Niedawno wszystkie polskie media zachłysnęły się informacją, iż we Francji po godzinie osiemnastej*, czyli de facto natychmiast po zakończeniu pracy, nie wolno będzie pracownikom odbierać służbowych e-maili, przy czym zakaz ten dotyczy wszystkich platform sprzętowych, łącznie ze smartfonami. Co dziwniejsze, zamiast sprowokować dyskusję o gwałtownie pogarszającej się sytuacji pracowników w Polsce, zmierzającej raczej w kierunku Dzikiego Zachodu niż europejskich demokracji, temat ten, zwłaszcza w telewizji i radio, spowodował bardziej prześmiewcze niż poważne komentarze. Żaden dziennik nie podał, iż będzie to prawdopodobnie konsekwentnie przestrzegane, gdyż wzięło swój początek od procesu, jaki wytoczył swemu pracodawcy pracownik jednego z francuskich banków. Nie trzeba chyba dodawać, że pracodawca przegrał. Sąd nakazał wypłacić wynagrodzenie jak za całodobowe dyżury za cały czas, gdy tylko komórka służbowa pracownika była włączona (czyli praktycznie cały okres zatrudnienia) oraz, niezależnie od wspomnianego, odszkodowanie za skutki, które ciągła dyspozycyjność spowodowała, czyli stres, rozpad małżeństwa i chorobę. Warto natomiast dodać, że we Francji obowiązuje 35-cio godzinny tydzień pracy oraz prawo do wykorzystania całego rocznego urlopu w jednym ciągu, o ile nie zajdą naprawdę wyjątkowe okoliczności i skonfrontować to z sytuacją w Polsce. Niczego takiego nigdzie przy okazji tego newsa nie usłyszałem ani nie przeczytałem.
Oczywiście, można powiedzieć, iż Polska to nie Francja, i że są kraje, gdzie jest jeszcze gorzej. Choćby w Afryce. Wszystko to prawda. Tylko, że podobno to my aspirujemy do godnego (czytaj wiodącego) miejsca w Europie. Nie kiedyś w przyszłości, a już teraz.
Same z siebie te fakty pewnie by nie zmusiły mnie do napisania tego tekstu. Wiadomo, że w jednych krajach jest lepiej, a w innych gorzej. Dotyczy to wszystkich spraw, nie tylko prawa pracy. Polska jest jednak jedynym państwem, gdzie systemowo i jawnie tworzy się dwie rzeczywistości – tą oficjalną i tą faktyczną. Niby jest płaca minimalna, ale tylko w przepisach. Niby są instytucje powołane do bronienia praw pracowniczych, ale tylko na papierze. Podobnie jak organy skarbowe czy policja.
W Niemczech znajomy był świadkiem incydentu, gdy podczas wypłaty dla pracowników na budowie zabrakło pieniędzy. Przyjechała policja i zabrała właścicieli na komisariat, skąd pewnie by nie wyszli, gdyby nie to, że zaraz ktoś przywiózł resztę pieniędzy, a sprawę i tak mieli. W Polsce policja by się czegoś takiego dotknęła? Są sprawy ewidentne, które można wyłapać od ręki nie wychodząc nawet z za biurka, w dodatku tylko na podstawie już posiadanych przez instytucje materiałów. Firmy zatrudniające po kilkudziesięciu pracowników, które od lat nie wykazują zysku lub też ich zysk jest groszowy, a inwestycje co roku czynią w miliony. Firmy, gdzie wszyscy, od sprzątaczki po kierownika, zarabiają tyle samo, czyli minimalną, a właściciel nic. I nikt z tym nic nie robi.
Oczywiście w każdym nawet najbardziej praworządnym kraju są ludzie, którzy zatrudniają na czarno, oszukują i kradną. Nawet w będącej symbolem demokracji i praworządności Szwecji do zbioru jabłek w sadach tradycyjnie zatrudniało się nielegalnych pracowników przyjeżdżających na ten okres z innych krajów. Tam jednak kary są bardzo dotkliwe i aby ich uniknąć, sadownicy organizowali „systemy wczesnego ostrzegania” przed nalotami inspekcji pracy. U nas nie ma takiej potrzeby. Kiedy się przejeżdża przez nasze zagłębia sadownicze, praktycznie przez cały rok (cięcie drzewek, zbiory) widać zorganizowane ekipy krzątające się w sadach i nikt z wyjątkiem obcokrajowców nie ma żadnej umowy o pracę. To też ciekawe, to odwrócenie biegunów – na zachodzie na czarno pracują głównie przyjezdni, a u nas głównie miejscowi.
