Strony
▼
czwartek, 28 lutego 2013
Chirurdzy
Kilku chirurgów spotkało się na przerwie obiadowej. Rozmawiają o tym, kogo najbardziej lubią operować.
- Ja to bardzo lubię operować księgowych. Wszystko w środku jest ponumerowane.
- Jeszcze łatwiejsi w obsłudze są bibliotekarze. Wszystko mają ułożone w porządku alfabetycznym - twierdzi drugi chirurg.
- Ja to lubię informatyków. Wszystkie narządy oznaczone są odpowiednimi kolorami.
- A ja uważam, że najłatwiejsi do zoperowania są politycy. Nie mają serca, nie mają kręgosłupa, nie mają jaj, a głowę i dupę można bez problemów zamienić miejscami.
środa, 27 lutego 2013
Dwa walce
Jak odróżnić walca angielskiego od wiedeńskiego?
Angielski jeździ lewą stroną.
obrazek górny: akwarela Hofball in Wien by Wilhelm Gause
obrazek dolny: Walec drogowy Skoda NV 15E produkcji CSRS na ekspozycji Wydziału Historii Drogownictwa w Szczucinie.
wtorek, 26 lutego 2013
Sympatyczny degenerat
Frost i sroga zima
(oryg. Winter Frost)
R.D. Wingfield
przełożyła Agnieszka Lipińska - NakoniecznikPrzedsiębiorstwo Wydawnicze Rzeczpospolita SA wydanie I 2009
Rodney David Wingfield zapewnił sobie poczesne miejsce w dorobku literatury kryminalnej rodem z Wysp, choć niestety niczego więcej już nie napisze. Urodzony w 1928 i zmarły w 2007 roku scenarzysta radiowy i telewizyjny oraz autor tekstów satyrycznych (pisywał m. in. dla Kennetha Williamsa, twórcy znanego cyklu angielskich komedii Carry on) pozostawił nam w spadku, poza słuchowiskami radiowymi i innymi pracami, sześciopowieściowy cykl o perypetiach inspektora brytyjskiej policji kryminalnej Jacka Frosta. W momencie, kiedy sięgałem po powieść Frost i sroga zima, przedostatnią w cyklu, o tym wszystkim nic nie wiedziałem, nazwisko autora było mi obce i Bogiem a prawdą sam nie wiem, co mnie do tej lektury podkusiło.
Książka solidnej objętości nie rzuca na kolana okładką – jej szata graficzna mnie nie przekonuje. Gdy tylko zacząłem czytać, w duchu aż jęknąłem; znów pedofile. Włączam radio – pedofile, włączam TV – pedofile. Wszędzie pedofile: w powieściach, w szkołach, nawet w Kościele. Problem ważny, ale ile można o jednym i tym samym, tak jakby innych tematów nie było? Już po kilku chwilach lektury miałem wrażenie, iż mam w ręku klon kryminału made in Sweden, w dodatku niezbyt udany, gdyż usiłujący zamiast ważkich problemów społecznych wykorzystać to, co najbardziej bulwersujące, ale wcale nie najpowszechniejsze, ani nie najważniejsze, czyli krzywdę dzieci. Na szczęście w trakcie lektury okazało się, iż tym razem całkowicie się omyliłem.
W niewielkim miasteczku Denton w Wielkiej Brytanii, ale też nie tak do końca małym, skoro ma własną jednostkę policji, wydział kryminalny i patologa z prawdziwego zdarzenia, inspektor Frost zmaga się z kilkoma śledztwami. Szkielet wykopany w ogrodzie jednego z domów jednorodzinnych, porwania kilkuletnich dziewczynek zakończone zabójstwami, seryjny włamywacz, seryjne zabójstwa prostytutek… Dużo jak na taką małą mieścinę, ale przy okazji, przez skojarzenie z Polską, obciążenie pracą służ policyjnych raczej średnie. Jak nasz bohater pociągnie te postępowania, nie będę Wam zdradzał. Niełatwy do przewidzenia ciąg dalszy każdego z wątków jest niewątpliwym atutem tej opowieści, choć czytelnik może tego próbować tylko na wyczucie – pisarz nie ujawnia mu elementów niezbędnych do uporządkowania układanek, dopóki nie zrobi tego sam Frost, a wtedy jest już za późno.
Podobał mi się klimat powieści; nieco mroczny, wiejący chłodem, współgrający z zimą i śmiercią. Osoba głównego bohatera niezwykle wyrazista, spójna i przekonująca, podobnie jak postacie drugoplanowe. Idealnie przedstawiona atmosfera wydziału kryminalnego borykającego się z ograniczeniami „sił i środków”. Celnie oddane typowe okazy policyjnych nieudaczników oraz szefów biurokratów, którzy czują się urzędnikami, a nie policjantami. Charakterystyczny rys, który Anglikom znany od jest dawna, a u nas dopiero się w całej okazałości ujawnia, gdyż za komuny nie istniał, czyli liczenie pieniążków za nadgodziny, paliwo i inne koszty oraz kalkulowanie, czy można wydać jeszcze troszkę, by ratować czyjeś życie, czy lepiej zaoszczędzić i liczyć na awanse oraz nagrody przynależne sprawnemu dowódcy-administratorowi-urzędnikowi. Słupki statystyk, słupki kosztów, jakby policja była bankiem albo sklepem. Znak naszych czasów, a na pewno topos świata kapitalistycznej przyszłości.
Wszystko to sprawia, iż powieść, choć tomisko jest zdecydowanie opasłe, czyta się błyskawicznie. Cały czas popędza nas ciekawość, a niesie wartka akcja i współgrające z nią tempo narracji oraz zmiany klimatu opowieści i zachowania bohaterów korespondujące z ich wewnętrznymi przeżyciami. Świetnie ukazane są patologie, jakie w życie prywatne wprowadza oddanie służbie oraz druga strona medalu, czyli skutki, jakie może rodzić brak zaangażowania w nią. Frost nie jest sztywniakiem ani geniuszem z kryminalnej kreskówki a la Sherlock Holmes. Jest wirtuozem działającym w stanie permanentnego niedostatku mocy przerobowych, a co z tego wynika, również chronicznego braku informacji. Wykonać zadanie, gdy ci niczego nie brakuje, to pikuś. Robić swoje, i to skutecznie, gdy nie masz ku temu środków, a przełożeni raczej przeszkadzają niż pomagają – to jest sztuka. Wykorzystać łut szczęścia, skojarzenie wywołane strzępkiem informacji, to jest to! O takim mistrzu to opowieść, choć mistrz nieco zdegenerowany, ale czyż może być inaczej? Kto wystarczająco długo robi przy śmieciach lub trupach, zawsze przesiąka ich zapachem. Nawet jeśli inni tego nie czują, owa woń towarzyszy mu wszędzie. Na zawsze pozostaje w mózgu.
