Siri Hustvedt
Na oślep
Bywa, że życiowe ścieżki fatalnie się plączą. W którąkolwiek stronę byśmy nie ruszyli, jedyne co na nas czeka, to wrogi gąszcz wyborów pomiędzy złym a gorszym. Wydaje się, że jakikolwiek ruch przyniesie opłakane konsekwencje, stąd staramy się nie podejmować żadnych działań. Tyle, że świat nie stoi w miejscu i za nic ma sobie nasz paraliż. W rezultacie zdarza się, że stawiamy na najprostsze, chociaż niekoniecznie sprawdzone, rozwiązania – zamykamy oczy i gnamy przed siebie na oślep. Niestety, taki bezmyślny pęd nierzadko kończy się bolesnymi potłuczeniami, o czym przekonuje się choćby protagonistka książki Na oślep, autorstwa Siri Hustvedt (ur. 1955), amerykańskiej pisarki, poetki, krytyczki i eseistki.
Iris Vegan, główna bohatera, a zarazem pierwszoosobowa narratorka to studentka ostatniego roku jednego z humanistycznych kierunków na nowojorskim Uniwersytecie Columbia. To młoda, inteligentna kobieta, która zmaga się z niemałą liczbą problemów. Silne ataki migreny, ze źródłem których nie radzi sobie żaden lekarz; psychiczne zaburzenia i towarzyszące im epizody depresyjne (I bez tego nie zawsze radziłam sobie ze sobą, czułam się niewyraźnie, miałam wrażenie balansowania na krawędzi, więc wolałam nie wprowadzać dodatkowych komplikacji [1]), chroniczny brak gotówki, któremu na dłuższą metę nie mogą zaradzić prace dorywcze czy wreszcie niełatwe relacje z mężczyznami. Codzienny byt Iris coraz mocniej przypomina miotanie się spanikowanej zwierzyny, która czuje, że lada chwila wpadnie w pułapkę i tylko straceńczy bieg na oślep daje nadzieję na wyrwanie się z matni.
Książka składa się z trzech rozdziałów, z których każdy to właściwie osobna historia, ale osią każdego z nich pozostają kontakty, jakie Iris nawiązuje z płcią przeciwną. Związki miłosne, podległości służbowe czy przyjaźnie wyznaczają rytm egzystencji kobiety, która z łatwością daje się wciągnąć na orbitę męskich wpływów, co prowadzi do uprzedmiotowienia, manipulacji czy wykorzystywania. Te negatywne doświadczenia w połączeniu z wrażliwą i kruchą osobowością skutkują tym, że Iris coraz chętniej zwraca swój wzrok w stronę masek i pożyczonych tożsamości, które odgrywają niepoślednią rolę w utworze.
Wątek ukrywania swoich personaliów nie jest może tak genialnie poprowadzony jak w Świecie w płomieniach, ale i tak jest on mocno interesujący. Hustvedt zwraca baczną uwagę na motywacje, jakie, nomen omen, kryją się za ukrywaniem się, sygnalizując choćby ich różnorodność. I tak przyjęcie fałszywego nazwiska może jawić się jako (...) akt obrony, próba zabezpieczenia się przed jakimś niebezpieczeństwem (...) [2] – przy czym złudność tego przeświadczenia zawiera się w tym, że anonimowość nie jest żadną gwarancją tego, że nikt nas nie skrzywdzi: zamiast konkretną ofiarą, będziemy ofiarą bezimienną. Z kolei posługiwanie się literackim pseudonimem to wygoda i swoboda, bowiem nie musimy wówczas liczyć się z żadnymi ograniczeniami, będącymi następstwem zaszufladkowania naszego dorobku do określonej niszy literackiej – co jednak oczywiste, dopóki nasz sekret nie zostanie ujawniony, dopóty nie możemy w pełni cieszyć się z odnoszonych sukcesów. Jeszcze ciekawej mają się sprawy z maską, rozumianą jako (…) patrzenie-bez-bycia-widzianym (…) [3] – formą takiego podglądactwa (zarysowanego przez genialnego Japończyka Kōbō Abe w The Face of Another) jest m.in. akt robienia zdjęć, szczególnie, gdy obiekt nie jest świadom, że właśnie chwytamy jego wizerunek na fotograficzną błonę. To równie ryzykowna, co podniecają gra, która wysysa ogromne pokłady energii. Nie mniej męcząca okazuje się nowa tożsamość – wcielenie się w przeciwną płeć, okraszone literackim akcentem, daje niesamowite poczucie spontaniczności i pewności siebie, ale w dłuższej perspektywie bardzo wyraźnie wpływa na nasze stare ja, które stopniowo zmieniając je, zniekształcając, deformując, a nawet degenerując, bowiem anonimowość uparcie sączy nam do ucha zapewnienia o bezkarności, co pobudza bardzo niebezpieczne fantazje (i tutaj Na oślep wspaniale koresponduje z z przytoczonym utworem Kōbō Abe).
