Cody McFadyen
Cień bestii
tytuł oryg. Shadow Manseria Smoky Barrett #1
tłumaczenie: Joanna Grabarek
czyta Anna Dereszowska
wydawca: Storytel
Oceny książek na goodreads.com są z reguły dość wiarygodnym wskaźnikiem, czy warto się brać za daną pozycję, czy też lepiej ją omijać. Niestety – czasami to zawodzi, a tym razem po prostu była to katastrofa!
Cień bestii (nie będę się już po raz kolejny rozwodził nad żałosną twórczością specjalistów od tytułów wydań przeznaczonych na polski rynek) otwiera serię powieściową Smoky Barrett opowiadającą o przygodach agentki specjalnej FBI o takim właśnie nazwisku. Gdyby popełniła to jakaś pisarka specjalizująca się w romansach czy erotyce, byłoby to może jakąś okolicznością łagodzącą, ale niestety – spłodził toto Cody McFadyen, autor z Teksasu specjalizujący się podobno w kryminałach i thrillerach. Dziękuję za taką specjalizację! No – ale po kolei.
Pomysł na intrygę kryminalną może i jakiś był, ale po ubraniu w słowa i wtłoczeniu w konstrukcję powieści wyszło coś tak miałkiego i sztampowego, że nawet nie warto o tym mówić. Najgorsze, że zdecydowaną większość objętości powieści przeznaczono nie na akcję, ani na przebieg procesu wykrywczego czy walkę umysłów pomiędzy przestępcą a organami ścigania, ale na rzeczy, które nawet w produkcjach klasy B czy C są tylko dodatkiem. To jeden z tych „kryminałów”, gdzie opisy wizualnej strony samej zbrodni, i to w stylu brukowców, a nie prasy fachowej, zajmują dużo więcej miejsca niż cokolwiek innego. Na drugim miejscu jest pseudopsychologiczny bełkot głównej bohaterki, a na samo śledztwo, na koncepcje oraz teorie śledcze, na pracę umysłową FBI i inne rzeczy praktycznie nie zostało już miejsca.
W prostackim wydłużaniu tekstu na siłę autor posunął się do tego, że w chwili bezpośredniego zagrożenia życia protagonistka snuje metaforyczne rozważania na temat noża. Żenada!
Widać, że McFadyen coś tam wyszukał (pewnie w googlu) w ramach researchu przedpowieściowego. Na przykład wywiad poznawczy jest techniką przesłuchania, o której nie tylko większość czytelników, ale pewnie większość autorów i polskich policjantów nawet nie słyszało. Jednak kropla dziegciu potrafi zepsuć beczkę miodu, a tu mamy tylko tę jedną kroplę miodu w beczce dziegciu. Poza tą jedną i jedyną ciekawostką poziom wyobrażeń o pracy policji i FBI jest wprost żenujący.
Autor jest kompletnie niewiarygodny jeśli chodzi o procedury dochodzeniowe – sprawca korzysta z kafejki internetowej, a policja i FBI nie sprawdza nawet gdzie ona się znajduje. Agenci w ogóle nie analizują kolejnych przysyłanych przez sprawcę maili – po prostu je czytają i zamykają swe laptopy. Na miejscach zbrodni pałętają się jak wolne elektrony bez planu, ładu i składu. W dodatku, jak wiejskie ćwoki, nie używają żadnych ochraniaczy. Aż dziw, że rękawiczki się pojawiają, choć też nie zawsze!
W warstwie merytorycznej aż roi się od kardynalnych błędów, a jak już ktoś robi wykład o znaczącej objętości dotyczący śladów linii papilarnych i ich rodzajów, to się ośmiesza jeśli cały czas zamiast terminu „odbitki” lub ogólnego „ślady”, stosuje tylko termin „odciski”, który oznacza coś całkiem innego. Tutaj pewnie swoje dorzuciła tłumaczka. Aż zgrzyta w uszach konsekwentne używanie kalki z angielskiego „scena zbrodni” zamiast „miejsce zbrodni”. Że-na-da!
Nie brak też i ewidentnych błędów z zakresu podstawowej „logistyki powieściowej”. Czarne charaktery nie pracują, nie śpią, mają nieskończone fundusze, a doba ma dla nich nieskończoną liczbę godzin. Dobrze, że nie mogą chodzić po wodzie i być w dwóch miejscach jednocześnie. Potem dla odmiany, choć niby sprawcy inteligentni, od pewnego momentu zachowują się jak ostatni debile, żeby wszystko dało się wykierować na oczekiwane zakończenie.
Brak podstawowej nawet konsekwencji - protagonistkę przedstawia się jako mistrzynię strzelania do ruchomych celów, na przykład do rzucanych monet, w tym do rzucanych przez nią samą z ręki od broni w kaburze, co jest już naprawdę mistrzowskim poziomem, a potem mamy uwierzyć, że ma problem z trafieniem w cel wielokrotnie większy, bo w widoczne pół głowy sprawcy?