Proza Wingfielda jest niewymagająca. Język łatwy w odbiorze, obrazowy i plastyczny, dynamiczny i adaptujący się do postaci oraz zdarzeń sprawi, iż czytelnik początkujący przeżyje przygody Frosta nie mniej niż koneser. Dzięki takiemu stylowi jest to także powieść, od której można rozpocząć znajomość z kryminałem, więc polecam nie tylko miłośników gatunku. Wprawdzie jest to rzecz w sam raz na jeden raz, a i tłumacz* mógł się lepiej przyłożyć, lecz i tak powieść na pewno warta jest poznania. Dobra rozrywka w mrocznych klimatach, które nie obciążą waszej psychiki na dłużej, niż trwa lektura. Szczerze zachęcam do spotkania z Frostem
Wasz Andrew
* Oczywiście mogą to być pomyłki autora, nie porównywałem z oryginałem, ale np. na stronie 327 czytamy: „Nie wiedziałem, że ta przeklęta pukawka wypali akurat w tej chwili… On zarobił połowę naboi, a reszta znalazła się w mojej nodze”. Każdy, kto ma choć jakie takie pojęcie o broni wie, iż nabój jest przed strzałem, a po jest pocisk (lub pociski) i łuska. Inna sprawa to liczba mnoga. To była stara strzelba, a nie UZI! Może była nabita śrutem? Można się tylko domyślać.
Tłumacze i autorzy kryminałów mają szczęście, iż nikt ich nawet zbytnio nie opluwa za takie błędy, za które w marynistyce przeciągnięto by ich pod kilem, powieszono na rei, a na koniec wyrzucono za burtę. Szkoda, że jak dotąd tylko miłośnicy morza wymusili na autorach dla nich piszących (i tłumaczących) znajomość tematu, za który się biorą, a osiągnęli to konsekwentną krytyką merytorycznych wpadek. No, ale żeby tak krytykować, trzeba samemu dobrze orientować się w temacie, tymczasem większość krytyków nie widziało nigdy zwłok, nie miało w ręku broni...
sobota, 23 lutego 2013
Lamus ciekawostek
Lamus ciekawostek
Marian Kozłowski
Krajowa Agencja Wydawnicza (KAW) 1976
Dziś przedstawię książkę, która od dawna nie była wznawiana, i o której wspominałem ostatnio dwukrotnie. Lamus ciekawostek Mariana Kozłowskiego trafił w me ręce dekady temu, jednak do dziś pamiętam frajdę, jaką sprawiła mi jego lektura. To książka dla każdego, od dzieciaka do próchniaka. Jest tak wielotematyczna, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie, a niektóre kawałki są wręcz szokujące, jak mawiają; odjechane do granic. Lamus ciekawostek jest tym, co sama nazwa sugeruje – zbiorem ciekawostek z tylu dziedzin wiedzy, że nie sposób ich tutaj wszystkich wymienić. Dla mnie stała się ta książka symbolem, standardem pewnego gatunku, który sobie upodobałem, choć nie jest on zbyt licznym klanem wśród książkowej populacji. Zwykle nie przytaczam notek od autorów, ale tym razem zrobię wyjątek, gdyż tekst celny i nie nosi znamion tak natrętnej we współczesnych wydaniach reklamy:
Znaleźliśmy się na Ziemi już bardzo dawno. Oczywiście dawno w tej skali czasu, jaka wynika z naszego, ludzkiego rytmu życia, z przeżywanych przez człowieka godzin, dni i lat. Ale w skali dziejów Ziemi i życia na niej należymy do istot najmłodszych, a jako gatunek przyrodniczy istniejemy tu wyjątkowo krótko.
Wystarczy przypomnieć, że dinozaury przetrwały na Ziemi aż 40 razy dłużej, niż to wypada na dotychczasową egzystencję człowieka, wyliczoną według najnowszych wykopalisk i badań archeologicznych. I to jeszcze nie egzystencję człowieka zwanego rozumnym - Homo sapiens - lecz zwykłego Homo, który swego rozumnego potomka wyprzedzał prawdopodobnie o jakieś trzy miliony lat.
I chyba tak długo kształtował się mózg tego zwykłego Homo, aż stał się mózgiem człowieka rozumnego. O tym rozwoju decydowała również jego ciekawość, która w miarę zaspokajania zaostrzała się jeszcze bardziej. Człowiek ciekawy był tego, co go otacza i siebie samego. Ciekawy był, żeby przetrwać, a potem żeby życie jak najlepiej ułożyć. Ciekawy był swego miejsca w przyrodzie i w społeczeństwie.
Z ciekawości zaspokajanej przez tysiąclecia i nigdy nie zaspokojonej do końca, powstała wiedza ludzka tak rozległa, że tylko wyliczenie jej dziedzin zapełniłoby tom wielokroć obszerniejszy od tej skromnej książeczki. Społeczny podział zadań staje się w tych warunkach koniecznością, bo umożliwia specjalizację jednostek, zapewniając wzajemne korzystanie z ich różnorodnych umiejętności. Ale nie wyklucza przy tym ciekawości, sięgającej za opłotki cudzej wiedzy, przeżyć i doświadczeń. Nawet jeśli zaspokoimy ją tymczasem tylko okruchami wyszperanymi z lamusa, przeżyjemy emocje znane człowiekowi od setek tysięcy, a może i od milionów lat…
I ja również pod tymi słowami się podpisuję. Jeszcze raz zachęcam do lektury
Wasz Andrew
Charles Bukowski "Listonosz" - Pani listonosz umiera na raka
Listonosz
Charles Bukowski
Tytuł oryginału: Post Office
Tłumaczenie: Marek Fedyszak
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 214
Osobę Charles’a Bukowskiego z pewnością
można określić mianem literackiego fenomenu. Urodzony w 1920 roku w
Niemczech artysta był pisarzem, poetą, rysownikiem, a także scenarzystą
filmowym. Jego twórczość często porównywana jest z dorobkiem Henry’ego
Millera, chociaż Bukowski dopiero pod koniec lat pięćdziesiątych
doczekał się pochlebnych słów ze strony krytyki. Styl obu panów jest
niezwykle dosadny, a przy tym bardzo lapidarny. Zwięzłość formy nie
przeszkadza jednak w zawarciu ogromu bardzo celnych i trafnych
spostrzeżeń. Bukowski wzbudzał ogromne zainteresowanie wśród czytelników
również ze względu na styl życia, jaki prowadził. Przepełnione
kobietami, seksem, alkoholem oraz hazardem było jedną wielką awanturą
oraz prowokacją. Zrozumiałe jest zatem postrzeganie Bukowskiego jako
niepokornego buntownika, outsidera egzystującego poza granicami dobrego
smaku, społecznego wyrzutka. Bezpardonowe sądy bez cienia zażenowania
obalające obyczajowe normy, gwałcone wręcz tematy tabu, przysporzyły mu
tylu samu fanów, co przeciwników. Ten kontrowersyjny artysta, który
zmarł w 1994 roku na białaczkę, pozostawił po sobie bogaty dorobek, na
których składa się ponad trzydzieści książek oraz tomików poezji.
piątek, 22 lutego 2013
Niezwykłe okręty
Niezwykłe okręty
Jan Piwowoński
Ilustracje: Adam Werka
Instytut Wydawniczy "Nasza Księgarnia" 1986
Kilka dni temu polecałem Wam zapoznaną już nieco książkę Archiwum Neptuna i mam nadzieję, że zachęciłem do jej przeczytania. Samym sobie, albo dzieciakom, albo jedno i drugie. Wspomniana publikacja jest typowym, a zarazem znakomitym reprezentantem gatunku, który nazwałbym lamusem ciekawostek. Nomen omen nazwę tę wziąłem od pewnej książki o takim właśnie tytule, ale o tym następnym razem. Dziś inna pozycja należąca do wspomnianego kanonu, choć zdecydowanie bardziej monotematyczna, niż Archiwum Neptuna, że o samym Lamusie ciekawostek nie wspomnę. Czas na Niezwykłe okręty pióra znanego pisarza, historyka i prawdziwego fascynata marynistyki oraz kolei żelaznych czyli Jana Piwowońskiego.
