Płyńcie łzy moje, rzekł policjant
Philip K. Dick
Tytuł oryginału: Flow My Tears, The Policeman Said
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 302
Życie ludzkie w ogromnej mierze składa się z działania oraz dociekania. Codziennie podejmujemy różnorakie decyzje, stawiani jesteśmy przed koniecznością dokonywania niełatwych wyborów. Niektóre z naszych akcji kończą się sukcesem, inne wiążą się z niepowodzeniem, czy wręcz klęską. Szczególnie w obliczu porażek, których doświadczyliśmy, zaczynamy stawiać sobie pytania, czy mogliśmy ich w jakiś sposób uniknąć. Spekulujemy, deliberujemy, domniemywamy, rozważamy, jakim torem potoczyłyby się koleje losu, gdybyśmy w danym, kluczowym i newralgicznym punkcie przeszłości zachowali się zgoła inaczej. Roztrząsamy zatem przyczyny niepowodzenia, dokonujemy wnikliwej analizy naszego postępowania, rozmyślamy nad konsekwencjami innych, alternatywnych wyborów, na które się wówczas nie zdecydowaliśmy. Domeną wielkich jest analogiczne rozkładanie na części pierwsze wszystkich składowych sukcesu. Natomiast specjalnością literatury science fiction jest rozpatrywanie scenariuszy, które w aktualnym momencie rozwoju ludzkiej cywilizacji są bardzo mało prawdopodobne, albo wręcz niemożliwe.
Czołowym
przedstawicielem amerykańskiej fikcji naukowej jest Philip K. Dick. O jego
talencie może świadczyć choćby podziw Stanisława Lema, którym darzył twórczość
Dicka, mimo, że polski pisarz znany był powszechnie jako zaciekły krytyk
amerykańskiej science fiction, którą uważał za tanią i szmirowatą. Sam Philip
K. Dick to persona niezwykła, której bogata w wszelakiej maści przeżycia
egzystencja dostarczyła wiele materiału do budowy wyjątkowych literackich tworów.
Pobudzającymi percepcję katalizatorami, często stosowanymi przez amerykańskiego
autora były używki. Eksperymentował on z wieloma narkotykami, prochami oraz
lekami, a niejedno jego dzieło powstało pod wpływem nielegalnych substancji. W
roku 1970 Dick po raz pierwszy przekonał się jak działa meskalina,
halucynogenny alkaloid, będąca silnym enteogenem, czyli substancją
psychoaktywną. Można powiedzieć, że w sporej mierze, owocem tych doświadczeń
jest powieść Płyńcie łzy moje, rzekł
policjant, napisana pod koniec roku 1970, ostatecznie wydana dopiero w
1974.
Głównym
bohaterem powieści jest Jason Taverner, muzyczna gwiazda, celebryta oraz
showman, który jest gospodarzem własnego programu w telewizji. 30 milionów
widzów, tydzień w tydzień ogląda jego występy, podziwiając swojego idola,
osiągalnego wyłącznie za sprawą szklanego ekranu. Wyżyny sławy, na jakie wspiął
się Taverner powodują, że zwykły śmiertelnik może tylko pomarzyć o krótkiej
rozmowie czy serdecznym uścisku dłoni swojej ulubionej gwiazdy. Taverner jest
obrzydliwe bogaty, zgromadzone fundusze pozwalają mu na spełnienie niemal
każdej zachcianki. Jest przy tym ogromnie popularny, tak, że ciężko mu przejść
przez ulicę, pozostając niezauważonym, nie będąc zaczepionym przez jednego z
miliona oddanych, ale i natrętnych fanów, błagających choćby o autograf. Biorąc
pod uwagę wszystkie te okoliczności, nietrudno dziwić się panice oraz szokowi
Tavernera, kiedy ten budzi się pewnego dnia w tanim i mocno zaniedbanym hotelu,
pozbawiony dokumentów oraz tożsamości. Nikt, nawet jego własny agent, nie wie,
kim jest Jason Taverner, nikt nie zna żadnego z jego przebojów, nikt nie
traktuje poważnie faceta, który uważa się za gwiazdę estrady, a nie posiada
nawet papierów, umożliwiających funkcjonowanie w amerykańskiej rzeczywistości.
Wydaje się,
że właśnie świat, w którym przyszło żyć bohaterom to najciekawszy element powieści.