Tysiące ludzi, a jeśli doliczyć sady wiśniowe i inne, zbiory truskawek, itd. liczby wręcz ogromne. Wszystko na czarno. I nie słyszałem o przypadku, by PIP się tym zainteresował. A przecież pole to nie fabryka. Nie ma bramy, gdzie można inspektora zatrzymać, by w tym czasie ukryć co trzeba, nie ma budynku, który zasłaniałby wgląd. Wszystko widać z daleka i nie ma gdzie się schować. Gdy w 2010 roku koło Nowego Miasta nad Pilicą doszło do makabrycznego wypadku busa przewożącego, w warunkach nieodpowiednich nawet dla bydła, grupę robotników rolnych, w którym zginęło osiemnaście osób, niczego nie zrobiono, choć ustalono ponad wszelką wątpliwość, iż jechali do pracy w sadzie „na czarno”. Nie jest to dziwne, gdy weźmie się pod uwagę, iż w razie wypadku w drodze do pracy lub z pracy pracownikowi lub jego rodzinie przysługują świadczenia finansowane przez pracodawcę. Było więc parcie, by sprawy w tym kierunku nie drążyć, a że majątki sadowników przekraczają marzenia niejednego miejskiego biznesmena, więc było co chronić i czym to poprzeć. Osobny aspekt tej sprawy to wsparcie, jakiego rodzinom ofiar udzieliło państwo, a raczej jakiej nie udzieliło, gdyż było ono takie, jakby go nie było, i wielce znamienne jest porównanie go choćby z katastrofą w Smoleńsku, gdzie na ten cel przeznaczono już około 70 mln (sic!) zł i suma ta wciąż rośnie. Dla jednych ochłapy, a dla drugich kopalnia złota po prostu, z której czerpią bez żenady wszyscy, niezależnie od wyznania i poglądów politycznych. O tym jednak już kiedyś pisałem, więc wróćmy do tematu.
Te patologie są w moim odczuciu unikalne, przynajmniej na skalę „cywilizowanych” państw Europy. Do zmierzenia się z tematem impulsem było jednak co innego. Wiadomość, która dowodzi, iż wysuwamy się na niechlubne pierwsze miejsce w świecie w aberracjach stosunków pracy i utrzymywania podwójnej rzeczywiści.
Jakiś czas temu niektóre media podały, iż na jednym z portali internetowych ukazało się ogłoszenie o naborze pracowników (kliknij zdjęcie aby powiększyć).
„Muzeum Czynu Niepodległościowego i Związek Legionistów Polskich działające w Domu im. J.Piłsudskiego przy Aleji (pisownia oryginalna! – przyp. A.V.) 3 maja 7 w Krakowie poszukuje osób chętnych do pracy w charakterze portiera. Forma zatrudnienia: Umowa zlecenie. Wymiar zatrudnienia: Pełny etat.
Opis stanowiska:
- praca w Krakowie (aleja 3 maja 7);
- praca na 2 zmiany w godzinach od 7:00 do 19:00 i od 19:00 do 7:00.
- ilość godzin w miesiącu od 180 do 200.
Wymagania:
- dyspozycyjność;
- zaangażowanie;
- mile widziane osoby na rencie lub emeryci.
Wynagrodzenie:
Umowa zlecenie za 2,5 zł netto za godzinę.”
Student prawa czy administracji już na początku edukacji, nawet jeśli nie jest zbyt uważny, dowiaduje się, iż o formie zatrudnienia decyduje nie nazwa wpisana w nagłówku umowy, ani nawet takiej umowy w formie pisemnej istnienie, ale faktyczne zasady wykonywania pracy i ich ewentualne odbicie w umowie. Praca na etat nie stanie się umową zlecenie ani umową o dzieło tylko dlatego, że się da inną nazwę. O tym jednak wszyscy zapominają, gdy kończą naukę i idą do pracy. Dwie rzeczywistości. Oficjalna i ta prawdziwa. Muzeum idzie nawet dalej. Łączy obie. Ogłasza nabór na etat z umową o zlecenie. Mistrzostwo świata. Nie wspomnę o stawce. W Polsce jak widać stawka minimalna to fikcja. I to jaka! 500 zł za miesiąc pracy i jeszcze trzeba się wykazać dyspozycyjnością i zaangażowaniem!