Jak już wyżej napomknąłem, książka ma dość wąsko zarysowaną tematykę. Jest nią historia konstrukcji pływających, ale potraktowana nie jako wykład o drzewie genealogicznym dzisiejszych statków i okrętów, lecz jako zbiór niezwiązanych ze sobą opowiadań o najbardziej zakręconych pomysłach konstruktorów pojazdów mających poruszać się po morzach i oceanach. Zbiór pozornie oderwanych od siebie ciekawostek, ale w rzeczywistości ukazujący drugą stronę lustra. Historia rozwoju znanych, współczesnych nam konstrukcji zwykle koncentruje się na ich pochodzeniu i ogranicza do udanych przodków. Zazwyczaj zupełnie się pomija ślepe zaułki ewolucji, obumarłe gałęzie drzewa genealogicznego morskich pojazdów. Całkowicie nielogicznie, gdyż dzisiaj stosowane technologie często wywodzą się z pomysłów i natchnień, które w pierwszym podejściu nie wystarczyły na nic więcej, niż spłodzenie mniej lub bardziej dziwacznych potworków.
Książka napisana jest niezwykle przystępnie, nawet dziecko nie będzie miało kłopotów z percepcją, a całość ozdobiona jest świetnymi grafikami Adama Werki, którego nazwisko znane jest chyba każdemu miłośnikowi marynistyki. Dorosłym, niezależnie od zainteresowań, lektura zapewni sporo ciekawych informacji i dobrą rozrywkę, a maluchom pokaże jak odjechane i nieraz dziecinne pomysły miewają poważni dorośli ludzie zajmujący się konstruowaniem naprawdę poważnych i drogich konstrukcji. Co szczególnie ważne, książka ta może zaszczepić w młodych czytelnikach i czytelniczkach bakcyla zainteresowania techniką i nauką, czego raczej nie można oczekiwać po treściach oferowanych przez telewizję czy propozycje dzisiejszych wydawnictw. Skąd mają się brać przyszli inżynierowie, skoro nie ma jak wytypować tych, którzy są potencjalnie zainteresowani stosowanymi naukami ścisłymi? Mam wrażenie, iż trzeba się przeciwstawiać trendowi zmierzającemu do wychowania naszej młodzieży na stado bezwolnych owiec, które jest marzeniem marketingowców i polityków. Trzeba reklamować książki, które wspierają budzenie samoświadomości, rozległych zainteresowań, dociekania i głodu wiedzy dla niej samej, ciekawości świata. By przeciwstawić się tworzeniu młodzieży dla której jedynymi marzeniami o karierze są muzyka, sport, telewizja albo gangsterka.
Przy okazji nachodzi mnie refleksja o parytetach i równouprawnieniu. Jak ma zaistnieć ta równość płci, skoro większość przedstawicielek płci słabej, nie piszę pięknej, bo z tym to różnie bywa, stwierdza w ciemno, iż coś takiego nie dla nich i nie dla ich córek? Skąd mają się brać panie inżynier, skoro w czasie, gdy chłopcy połykają takie książki, ich rówieśniczki… Nie śmiem nawet spekulować, czym się one zajmują. Dlatego, jeśli macie dzieci w odpowiednim wieku, podrzucajcie im takie książki, by wiedziały, jak wiele jest różnych ciekawych rzeczy w świecie. Rzeczy, o których nigdy się nie dowiedzą poznając rzeczywistość za pomocą czasopism czy programów TV dla młodzieży. Niestety, w większości nie dowiedzą się też o nich w szkole. Chcecie szybko odkryć, jakie kierunki interesują Wasze dziecko? Podrzucajcie mu takie lektury, albo nawet sami czytajcie różne lamusy ciekawostek, bo są takowe z wielu, wielu dziedzin. Nie zakładajcie z góry, że Wasze dzieci są takie jak Wy, gdyż ani zainteresowania, ani uzdolnienia, z reguły nie są dziedziczne. Lekarze zwykle chcą, by ich dzieci były lekarzami, adwokaci chcą mieć za potomków adwokatów, itd., ale przez to często nie zauważają braku uzdolnień swych dzieci w wybranym kierunku, co próbują narobić układami, i jednocześnie nie doceniają talentów, których nie pożądają, a które właśnie mogły się w ich latoroślach objawić. Oczywiście tradycje rodowe są znane, ale do czego to prowadzi, można obserwować choćby na przykładzie naszej palestry i jej merytorycznego poziomu. To jednak tylko taka nieco przydługa dygresja.
Jak już się na pewno zorientowaliście, polecam Niezwykłe okręty każdemu, nawet tym, którzy uważają się za zagorzałych humanistów. Pokrętne drogi ludzkiej inwencji są równie zadziwiające i interesujące, co same niezwykłe okręty. Gorąco zachęcam do lektury, tym łatwiejszej, iż ilustracje zajmują mniej więcej połowę publikacji
Wasz Andrew
czwartek, 21 lutego 2013
Odprawa paszportowa
czyli Arab pierwszy raz w Londynie
- Name?
- Abu Dalah Sarafi.
- Sex?
- Four times a week.
- No, no, no..... male or female?
- Male, female...... sometimes camel.......
środa, 20 lutego 2013
Tak, to ten
Tak, to ten
Jerzy Sosnowski
Wydawnictwo Literackie 2006
Po powieść Tak, to ten pióra Jerzego Sosnowskiego, pisarza i dziennikarza radiowego, sięgnąłem w ramach planowej lektury mojego oddziału DKK. Z początku książka mnie urzekła, potem wnerwiła, potem zaciekawiła, zniechęciła, zaintrygowała, wkurzyła… Wymieniać dalej? Lepiej nie. Miast recytować tę niekończącą się huśtawkę przejdę może od razu do sedna.
Tak, to ten jest opowieścią wielowątkową i wielotematyczną, umiejscowioną głównie w klimatach Kołobrzeskich, choć nie tylko. Mamy sprawę przeszłości Kołobrzegu; czasów Hitlera, a nawet wcześniejszych, mamy sprawę Polski dzisiejszej i społeczne problemy wynikające z przemian ustrojowych, które do niej doprowadziły. Mamy wątek radia prowadzącego audycję dla nocnych marków i ich zwierzenia na antenie. Blogi jako ersatz kontaktów międzyludzkich. Wszystkich nie będę wymieniał. Kto chce przeczyta i sam zobaczy. Problem w tym, że jest ich dużo, ale przeskoki między nimi, podobnie jak przeniesienia w czasie i przestrzeni, nie są zaznaczone w sposób zwykle praktykowany, co utrudnia lekturę. Ja osobiście odniosłem wrażenie, iż autor po prostu chciał zrobić na złość czytelnikowi. Tym bardziej, iż do tego dochodzi dziwna maniera – w książce nie ma chyba ani jednego przypisu tłumaczącego, choć roi się w niej od wstawek w językach obcych, łącznie z całymi tekstami piosenek. Czytelnik nie znający biegle języków ma do wyboru czytanie po łebkach, albo szukanie tłumaczeń. Po co taki zabieg? Taka konstrukcja w ogóle mnie nie przekonuje. Podobnie forma absolutnie, przynajmniej w moim odczuciu, nie przystaje do treści. Miejscami tekst rozsypany, miejscami posklejany. Takie praktyki można spotkać również u uznanych światowych autorów, ale tam współgrają one z rytmem narracji, z klimatem lub treścią. Tutaj, w moim odczuciu, opowieść sobie, a forma sobie. W dodatku, w przeciwieństwie do formatowania tekstu, które miejscami jest sztucznie udziwnione, styl jest monotonny i nie zmienia się niezależnie od okoliczności i zdarzeń.