Ta nieudolność w napisaniu czegoś wyglądającego przekonująco lub choć trochę realistycznie zbiega się z tym, że autor nigdy chyba nie zadał sobie trudu poczytania o tym, jak naprawdę zachowują się ludzie w obliczu zagrożenia i jakie procesy zachodzą w ich mózgu. No i mamy takie kwiatki:
Budzę się pod czyimś dotykiem i zrywam się z kanapy, otwierając oczy i jednocześnie wyciągając broń. Dopiero po kilku minutach udaje mi się zarejestrować, że to Tommy. Nie wygląda na zaniepokojonego.(podkreślenia A.V.)
Im dalej, tym „lepiej”. Prawdopodobnie kilkadziesiąt sekund czasu powieściowego w scenie kulminacyjnej rozwleczone zostało do pół godziny czasu lektury, wypełnione pseudopsychologicznym myślowym bełkotem i wizjami głównej bohaterki oraz jej tajemniczymi meandrami myślowymi w ogóle nie związanymi z obecną sytuacją w świecie przedstawionym, a wszystko to zostało zakończone stwierdzeniem, iż „bez namyślania się strzeliła” (sic!). Mistrzostwo świata.
Kropką nad „i” jest praca lektorki – szkoła Katarzyny Anzorge. O ile kwestie męskie (których niestety jest jak na lekarstwo), Dereszowska czyta całkowicie poprawnie, właśnie dlatego, że je czyta, to przy kobiecych zaczyna aktorzyć, a to w jej wykonaniu sprowadza się po prostu do jęczenia. Między gniewem, przerażeniem i innymi podobnymi uczuciami, a płaczliwym jęczeniem pensjonarki, jest przepaść, zaś Dereszowska chyba nie widzi między nimi żadnej różnicy – przynajmniej tak można przypuszczać z jej sposobu interpretacji tego tekstu. Nie ma zróżnicowania między uczuciami – czy to jest radość, smutek, napięcie czy granica obłędu – jest to zawsze po prostu jęczenie. Dla odmiany kwestie męskie, co jeszcze raz podkreślam, które Dereszowska po prostu czyta, są jak najbardziej poprawne. Na dodatek Dereszowska nie posiadła tej zdolności, jaką mają naprawdę dobrzy lektorzy, którzy potrafią wyinterpretować wszystko, od szeptu po krzyk, na jednej głośności. Ona często przycisza głos nie tylko przy kwestiach szeptanych, co uniemożliwia słuchanie audiobooka na przykład podczas spaceru, gdy wieje wiatr.
Ze względu na objętość opisów zgwałconych i zmasakrowanych kobiet nasunęło mi się od razu porównanie z American Psycho Breta Eastona Ellisa. Ten ostatni przynajmniej miał pióro i American Psycho pod każdym względem trzymał się kupy, czego o płodzie McFadyena nie da się powiedzieć!
Zastanawia mnie, czy w propagowaniu przez McFadyena nienawiści do kobiet, a szczególnie marzeń o gwałceniu, torturowaniu i mordowaniu, nie ma drugiego dna. Fakt, że w powieści całkowicie sfałszował w stosunku do rzeczywistości listę słów najczęściej wpisywanych w wyszukiwarkę, by udowodnić powszechność i popularność takich zboczeń, daje do myślenia.
American Psycho to rok 1991, ten płód to chyba rok 2006. Pomińmy już beznadzieję kryminalistyczną i literacką Cienia bestii. American Psycho wzbudził powszechne oburzenie i trzeba było szukać drukarni z męską obsługą, gdyż kobiety odmówiły udziału w wydaniu czegoś takiego. Rok 2006 i ten sam typ książki, w dodatku na beznadziejnym pod każdym względem poziomie - i same zachwyty. Co jest z tymi babami nie tak?
I nie tylko z babami, a z czytelnikami kryminałów, sensacji i thrillerów w ogóle. Gdyby ktoś nie odróżniał gotowania od duszenia czy smażenia, raczej by w literaturze kulinarnej kariery nie zrobił. Nawet czytelniczki romansów mają wymagania. A kryminał? Cień bestii w ocenach na poziomie najlepszych powieści ever?
Przypomina mi się praca naukowa porównująca aspiracje dorastających dziewcząt i młodych kobiet pod koniec XX wieku i sto lat wcześniej. Sto lat wstecz – być mądrą, wykształconą, samodzielną i wartościową. Sto lat później? Lepiej nie przytaczać. Od American Psycho do Cienia bestii, ta ewolucja ocen, to chyba przyspieszenie tego trendu.
Podobno nie ma złych książek, ale po tej lekturze jestem pewny, że to bzdura. Na pewno zaś jest tyle lepszych pod każdym względem, po które warto sięgnąć, że życia nie starczy. Omijajcie więc tego knota z daleka
Wasz Andrew
P.S. Ukraińcy nadal mężnie bronią się przed rosyjskim najeźdźcą, tyle, że każdy dzień walk nierozerwalnie wiąże się z ludzką tragedią – ginie ludność cywilna, umierają żołnierze. Wojnę należy jak najszybciej zakończyć, a najlepszą ku temu sposobnością jest maksymalne wyposażenie Ukraińców we wszelkie niezbędne środki, jak np. polskie drony Warmate: https://zrzutka.pl/defence24 Każda, nawet najmniejsza kwota ma znaczenie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)