Strony
▼
sobota, 30 marca 2013
Świątecznie
Wszystkim bywalcom, a także tym, którzy tu tylko zabłądzili, życzę Udanych Świąt. Komu potrzeba to Wesołych, komu potrzeba to Refleksyjnych, ale wszystkim Zdrowych :)
piątek, 29 marca 2013
czwartek, 28 marca 2013
"Wyznania łgarza" Philip K. Dick - Bzdurna historia
Wyznania łgarza
Philip K. Dick
Tytuł oryginału: Confessions of a crap artist
Tłumaczenie: Tomasz Jabłoński
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 317
Zacząć należy chyba od wyjaśnienia tytułu wpisu, bowiem o samym autorze książki Wyznania łgarza,
Philipu K. Dicku pisać już nie muszę – wydaje mi się, że przybliżyłem
wystarczająco sylwetkę tego niezwykłego pisarza we wcześniejszych
wpisach. Dlaczego zatem bzdurna historia? Czyżby Dick, chwalony
wcześniej przeze mnie i polecany stworzył coś naprawdę durnego,
płaskiego, słowem bzdurnego? Sytuacja na szczęście nie przedstawia się
tak tragicznie – Wyznania łgarza to niezła pozycja, która
zalicza się do skromnego grona dickowskich powieści obyczajowych i z
pewnością zasługuje na uwagę. A nazwa wpisu to przekorna zabawa słowami,
bowiem słowo crap z oryginalnego, angielskiego tytułu (Confession of crap artist) można tłumaczyć jako bzdury, brednie, śmieci, czy wręcz jeszcze bardziej pejoratywnie jako gówno. Łgarz to osoba, która kłamie i zmyśla celowo, z premedytacją, z wyraźną intencją przeinaczenia faktów. Natomiast tytułowy crap artist
to persona opowiadająca brednie, pierdoły, która jednak robi to
mimochodem i raczej bezwolnie – to bardziej bajarz i pleciuga. Słowo łgarz
jest w mojej opinii zbyt mocne, posiada zbyt wiele negatywnych
konotacji, szczególne, jeśli przyjrzymy się owemu kłamcy, Jackowi
Isidore’owi.
środa, 27 marca 2013
Historia Wielkiej Wojny
History Line 1914-1918
Blue Byte Software
Kiedy przeglądamy zawartość wielu portali internetowych poświęconych grom komputerowym, widzimy prawie co dzień wciąż nowe tytuły. Co chwilę czytamy, iż ta gra jest rewelacyjna, a tamta najlepsza. Sęk w tym, że gracz, który się skusi i wyda, niemałe nieraz, pieniążki na zakup tak reklamowanego produktu, często czuje się zawiedziony już od pierwszych minut rozgrywki, a jeszcze częściej, jeśli nawet z początku był zachwycony grafiką, dźwiękiem czy animacją, szybko się nudzi całością.
Co to znaczy naprawdę dobra gra? Dla każdego pewnie co innego, są jednak ewenementy, które opierają się upływowi czasu, co bezsprzecznie świadczy o tym, iż w pewnym sensie zaliczają się do naprawdę najlepszych. Pisałem już kiedyś o serii Steel Panthers, która narodziła się w 1995 roku i do dziś w praktycznie niezmienionym kształcie ma moc przyklejania do komputera kolejnych pokoleń maniaków strategii, w tym i piszącego te słowa. Teraz jednak chciałbym przypomnieć grę, która powstała jeszcze dawniej, bowiem w roku 1990.
History Line 1914-1918 (tytuł na rynku amerykańskim The Great War: 1914-1918) jest dziełem działającej wówczas w Niemczech firmy Blue Byte Software. Gra osadzona jest w realiach I Wojny Światowej i w moim mniemaniu do chwili obecnej niestety nie pojawiła się lepsza, ani nawet podobnej klasy, następczyni dotycząca tego okresu. HL jest turówką, czyli strategią rozgrywaną z podziałem na tury. Można grać w dwóch trybach; przeciwko komputerowi lub człowiekowi.
