Bruce Barnbaum
Kanon fotografii. W poszukiwaniu indywidualnego stylu
(oryg. The Art of Photography: An Approach to Personal Expression)
tłumaczenie: Piotr Cieślak
wydawnictwo: HELION 2012
Podręczników fotografii, cokolwiek by to miało znaczyć, miałem już w rękach wiele. Niektóre z nich nawet przeczytałem; częściej fragmentarycznie, rzadziej w całości. Przyczyna jest oczywista – jako podręczniki zwykle powielają te same informacje, do znudzenia, a nawet do bólu. Kiedy w lokalnym konkursie fotograficznym wygrałem książkę Bruce’a Barnbauma Kanon fotografii. W poszukiwaniu indywidualnego stylu i przeczytałem na okładce, iż jest to „najbardziej literacki, przystępny i przekrojowy podręcznik poświęcony fotografii”, ale jednak podręcznik, od razu powędrował na dół stosu zaległych lektur czekających na moje zmiłowanie, gdzie odleżał ładnych kilka miesięcy. Jedyną podręcznikową książką o fotografii, którą dobrze wspominam, jest Książka o fotografowaniu Andrzeja A. Mroczka, właśnie dlatego, że nie jest to stricte podręcznik, a po prostu przypominająca rozmowę z mistrzem książka o fotografowaniu.
W końcu, jakiś czas temu, przyszła kolej i na dzieło Barnbauma. Autor jest z wykształcenia matematykiem, z przekonania obrońcą natury, a z hobby i profesji znanym, uznanym i docenianym fotografem amerykańskim, instruktorem fotografii oraz pisarzem. Kanon nie jest jego pierwszą książką, która odniosła sukces, a lista jego wiktorii na niwie foto jest zbyt długa, by się nią tutaj zajmować. Będąc przekonanym, iż poziom merytoryczny będzie wysoki, w końcu to jednak najwyższa liga światowa, ale nie przekonany, iż lektura będzie ciekawa, otworzyłem książkę.
Od razu zauważyłem jedno i wyraźnie to podkreślam; nie jest to książka dla absolutnie początkujących, o ile nie ma być tylko interesującą lekturą, ale i służyć ku nauce. Jeśli nie masz w małym paluszku absolutnych podstaw, jeśli nie do końca wiesz, do czego służy przysłona i migawka, co to czułość i głębia ostrości oraz co je ze sobą łączy, uzupełnij te braki zanim zaczniesz czytać. To jednak tylko taka dygresja – wróćmy do meritum.
Wydanie, choć prezentuje się elegancko, jest w bardzo nieporęcznym formacie, w dodatku czcionka jest mała, co nie ułatwia lektury, zwłaszcza poza fotelem. O czytaniu w pociągu, nie mówiąc o autobusie, zapomnijcie. Na leżąco też są z tym kłopoty. To minusy dotyczące nośnika. Teraz o tłumaczeniu. Największy (i na szczęście jedyny) mój żal do tłumacza, to… Tytuł. Kanon fotografii to w moim odczuciu nie to samo co Sztuka fotografii, a W poszukiwaniu indywidualnego stylu to nie to samo co Dochodzenie do osobistej ekspresji. Wiem, moje brzmi może nie tak ładnie, można to zrobić lepiej, ale czyż tytuł nie powinien być w zgodzie z treścią? A niestety wydźwięk książki jest taki, iż nie należy szukać własnego stylu, co grozi określonymi konsekwencjami, ale starać się przez swą sztukę pokazać to, co się czuje. Styl sam się pojawi. Drugie ogólne przesłanie jest takie, że na ma, tak jak chyba w każdej innej dziedzinie sztuki, żadnego kanonu. Są pewne reguły, ale tylko po to, by je świadomie łamać, jeśli mamy przekonanie, iż jest to celowe. Polski tytuł, w przeciwieństwie do oryginału, jest niejako tych tez zaprzeczeniem. Ta niezgodność tytułu oryginalnego i polskiego, jak się później okazało przekładająca się na wspomnianą rozbieżność z treścią i przesłaniem książki, też na pewno wpłynęła na niechęć, z jaką zabierałem się do lektury. Na szczęście ta niechęć bardzo szybko się ulotniła.