Trzeba przyznać, że jest w powieści kilka wątków, które cały czas dobrze rokują i każdy z nich sam mógłby starczyć innemu pisarzowi na materiał do dobrej książki. Niestety, oczekiwanie na to, że się jakoś splotą i zakończą nie spełni się. Całość sprawia wrażenie niedokończonej zabawy; jakby malarz zaczął mieszać farby i bazgrać coś na płótnie, aż całe je zasmarował, ale koniec końców pozostawił zamalowane płótno, które nie jest obrazem. Domniemywam, że zabieg ten był celowy, ale ja tego nie kupuję.
Jak wspomniałem, wiodącym motywem jest Kołobrzeg jako miejsce reprezentatywne dla Ziem Wyzyskanych, ze wszelkimi tego reperkusjami, jak roszczeniami Wypędzonych, niepewnością Polaków, itd. Tutaj niestety Sosnowski poległ. Dla mnie, jako miłośnika i wieloletniego mieszkańca kilku takich miejsc, zarówno z północy jak i południa dzisiejszej Polski, autor nie chwycił klimatu tych terenów, mentalności tych ludzi, przez co stracił wiele z wiarygodności swej narracji.
W historii literatury wiele było dzieł, których twórcy wysilili się na oryginalność formy. Ja jednak jestem zwolennikiem tezy, iż forma bez treści jest niczym, lepsza jest już treść bez formy. Stąd byłby już tylko krok do zmieszania książki z błotem, gdyby nie… No właśnie.
Gdyby tą powieść pokroić na kawałki, wykroić z niej opowiadania czy inne krótkie formy, byłby całkiem ciekawy zbiorek. Szczególnie opowieść o Świętym Zabajonku (str. 370), gdyby zaistniała jako samodzielny tekst pseudohagiograficzny, byłaby prawdziwym majstersztykiem. Szkoda, że takie perełki zaginą w przyszłości literatury ze względu na nieudany, w mojej ocenie, eksperyment z formą. Nie mam śmiałości zachęcać nikogo do tej lektury, tym bardziej, iż nie da się jej przebrnąć szybko, ale i zniechęcać nie mam zamiaru. Jeśli nie boicie się szczególnej maniery, o której wspominałem, jeśli macie więcej wolnego czasu, niż zwykle trzeba poświęcić powieści o tej objętości, jest to być może książka dla Was. Nawet jednak jeśli nie chcecie jej czytać, ale jakoś do Was trafi, albo jeśli czytając, w pewnym momencie będziecie chcieli rzucić ją w kąt, co jak słyszałem wielu się przydarza, przeczytajcie wspomniany fragment o Świętym Zabajonku. Naprawdę warto, o czym Was zapewniam
Wasz Andrew
wtorek, 19 lutego 2013
Brzemienne w skutkach robobójstwo
Roboty z planety świtu
Isaac Asimov
Tytuł oryginału: The Robots of Dawn
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 324
Roboty z Planety Świtu autorstwa Isaaca Asimova to trzecia część cyklu Roboty
i kolejne spotkanie z ziemskim detektywem Elijahem Baleyem. Co ciekawe,
amerykański pisarz na stworzenie następnej książki z serii potrzebował
aż 26 lat – dokładnie tyle czasu upłynęło pomiędzy publikacją Nagiego słońca (1957 rok) a Robotami z Planety Świtu (1983 rok). W mojej prywatnej opinii tak znacząca przerwa bardzo dobrze wpłynęła na jakość powieści – Roboty z Planety Świtu są znacznie lepszego od swojego nagiego poprzednika.
Baley, będący pierwszym i póki co
jedynym Ziemianinem, któremu przypadł zaszczyt odwiedzenia Światów
Zaziemskich, zamieszkałych przez potomków ziemskich kolonizatorów,
Przestrzeńców, po raz drugi wyrusza w Kosmos. Tym razem celem jego
wyprawy jest pierwszy, historyczny świat Przestrzeńców – Aurora, zwana
również Planetą Świtu. Kolokwialnie rzecz ujmując można rzec, że wyprawa
spada Baleyowi prosto z nieba. Odkąd detektyw zrozumiał, że jedyną
szansą dla przeludnionej oraz borykającej się z problemami ekonomicznymi
Ziemi jest ponowna ekspansja Galaktyki, Baley przygotowuje grupę
wybrańców, którzy w przyszłości byliby zdolni podjąć się trudnego oraz
niebezpiecznego zadania kolonizacji nowych planet. Pierwszym krokiem w
tym kierunku jest pokonanie agorafobii, irracjonalnego lęku przed
przebywaniem na otwartej przestrzeni, którego Ziemianie nabawili się na
skutek egzystencji w Miastach, ogromnych stalowych kopułach, w których
ujarzmiona została nawet kapryśna pogoda. Jedynym nierozwiązanym dotąd
problemem Baleya jest kwestia natury technicznej, czyli sprzęt niezbędny
do zasiedlania. Odpowiednią techniką dysponują Przestrzeńcy, niezbyt
przychylnym okiem spoglądający na planetę, z której pochodzą ich
przodkowie. Prośba o przybycie Baleya na Aurorę w celu rozwiązania
kryminalnej zagadki do znakomita sposobność, aby poruszyć zagadnienie
zaludniania Galaktyki.
Samym przedmiotem śledztwa jest
morderstwo, czy raczej trwałe i nieodwracalne zamrożenie funkcji
psychicznych humanoidalnego robota, Jandera Panella. Jander to dopiero
drugi, po Daneelu Olivawie, przedstawiciel robotów humanoidalnych, swym
wyglądem niemal idealnie odwzorowujących ludzi. Według globalistów,
ugrupowania politycznego na Aurorze, głoszącego, że Planeta Świtu
powinna prowadzić dalszą ekspansję Galaktyki, kolonizacja nowych światów
powinna odbywać się przy zastosowaniu robotów humanoidalnych. Maszyny,
niemal doskonała kopia człowieka, dotarłszy na nowy świat, dostosowałyby
go do swoich potrzeb, które pokrywają się z potrzebami ich pierwowzoru,
czyli ludzi. Tym ostatnim nie pozostałoby już nic innego jak tylko
przybycie na idealnie przygotowaną planetę, wierną kopię Aurory, w pełni
nadającą się do zamieszkania. Z tym punktem widzenia nie zgadza się
doktor Fastolf, genialny robotyk, twórca Daneela Olivawa oraz Jandera
Panella, który jako jedyny zna sekret budowy i konstrukcji robotów
humanoidalnych. Globaliści, na czele z doktorem Amadiro, który pragnąc
na własną rękę skonstruować człekokształtne roboty powołał na Aurorze
Instytut Robotyki, wysnuli całkiem zrozumiałe przypuszczenie, że doktor
Fastolf celowo zgładził Jandera Panella, sygnalizując w ten sposób
dezaprobatę wobec planów kolonizacji Galaktyki niezgodnych z jego
prywatną wizją, w której to Ziemia powinna odegrać kluczową rolę przy
zasiedlaniu kolejnych planet. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt, że dumny
i stosunkowo próżny doktor Fastolf otwarcie przyznaje, że jedynie on
dysponował wiedzą rozległą na tyle, by uszkodzić subtelny i
skomplikowany mózg pozytonowy Jandera Pandella. Na pierwszy rzut oka,
wydaje się, że Elijah Baley został postawiony w beznadziejnej sytuacji, z
której nie ma wyjścia. Ponadto śledztwo utrudniają zwyczaje Auroran,
których nie zna, albo do których nie zawsze potrafi przystosować się
krnąbrny i niepokorny detektyw.