W obu wypadkach gramy w kampanię składającą się z 24 scenariuszy, przy czym solo możemy grać albo Francuzami, albo Niemcami. Musimy zacząć od pierwszej planszy i po wygraniu bitwy na niej uzyskujemy kod do następnej. Oczywiście, o ile nie posiadamy ściągi*, która nam daje od razu dostęp do dowolnego starcia. Program zapisuje nasz wynik i grając ponownie tę samą bitwę mamy możliwość porównania wyników. Scenariusze są ułożone liniowo – niezależnie od oceny naszych sukcesów ich kolejność w kampanii jest zawsze taka sama. Następne plansze są coraz większe i coraz trudniejsze, a wojsk oddawanych pod naszą komendę coraz więcej. Kolejność scenariuszy odzwierciedla historyczne przemiany w doktrynie wojennej i uzbrojeniu walczących stron. O ile na początku mamy do dyspozycji tylko piechotę, kawalerię i nieliczną artylerię, to w miarę upływu czasu gry pojawią się pociągi pancerne, działa kolejowe, czołgi i samoloty. Dla urozmaicenia mamy też starcia morskie lub mieszane; lądowo-morskie. Pola bitew stają się siatką okopów usianą bunkrami. W pełnej wersji gry pomiędzy bitwami pojawiają się filmiki zapoznające zielonych ze skróconą historią I Wojny Światowej. Ta warstwa edukacyjna również pozytywnie odróżnia HL od większości dzisiejszych produkcji.
Dynamika gry zapewniona jest przez istnienie fabryk, które produkują nowe jednostki, oraz szpitali (warsztatów remontowych), gdzie można doprowadzić do kultury oddziały, które dostały łomot, ale ocalały przed totalnym zniszczeniem. Utrata takiego punktu produkcyjnego lub odnowy biologicznej może zaważyć na losach całej bitwy. Jednostki doświadczają się w czasie walki, przez co stają się bardziej zabójcze dla przeciwnika i odporne na wraży ogień. Trzeba więc planować, które oddziały poświęcać, a które chronić za wszelką cenę.
W przeciwieństwie do większości innych produkcji, w tej grze nie można zapisać stanu gry w trakcie trwania bitwy. Dopiero po jej zakończeniu mamy namiastkę sejwu w postaci kodu do następnej planszy. Wbrew pozorom nie jest to takie złe. Nie kusi nas, by siąść do kompa, gdy mamy tylko chwilkę, gdyż i tak bitwy nie rozegramy. Bierzemy się do gry, gdy mamy czas, aby się nią delektować. A jest czym, gdyż gierka ma niepowtarzalny klimacik, którego próżno szukać w nowych produkcjach.
Ciekawie rozwiązany jest tryb dla dwóch graczy. Rozgrywka przebiega jednocześnie na dwóch połówkach podzielonego ekranu. Z jednej strony może się to wydawać nieco niewygodne, ale z drugiej ma swoje zalety i przypomina nieco gry konsolowe lub telewizyjne. Można pogadać, jak przy kartach, i kultywować inne międzyludzkie interakcje. To cenna odmiana od dzisiejszej koncepcji gry human vs. human, gdzie przeciwnicy połączeni są tylko siecią. Czasami, gdy tak patrzę na tych sieciowców, przypomina się koncepcja nowoczesnego seksu z filmu Człowiek demolka (Demolition Man). Nie dla mnie ten kierunek ewolucji.
Niezależnie jednak od tego, jak w warstwie sprzętowej rozwiązano tryb gry dwuosobowej, trzeba przyznać, iż udało się twórcom gry to, co najtrudniejsze – plansze są ładne i ciekawe, a siły zrównoważone. Zapewnia to równie dobrą zabawę obu graczom, choć jeden musi być Niemcem, a drugi Francuzem.
Już od kilku lat nie grałem w HL, gdyż mam tych ulubionych gier kilka, a jak któraś mnie wessie, to trzyma długo, ale na pewno jeszcze do niej wrócę. Jeśli ktoś lubi strategię – warto spróbować. Tym bardziej, iż gra ma już status abandonware i można ją za darmo ściągnąć z sieci.