Akcja utworu rozgrywa się w roku 1986, w Stanach Zjednoczonych Ameryki
Północnej. Kraj Lincolna oraz pierwszej konstytucji ma za sobą drugą, krwawą
wojnę domowej, skutkiem której jest zmienione oblicze państwa. Niedobitki
ludzi, którzy nie akceptują nowych porządków szukają schronienia na campusach,
w zamkniętych studenckich enklawach. Czarni to rasa na wymarciu na skutek
ustawy Tidmana o przymusowej sterylizacji, ale jednocześnie pozostająca pod
ochroną – za zabicie murzyna można otrzymać karę śmierci. Niepokorni oraz
przestępcy, którzy nie potrafią egzystować w społeczeństwie trafiają do obozów
pracy przymusowej, zlokalizowanych w odludnych miejscach, np. na Alasce. Faktyczną
władzę sprawuje wszechobecna oraz potężna policja, która decyduje o losach
jednostek. Osobnik, którego akta nie widnieją w systemie, a takim właśnie
pechowcem jest Jason Traverner, jest nikim, nie istnieje, a jego życie skazane
jest na łaskę bądź niełaskę stróżów prawa. Jason doskonale zna rzeczywistość, w
jakiej przyszło mu bytować (która de
facto niczym nie różni się od jego świata, poza drobnym szczegółem, że nikt
nie wie, kim jest sławny Jason Traverner), zdaje więc sobie sprawę z grożącego
mu niebezpieczeństwa. Trudno jest jednak pozostać niezauważonym przez aparat
władzy, który niemal wszędzie posiada swoich kapusiów, informatorów,
współpracowników, trudniących się donosem, szpiegowaniem oraz wydawaniem ludzi,
potencjalnie zagrażających systemowi (a do takich zaliczają się osobnicy nie
figurujący w żadnych rejestrach).
Wizja, którą
rozpościera przed nami Philip K. Dick jest niepokojąca, ale chyba wcale nie tak
obca. Szczególnie społeczeństwa zachodnie zaczynają przypominać ludzkość prezentowaną
w omawianej pozycji, czy znaną za sprawą Nowego wspaniałego świata, autorstwa Aldousa Huxley’a. Kwestią kluczową dla
jednostki ludzkiej jest źle pojmowany indywidualizm, który kojarzony jest
głównie z silnym akcentowaniem własnej osobowości oraz maskowaną pogardą wobec
drugiego człowieka. W konsekwencji naturalnie przybieraną postawą jest głęboki
egoizm, troska wyłącznie o samego siebie, nie liczenie się z potrzebami oraz
światopoglądem innych. Całość dopełniają bezproduktywny hedonizm, błędne i
niekończące się poszukiwanie przyjemności, głównie cielesnej. Człowiek zaczyna
czuć się dobrze jedynie we własnym towarzystwie, w którym nie trzeba zawierać
żadnych kompromisów, nie są konieczne żadne ustępstwa, w pewien sposób
ograniczające naszą wolność. Wytwarzana jest bariera, wytyczająca granicę
prywatności, której absolutnie nie należy przekraczać. Oczywistym strażnikiem naszego
skromnego, ale własnego terytorium są organy bezpieczeństwa, które jednak w
imię coraz większych zagrożeń, czyhających na naszą niezależność, uzyskują
coraz więcej uprawnień do inwigilowania naszej codzienności w imię jej ochrony.
W rezultacie, krok po kroku, sukcesywnie, chociaż bardzo mozolnie, tak, że dla
niektórych wręcz niedostrzegalnie, dochodzi do absurdalnej sytuacji, w której w
imię wolności jednostki, ta postulowana wolność jest stopniowo ograniczana.
Wizja snuta przez Dicka jeszcze się nie ziściła, ale w mojej opinii do jej
realizacji brakuje już naprawdę niewiele. Co ciekawe, Płyńcie łzy moje, rzekł policjant to nie jedyny utwór
amerykańskiego pisarza, w którym przyszłość kreślona jest w mrocznych barwach,
a państwom, mimo rozwoju techniki, zdecydowanie bliżej do dystopijnej, autorytatywnej
dyktatury niż technokratycznego raju.
