatu czy użytych legalnie materiałów źródłowych robi się nielegalny plagiat. Oczywiście masz rację, że trzeba z tym walczyć, ale dopóki szkoła będzie to promować, jest to walka z wiatrakami. Wystarczy porównać sankcje za ściąganie wobec ucznia u nas czy w USA. Dwa światy.
Poloniści, jak każdy dobry nauczyciel, potrafi od razu powiedzieć, czy praca jest własna jego ucznia, czy podłożona. Słaby nie jest w stanie tego ocenić.Tak było zawsze. Sęk w tym, że dobrych nauczycieli też jest coraz mniej.
Jestem zdania, że "szkoła" zaczyna się w domu. Jeśli dziecko nie będzie od małego uczone, że pewnych rzeczy nie wypada robić, nauczycielom będzie już trudniej.
UsuńDobrze, że przywołałeś przykład USA, choć raz muszę się przed nimi pokłonić.;) Niedawno słyszałam głośną rozmowę młodych osób w pociągu, którzy opowiadali o egzaminie i bez zażenowania mówili o tym, że ściągali. Mnie też się zdarzało, ale potwornie się tego wstydziłam i do głowy by mi nie przyszło, żeby o tym rozprawiać publicznie.;( Wszelka etyka zanika.
Nie wiem, czy można być pewnym co do autorstwa dzieła.;( Będąc nauczycielem, chyba częściej sprawdzałabym umiejętności pisania wypracowań z zaskoczenia na lekcji.;)
I zgadzam się z Tobą, i zarazem nie :) Fakt, że przykład rodziców jest trudny do przecenienia (przykład, a nie głoszone przez nich wartości, co często bywa mylone). Kwestia nie do końca oczywista, jaką są prawa autorskie, raczej przed pójściem do szkoły w kwestiach z dziećmi nie wynika. Nie są one zresztą na tym poziomie, by o takich rzeczach były w stanie rozmawiać. Sprawa bardziej oczywista, czyli zżynanie, pewnie też nie ma okazji wypłynąć przed czasem szkolnym, a jeśli już, to prędzej na podwórku ze starszymi dziećmi, niż w domu z rodzicami. W sumie szkoła ma wielką siłę przebicia w tym starciu. Choćby te konkursy plastyczne zaczynające się od zerówki, gdzie nieczęsto zwyciężają prace wykonane samodzielnie przez dzieciaki. Na nauczycieli w kwestii zwalczania plagiatów i zżynania raczej bym nie liczył. Teraz więcej jest takich, co to popierają (lepsze oceny uczniów przekładają się na lepsze notowania nauczyciela) niż tych, co to tępią. Zdecydowana większość zaś ma to po prostu gdzieś.
UsuńNie wyobrażam sobie, by inteligentny i zaangażowany nauczyciel nie potrafił wypracować systemu uniemożliwiającego ściąganie czy plagiaty. Po prostu, na ogół inteligentni nie są zaangażowania, a zaangażowanym brak inteligencji. Nie wiadomo co gorsze. Z góry idzie zresztą nacisk nie na faktyczną wiedzę, a na statystyki - zdawalność, średnią, ilość uczniów (studentów) utrzymanych (za czym idzie kasa). Nie wspomnę o przymusowej jednomyślności (klucze nawet na maturze z polskiego), co jest zaprzeczeniem twórczego myślenia. Jednym słowem - szkoła to w coraz większym stopniu totalna patologia i wszystko spada na łeb rodzica, choć absolutnie nie powinno tak być. A jeśli ktoś trafi na porządnego pedagoga, to powinien się czuć jakby w lotto wygrał, zaś rodzicowi pozostaje tylko robić swoje, choć z miernymi szansami na sukces.
Masz rację, nauczyciele zazwyczaj przymykają oko na prace plastyczne rodziców, choć znam też i chlubne przykłady innego podejścia. Znam też rodziców, którzy odmawiają nadmiernej pomocy tego rodzaju zadaniach, tłumacząc dzieciom, że mają wykonać je samodzielnie najlepiej, jak potrafią. I to jest to.
UsuńZ dzieckiem trudno rozmawiać o prawach autorskich, ale jest to możliwe, właśnie w kontekście ściągania od kolegów, kopiowania gotowych prac z internetu. Niedawno pisałam o książce Karwińskiej, która b. dobrze i w prosty sposób wytłumaczyła to zagadnienie młodym czytelnikom.
Będę musiała zapytać dwoje znajomych polonistów, jak radzą sobie z "kradzieżą własności intelektualnej", ale są od kilku lat tak załamani niskim poziomem licealistów, że może nie mają komu zadawać wypracowań.;(
Szkoła totalną patologią? Nie zgadzam się. Nawet dobrych nauczycieli, którym zależy na edukowaniu młodzieży, potrafią zniszczyć roszczeniowi rodzice i uczniowie. Z grubsza znam tyle samo dobrych co złych nauczycieli, plus rzesze przeciętnych.