Życzę wielu błyskotliwych zwycięstw
Wasz Andrew
(kliknij aby powiększyć)
Grafiki pochodzą ze strony http://strategywiki.org/wiki/History_Line:_1914-1918, a cały artykuł wraz z nimi oznaczam jako Attribution-Share Alike 3.0 Unported.
*German Campaign: 1-Pulse, 2-Civil, 3-Mouse, 4- Venom, 5-Noise, 6-Right, 7-Orkan, 8-Front, 9-Ratio, 10-Parts, 11-Plane, 12-Flame, 13-Gotha, 14-Balon, 15-Pause, 16-Elite, 17-Infra, 18-Hills, 19-Cobra, 20-Atlas, 21-Amper, 22-Rhein, 23-Candl, 24-Stern
French Campaign: 1-Batle, 2-Goose, 3-Sport, 4-Bimbo, 5-Tempo, 6-Baron, 7-Bummm, 8-Level,9-Toxin, 10-Princ, 11-Clean, 12-Xenon, 13-Signs, 14-House, 15-Sigma, 16-Seven, 17-Zombi, 18-Moves, 19-Blade, 20-Zorro, 21-Stone, 22-Mosel, 23-Order, 24-Sodom
Two Player Maps: 1-Track, 2-Husar, 3-Beast, 4-Plate, 5-Light, 6-Scrol, 7-Virus, 8-Bison, 9-Druck, 10-Troll, 11-Uboot, 12-Droid, 13-Grand, 14-Royal, 15-Water, 16-Skill, 17-Skull, 18-Audio, 19-Spell, 20-Camel, 21-Flags, 22-Story, 23-Scout, 24-Green
wtorek, 26 marca 2013
poniedziałek, 25 marca 2013
Kurunkus kan dan bera
Chłopak z Birmy
Biyi Kandele
Tytuł oryginału: Burma Boy
Tłumaczenie: Wojsław Brydak
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 192
Wiek XX to burzliwy okres w dziejach
ludzkości, która w tym czasie przeżyła dwie wojny światowe,
dekolonizację, liczne rewolucje społeczne oraz obyczajowe. Mniej więcej
od połowy lat ’50 XX wieku, kolejne afrykańskie kolonie zaczęły zrzucać
imperialistyczne jarzmo. Niczym grzyby po deszczu pojawiały się nowe
kraje. Wraz z nimi na światło dzienne wychodzili m. in. pisarze,
tworzący kulturę danego państwa. Uczciwie trzeba jednak przyznać, że
literatura afrykańska, która egzystuje od dobrych kilku dekad, to w
Polsce nadal teren stosunkowo słabo zbadany. Na naszym rynku wydawniczym
rzadko możemy napotkać pozycje autorstwa rdzennych mieszkańców Afryki.
Zdecydowanie częściej zdarza się trafić na książki Europejczyków,
urodzonych jeszcze w kolonialnej Afryce, którzy przedstawiają nam
historię Czarnego Lądu w oparciu o własne doświadczenia. Mnie osobiście
do tej pory zdarzyło się przeczytać tylko jedną powieść, stworzoną przez
afrykańskiego pisarza (traktujący o problemie apartheidu Trudny wybór
autorstwa obywatelki RPA, Nadine Gordimer, która po prawdzie jest córką
żydowskiego imigranta z Litwy oraz Angielki). Zatem kiedy nadarzyła się
okazja, by poznać innego artystę z Czarnego Lądu, z przyjemnością z
niej skorzystałem.
Biyi Bandele, rocznik 1967, to urodzony w
Kafanchanie nigeryjski pisarz, absolwent Obafemi Awolowo University w
Lagos, od roku 1990 przebywający na stałe w Londynie. Jest on autorem
powieści Chłopak z Birmy, opowiadającej o udziale oddziałów
afrykańskich w walkach o Birmę w czasie II Wojny Światowej. Książka
powstała na kanwie historii ojca Biyi Bandele, który jako młody dzieciak
brał udział w kampanii birmańskiej.