Inne
powszechne w prozie Dicka motywy, które pojawiają się w powieści to opanowany
przez autora do perfekcji temat metafizycznego dualizmu, niemożności
sprawdzenia oraz przekonania się, czy nasza rzeczywistość to sen, czy jawa.
Główny bohater nie raz, nie dwa, będzie zastanawiał się, czy otaczający go
świat nie jest przypadkiem sennym koszmarem, majakiem, bądź wytworem cudzej
wyobraźni, albo retrospektywną halucynacją, syntetycznym życiem, projekcją
umęczonego mózgu znajdującego się pod działaniem narkotyków. Utwór, tak jak
wiele książek w dorobku Dicka, stanowi swoistą plątaninę różnych, pozostających
w żywej interakcji rzeczywistości, które wzajemnie przenikają się, oddziałują
na siebie, wychylają się jedna z drugiej. Pojawiają się pytania, czy któryś z bytów
jest bardziej realny, bardziej prawdziwy, bardziej uprzywilejowany, czy też
wszystkie egzystują na tych samych, równych prawach? Warto chyba w tym momencie
nadmienić, że sam Dick był przekonany, że zdarzyło mu się przenosić do innych wymiarów,
o czym opowiada m.in. słynna powieść VALIS.
Bardzo ważnym wątkiem, który czytelnik może odnaleźć w twórczości
amerykańskiego autora jest również zagadnienie bliźniaków jednojajowych. Sam
Dick posiadał siostrę bliźniaczkę, która zmarła wkrótce po narodzinach z powodu
braku wystarczającej opieki. Pisarz dorobił się wręcz obsesji na punkcie swojej
nieżyjącej krewnej – w dziele Płyńcie łzy
moje, rzekł policjant tytułowy stróż prawa również ma siostrę bliźniaczką,
która odgrywa kluczową rolę dla błąkającego się Jasona Travernera.
Powieść to
także ciekawe rozważania poświęcone miłości oraz śmierci – Dick uświadamia nam,
że kiedy prawdziwe kochamy, przestajemy żyć dla siebie, żyjąc dla drugiej
osoby. Ale jednocześnie ostatecznym rezultatem miłości jest żal, spowodowany
nieuniknioną utratą najdroższej nam istoty. Śmierć, przed którą nie sposób się
ustrzec, która jest nieuchronna, pisana każdemu stanowi bezdenną pustkę,
niekończącą się samotność. Wydaje się, że taka przygnębiająca świadomość może
stanowić bodziec oraz impuls, by dany nam czas przeżyć jak najefektywniej, jak
najpełniej, nie żałując później wielu rzeczy, z których zrezygnowaliśmy, które
odłożyliśmy, by zrealizować je w bliżej nieokreślonej przyszłości, która
finalnie nigdy nie nadeszła.
Reasumując
krótko, spotkanie z literackimi rzeczywistościami, wykreowanymi przez Philipa
K. Dicka, okazało się ciekawym doświadczeniem. Autor bardzo celnie uzmysławia w
swojej prozie jak kruchą i wrażliwą istotą jest człowiek, która ogromną wagę
przywiązuje do poczucia stabilności oraz bezpieczeństwa, panicznie lękając się
porzucenia świata, pełnego reguł, rządzącego się logiką, możliwego do
przewidzenia chociaż w minimalnym stopniu. To także swoista projekcja
podświadomych pragnień, naturalnych potrzeb jasnych i klarownych zasad, których
wszyscy będą przestrzegać. Jednostka ludzka malowana piórem Dicka jest
stworzeniem, które jak tlenu potrzebuje barier, dąży do samoograniczenia się – w
końcu jednorodność jest najlepszym gwarantem ładu, porządku i harmonii.
Oczywiście książka to także studium człowieka, który z dnia na dzień staje się
nikim, traci swoją tożsamość. Pozwolę sobie wysnuć tezę, że zabieg
przeprowadzony na głównym bohaterze to swoiste rozwinięcie tezy esse est percipi (łac. istnieć,
to być postrzeganym) wysnutej przez cenionego przez Dicka filozofa, biskupa
Berkleya. Autor udowadnia, że nasz byt, pozornie niezależny i samodzielny, w
ogromnej mierze uzależniony jest od innych jednostek, które żyją w naszej
rzeczywistości i które na swój sposób definiują naszą egzystencję. Jesteśmy,
trwamy, bowiem ktoś może o tym poświadczyć. Ale co jeśli rzeczywistość zacznie
się psuć, solidne fundamenty świata kruszeć, a my wyparujemy ze świadomości
innych? Na to pytanie przynajmniej w pewnym stopniu próbuje odpowiedzieć Dick w
swojej prozie.
