Strony

środa, 5 maja 2021

Paulette Jiles "Nowiny ze świata" - Trochę o cywilizacji białego człowieka

Paulette Jiles

Nowiny ze świata

Tytuł oryginału: News of the World
Tłumaczenie: Tomasz Gałązka
Wydawnictwo: Czarne
Liczba stron: 198 (w formacie .epub)
 

 

 

 

Relacja zawiązująca się na linii jednostka – społeczeństwo to konstrukt niesłychanie złożony i skomplikowany, na którego podlegający ciągłym fluktuacjom kształt wpływ ma szereg czynników. Bo o tym, czy będziemy wegetować nam gdzieś na marginesie, czy trafimy na piedestał, czy może będziemy egzystować bez większych tąpnięć, nie wyróżniając się zbytnio od innych, decydują nie tylko nasze usposobienie czy charakter danej grupy w obrębie, której przychodzi nam funkcjonować. Nie mniej istotną sprawą jest choćby wspólnota doświadczeń – osoba z zupełnie odmiennego kręgu kulturowego, którą usilnie skłania się czy wręcz zmusza do porzucenia dotychczas prowadzonego żywota, bardzo łatwo może poczuć się osamotniona i zagubiona. Przystosowanie się do nowych okoliczności może być diabelnie trudne, szczególnie gdy tęsknota rozdziera nam serce za tym, co musieliśmy zostawić za sobą, o czym bardzo pięknie pisze Paulette Jiles (ur. 1943), amerykańska poetka i prozaiczka, autorka książki Nowiny ze świata.

Utwór, jaki serwuje nam Amerykanka to powieść drogi osadzona w bardzo ciekawych realiach, bowiem przenosimy się pod koniec XIX wieku, by razem z bohaterami udać się w podróż przez stan Teksas (główna część akcji rozgrywa się w roku 1870, chociaż pojawiają się też wspominki z wojny brytyjsko-amerykańskiej prowadzonej w latach 1812 – 1815, z konfliktu między USA a Meksykiem z okresu 1846 – 1848, czy z wojny secesyjnej toczonej w latach 1861 – 1865). Kompania, w towarzystwie której przemierzamy ten kawałek Dzikiego Zachodu jest wielce oryginalna, a składają się na nią 10-letnia dziewczynka Johanna oraz 72-letni starzec, kapitan Jefferson Kidd. Oboje mogą pochwalić się bogatymi i interesującymi biografiami. Kapitan Kidd to weteran 3 wspomnianych konfliktów, ojciec 2 córek oraz wdowiec, z zawodu drukarz, któremu jednak nie dane jest pracować w zawodzie. Obecne źródło utrzymania jest o wiele bardziej niebezpieczne, ale i znacznie bardziej intrygujące, z racji tego iż mężczyzna (…) jeździł z gazetami po północnym Teksasie, od miasteczka do miasteczka, i czytał na głos najnowsze nowiny przed (…) zgromadzeniami, w ratuszach czy zborach, za dziesięć centów od głowy [1]. Kidd regularnie uzupełnia zapasy prasy, do każdego odczytu solidnie się przygotowuje, dokonując selekcji najciekawszych artykułów wybieranych z kilku dzienników, nie tylko amerykańskich, skupiając się przede wszystkim na tym, co odległe czy wręcz orientalne. Niesione nowiny ze świata pozwalają tym samym zapomnieć na chwilę o własnych, codziennych troskach – dla wielu jest to wspaniała forma rozrywki, ale nie brak też niepiśmiennych, dla których to cenne źródło informacji. Co istotne, Kidd pomny na wciąż świeże rany, jakie pozostawiła po sobie bratobójcza wojna, jak ognia unika tekstów odnoszących się do bieżących wydarzeń, które szybko mogłyby się stać przyczyną awantur i konfliktów. Nie mniej frapujący jest żywot Joanny, która w wieku 6 lat jako jedyna z całej rodziny przetrwała napad Indian z plemienia Kiowa. Dziewczynkę po 4 latach pobytu u Kiowów udaje się wykupić, a na skutek splotu różnych wypadków, doprawionych uporem oraz silną wolą, to kapitanowi przypada rola tego, który przyjmuje na swe barki misję dowiezienia Joanny do jedynych żyjących krewnych, mieszkających w okolicach San Antonio.