Ali Banan, główny bohater powieści, to
14-letni młodzieniec, który porzuca praktyki u kowala, aby w ślad za
dwójką przyjaciół zaciągnąć się do formowanej armii żołnierzy
afrykańskich, która miała walczyć w Birmie pod sztandarem brytyjskim. Co
oczywiste, niedojrzały i niedoszły kowal zupełnie nie jest świadom, co
czeka go w odległej, zajętej przez Japończyków krainie. Ali, z
emocjonalnego punktu widzenia, to nadal dziecko, które bardziej
koncentruje się na teraźniejszości, życiu tu i teraz – nie jest on w
stanie wychodzić myślami zbyt daleko na przód, dlatego, przynajmniej
początkowo, nie potrafi on patrzeć na wojnę, na którą wyrusza inaczej,
jak tylko na sposobność, aby połączyć się z kolegami, stanowiącymi dla
niego najbliższe mu osoby. Upór i determinacja Alego pokonują kolejne
przeszkody, łącznie ze sprzeciwem przyjaciół, którzy nie chcą, by
młodszy kolega zaciągał się do armii, w rezultacie, po drobnych
zawirowaniach, Ali trafia do sławetnych czinditów (chinditów).
Czindici, czyli walcząca na froncie indyjskim wielonarodowa brytyjska formacja specjalna, określani byli często mianem duchów dżungli. Twórcą czinditów był legendarny generał brytyjski Charles Wingate, który wcześniej wsławił się m.in. powołaniem Special Night Squads,
oddziałów żydowskich ochotników, którzy na terenie zarządzanej przez
Brytyjczyków Palestyny walczyli z arabskimi terrorystami. Orde Wingate
działał także w Etiopii, gdzie utworzone przez niego Siły Gideona
odnosiły spektakularne sukcesy w starciach z faszystowskimi Włochami –
największym było odbicie stolicy Etiopii, Addis Abeby. Sylwetka tego
niezwykłego żołnierza została całkiem ciekawie odmalowana przez Bandele.
Jednak czytelnikowi Chłopaka z Birmy dane jest poznać
charyzmatycznego generała z zupełnie innej, bardziej ludzkiej
perspektywy. Bandele prezentuje Wingate’a jako człowieka
kontrowersyjnego oraz przede wszystkim zagubionego, pogrążonego w
głębokiej depresji. Sylwetka generała owiana jest mgiełką tajemnicy,
bowiem nieznane są przyczyny wyraźnych znamion cierpienia psychicznego
oraz gryzących go wyrzutów sumienia.
Postać Wingate’a jest o tyle
intrygująca, że nie był on osobą ani popularną, ani lubianą w wyższych
kręgach dowódczych. Zasługi generała oraz dowodzonych przez niego czinditów starano
się deprecjonować oraz umniejszać. A wiedzieć należy, że owa formacja,
mimo, że w walkach z Japończykami nie odnotowywała już tak efektownych
zwycięstw jak choćby Siły Gideona, to znaczącym stopniu
przyczyniła się do złamania psychiki wroga. Dotychczas to właśnie Azjaci
uchodzili za mistrzów prowadzenia walk w dżungli – byli oni
niekwestionowanymi królami polowania. Dopiero ryzykowne akcje prowadzone
na tyłach wroga, zakrojona na szeroką skalę dywersja czinditów,
pozwoliła obalić mit o tym, że w gęstych lasach równikowych armia
japońska jest nie do pokonania. Liczne operacje militarne, których celem
było odcinanie dróg zaopatrzenia, niszczenie połączeń kolejowych, etc.
może nie zawsze kończyły się sukcesami duchów dżungli, jednak
sukcesywnie podkopywały pewność siebie japońskiego okupanta. A co chyba
najbardziej interesujące z całej historii, dzieło Wingate’a zostało w
pełni docenione dopiero kilka lat po zakończeniu II Wojny Światowej,
kiedy to na język angielski zostały przetłumaczone zapiski oraz
pamiętniki członków Sztabu Generalnego Cesarskiej Marynarki Wojennej.
Wynikało z nich niezaprzeczalnie, że to właśnie czindici
odegrali kluczową rolę w pokonaniu Japończyków. Jak zatem widać, nawet
na wojnie ludźmi często rządzi zazdrość oraz małostkowość, a najlepszym
sprzymierzeńcem w walce o dobre imię i pamięć okazać może się śmiertelny
wróg. Niestety samemu generałowi nie dane było doczekać tej chwili,
bowiem zginął on w katastrofie lotniczej, jeszcze w czasie II Wojny
Światowej.
