Strony

środa, 3 kwietnia 2024

Ziemowit Szczerek "Przyjdzie Mordor i nas zje" - O podkoloryzowanym, ukraińskim rozdupczeniu

Ziemowit Szczerek

Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian

Wydawnictwo: Wydawnictwo Ha!art
Seria: Prozatorska pod redakcją Piotra Mareckiego 
Liczba stron: 164
Format: .epub 
 



Podróżowanie to możność odkrywania świata, który oglądamy z odmiennej niż na co dzień perspektywy. Pokonując odległość, znajdując się w nowej przestrzeni, goszcząc w obcych krajach, zyskujemy sposobność, by poszerzyć naszą wiedzę o otaczającej nas rzeczywistości, przekonując się o jej złożoności. Czyż jednak wszystkie podróże kształcą? Co, gdy wyruszymy poza znany horyzont z bagażem wypchanym stereotypami? Czy to, co wyobrażone i podkoloryzowane nie stłamsi tego, co faktycznie ukaże się naszym oczom? Refleksja tego typu nasuwa się niejednokrotnie w trakcie lektury książki Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli prawdziwa historia Słowian pióra Ziemowita Szczerka (ur. 1978), polskiego dziennikarza, tłumacza i pisarza

Głównym bohaterem a zarazem pierwszoosobowym narratorem powieści jest Łukasz, alter ego autora. Utwór stylizowany jest na dziennik, pisany przez wolnego strzelca, zawodowo jeżdżącego na Ukrainę i przybliżającego zastane, posowieckie realia. Faktycznym celem wypraw Łukasza, jak szybko się przekonamy, jest pogoń za szeroko rozumianym ruskim hardkorem: (…) tak naprawdę wschodu szukaliśmy. Tej wschodniej, posowieckiej egzotyki. Ruskości [1]. Łukasz odkrywa niszę, jaką jest zapotrzebowanie na pokręcone historie unurzane w błocku beznadziei, osadzone w bebechach ukraińskiego, posowieckiego molocha i stara się ją w pełni wyeksploatować – teksty publikowane są na łamach polskich portali, których czytelnicy i szefowie, łakną opowieści nafaszerowanych (…) ukraińskim rozdupczeniem i rozwłóczeniem. Musiało być brudno, mocno, okrutnie [2]. W rezultacie protagonista co rusz wsiada w pociąg i rusza za wschodnią granicę, by mieć materiały na kolejne artykuły – eskapadom daleko jednak do obiektywnego spojrzenia, o które zresztą niezwykle trudno, gdy wzrok zamglony jest przez ogromne ilości różnorakich używek: I jeździliśmy na ten wschód, jeździliśmy, jeździliśmy. Marszrutkami, pociągami, zdezelowanymi ładami. Czym się dało. Zamiast benzedryny mieliśmy balsam Wigor. Zamiast wiejskiej Ameryki i Meksyku lat 50. – mieliśmy Ukrainę. Ale chodziło o to samo. Braliśmy plecaki i jechaliśmy w drogę. Nie czytaliśmy Kerouaca, bo nie dało się tego czytać. Tyle tam było pulsujących w każdą stronę, skłębionych bebechów. No i też dlatego, że było nam trochę głupio, bo nam, w przeciwieństwie do Kerouaca, o nic nie chodziło. Kerouac i reszta dokonywali jednak jakiejś rewolucji, a my po prostu przebiegaliśmy na pełnej kurwie, na oścież już otwarte, drzwi. Jeśli chlaliśmy, przepierdalaliśmy czas, braliśmy narkotyki, szukaliśmy tanich wstrząsów i tandetnych emocji, to nie po to, by przeciwko czemukolwiek się zbuntować, nawet nie po to, by przeżyć coś nowego, bo to wszystko już było, było, było – tylko po to, by robić cokolwiek. By nadać swojemu życiu cel choć na chwilę [3].

Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli prawdziwa historia Słowian jest turpistycznym portretem poradzieckiej Ukrainy. Autor koncentruje się na wyłuskiwaniu najbrzydszych elementów odwiedzanych miejsc i ukazywaniu ich w jak najgorszym świetle. Zamysłem jest epatowanie szaroburością przemieszaną z marazmem, którym towarzyszy zupełny brak perspektyw. Ukraina z opowieści Łukasza (Ziemowita Szczerka) to miasta i wsie na krawędzi upadku, osady, którym bliżej do slumsów, architektoniczny chaos i zapuszczone przestrzenie, na których nikomu nie zależy: Ulica wyglądała, jakby przez ostatnich sto lat świat ograniczył się do starzenia. Do zużywania się. I do niczego więcej. Kamienie brukowe w jezdni rozjeżdżały się i klęsły w błocie. Chodniki przypominały narowistą rzeczkę zastygłą w betonie. Gdzieniegdzie ziała otwarta studzienka ściekowa. Kamienice ociekały starością, brudem i zniszczeniem [4]; I te kwatery na wynajem, w których nocowaliśmy. Zawsze leżały przy ulicach, które nie przypominały ulic, tylko jakieś zaplecza, jakieś przepusty między trzepakiem a śmietnikiem, jakieś wąskie przejścia między dwoma ślepymi ścianami, bo w poradzieckiej przestrzeni klasyczny miejski układ plac-ulica był mocno zaburzony. W gruncie rzeczy były to slumsy, ale nie nazywaliśmy ich tak, bo nikt ich tak nie nazywał, być może dlatego, że nikt się tu slumsów nie spodziewał, bo slumsy są w Indiach i Ameryce Łacińskiej, a nie w byłym Związku Radzieckim [5]. Jeśli zastane obrazy nie są dość drastyczne, gdy nie sposób doszukać się w nich choćby odrobiny patologii, to – jak w pewnym momencie wyznaje bohater – są one należycie podkoloryzowane i podkręcane, tak, by odpowiednio się one sprzedawały: No i tak się porobiło, że zawodowo zacząłem zajmować się ściemnianiem. Łganiem. Bardziej fachowo sprawę ujmując – utrwalaniem stereotypów narodowych. Najczęściej paskudnych [6].