Stawka o jaką gra Baley jest ogromna. W
przypadku uznania winy doktora Fastolfa straci on niemal cały prestiż i
poważanie, którym się do tej pory cieszył. Umożliwiłoby to jego
politycznym przeciwnikom zdobycie ogromnej przewagi i przeforsowanie
projektu dalszego podboju Kosmosu bez udziału Ziemian, którzy zostaliby
skazani na izolację oraz trudne życie na swojej przeludnionej i
pokiereszowanej planecie. Doktor Fastolf zdaje się doskonale rozumieć,
że model społeczeństwa Przestrzeńców, w ogromnej mierze oparty na
wykorzystaniu siły robotów jest błędny. Długowieczność oraz brak
realnych bodźców do rozwoju prowadzi do nieuchronnej stagnacji, zastoju,
a przez to do nieuchronnego upadku. Ziemianie, odczuwający awersję do
robotów, bojący korzystać się z ich potencjału w tak dużym stopniu jak
Przestrzeńcy, żyjący w bardzo ciężkich warunkach, ledwo tłoczący się na
swojej planecie, wydają się idealnym materiałem na stworzenie przyszłego
Imperium Galaktycznego. Krótki czas życia zmusza ich do intensywnej
pracy oraz kooperacji. U Przestrzeńców kwestia współpracy prezentuje się
zgoła inaczej – powołany przez doktora Amadiro Instytut Robotyki to
pierwsza tego typu jednostka. Większość naukowców Przestrzeńców woli
samotnie prowadzić swoje badania, nie dzieląc się ich wynikami, pragnąc,
by sława oraz wszelakie zaszczyty związane z danym odkryciem,
przypisane były tylko do jednego nazwiska. Ten sposób myślenia znacząco
spowalnia wszelki naukowy postęp. Zatem intelektualny dynamizm,
przymusowy, bo będący efektem krótkiej egzystencji, to następny w opinii
doktora Fastolfa argument, przemawiający za Ziemianami jako
kolonistami.
Dochodzenia Elijaha Baleya to
jednocześnie wspaniała podróż po Aurorze. Asimov z ogromną
pieczołowitością odmalował pierwszy świat Przestrzeńców. Poznajemy
zarówno jego mieszkańców jak i obyczaje, na nim panujące. Zaznaczyć przy
tym należy, że powieść Roboty z Planety Świtu w bardzo dużym stopniu porusza kwestię seksu. Okazuje się, że Gladia, Solarianka znana z poprzedniej części serii, Nagiego słońca,
po przeprowadzce na Aurorę, żyła w związku z zamordowanym robotem
Janderem Panellem, traktując go jednak znacznie poważniej niż tylko
zabawkę do zaspokajania erotycznych zachcianek. Autor bardzo celnie
prezentuje poglądy na temat ludzkiej seksualności – w tym celu
konfrontuje modele życia Solarian, unikających za wszelką cenę wszelkich
kontaktów fizycznych purytanów, traktujących seks jako zło konieczne do
prokreacji oraz obywateli Aurory, seksualnych liberalistów, dla których
akt zbliżenia jest naturalnym zaspokajaniem fizjologicznych potrzeb.
Gladia, dzięki niewielkiej pomocy Baleya zaczyna powoli rozumieć, że oba
podejścia są złe, wypaczające tę jakże ważną w życiu każdego człowieka
czynność. Seks nierozerwalnie wiąże się z uczuciem miłości, jakim
powinno darzyć się partnera. Bez tego pozostaje jedynie kontaktem
fizycznym, krótkotrwałą oraz chwilową przyjemnością i niczym więcej. To
bardzo piękne odkrycie. W tym słowie nie ma krztyny ironii,
bowiem już dzisiaj, to jest na początku XXI wieku, ludzie mają problem z
akceptacją i zrozumieniem tej oczywistej, można by sądzić, prawdy.
W Robotach z Planety Świtu
pojawia się zresztą całkiem sporo rozważań na temat wspólnej egzystencji
robotów oraz ludzi. Czy humanoidalne maszyny mogą zastąpić swojego
stwórcę? Czy możliwe jest stworzenie społeczeństwa składającego się z
samych robotów? Czy możliwe jest wywiązanie się uczucia pomiędzy
człowiekiem a robotem? Czy takie uczucie będzie realne, prawdziwe,
odwzajemnione? – bo przecież maszyna będzie spełniać zachcianki swojego
właściciela z musu, kierowana Pierwszym Prawem robotyki, zakazującym
wyrządzenia jakiejkolwiek krzywdy człowiekowi oraz nakazującym działanie
dla ludzkiego dobra.
Osobiście wydaje mi się, że Roboty z Planety Świtu to najdojrzalsza z dotychczasowych książek z serii Roboty.
Asimov poruszył wiele ciekawych zagadnień dotyczących mechanicznych
kopii człowieka, nie dając jasnych i klarownych odpowiedzi,
pozostawiając czytelnikowi pole do własnych przemyśleń. Do tego wątek
kryminalny jest bardzo ciekawie poprowadzony, zakończony w dość
oryginalny i nieprzewidywalny sposób. Powieść bardzo przypadła mi do
gustu, dlatego serdecznie ją polecam.
Wasz Ambrose
Wasz Ambrose
poniedziałek, 18 lutego 2013
Archiwum Neptuna
Archiwum Neptuna
Jerzy Miciński
Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej Warszawa 1957
Dawno, dawno temu, kiedy byłem jeszcze dzieckiem nie myślącym nawet o czymś takim, jak bycie młodzieżą, dzięki moim rodzicom wpadały mi w ręce, niby przypadkiem, różne książki, które, jak później dopiero doceniłem, rozbudziły we mnie ciekawość; pragnienie by wiedzieć. By wiedzieć dla zaspokojenia własnej ciekawości, gdyż ciekawe jest wszystko. Wiele z nich pamiętam do dziś, a jedną z bardziej szczególnych było Archiwum Neptuna. Publikacja, której autorem jest Jerzy Miciński, stanowi zbiór krótkich tekstów, ciekawostek z wielu dziedzin, których większość ukazała się wcześniej w różnych czasopismach, a które łączyło jedno słowo: MORZE.
Niedawno przypadkiem trafiłem na niezwykle godną reklamowania inicjatywę. Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna im. Josepha Conrada-Korzeniowskiego w Gdańsku przystąpiła do współtworzenia Bałtyckiej Biblioteki Cyfrowej. Mam nadzieję, iż przedsięwzięcie będzie się rozwijać. Czemu o tym wspominam? Gdyż tam właśnie trafiłem na wspomniane Archiwum Neptuna (link prowadzi do książki, którą można czytać online lub ściągnąć na dysk. Z nutką nostalgii zacząłem czytać i nagle się okazało, iż choć nie ma już, co oczywiste, w tej publikacji niczego dla mnie nowego, to urzeka mnie ów niepowtarzalny klimat lamusa ciekawostek. Okazało się, że mimo prawie sześćdziesięciu lat, które minęły od wydania Archiwum, nadal jest ono bardzo interesującą lekturą. Tym bardziej wartościową, że na obecnym rynku wydawniczym widać chroniczny brak podobnych publikacji.