Dlaczego mnie to tak zbulwersowało? Tym, którzy nie zauważają już tłumaczę. W każdym kraju są tacy, którzy łamią przepisy, oszukują i kradną. Powtarzam to bardzo często. Ale czy jest taki drugi kraj, gdzie instytucja, mało tego, instytucja odwołująca się samym swym istnieniem do Boga, Honoru i Ojczyzny, co jest dodatkowym smaczkiem całej sprawy, łamie prawo, w dodatku w sprawach fundamentalnych, przy tym robi to w sposób najbardziej jawny i publiczny z możliwych? Mało tego, media podejmują temat, ale jako facecję, a nie jako sprawę taką, jaką jest, czyli ohydnego łamania prawa, które trzeba nazwać niewolnictwem, bo czym innym jak niewolnikiem może być człowiek pracujący przez miesiąc za 500 złotych? No i oczywiście puenta naszej podwójnej rzeczywistości – jedyną grupą społeczną, która nic nie wie o całej sprawie są wszyscy ci, którzy biorą pieniądze za walkę z takimi patologiami.
Wspomnę tylko, iż sam wysłałem w tej sprawie dwa e-maile do samej centrali PIP, na dwie różne skrzynki żeby nie było, ale oczywiście bez żadnej odpowiedzi.
Nie ma drugiego takiego państwa, gdzie władza (obojętnie czy demokratyczna, czy monarchistyczna, komunistyczna czy wręcz bananowo-dyktatorska) wydaje akty prawne, powołuje i utrzymuje organy do wyegzekwowania tych przepisów, a wszyscy łamią je w sposób jak najbardziej publiczny i bez żadnych konsekwencji. Nie ma drugiego takiego państwa, w którym prawo w ten sposób łamią nie działające w tajemnicy firmy i osoby prywatne, a dumne z siebie instytucje. I to instytucje mające krzewić „zdrowe idee” w społeczeństwie.
Oczywiście, ludzie żyją wszędzie. Nawet w ogarniętych wojną i epidemiami rejonach Afryki. W Polsce też żyją i żyć będą, niezależnie od tego, jaka ona będzie. Takie symptomy wskazują jednak, że lepsza to ona nie będzie. Tacy jesteśmy, tacy będziemy. No – może nie wszyscy. Ja i tak nie odbieram od szefa po osiemnastej i tej postawy Wam również życzę, choć wiem, że to kosztuje. Ale nic dobrego nie przychodzi darmo
Wasz Andrew
* Podstawowe godziny urzędowania we Francji to 8.00 - 12.00 i 14.00 - 18.00.
Umknął mi ten news, przyznam ale temat rzeczywiście podnosi ciśnienie.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem samo państwo pozwala na takie łamanie przepisów, co więcej nawet przyczynia się do takich kombinacji. Procedury przetargowe są tak skonstruowane, że jedynym (często) lub decydującym kryterium jest cena, a tę daje się obniżyć np. przez zaniżanie wynagrodzeń. W budownictwie nagminne jest to, że stawki podawane w dokumentach przetargowych są poniżej minimalnej płacy. Dlaczego nie wprowadzić dodatkowego kryterium: stawki wynagrodzeń muszą być nie niższe niż minimalna krajowa, a umowy zawierane mają być umowami o pracę? Bez tego oferta byłaby z punktu odrzucana, jako nie spełniająca wymagań formalnych.
