Wyznania łgarza
Philip K. Dick
Tytuł oryginału: Confessions of a crap artist
Tłumaczenie: Tomasz Jabłoński
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 317
Zacząć należy chyba od wyjaśnienia tytułu wpisu, bowiem o samym autorze książki Wyznania łgarza,
Philipu K. Dicku pisać już nie muszę – wydaje mi się, że przybliżyłem
wystarczająco sylwetkę tego niezwykłego pisarza we wcześniejszych
wpisach. Dlaczego zatem bzdurna historia? Czyżby Dick, chwalony
wcześniej przeze mnie i polecany stworzył coś naprawdę durnego,
płaskiego, słowem bzdurnego? Sytuacja na szczęście nie przedstawia się
tak tragicznie – Wyznania łgarza to niezła pozycja, która
zalicza się do skromnego grona dickowskich powieści obyczajowych i z
pewnością zasługuje na uwagę. A nazwa wpisu to przekorna zabawa słowami,
bowiem słowo crap z oryginalnego, angielskiego tytułu (Confession of crap artist) można tłumaczyć jako bzdury, brednie, śmieci, czy wręcz jeszcze bardziej pejoratywnie jako gówno. Łgarz to osoba, która kłamie i zmyśla celowo, z premedytacją, z wyraźną intencją przeinaczenia faktów. Natomiast tytułowy crap artist
to persona opowiadająca brednie, pierdoły, która jednak robi to
mimochodem i raczej bezwolnie – to bardziej bajarz i pleciuga. Słowo łgarz
jest w mojej opinii zbyt mocne, posiada zbyt wiele negatywnych
konotacji, szczególne, jeśli przyjrzymy się owemu kłamcy, Jackowi
Isidore’owi.
Jack Isidore z Seville z Kalifornii to
osoba dość niezwykła. Niby dorosły facet, który służył nawet w armii i
był na wojnie w Korei, a jednak jest w nim coś z dziecka. Przede
wszystkim zdaje się mieć w sobie nieskończone zasoby dziecięcej, jakże
szczerej naiwności. Jack od najmłodszych lat uwielbia czytać magazyny
pokroju niezwykłe historie i z nich czerpie zdecydowaną
większość wiedzy na temat świata. Świata, w którym na równych prawach
egzystują inteligentna cywilizacja pozaziemska, Jezus-kosmita,
poruszający się spodkiem kosmicznym, telekineza, telepatia, czy
Atlantyda oraz rachunki, konieczność płacenia podatków, czy praca w
zakładzie prowadzącym regenerację zużytych bieżników – chociaż
przyznać trzeba, że do tej drugiej kategorii rzeczy autentycznych Jack
zdaje się przykładać o wiele mniejszą wagę. Można wręcz powiedzieć, że
Jack utrzymuje kontakt z naszą rzeczywistością wiedziony przykrą
koniecznością – w końcu rachunku trzeba płacić, by mieć gdzie mieszkać i
co włożyć do gęby, a robota potrzebna jest, by owe podstawowe potrzeby
móc sobie zapewnić. Ale te przyziemne czynności blakną wobec porażającej
prawdy, którą zdają się znać tylko wybrani. Dziecinność Jacka przejawia
się również w jego namiętnej pasji do gromadzenia osobliwych, nikomu
niepotrzebnych rzeczy – wygładzonych przez wodę kamieni, mogących
zawierać radioaktywną rudę, stosów sklepowych reklam, etc. Z punktu
widzenia osoby postronnej przedmioty Jacka to zwykłe śmiecie,
nieprzedstawiające żadnej wartości szpargały i może również w ten sposób
należy rozpatrywać tytuł powieści – Isidore to taki śmieciowy artysta,
który w owych osobliwych rzeczach szuka zakodowanej prawdy.
Jack nie jest jedynym bohaterem
powieści, w której pojawiają się jeszcze jego siostra, Fay Hume wraz z
mężem Charleyem oraz kochanek Fay, Nathan Anteil i jego małżonka Gwen.