Ta stara książka wywołuje wiele refleksji na różnych poziomach. Pokazuje, między innymi, jak kłamliwy jest powtarzany przez wielu slogan, iż jeśli czegoś nie ma w internecie, to takie coś po prostu nie istnieje. Wiedza sieciowa jest dziurawa, przy czym złudzenie, iż jest kompletna, okazuje się niejednokrotnie tym groźniejsze, że wielu nie zdaje sobie z tego sprawy. Spróbujmy wyszukać w sieci informacje o Jerzym Micińskim, autorze Archiwum. O tym, czym się zajmował, co stworzył, znajdziemy wiele, choć to tylko ułamek rzeczywistych jego osiągnięć. A o nim samym? O tym, kim był i jak żył? Ale wróćmy do jego książki.
Archiwum Neptuna na pozór monotematyczne, gdyż poświęcone morzu, w rzeczywistości zawiera „posty” z tak różnych dziedzin jak historia, biologia, geografia, technika i konstrukcje. Jest przyjemną lekturą nawet dla dorosłych obeznanych z tematem. Jestem przekonany, iż nawet miłośnicy marynistyki znajdą ciekawostki całkiem im nieznane. Najbardziej polecam jednak książkę rodzicom dzieci wyrastających z bajek i przeżywających szok z wejścia w świat szkolnej urawniłowki i lektur obowiązkowych. Różnorodność tematyki i zwartość poszczególnych artykułów składających się na publikację sprawi, że mały odbiorca nie zdąży się znudzić. Nim minie zainteresowanie jedną ciekawostką, już ma nową, całkiem odmienną tematycznie, a zawsze interesującą, intrygującą lub nawet zadziwiającą. Takie książki jak Archiwum Neptuna to droga, by przeciwstawić się wizji świata wyłaniającej się z mass-mediów, w którym do wyboru są tylko takie drogi życiowe jak muzyka, sport i polityka. To sposób do pokazania i zobaczenia, jakie dziwne rzeczy się działy na przestrzeni dziejów i jak niezwykłymi drogami podążały ludzkie umysły próbujące poznać i okiełznać morze. Niewiele jest książek potrafiących równie lekko i zarazem interesująco pokazać, jak wiele jest ciekawych rzeczy dookoła nas, którymi można się w życiu zajmować, a ta jest jedną z tych nielicznych. Dlatego gorąco polecam wszystkim, od maluszka do staruszka. Jednym, by szerzej otworzyli oczy i umysł, drugim dla rozrywki niosącej jednak konkretną wiedzę. Każdemu w innym celu, ale każdemu przyda się zajrzeć do tej zapomnianej nieco książki. Tym bardziej, iż można za darmo, co jest ewenementem w erze płatnych ebooków próbujących zmusić nas do zapomnienia o papierowych książkach, które zawsze były w bibliotekach dostępne za darmo
Wasz Andrew
piątek, 15 lutego 2013
Galaktyczne śledztwo
Nagie słońce
Isaac Asimov
Tytuł oryginału: The Naked Sun
Tłumaczenie: Michał Wroczyński
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 211Na Solarii, jednym z pięćdziesięciu odległych Światów Zaziemskich, zamordowany został embriolog Rikaine Delmarre. To pierwsze tego typu wydarzenie w historii planety. Mimo, że sprawca zbrodni wydaje się być znany, bowiem jedyną osobą, mającą sposobność zabicia obywatela Solarii była jego żona Gladia, śledztwo utknęło w martwym punkcie. Nie odnaleziono narzędzia, którego uderzenie pozbawiło życia Delmarre’a, ponadto brakuje dowodów bezpośrednio obciążających Gladię. Do ich zebrania oraz gładkiego wyjaśnienia całej tajemniczej sprawy zostaje zaangażowany duet znany doskonale z Pozytonowego detektywa, czyli Ziemianin Elijah Baley oraz mieszkaniec Aurory R. Daneel Olivaw.
Aby w pełni zrozumieć niezwykłość
wydarzenia, tj. prośbę Solarian o przysłanie obcych na ich świat, należy
dokładnie nakreślić panującą sytuację. Solaria, to jeden z 50 Światów
Zaziemskich, zamieszkiwanych przez Przestrzeńców, czyli potomków
ludzkich kolonistów, którzy kilka wieków wcześniej zasiedlali Galaktykę.
Solaria jest dominującą planetą, jeśli chodzi o produkcję robotów, co
pozwala jej zachować bardzo silną pozycję wśród Światów Zaziemskich.
Glob ten zamieszkiwany jest jedynie przez 20 tysięcy mieszkańców oraz
200 milionów robotów. Niemal każda czynność wykonywana jest tutaj przez
mechanicznego sługę. Ludzie zajmują się naukami wyższymi, sztuką,
psychologią oraz sobą. Rozsianie 20 tysięcy osób po planecie wielkości
Ziemi sprawa, że każdy z ludzi żyje w niemal zupełnej izolacji.
Poszczególne włości są rozległe i ogromne, przebywają na nich jedynie
właściciel wraz z podległymi mu maszynami. Na Solarii zdarzają się
małżeństwa, są jednak one wcześniej zaaranżowane, będąc wynikiem
genetycznego kojarzenia danych osobników. Ale nawet mąż i żona ledwie
znoszą swoją fizyczną obecność, ograniczając ją do absolutnego minimum.
Ludzie na Solarii spotykają się najczęściej za pomocą hologramów.
Oddychanie tym samym powietrzem co drugi człowiek, fizyczna obecność,
czy nawet kontakt w postaci niewinnego dotyku napawa większość Solarian
głębokim obrzydzeniem oraz strachem. Baley’owi, przyzwyczajonemu do
bezpośrednich przesłuchań świadków oraz oskarżonych, z pewnością nie
będzie łatwo poprowadzić tego śledztwa.
W dodatku na Solarii, w przeciwieństwie
do Ziemi, ludzie żyją na otwartej przestrzeni. Dla Ziemianina, całe
życie spędzającego w Mieście, ogromnej, zatłoczonej żelaznej jaskini (The Caves of Steel
to oryginalny tytuł pierwszej części serii, które akcja rozgrywa się na
Ziemi), chroniącej przed działaniami promieni słonecznych, opadów
atmosferycznych i innych kaprysów pogodowych, otwarta przestrzeń wzbudza
niemal ten sam paniczny lęk, co fizyczny kontakt dla Solarianina.
Tytułowe nagie słońce (The Naked Sun) to nawiązanie do strachu Baley’a przed dominującą pustką, z którą kojarzony jest błękit nieba, czy bezkresny horyzont.
Książka, pod względem konstrukcyjnym jest bardzo zbliżona do pierwszego tomu serii, Pozytonowego detektywa. W Nagim słońcu
również mamy trudne do rozwikłania morderstwo, zagadkę kryminalną, w
rozwiązaniu której ktoś wyraźnie próbuje przeszkodzić. Elijah Baley
ponownie będzie musiał zmierzyć się z tajemniczymi siłami, którym bardzo
będzie zależało na zachowaniu dyskrecji przez detektywa. Asimov nie
omieszka przypomnieć nam swoich trzech Praw Robotyki, poznamy meandry psychiki
robota. Po raz kolejny okaże się także, że połączenie ludzkiego,
nieszablonowego intelektu oraz chłodnego i do szpiku kości logicznego
pozytonowego mózgu robota, przyniesie nieoczekiwane skutki oraz
rewelacje.