Wasz Ambrose
Wasz Ambrose
Już od ładnych paru lat przymierzam się do sięgnięcia po coś Philipa K. Dicka, ta wydaje się fajna pod względem tematyki, lubię książki nawiązujące do motywu tożsamości, jej zmian itd. Myślę, że sięgnę.
OdpowiedzUsuńJeśli nie znasz jeszcze twórczości Dicka, to rzeczywiście powinnaś dać szansę temu nieszablonowemu autorowi, który wręcz lubował się w podważaniu rzeczywistości, próbując naruszyć jej kruche fundamenty. Wracając do tematu tożsamości, wydaje mi się, że bardzo adekwatnym dziełem byłaby książka Valis - główny bohater to alter ego samego pisarza, cierpiący w dodatku na rozdwojenie jaźni; na swój własny i unikatowy sposób próbuje on stworzyć wykładnię, będącą w stanie wyjaśnić mechanizmy funkcjonowania świata. Sporo wątków filozoficznych oraz metafizycznych. Polecam!
UsuńBardzo dziękuję, na pewno skorzystam z rady!
UsuńPozdrawiam!
Służę uprzejmie i czekam na wrażenia, płynące z ewentualnej lektury.
UsuńPozdrawiam :)
Też nie znam jeszcze tego autora. Jakoś mnie nigdy do niego nie ciągnęło... Trochę mi go "oswoiłeś";) Dziękuję:)
OdpowiedzUsuńJeśli nie przepadasz za science fiction, polecam Ci książki obyczajowe tego pisarza. "Głosy z ulicy", "Humpty Dumpty w Oakland", czy "Wyznania łgarza" to naprawdę intrygujące lektury, w których czytelnik nie doświadcza żadnych elementów fantastyczno-naukowych :)
UsuńCzy czytałeś może jego opowiadanie pt: "Przedludzie" ze zbiorku opowiadań pt.: "Ostatni Pan i Władca"? Jeżeli nie, to serdecznie ci polecam. Czytałam już dość dawno temu, ale kiedyś o nim napiszę, bo mam notatki. Niesamowite!!!
OdpowiedzUsuńOwszem, czytałem "Przeludzi", tyle, że z innego zbioru - "Zapłata" opublikowanego na łamach Wydawnictwa Literackiego w 2004 roku. W pełni zgadzam się, że to niezwykłe dzieło, a co najciekawsze, obserwując bacznie rozwój sytuacji w Belgii, stwierdzam, że obraz w nim przedstawiony krok po kroku drepcze ku naszej rzeczywistości. Brr.., nie chciałbym jednak dożyć czasów, kiedy ta wizja w pełni się zadomowi w codzienności.
UsuńBardzo mi się podoba to poszukiwanie odwołań do filozofii. Muszę się rozejrzeć za książkami Dicka, bo niestety nie miałam jeszcze okazji bliżej się jej przyjrzeć...
OdpowiedzUsuńSam Dick określał się mianem beletryzującego filozofa :) W jego twórczości widoczne są odwołania do biskupa Berkeleya oraz Davida Hume'a. W moim skromnym mniemaniu przywołana już przeze mnie pozycja "Wyznania łgarza" mogłaby Ci przypaść do gustu (tam właśnie można doszukać się sporo nawiązań do Hume'a). W każdym bądź razie Dicka serdecznie polecam, bo obcowanie z jego prozą to doprawdy niezwykłe doznanie :)
UsuńJeśli chodzi o Dicka, to do tej pory czytałem tylko opowiadania ze zbioru "Czysta gra", ale było to na tyle dawno, że nie jestem nawet pewien, czy przeczytałem wszystkie; pamiętam, że bardzo podobało mi się to zatytułowane "Wisielec". Prędzej czy później na pewno przyjdzie pora na jakąś powieść.