Fay Hume to klasyczna femme fatale. W stwierdzeniu tym nie ma
ani krztyny przesady. Kobieta wyrachowana, okrutna, dążąca do celu
sukcesywnie i uparcie. Niczym walec, gniotąc po drodze wszelkie
przeszkody, nie zważając na żadne protesty. Na pozór dziecinna w swoim
rozkapryszeniu, przypomina dziewczynkę głośno upominającą się o swoją
zabawkę. Ale to tylko pozory, bowiem z biegiem czasu okazuje się, że to
perfidna zdzira, która nie bierze pod uwagę faktu, że jej zachcianka
mogłaby nie zostać spełniona. Jej upór oraz metodyczność przerażają i
chyba całkiem słusznie jej mąż, Charley zaczął ją z biegiem czasu
postrzegać jako modliszkę, która chce go pożreć. Wrażenie robią również
kolejne, przywdziewane przez Fay maski – czytelnicze podejrzenia o
schizofrenię wydają się być całkiem na miejscu, bowiem Fay wykracza
daleko poza ramy stwierdzenia, że kobieta zmienną jest.
Chociaż równie bogato przedstawione
zostały sylwetki Charleya, sprawniej używającego ciężkiej ręki niż głowy
osiłka, pozostającego pod głębokim i toksycznym wpływem swojej żony
oraz Nathana Anteila, studenta, który dla Fay gotów jest zostawić swoją
młodziutką i piękną małżonkę, to centralnymi postaciami powieści
pozostają Fay Hume oraz Jack Isidore. Kreacji ich osobowości Dick
poświęcił najwięcej miejsca. Charley oraz Nat służą bardziej jako
przykłady prezentujące jak porażająca jest siła oddziaływania Fay Hume,
która praktycznie każdego mężczyznę potrafi opleść sobie wokół palca i
traktować go zarówno jako zabawkę do spełniania własnych marzeń, jak i
narzędzie do realizacji swoich celów. Wracając do Fay i Jacka, to
wspomnieć należy, że motyw rodzeństwa, brata i siostry, to element
często przejawiający się w twórczości amerykańskiego pisarza. Philip
Dick miał wręcz obsesję na punkcie swojej siostry bliźniaczki, Jane,
która zmarła wkrótce po narodzinach. Prawdopodobnie z tego powodu, Dick w
swojej prozie często prezentuje dwa diametralnie różniące się
pierwiastki, dwie przeciwstawne siły – w jednych utworach wzajemne się
one uzupełniają, tworząc w ten sposób harmoniczną całość, w innych
współegzystencja opiera się na konfrontacji i walce.
Oczywiście Jack i Fay to opcja numer
dwa, czyli wzajemne przeciwieństwa nastawione do siebie raczej wrogo.
Jack Isidore to osoba prezentująca analityczne podejście do otaczającego
go świata – lubi on zbierać, rozważać oraz katalogować dosłownie
wszystko. Jednak aparat poznawczy Jacka, za pomocą którego bada
rzeczywistość, jest w pewnym sensie uszkodzony, niekompletny. Nie jest
on wyposażony w żaden filtr informacyjny, zdolny do oddzielenia
istotnych faktów od zwykłego chłamu, czyli szumu. Jack rejestruje
wszystko jak leci, bez nadawania rzeczom określonego statusu istotności –
niczego nie wartościuje, do wszystkiego przykładając jednakową wagę. W
rezultacie mózg Jacka zalewany jest przez morze śmieci, tonie on w
mnogości detali oraz szczegółów, z pośród których każdy jeden sprawia
wrażenie równie ważnego. Wydaje się, że Jack Isidore z Seville to w
pewnym sensie nawiązanie do biskupa Sewilli, Świętego Izydora (560 – 636
r.), autora pierwszej naukowej encyklopedii Etymologiarum libri XX, czyli Etymologie w dwudziestu księgach.
Jack Isidore podejmuje próbę skatalogowania i opisu znanego mu świata,
ale bez weryfikacji przedstawianych rewelacji – zupełnie jak Święty
Izydor, u którego obok ksiąg traktujących o kamieniach szlachetnych, czy
roślinach, znaleźć możemy np. opisy Anubisów, czyli psiogłowców,
rzekomo rodzących się w Indiach.