Gratuluję odwagi i stanowczości w nieodbieraniu telefonu od szefa po godzinach pracy. Ja jestem z siebie dumna bo nie sprawdzam poczty służbowej w weekendy i wieczorami :-)
Kto będzie nas szanował, jeśli sami nie będziemy się szanować? Tak trzymać :)
UsuńPraca w Polsce to temat rzeka i siedlisko tylu patologii, że aż trudno to wszystko zliczyć. Faktycznie, najgorsze jest to, że istnieje w naszym kraju prawo pracy, ale ogromna rzesza pracodawców ma je w głębokim poważaniu, a o jego egzekwowaniu nie ma mowy. Warto również dodać, że od niedawna wprowadzono także ustawę o elastycznym czasie pracy - pracodawca, o ile wyrażą na to zgodę związki zawodowe bądź przedstawiciele pracowników mogą wydłużyć okres rozliczeniowy do 12 miesięcy (wcześniej wynosił on maks. 4 miesiące) lub wprowadzić ruchomy czas pracy.
OdpowiedzUsuńInteresująca jest także kwestia pracy w dni świąteczne. W mojej firmie znajduje się całkiem sporo podwykonawców - pracownicy najczęściej nie otrzymują żadnych dodatków za pracę w dni świąteczne czy pracę w godzinach nocnych.
Ciekawa jest również sama wysokość stawki minimalnej w naszym kraju, która obecnie wynosi 1680 zł brutto, czyli niecałe 1200 zł netto (na rękę). Uwzględniając koszty życia, które przecież należą do jednych z najwyższych w Europie (bardzo niska siła nabywcza pieniądza) okazuje się, że przeżyć za płacę minimalną to rzecz praktycznie niemożliwa. Wielu ludzi, którzy zarabiają tego typu pieniądze muszą łapać się dodatkowych zajęć, często wykonywanych na czarno.
Jeśli natomiast chodzi o przytoczoną reakcję w prasie na wieść o wprowadzeniu zakazu we Francji, to znakomicie obrazuje ona jakim jesteśmy społeczeństwem, jakimi jesteśmy ludźmi oraz jakie mamy mniemanie o sobie. Moja własna firma b. często przypomina mi obóz pracy - kierownicy nierzadko kojarzą mi się z obozowymi kapo, dla których jedynym celem jest osiągnięcie odpowiednich wyników, nieważne jakim kosztem. W przypadku jakichkolwiek problemów wina zawsze spada na pracownika fizycznego. Sposób odnoszenia się ludzi na wyższych stanowiskach względem zwykłych robotników często jest bardzo wulgarny, agresywny oraz chamski. Obraz ten stanowi idealne przeciwieństwo tego, co zastałem przy okazji wyjazdów służbowych, choćby do naszych zachodnich sąsiadów, gdzie praca przebiegała spokojnie, bez większych spięć, w o wiele bardziej przyjaznej atmosferze. To naprawdę smutne, że jako Polacy, często odnosimy się do siebie nie okazując sobie żadnego szacunku.
Miałem kilka razy okazję rozmawiać z pracownikami firm w Polsce, w których zagraniczne kierownictwo zmieniło się na rodzime. Masakra. Wiąże się to też jakoś z naszą rozmową pod Twoją ostatnią recenzją. Nie jest to tylko kwestia pazerności czy krótkowzroczności. Chodzi o władzę i wciąż mi się przypomina przy takich okazjach cytat z Winstona C, którym zakończyłem kiedyś post o naszej inteligencji (http://klub-aa.blogspot.com/2012/11/nowa-inteligencja.html):
Usuń„Pozostaje to tajemnicą i tragedią historii, że naród [Polacy] gotów do wielkiego heroicznego wysiłku, uzdolniony, waleczny, ujmujący powtarza zastarzałe błędy w każdym prawie przejawie swoich rządów. Wspaniały w buncie i nieszczęściu, haniebny i bezwstydny w triumfie. Najdzielniejszy pośród dzielnych, prowadzony przez najpodlejszych wśród podłych."
Wieki mijają i nic się nie zmienia. Ale trzeba próbować :)
Odnoszę wrażenie, że z tymi prawami pracownika wracamy do przeszłości, bynajmniej nie poprawiając sytuacji. Na każdy argument jest w moim odczuciu tylko jeden kontrargument - kryzys... (więc pracuj za minimum stawki, bo kolejka na Twoje miejsce jest długa).
OdpowiedzUsuńOczywiście. Na sto firm, którym zyski rosną, może jedna dzieli się nimi z pracownikami. A media cieszą się, że Niemcy przenoszą do nas fabryki, bo u nas robotnik zarabia pięć razy mniej. I jeszcze dostają zwolnienia z podatków.
Usuń