Co ciekawe, z tym upartym koncentrowaniem się na negatywnych aspektach, łączy się narzekanie na własne pochodzenie. Wyłuskiwanie ukraińskich wynaturzeń na ogół opatrzone jest komentarzem stwierdzającym, że w Polsce sytuacja jest właściwie niewiele lepsza, bądź, że jeszcze do niedawna, wyglądało to wszystko niemal identycznie. Łukasz okazuje się być człowiekiem pełnym kompleksów związanych ze swoją polskością (czy bardziej ogólnie ze słowiańskim pochodzeniem), kompleksów, które najłatwiej leczy się poprzez zetknięcie z czymś jeszcze pośledniejszym i ułomniejszym niż polskie niedoskonałości, co zresztą wygarnia narratorowi jedna z miejscowych: Przyjeżdżacie tutaj, bo w innych krajach się z was śmieją. I mają was za to, za co wy macie nas: za zacofane zadupie, z którego się można ponabijać. I wobec którego można poczuć wyższość [7]. Tyle, że chwilowa (mniej lub bardziej uświadomiona) pogarda wobec ukraińskich dziwów z reguły przechodzi w symfonię lamentów i utyskiwań, których apogeum stanowi konstatacja, że Polacy, Ukraińcy i pozostałe narody słowiańskie to na dobrą sprawę cywilizacyjne popłuczyny – to ludy, które do niczego samodzielnie nie doszły, które niczego nie osiągnęły, które potrafią jedynie kopiować i małpować (a i tak robią to nieudolnie): Byłem przecież, jako Polak, częścią tej zgrzebności, tego syfu, rozpierdolu, nędzy, prostactwa, niewyrafinowania, schamienia – i nie mogłem się ot tak od tego odciąć [8]; Ale w latach dziewięćdziesiątych, gdy to wszystko w najlepsze padło na twarz i rozleciało się na tysiąc kawałków, okazało się, że pod spodem niczego tu nie ma. Żadnej formy. Że nie potrafimy budować, tylko klecić. Ćkać jedno na drugie, wpierdalać się na chama w przestrzeń, z czym się tylko da [9].

Mimo, iż Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian to książka, w której nie brak przekłamań, wyolbrzymień i uprzedzeń, to jednak pozostaje ona przyjemną lekturą, szczególnie z racji stylu, jakim operuje Ziemowit Szczerek. Język, na jaki stawia autor jest bardzo zjadliwy, kpiarski, ze sporą dawką humoru, jak i bezkompromisowości. W utworze nie brak scenek, które bawią do łez, z racji natężenia absurdu, jak i autoironii. Ogromną wartością jest także autoportret, jaki wyłania się na podstawie perypetii głównego bohatera – Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian to ciekawe studium człowieka, którego okres nastoletniości przypada na lata 90-te XX wieku, lata, gdy Polska ulega błyskawicznej (choć nie gładkiej i bezproblemowej) transformacji. Czas dynamicznych przemian, kiedy to PRL przepoczwarza się w III Rzeczpospolitą, zostawia na Łukaszu ogrom psychicznych blizn, które oddziałują na jego dorosłe już życie – poczucie zagubienia, wrażenie egzystencjalnej pustki, ogromne kompleksy odczuwane wobec przedstawicieli szeroko rozumianego świata Zachodu to cena za dorastanie w okresie przejściowym, który dla wielu Polaków naznaczony jest niepewnością, pauperyzacją, wrażeniem, że zostało się oszukanym.

Wydaje się więc, że ocena dzieła Szczerka w dużym mierze zależeć będzie od tego, w jakich kategoriach je potraktujemy. Gdybyśmy oczekiwali rzetelnego i uczciwego reportażu, srodze byśmy się rozczarowali, bowiem Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian to autorska interpretacja stylu dziennikarskiego znanego, jako gonzo, stylu odznaczającego się tym, że twórca nie pozostaje jedynie biernym obserwatorem, ale aktywnie angażuje się w swój materiał, co na ogół wiąże się z dygresjami, potoczystym językiem czy subiektywnymi ocenami. U Szczerka, jak już wspomniano, nie brak też konfabulacji, stąd Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian na zdecydowanie wyższe noty zasłuży wyłącznie wtedy, gdy książkę potraktujemy w kategoriach beletrystyki.

 

Ambrose 


P. S. Ukraina wciąż walczy nie tylko o swoją wolność, a my, choćby w pewnym stopniu, możemy pomóc jej obrońcom i obrończyniom, w tym także naszym chłopakom na wojnie. Każde wsparcie i każda wpłata się liczy! Można wspierać na różne sposoby, ale trzeba coś robić. Tutaj zrzutka na naszych medyków pola walki działających na froncie pomagam.pl/dfa8df


[1] Ziemowit Szczerek, Przyjdzie Mordor i nas zje, czyli tajna historia Słowian, Korporacja Ha!art, Warszawa 2013, s. 18

[2] Tamże, s. 73

[3] Tamże, s. 31

[4] Tamże, s. 11

[5] Tamże, s. 32

[6] Tamże, s. 73

[7] Tamże, s. 29

[8] Tamże, s. 64

[9] Tamże, s. 149

3 komentarze:

  1. Super wpis i myślę, że będę do Ciebie często wpadać :) Zapraszam też do mnie :) Omówiłam ciekawy temat - borowina - czarne złoto

    OdpowiedzUsuń
  2. Przekłamań to tam niestety nie ma...

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)