Asimov, znany także jako twórca literatury popularnonaukowej, podobnie jak i w Pozytonowym detektywie,
uraczy czytelnika obfitymi opisami planety. Przedstawiając Solarię,
amerykański twórca science fiction skupił się głównie na jej
mieszkańcach, dość szczegółowo i precyzyjnie opisując historię Solarian,
rozwój ich kultury na przestrzeni 300-letniej egzystencji. Bardzo
ciekawie zostały także zaprezentowane oraz wyjaśnione obyczaje i normy
panujące na tym zdominowanym przez roboty globie. Czytając o jednostkach
żyjących w niemal absolutnej izolacji, zagorzałych samotników,
unikających spotkań twarzą w twarz, na myśl przychodzi wizja
przedstawiona w Możliwości wyspy, współczesnego pisarza
francuskiego Michela Houellebecq’a. Świat kreowany przez Asimova jest
może mniej groźny, ale oddać należy, że w sposób bardzo celny zostało
ukazane konsekwencje, do jakich mogą prowadzić bezrozumne podążanie za
własną przyjemnością, hedonizm rozrośnięty do granic, w obrębie których
nie ma już praktycznie miejsca dla drugiego człowieka.
W Nagim słońcu Asimov błyszczy
również intuicją. Nie od dziś wiadomo, że wielu autorów science fiction
to w mniejszym lub większym stopniu futurolodzy. I o ile trudno jest
rozstrzygnąć spór, czy powstanie pewnych gałęzi nauki, przedmiotów,
wynalazków udało im się przewidzieć, czy też sami stali się źródłem
natchnienia do ich stworzenia, to niewątpliwym jest fakt, że wielu
pisarzy parających się tym szczególnym gatunkiem literackim potrafi
sięgać w przyszłość nieco dalej niż zwykły śmiertelnik. Jeden z
czołowych naukowców Solarii, postać literacka z książki
napisanej w 1957 roku, marzy o przyszłej metodzie prokreacji, do której
potrzebne będzie jedynie nasienie mężczyzny oraz komórka jajowa kobiety,
co pozwoliłoby uniknąć jakże niepożądanych kontaktów cielesnych. Dla
przypomnienia dodam, że pierwsze dziecko poczęto metodą in vitro przyszło na świat w 1978 roku, po dziesięciu latach intensywnych badań w tym temacie.
Lektura Nagiego słońca przy znajomości najpopularniejszej serii Asimova, Fundacji,
wyraźnie zwiastuje znacznie bardziej panoramiczną wizję pisarza.
Morderstwo oraz kryminalne zagadki rozgrywają się na szerszym
horyzoncie, w którym dominuje zalążek stworzenia społeczeństwa
idealnego, tj. nie powielającego błędów Ziemian, żyjących w swoich
żelaznych klatkach oraz okazujących pogardę i niechęć robotom, nie
potrafiącym wykorzystać potencjału myślących maszyn oraz pomyłek
długowiecznych Przestrzeńców, za sprawą luksusów i wygód zapewnianych
przez roboty, pozbawionych bodźców do dalszego rozwoju.
Książka to z pewnością dobra pozycja z
rozrywkowego punktu widzenia. Po raz kolejny Asimov serwuje nam
klasyczny kryminał w futurystycznym opakowaniu, które wesoło skrzy się
od bogactwa kreowanych zdarzeń. Językiem lekkim oraz bardzo przyjemnym
amerykański pisarz odmalował interesujący świat, w którym ludzie niemal
kompletnie uzależnili się od niewolniczej pracy robotów, kosztem
zerwania wszelkich społecznych więzi. Ponadto Asimov z dużą
pieczołowitością opisał wymyśloną kulturę mieszkańców niezwykłej
planety, przedstawiając interesujący scenariusz, do którego może
prowadzić zbyt duża koncentracja na jednostce, kosztem jej uczestnictwa w
życiu całej społeczności. Być może nie jest to dzieło wybitne, ale z
pewnością poczytne.
Wasz Ambrose
Wasz Ambrose
Mała pieszczocha
Miało być co innego, ale jako szalony na punkcie sów nie mogę sobie odpuścić skorzystania z linku od Pauliny (dzięki):
czwartek, 14 lutego 2013
Te oczy... ;)
Miałem nie wrzucać na blog takich rzeczy, ale tym razem nie mogłem odpuścić. Te oczy... ;)
środa, 13 lutego 2013
wtorek, 12 lutego 2013
Kochajmy biblioteki
"Biblioteka jest instytucją, która samym swym istnieniem świadczy o rozwoju kultury. Jest ona bowiem skarbnicą piśmiennictwa, przez które człowiek wyraża swój zamysł twórczy, inteligencję, znajomość świata i ludzi, a także umiejętność panowania nad sobą, osobistego poświęcenia, solidarności i pracy dla rozwoju dobra wspólnego".
Jan Paweł II
poniedziałek, 11 lutego 2013
"Pozytonowy detektyw" Isaac Asimov - Nietypowy duet
Pozytonowy detektyw
Isaac Asimov
Tytuł oryginału: The Caves of Steel
Tłumaczenie: Julian Stawiński
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Liczba stron: 216
Isaac Asimov to amerykański pisarz rosyjskiego pochodzenia, który zasłynął stworzeniem tzw. praw robotyki. Zasady te miały na celu regulację w kwestii stosunków pomiędzy ludźmi a humanoidalnymi maszynami, które wyposażone w mózg pozytonowy potrafiły myśleć. Po raz pierwszy zostały one przedstawione w opowiadaniu Zabawa w berka z 1942 roku, które weszło w skład zbioru opowiadań o robotach Ja, robot. Trzy pierwotne prawa robotyki brzmią następująco:
- Robot nie może skrzywdzić człowieka, ani przez zaniechanie działania dopuścić, aby człowiek doznał krzywdy.
- Robot musi być posłuszny rozkazom człowieka, chyba że stoją one w sprzeczności z Pierwszym Prawem.
- Robot musi chronić sam siebie, jeśli tylko nie stoi to w sprzeczności z Pierwszym lub Drugim Prawem.
Znaczenie później, bo dopiero w 1985 roku Asimov dołożył tzw. prawo zerowe, będące nadrzędne w stosunku do pierwotnych trzech:
- Robot nie może skrzywdzić ludzkości, lub poprzez zaniechanie działania doprowadzić do uszczerbku dla ludzkości.
Pierwszym robotem, który stosował prawo zerowe był R. Daneel Olivaw, główny bohater książki Pozytonowy detektyw.
Akcja powieści rozgrywa się w XXX wieku. Kolonizacja przestrzeni
kosmicznej trwa w najlepsze. Oprócz Ziemi, zamieszkałych jest
pięćdziesiąt planet rozsianych po bezbrzeżnej pustce Galaktyki. Jednak
potomkowie kolonistów, Przestrzeńcy nie pałają zbytnią sympatią do
swoich ziemskich protoplastów. Prowadzą oni dostatnie oraz luksusowe
życie. Wszelakie problemy natury ekonomicznej zostały rozwiązany dzięki
pracy robotów. Dzięki rygorystycznej kontroli przyrostu naturalnego,
obce są również kłopoty związane z przeludnieniem. W zgoła innych
warunkach egzystują Ziemianie, 8 miliardów ludzi stłoczonych w
gigantycznych Miastach, wykonanych z żelbetonu i stali klatkach (The Caves of Steel
to oryginalny tytuł powieści, który zdaje się właśnie do tego
nawiązywać), liczących po kilkanaście milionów mieszkańców. Obywatele
planety będącej kolebką ludzkości traktowani są dość chłodno przez
Przestrzeńców. Podróże na Światy Zaziemskie są dla nich możliwe jedynie
dzięki specjalnym pozwoleniom, które jest jednak bardzo trudno uzyskać.