Kolejną, obok masek, istotną składową są słowa. Siri Hustvedt z jednej strony podkreśla ich moc, potęgę oraz sprawczość (Nie chcę jednak obarczać fikcji literackiej odpowiedzialnością za moje zachowanie. Twierdzę tylko, że powieść stała się jakby wrotami do innego miejsca, które w końcu postanowiliśmy otworzyć i przejść przez próg [4]), z drugiej zaś, zaznacza, że nierzadko są one niewystarczające, by wyrazić coś, co wymyka się schematom i naszemu ludzkiemu, a więc ograniczonemu, pojmowaniu (Potrafimy tylko niepewnie zbliżać się do tego, czego nie można określić słowami, więc powtarzanie wcześniej zasłyszanych lub przeczytanych zdań przynosi ulgę [5]). W efekcie słowa, zamiast kluczem do zrozumienia, mogą stawać się rodzajem maski, pod którą chowamy naszą niewiedzę oraz ignorancję: Zapełniamy luki mówieniem, tak długo wyjaśniamy pustkę, aż o niej zapominamy [6]. Negatywnym aspektem słów jest także plotka, która bywa toksyczna, raniąca i niebezpieczna – walka z pomówieniami to czynność równie jałowa, co nużąca, a przecież stawką w tym starciu może być nasza reputacja czy dobre imię, które łatwo jest obrócić w gruz, ale zdecydowanie trudniej odbudować. Ostatnią, poruszaną kwestią związaną ze słowem jest zaakcentowanie faktu, że bywa ono niesłychanie zawodne i bezproduktywne w nawiązywaniu nici porozumienia z drugim człowiekiem – posługiwanie się tym samym systemem znaków nie jest niestety żadnym gwarantem efektywnej komunikacji (skojarzenia z Nazwami Dona DeLillo nasuwają się niemal automatycznie). W tym kontekście, niesłychanie intrygująco przedstawia się jeden z pracodawców Iris, pan Morning, który zajmuje się antropologią teraźniejszości oraz wyłuskiwaniem istoty świata nieożywionego. Mężczyzna, na podstawie kilku drobiazgów, usiłuje stworzyć portret ich właścicielki – zmarłej, niezbyt dobrze mu znanej kobiety. Rolą zatrudnianych przez niego asystentek jest zapewnienie maksymalnie bezstronnego opisu przedmiotów należących do nieboszczki. Pan Morning uważa, że jakakolwiek wiedza na temat biografii zmarłej jest niczym balast – stanowi ona obciążenie uniemożliwiające dotarcie do istoty prawdziwego ja. Idea ta jako żywo kojarzy się z zasadą nieoznaczoności Heisenberga, mówiącą, że istnieją pewne pary powiązanych ze sobą wielkości, których nie da się zmierzyć symultanicznie z dowolną dokładnością. Dla przykładu nie jest możliwe wyznaczenie precyzyjnego położenia elektronu przy równoczesnym podaniu jego dokładnego pędu. Dzieje się tak ponieważ starając się określić, gdzie znajduje się elektron, przy użyciu odpowiedniego narzędzia pomiarowego, np. mikroskopu, jednocześnie oddziałujemy na badany obiekt. Zwiększając moc, czyli zdolność rozdzielczą naszego mikroskopu, posługujemy się światłem o coraz mniejszej długości fali, co powoduje silniejsze zderzanie fotonów z elektronami (tzw. efekt Comptona), w rezultacie czego następuje większe zaburzenie ruchu elektronów – pęd interesującego nas elektronu ulega więc zmianie. Analogiczną prawidłowość dostrzega pan Morning – im więcej wiemy o interesującej osobie, tym większe prawdopodobieństwo, że nasz umysł skażony jest stereotypami, uproszczeniami, myślowymi schematami i kliszami na jej temat. Stąd właśnie człowiek, którego rzekomo dobrze znamy, szczególnie w sytuacji ekstremalnej, może zachować się zupełnie inaczej, niż tego od niego oczekujemy, ujawniając tym samym kompletnie nieznane nam oblicze.