Powieść Chłopak z Birmy zawiera całkiem sporą ilość informacji na temat czinditów
oraz samego Charlesa Wingate’a, a mimo to nie traci ona
wielowymiarowości i z pewnością nie można traktować ją jedynie jako
monografii poświęconej legendarnej formacji wojskowej. Dzieło Bandele to
przede wszystkim znakomite studium zachowań ludzkich w obliczu
śmiertelnego zagrożenia. Nigeryjski pisarz umiejętnie prezentuje jak
ogromne spustoszenie w psychice ludzkiej powoduje wojna. Człowiek nie
jest automatem i jako istota zdolna do empatii oraz uczuć wyższych nie
jest w stanie na dłuższą metę znieść ciągłego napięcia, bezsensownej
przemocy oraz konieczności mordowania innych ludzi. Prędzej czy później
coś się zatnie i działająca dotychczas bez zarzutów maszyna do zabijania
stanie się tylko zużytym, pustym psychicznie wrakiem. Prowadzenie walki
na dłuższą metę, szczególnie z perspektywy mięsa armatniego, tj.
rzucanego na pierwszą linię walk żołnierza, z biegiem czasu zaczyna
jawić się jako coraz bardziej bezsensowna szamotanina, której
ostatecznym celem jest wyłącznie śmierć. Śmierć, która może uderzyć w
każdej chwili i zabrać każdego. Śmierć, której za wszelką cenę próbujemy
uniknąć zarówno my, jak i nasi wrogowie. I chyba właśnie do tego
wszystko się redukuje – nie chcemy zginąć, a żeby mieć gwarancję, że
przetrwamy, musimy zabijać przeciwnika. Żadnych ideałów, żadnych
wzniosłych haseł, żadnych sztandarów, żadnych dogmatów. Po prostu chęć
przetrwania. Przetrwania, które uwarunkowane jest zgładzeniem bliźniego
po drugiej stronie barykady. Czy jest coś gorszego niż doprowadzenie
człowieka to takiego właśnie stanu? W imię czego ośmielamy się to robić?
Reasumując krótko, rzeknę, że Chłopak z Birmy
to książka bardzo dobra. Czyta się ją błyskawicznie zarówno ze względu
na stosunkowo skromną objętość oraz wyborne pióro Bandele, które nie
nuży, ani nie nudzi. Pisarz świetnie oddał nastrój wojny, bezustanną
presję psychiczną, przytłaczającą żołnierzy. Bandele zaimponował mi
również tym, że napisał typową książkę pacyfistyczną o antywojennym
wydźwięku, mimo braku bezpośrednich zarzutów pod adresem sensu
prowadzenia działań wojennych – to typowe dla mistrzów pióra, do grona
których Bandele z pewnością niebezpodstawnie pretenduje. Wrażenie robi
również realizm opisu walk oraz żołnierskich nastrojów – niemal
namacalne jest poczucie braterstwa, scalające i cementujące grono
przypadkowych ludzi, których losy, gdzieś na nieznanym i odległym
kontynencie splotła wojna ustawiając ich po tej samej stronie barykady.
Wreszcie, dzieło Bandele to piękny bildungsroman, czyli książka o
dojrzewaniu, formowaniu się świadomości głównego bohatera – proces ten w
niezwykle hardych warunkach wojennych zachodzi zdecydowanie szybciej i
gwałtowniej, niż ma to miejsce w przypadku większości młodych ludzi. Z
jakiej perspektywy by na ten problem nie spojrzeć, za każdym razem
okazuje się, że wojna jest złodziejką dziecięcej naiwności, ufności oraz
beztroski.
W zasadzie to chyba wszystko, co chciałem powiedzieć. Pora ściąć łeb szczurowi. Kurunkus kan dan bera, jak to się ładnie mówi w języku nigeryjskim na zakończenie wszelakich opowieści.
Ilu kobiet potrzebuje facet?
"Facet potrzebuje wielu kobiet tylko wtedy, kiedy żadna z nich nie jest nic warta."