Nieczęsto się okazuje, by górnolotne sformułowania z okładek odpowiadały prawdzie. Bruce Barnbaum jednak jest i literacki, i przystępny, i przekrojowy. Być może jego ścisły umysł nadał jego sztuce fotograficznej i książce to coś, czym tchną dzieła Leonarda. Finezję i subtelność z nienaruszalnym szkieletem konkretnej wiedzy. Świadomość względności, absolutu i granicy między nimi. Gdy pisze o technice, jest prosty, klarowny i przypomina styl wykładu uzdolnionego pedagogicznie matematyka lub fizyka. Gdy opowiada o sztuce, jego proza staje się poezją. Widać, że nie tylko wie, o czym pisze, ale i potrafi pisać o tym, co czuje.
Jak już napisałem, Kanon fotografii nie omawia żadnych kanonów. Jeśli już o jakichś wspomina, to tylko po to, by zachęcić do ich łamania. Otwiera jednak oczy czytelnika na wiele aspektów, do których bystry obserwator uzbrojony w odpowiednią wiedzę i mający duszę artysty mógłby dojść sam po pewnym czasie i przy odrobinie szczęścia. Niewielu z nas jednak ma równą jak autor wiedzę, dziesiątki lat na zbieranie doświadczeń i równie wrażliwą artystyczną duszę. Jest to więc szansa by pójść na skróty w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Nie kopiować kolejne triki czy kompozycje, ale poznać najbardziej wartościowe elementy wiedzy fotograficznej – przemyślenia mistrza na głębsze tematy, które stanowią o różnicy między sztuką a kiczem.
Oczywiście w książce znajdziemy też i wiedzę bardziej konkretną. Choćby system strefowy objaśniony w sposób perfekcyjny – pełny i przystępny jednocześnie, czego dotąd spotkać mi się nie zdarzyło. Ciekawe wiadomości z optyki mogą zainteresować nie tylko fotografów, a bezkompromisowy sposób w jaki autor rozprawił się z mitem „obrazu bez obróbki” szczególnie mi przypadł do gustu, tym bardziej, iż ten bezsensowny zwrot ma wciąż zbyt wielu zwolenników i pojawia się coraz częściej już nawet w regulaminach konkursów. Takich „legend fotograficznych”, funkcjonujących na podobieństwo legend miejskich (urban legend), jest zresztą dużo więcej, jak choćby ta o celowości noszenia na stałe na obiektywie filtru (najczęściej UV) i podatni na plotki czytelnicy dzięki lekturze Kanonu mogą się od nich uwolnić, gdyż autor zawsze pisze dlaczego. Dlaczego uważa tak, dlaczego nie robi inaczej.
Klasę prawdziwego mistrza widać też w jego stosunku do innych Wielkich. Bruce często powołuje się na osiągnięcia innych tytanów fotografii oraz podkreśla ich dokonania, choć i potrafi wytknąć błędy nawet samemu Anselowi Adamsowi. Robi to jednak w taki sposób, iż jeszcze bardziej podkreśla szacunek jakim go darzy jako niedoścignionego w swej manierze artystycznej perfekcjonistę. Jednocześnie, podobnie jak wspomniany nasz rodzimy wirtuoz, czyli Andrzej Mroczek, ilustruje tekst tylko swoimi fotografiami. Jest to uzasadnione, gdyż tylko o nich wie wszystko; od technik, których użył, aż do najgłębszych odczuć, które doprowadziły do powstania tak pięknych i poruszających obrazów. A fotografie Barnbauma, których na szczęście w książce jest mnóstwo, są niesamowite. Choć przyznam, że kilka mi się nie podobało, a kilka innych nie do końca mnie przekonało, to obejrzenie pozostałych naprawdę było dla mnie dużym przeżyciem i na pewno niejednokrotnie będę się w nie jeszcze wpatrywał, że nie wspomnę o kilkunastu, a może kilkudziesięciu, w których zaiste widać tchnienie geniuszu.
Jeśli więc szukacie książki, która nauczy absolutnych podstaw lub poda na tacy zestaw algorytmów pozwalających obrobionymi w określony sposób fotkami zadziwić „znajomych” z sieci, to nie jest to raczej lektura dla Was. Jeśli natomiast chcecie czegoś, co da Wam wiedzę, przyniesie niezaprzeczalne przeżycia porównywalne z wizytą w najlepszej galerii sztuki w dodatku w towarzystwie mądrego przewodnika, który zadziwi Was wiedzą o fotografii, świecie i dziełach, które stworzył, jeśli pragniecie zajrzeć w siebie i spróbować rozwinąć zdolność zrozumienia, a potem ukazania własnego ja, to jest to rzecz, po którą warto sięgnąć.
Polecam absolutnie i z pełnym przekonaniem
Wasz Andrew