OdpowiedzUsuńTa, sądząc z Twojej recenzji, zapowiada się ciekawie, biorąc pod uwagę jak wiele kwestii porusza i materiałów do przemyśleń dostarcza. Mnie zawsze w literaturze (i ogólnie pojętej sztuce) fascynował temat wolności i to, jak bardzo rozległa i niejednoznaczna to kwestia. Na pierwszy rzut oka wydawałoby się, że to coś pięknego i wzniosłego do czego należy dążyć, jednak gdy dłużej się nad tym pozastanawiać, można dojść do podobnych wniosków co Robert Brylewski, który skwitował krótko: "człowiek prawdziwie wolny jest skurwysynem".
Ciekawie do sprawy podchodził też Zygmunt Bauman, wychodzący z założenia, że im bardziej człowiek wolny, tym mniejsze ma poczucie bezpieczeństwa i vice versa, a do nas należy odnalezienie swojego miejsca gdzieś pomiędzy tymi dwiema wartościami.
Ja znam opowiadania Dicka pochodzące ze zbioru "Zapłata", ale większość z nich także czytałem dość dawno i niewiele już pamiętam. W każdym razie Dick to przede wszystkim świetne powieści, które Ci serdecznie polecam. Co prawda bardziej niż kwestią wolności Dick zajmuje się niejednoznacznością naszego bytu, czy niejednorodnością rzeczywistości. Ale porusza on tyle tematów, że chyba każdy znajdzie coś dla siebie :)
UsuńWolność w literaturze to faktycznie bardzo ciekawy motyw. A fakt, że wyrażenie to nie posiada klarownych definicji sprawia, że na dobrą sprawę dany osobnik może dowolnie interpretować to pojęcie, przystosowując je do swojego światopoglądu. Ja o wolności lubię czytać, gdy jej tematyka prezentowana jest jako swoisty negatyw - bardzo intrygują mnie dzieła przedstawiające jak silną pajęczyną konwenansów, norm, obyczajów, itd. opleciona jest jednostka ludzka (z tego powodu b. cenię sobie twórczość Gombrowicza, Witkacego, czy japońskich literatów).
Polemizowałbym tylko z pierwszymi zdaniami. Znaczna część populacji homo sapiens, być może nawet większość, nie traci czasu na takie pierdoły jak dociekania i rozważania. Jeśli już to rozmyśla jak mieć więcej, ale nie o takich filozoficznych problemach jak przyczyny porażek. To pułapka umysłu w którą często wpadamy - myślimy, że inni są jak my, że czytają książki, rozważają, dociekają, itd. Mało kto ma odwagę przyznać, że może być w mniejszości ;)
OdpowiedzUsuńW dalszej części uściśliłem, że większość populacji gdyba, roztrząsa, analizuje i rozważa dopiero w momencie, kiedy podjęte działania zakończą się porażką. Jak mówi popularne powiedzenie - "mądry Polak po szkodzie". To właśnie chciałem podkreślić, że dopiero klęski zmuszają nas do zastanowienia się nad tym, co właściwie robimy i ile osiągnęliśmy. Oczywiście tego typu refleksje nie mają zbyt wiele wspólnego z filozoficznymi dywagacjami, a często sprowadzają się do pytania "dlaczego udało im się mnie przyłapać na machlojstwie", "ile miałbym już na koncie, gdyby nie udało im się mnie przyłapać na machlojstwie" oraz "jak ustrzec się przyłapania na machlojstwie w przyszłości", ale to już bardziej temat na jeden z Twoich felietonów :)
UsuńChyba nie dość dokładnie się wysłowiłem. Mea culpa. Chodziło mi o to, że duża część populacji, w Polsce może nawet większość, nawet wobec niepowodzenia nie próbuje dociec przyczyny. Poeta przecież nie bez podstawy pisze, iż
Usuń„Cieszy mię ten rym: Polak mądry po szkodzie.
Lecz jeśli prawda i z tego nas zbodzie,
Nową przypowieść Polak sobie kupi
Że i przed szkodą, i po szkodzie głupi."
A tak naprawdę, to nie w narodowości rzecz leży, tylko w stosunku do czasu. Ktoś kto planuje (Przyszłościowiec), jeśli nie wyjdzie, będzie poszukiwał wad planu. Teraźniejszy nie będzie miał czego szukać. Nie miał przecież planu, który by można poprawić. Decyzje podejmował intuicyjnie, a tej poprawić nie można. A że u nas Teraźniejszych wyjątkowa obfitość, więc...