Na oślep wypada bardzo ciekawie także, gdy spojrzymy na książkę, jak na dzieło z fikcyjną fabułą i bohaterami, z którego jednak fikcja może wylewać się do realnego świata. Tak jakby choćby w przywołanym już Świecie w płomieniach, Siri Hustvedt chętnie posługuje się figurą artysty, który jest zgrabnym nośnikiem do przekazania interesujących koncepcji. W powieści Na oślep, jeden ze znajomych Iris, to uznany w artystycznym światku fotograf, który lubuje się w układaniu specyficznych kompozycji – zestawiane przez niego pary zdjęć na pierwszy rzut oka prezentują dwa wykluczające się obrazy, jednak po głębszej inspekcji zdradzają coraz więcej elementów dopełniających się. Opisy kilku dzieł są na tyle plastyczne i precyzyjne, że nietrudno wyobrazić sobie sytuację, w której ktoś skusi się, by kreację wyobraźni Hustvedt przekuć w materialny przedmiot. Komu należałoby przypisać autorstwo takiej pracy?
Wypadkową tych wszystkich komponentów, z których zbudowano Na oślep jest imponujący i bardzo dojrzały debiut. Historia Iris Vegan, jaką snuje przed nami Siri Hustvedt to okazja do zaprezentowania wielu interesujących przemyśleń dotyczących sztuki, masek, relacji obiekt-obserwator czy wpływu fikcji na realne życie. To także solidny Bildungsroman, czyli powieść o formowaniu. Nie gorzej książka wypada jako portret psychologiczny współczesnej kobiety, usiłującej wyzwolić się z pęt stereotypów i ograniczeń związanych z postrzeganiem ludzi i ich społecznej roli przez pryzmat płci. Dzieło czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem, a i postać Iris wzbudza żywe emocje – trudno jest nie polubić tej odrobinę nieporadnej, ale jakże wyjątkowej i oryginalnej dziewczyny.
Sama nie wiem, dlaczego jeszcze nie sięgnęłam po prozę Siri Hustvedt. Wszystko, co piszesz o jej książkach jest bardzo interesujące, tak samo jak motywy przewodnie jej twórczości (konieczność noszenia masek, rola sztuki, znaczenie słów). Wielowymiarowa bohaterka, skomplikowana i biegnąca przez życie na oślep... - na pewno część z nas dostrzegłaby w niej siebie z czasów młodości. Ciekawa jestem, czy iris znalazła w swoim życiu jakieś oparcie, jakiegoś przewodnika/przewodniczkę, autorytet czy ideę, która uchroniłaby ją od szaleństwa.
OdpowiedzUsuńJa też jakoś nie mogłem się zabrać za prozę Hustvedt i kiedy wreszcie sięgnąłem po "Świat w płomieniach" odczułem spore wyrzuty sumienia, że robię to tak późno. Książka mnie oczarowała, powaliła na kolana - jest monumentalna i piękna. "Na oślep" nie jest może aż tak mocna (no ale "Świat w płomieniach" to wręcz arcydzieło), ale to wciąż świetna powieść. No i teraz zaciekawiła mnie jeszcze bardziej, skoro piszesz, że prawdopodobnie mogłabyś odnaleźć w niej samą siebie :)
UsuńHa, z tym oparciem czy przewodnictwem powiem tylko, że sprawa jest otwarta.
Jeszcze nie zetknęłam się z tą autorką, a widzę, że Ciebie ona bardzo zainteresowała. :) A czy zgadzasz się z teorią pana Morninga? Też uważasz, że im więcej wiemy o danej osobie, tym mniej prawdopodobne, że przewidzimy jej zachowanie?
OdpowiedzUsuńTo serdecznie Ci ją polecam, bo wg mnie niesłusznie znajduje się ona w cieniu cenionego swego męża, pisarza Paula Austera.
UsuńA teoria jest bardzo ciekawa i oryginalna, ale ja ująłbym rzecz nieco inaczej. Im bardziej wydaje nam się, że daną osobę znamy, tym większe prawdopodobieństwo, że czymś nas ona zaszokuje w bliższej bądź dalszej przyszłości i zrobi coś, czego byśmy się po niej zupełnie nie spodziewali :)
Tak z ciekawości: czy nazwisko bohaterki jest znaczące?
OdpowiedzUsuńPróbowałem podążać tym tropem, ale nie udało mi się odnaleźć żadnych powiązań.
Usuń