Fay Hume to przykład diametralnie
różnego od Jacka podejścia do świata. Fay zamiast obserwować i rozważać
woli działać oraz kształtować. Jako symbol bezwzględnej kobiecości
formuje ona otoczenie niczym plastelinę, dopasowując je do własnych,
często egoistycznych potrzeb. W tym celu stosuje ona kolejne
osobowościowe maski – począwszy od wrażliwej artystki, lepiącej w glinie
(wydaje się, że nawet zainteresowania artystyczne nie są przypadkowe!),
przez lokalną filantropkę, wspierającą życie kulturowe, a skończywszy
na niedoszłej ofierze niemoralnej propozycji, która zresztą pada z jej
strony. To swobodne podejście do własnej świadomości wydaje się bardziej
zrozumiałe, jeśli powiążemy Fay Hume z filozofem angielskim Davidem
Humem (1711 – 1776 r.), autorem takich dzieł jak Traktat o naturze ludzkiej, czy Badania dotyczące zasad moralności. David Hume to także odkrywca problemu, znanego pod nazwą gilotyna Hume’a,
polegającego na niemożliwości wnioskowania na temat tego, co być
powinno, na podstawie tego, co jest. Hume twierdził, że nie da się
wyprowadzić związku przyczynowo-skutkowego, ponieważ jako obserwatorzy
zagadnienia znajdujemy się tylko w jednym punkcie czasowym (tu i teraz).
Natomiast związek pomiędzy przyczyną i skutkiem to linia ciągła, która
łączy kilka momentów czasowych – nie potrafimy określić, czy takowa
interakcja rzeczywiście zachodzi, czy też nie, ponieważ jesteśmy w
stanie obserwować wyłącznie jedno zjawisko na raz. Kierując się tą
logiką można wykazać także, że nie istnieją żadne związki pomiędzy
moralnością a nauką. Z naukowego punktu widzenia, fakty mogą być
prawdziwe lub fałszywe. Natomiast moralność mówi nam o tym, czy coś jest
słuszne, czy też nie. Moralność może nakazywać dane postępowanie lub
takowe potępiać. Jednak owe dyrektywy moralne nie są ani prawdziwe, ani
fałszywe, ponieważ nie określają one stanu faktycznego, a jedynie
opisują, jaki ten stan powinien być. Fay Hume zdaje się wykoślawiać idee
Davida Hume’a poprzez tworzenie własnej moralności, przybierającej
różne formy, w zależności od potrzeby chwili.
Jak widać Philip Dick stworzył znakomite
i bogate studium zawiłych meandrów ludzkiej psychiki. Jest ono o tyle
ciekawe, że Dick zastosował zabieg pisania niektórych rozdziałów z
perspektywy różnych bohaterów – pozwala to na jeszcze głębsze poznanie
motywów ich postępowania. Książka w ogromnej mierze oparta jest na
relacjach międzyludzkich, które zdają się przypominać interakcje, jakie
zachodzą pomiędzy poszczególnymi obiektami, nie potrafiącymi ze sobą
spokojnie współistnieć. Wzajemne stosunki ukazane są bardziej jako
bezustanne ścieranie się, walka. Ponadto postawy na pozór racjonalne,
normalne z punktu widzenia naszych codziennych rytuałów, obdarte zostają
z szat obłudy, przez co na wierzch wychodzą zakłamanie oraz fałsz,
dominujące w międzyludzkich kontaktach. Dick świetnie uzmysławia
czytelnikowi, że pierwiastek szaleństwa mieszka w każdym z nas –
niektórzy ukrywają go lepiej za maską powagi oraz dostojności, niektórym
maskowanie wychodzi znacznie gorzej. Natomiast Jack, świadomie lub nie,
w ogóle nie kryje się ze swoimi drobnymi aberracjami umysłowymi, ale
jak słusznie zauważa, rozmyślając na temat bliskich mu osób: Na swój sposób to też wariaci, tyle, że nie rzuca się to tak bardzo w oczy jak w moim przypadku.
Wyznania łgarza to lektura
niezwykle zajmująca oraz ciekawa. Czyta się ją z ogromnym
zainteresowaniem, jednak po zamknięciu książki pozostaje lekki niedosyt.
Wydaje się, że w powieści zabrakło lepiej zarysowanego wątku
fabularnego. Dick w ogromnej mierze skupił się na kreacji swoich
bohaterów, która wyszła mu zresztą znakomicie, ale traci na tym sama
akcja powieści. Wyznania łgarza nie są już tak błyskotliwe jak choćby Transmigracja Timothy’ego Archera, w której tytułowy biskup poszukuje pierwiastka transcendencji, zagubionej duchowości. Nie jest to także tak dobra książka jak Humpty Dumpty w Oakland, czy Głosy z ulicy,
gdzie główni bohaterowie odbywają podróż w głąb siebie, próbując w ten
sposób odnaleźć sens życia, cel egzystencji. Nie zmienia to jednak
faktu, że Wyznania łgarza godne są polecenia, a czas poświęcony lekturze nie jest czasem zmarnowanym.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)