Samo życie na Ziemi nie należy do łatwych i przyjemnych. Miasta są co
prawda zaprojektowane bardzo racjonalnie: w centrum dzielnice mieszkalne
oraz administracyjne, na obrzeżach fabryki, zakłady hydroponiczne (hydroponika
– bezglebowa hodowla roślin na pożywkach wodnych), hodowle drożdży oraz
elektrownie. Mimo to, niezbyt ściśle kontrolowany wzrost ludności zdaje
się prowadzić nieuchronnie do sytuacji, w której liczba kalorii
przypadająca na jedną osobę spadnie poniżej niezbędnego poziomu.
Społeczeństwo w miastach oparte jest na
systemie kastowym. Istnieją poszczególne klasy, a im wyższa klasa, tym
większa liczba przywilejów przysługująca jej członkom: lepsze lokum,
większy przydział mięsa, krótsze czekanie w kolejce, czy prywatna
toaleta. Zrozumiała jest zatem bezustanna rywalizacja oraz walka o
społeczny awans. Jednocześnie ciągłe jest poczucie strachu, by na skutek
błędu, czy przestępstwa nie zostać zdeklasyfikowanym, czyli wyrzuconym
poza nawias społeczeństwa i pozbawionym środków do życia. Jednak nawet
zdeklasyfikowani nie budzili takiej pogardy i odrazy jak roboty. Na
Ziemi owe humanoidalne istoty były przeznaczone jedynie do uprawy roli,
do pracy na polach ciągnących się na połaciach otwartej przestrzeni
pomiędzy Miastami, czy ciężkich i niebezpiecznych robót w kopalniach.
Zrozumiała jest zatem niechęć oraz obawa wobec nacisków Przestrzeńców,
by roboty wprowadzać do Miast i kierować je do wykonywania zajęć, które
do tej pory były jedynie udziałem ludzi. Co prawda humanoidalne maszyny,
pozbawione własnej woli, posłuszne płynącym dla nich rozkazom, nie były
winne zaistniałej sytuacji, w której widmo zdeklasyfikowania i
zastąpienia przez robota stawało się coraz bardziej realne, ale jako nie
mogące się bronić jednostki były one najłatwiejszym celem do
wyładowania ludzkich frustracji i niepokojów. Stąd sytuacja w Miastach
pozostawała bardzo napięta, a żaden robot w towarzystwie zdesperowanych
ludzi nie mógł czuć się bezpieczny.
W takim właśnie burzliwym okresie, w
eksterytorialnym Kosmopolu, zamieszkiwanym przez Przestrzeńców, zostaje
zamordowany doktor Roj Nemennuhem Sarton, który zajmował się robotyzacją
ludzkiego społeczeństwa. Działka, w której pracował się naukowiec
przysparzała mu na Ziemi całą rzeszę wrogów, więc, przynajmniej
teoretycznie, chętnych do jego zabójstwa nie brakowało. Pojawia się
jednak pewna nieścisłość – morderca, aby dostać się do Kosmopolu
niezauważony, musiałby pokonać otwartą przestrzeń, na co nie odważyłby
się żaden Ziemian. Nikt z ludzi od kilkuset lat żyjących w zamkniętych
kopułach, w których regulowane są ściśle temperatura, wilgotność
powietrza, stopień natężenia światła słonecznego, za nic w świecie nie
odważyłby się wyjść na otwartą przestrzeń, która budziła bezgraniczny
lęk.
Cała sprawa jest bardzo poważna i może
mieć kluczowy wpływ na relację pomiędzy Ziemią a Światami Zaziemskimi.
Przestrzeńcy posiadają flotę zdolną do obrócenia Ziemi w pył, stąd
uzasadnione obawy części populacji. Atmosferę podsycają organizacje
głoszące konieczność powrotu do przeszłości, zadeklarowani przeciwnicy
robotów – pragną oni przedstawić Przestrzeńców jako krwawych i
egoistycznych tyranów, którzy uczucia zastąpili zimną i wyrachowaną
(mechaniczną można by rzec) inteligencją.
Tymczasem sprawa morderstwa doktora
Sartona została powierzona dwójce detektywów. Duet śledczych jest jednak
bardzo nietypowy – jednym z nich jest Ziemianin, Elijah Baley, drugim
robot Przestrzeńców, R. Daneel Olivaw. Oczywiście Elijah Baley, jak
niemal każdy Ziemianin, nie jest pozbawiony nieufności oraz niechęci
wobec mechanicznych kopii rodzaju ludzkiego. Początkowo ziemski detektyw
nie jest w stanie patrzeć inaczej na robota jak tylko na rywala. W
mniemaniu Baley’a, jeśli śledztwo zakończy się sukcesem, a R. Daneel
Olivaw będzie mieć w tym niewspółmierny udział, nieuchronnie dojdzie do
sytuacji, w której niemal wszystkie prace wykonywane do tej pory przez
ludzi zostaną powierzone mechanicznym humanoidom. Rodzajowi ludzkiemu
pozostanie tylko deklasyfikacja oraz stopniowe, sukcesywne odejście w
cień historii.
W trakcie śledztwa wychodzi na jaw, że
rezultaty dochodzenia wybiegają daleko poza ramy poważnego skandalu
politycznego i mogą oznaczać o wiele więcej niż naprawienie, czy też
popsucie relacji na linii Przestrzeńcy – Ziemianie. Baley zostaje
wtajemniczony w ideę budowy społeczeństwa opartego na zasadzie C/Fe,
czyli racjonalnym stosunku ludzi oraz robotów. Być może jedynym
ratunkiem dla przeludnionej Ziemi jest ponowna wyprawa w Kosmos oraz
kolonizacja kolejnych światów. Jak jednak zmusić ludzi, zrośniętych
niemal ze swoimi metalowymi klatkami, którzy panicznie boją się widoku
błękitu nieba, czy podmuchu wiatru, by wyruszyli w ogromną kosmiczną
pustkę?
Pozytonowy detektyw to jedna z
najpopularniejszych książek Asimova. Trudno mi się nie zgodzić z taką
opinią, bowiem i ja uległem jej urokowi. Jest to bardzo udane połączenie
klasycznego kryminału, w którym mamy morderstwo, niebanalny motyw oraz
najeżone niebezpieczeństwami śledztwo oraz typowej literatury science
fiction z fantastyczną wizją przyszłości, nasyconą technicznymi
nowinkami oraz dość szczegółowymi opisami kształtu przyszłej
cywilizacji. Akcja powieści toczy się dość szybko, a wątki kryminalne
przeplatane są z obszernymi informacjami na temat zmian, jakie zaszły w
społeczeństwie oraz ludzkiej psychice na przestrzeni kilkuset lat.
Pojawia się i nutka filozofii, etyki, rozważania na temat roli robotów w
egzystencji ludzkiej, zalet, wad oraz zagrożeń płynących z rozwiązania,
wedle którego humanoidy służą człowiekowi. Jednym słowem Pozytonowy detektyw to bardzo dobra lektura, zarówno dla fanów science fiction jak i miłośników klasycznego kryminału.
Wasz Ambrose
Wasz Ambrose