„Dobry" nauczyciel, który został zniszczony, jest takim samym złym nauczycielem, jak ten zły od początku. Dzieciom żadna różnica. Oficera, który nie panuje nad podwładnymi czy kapitana nie panującego nad statkiem i załogą odsuwa się od zawodu. Gdyby podobnie zrobić z nauczycielami, może jeden na stu by się ostał. Te zawody wymagają nie tylko papierka, ale charyzmy, zdolności socjologicznych i politycznych; talentu do przewodzenia w społeczności. Miałem w życiu ponad setkę nauczycieli na różnych stopniach i kierunkach edukacji, plus kilka razy tyle poznanych incydentalnie czy z drugiej ręki. Jeszcze kilku innych znałem osobiście. I może kilku było naprawdę dobrych. Nie było dla nich nieodpowiedniej młodzieży, nieodpowiednich rodziców czy nieodpowiednich przełożonych. Zawsze potrafili znaleźć drogę, by robić dobrą robotę. Co zresztą powodowało zawiść kolegów proporcjonalną do szacunku uczniów. A więc można. A cała reszta... Szkoda gadać.
UsuńPoza środowiskiem mało kto się orientuje, że nawet wymogi formalne często są spełniane w stopniu żenująco dalekim od pożądanego. Dlaczego nauczyciele nie chwalą się swoimi dyplomami? Może dlatego, że wielu nie ma czym? Proces rekrutacji zaczyna przypominać patologie innych środowisk, gdzie nowi są przyjmowani tylko z polecenia (znajomości lub rodzina). I wszystko to widać w praniu.
Ha, uwielbiam twórczość polskich artystów właśnie z okresu dwudziestolecia międzywojennego. Zresztą sam okres zawsze wydawał mi się b. interesujący - o wielu kantach, machlojkach, etc., jakie wtedy miały miejsce usłyszałem od mojego historyka, który był prawdziwym pasjonatem i nie preferował owijania w bawełnę, czy prezentowania faktów w czarno-białej tonacji. Książka wydaje się idealna to pogłębienia liźniętej w szkole wiedzy :)
OdpowiedzUsuńP.S. Jeśli chodzi o budowanie pomników bez skazy, to praktycznie każda bardziej wnikliwa biografia okazuje się obrazoburcza, bowiem odsłania przed czytelnikiem obraz człowieka a nie portretu (a człowiek jak to człowiek zawsze popełnia błędy, zdarzają mu się niegodziwości, nie każdego darzy sympatią, a antypatię można okazywać na wiele sposobów).
Szkoda, że większość naszego społeczeństwa tak nie myśli :)
UsuńCzasy przedwojenne... Ach rozmarzyłam się. Uwielbiam zagłębiać się w lektury, które poruszają tematykę tamtych czasów...
OdpowiedzUsuńLata dwudzieste, lata trzydzieste :) Na serio to jednak bym się nie zamienił. Większość populacji miała przerąbane. Przynajmniej w Polsce.
UsuńPrzeczytałam "Afery i skandale" chyba z miesiąc temu. Książka trochę nierówna, niektóre rozdziały fascynujące, inne wprost przeciwnie. Wyłapałeś dla mnie najistotniejsze smaczki: Żyrardów, zabójstwo Narutowicza - jego przyczyna i odbiór (tłumy na pogrzebie mordercy prezydenta???), kampanie Boya i skandale obyczajowe. Koper zachęcił mnie do lektury Boya, same "Dziewice konsystorskie" swoją aktualnością zadziwiają, "Piekło kobiet" zresztą też (dostępne na wolnelektury.pl).
OdpowiedzUsuńPrzypomniała mi się lektura "Afer" dziś rano, po nocnej akcji ABW w redakcji "Wprost" i tak jak wydawało mi się, że cywilizacyjnie i politycznie dokonał sie postęp od czasów IIRP, już mi się tak nie wydaje. Żenujące.
Dzisiaj, po upływie pewnego czasu od tej lektury, wydaje mi się, że najistotniejsze spostrzeżenie w niej zawarte, to wspomnienie o konsekwencji działań Piłsudskiego w postaci zerwania prywatnych relacji pomiędzy reprezentantami różnych opcji politycznych. Przed Piłsudskim mogli publicznie ze sobą walczyć, a potem razem zjeść obiad i spokojnie rozmawiać. Po Piłsudskim nie było to już możliwe. I ta przepaść pozostała do dzisiaj, a jej konsekwencje... Trudne do przecenienia...
Usuń