Joanna to zdecydowanie najbardziej fascynująca postać, która pojawia się na łamach dzieła, bowiem jak się szybko dowiadujemy, pobyt u Kiowów owocuje tym, że 10-latka uważa się za jedną z rdzennych mieszkanek Ameryki Północnej – W ciągu ledwie czterech lat całkowicie zapomniała języka, w którym się wychowała, rodziców, pobratymców, religii, alfabetu [2]. Z tego względu powrót na łono cywilizacji jawi się jako proces żmudny, czy wręcz beznadziejny. Z Johanną, z uwagi na jej brak znajomości angielskiego, trudno się porozumieć, nie sposób wytłumaczyć jej tego, jak powinna zachowywać się przyzwoita dziewczynka w jej wieku, nie da się od niej wyciągnąć niczego na temat jej przeszłości. Pomijając już barierę językową, o wiele większą przeszkodą okazuje się odmienność kulturowa – Johanna nie rozumie mentalności białych ludzi, imperatywów, jakimi się kierują się w sowim postępowaniu, wyznawanej moralności czy nawet wykonywanych przez nich gestów. Co zrozumiałe tak wyobcowana jednostka, to idealny materiał na surowego obserwatora, potrafiącego błyskawicznie wyłapywać absurdy czy hipokryzję nowego otoczenia i nie inaczej jest z Joanną. Jej osoba to dla Paulette Jiles idealny pretekst, by zaakcentować szereg wad cywilizacji białego człowieka, która wznoszona jest na krzywdzie rdzennej ludności. Amerykanka ukazuje jak brutalni i okrutni potrafią być ludzie, jak krótkowzroczna bywa prowadzona przez nich polityka, jak zachłannie i zaborczo przejmują kolejne ziemie, jak skorzy są do walki, nierzadko o dość mgliste i abstrakcyjne idee, stanowiące jednak dobre uzasadnienie dla zadawanej przemocy. Warto tutaj nadmienić, że autorka nie idealizuje stylu życia prowadzonego przez Indian – zasygnalizowana zostaje jego odmienność oraz łatwość i bezrefleksyjność, z jakimi biali przyjmują, że ich byt jest o wiele lepszy, na każdej możliwej płaszczyźnie.

Nowiny ze świata to także ciekawe studium dotyczące możności zrozumienia bliźniego. W tym kontekście Paulette Jiles pozostaje optymistką, ponieważ mimo podkreślenia ogromu niejasności i niewiadomych dotyczących mechanizmów, wedle których funkcjonuje człowiecza psychika, to w opinii autorki, przy odpowiedniej ilości cierpliwości oraz empatii, zadzierzgnięcie bliskiej relacji z drugą osobą jest jak najbardziej możliwe, nawet gdy początkowo ów człowiek odrzuca nas swoją innością. Jednocześnie Jiles zaznacza, że istotą prawdziwej przyjaźni czy miłości jest szacunek wobec bliźniego, przejawiający się m.in. w akceptowaniu go takim, jakim jest, bez intensywnych usiłowań poprawy jego charakteru.

Ostatnim elementem Nowin ze świata zasługującym na napomknięcie jest tło historyczne. Paulette Jiles rozsiewa na kartach swojej powieści autentyczne zdarzenia, które stanowią mniej lub bardziej istotne składowe fabuły, ale które znakomicie uzmysławiają, że Stany Zjednoczone Ameryki Północnej, mimo iż są państwem stosunkowo młodym, jak choćby na europejskie standardy, to posiadają bardzo złożoną, a przez to bardzo interesującą historię. Echa okoliczności narodzin tego kraju słychać zresztą bardzo wyraźnie do dzisiaj.

W rezultacie Nowiny ze świata to bardzo dobra powieść, którą czyta się z zainteresowaniem, ale i napięciem, bowiem w miarę kresu opisywanej podróży, coraz bardziej realnym, a zarazem nieubłagalnym staje się rozstrzygnięcie dalszych losów Johanny. Przyznać trzeba, że odwołując się do westernowej konwencji i korzystając z momentami schematycznych rozwiązań fabularnych, Paulette Jiles udało się stworzyć dzieło skłaniające czytelnika do chwili zadumy, a zarazem bardzo barwnie odmalować świat, który bezpowrotnie odszedł, ustępując pola postępowi i cywilizacji.

 

Ambrose




[1] Paulette Jiles, Nowiny ze świata, przeł. Tomasz S. Gałązka, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2018, s. 6 – 7

[2] Tamże, s. 188

 

P.S. Książkę, za sprawą ciekawej recenzji pt. "Po dwakroć schwytana" Matiego z blogu Rozkminki Pana Dziejaszka, miałem na oku już od pewnego czasu. Cieszę się, że udało mi się wreszcie po nią sięgnąć.


 

15 komentarzy:

  1. Piszesz, że akcja toczy się pod koniec dziewiętnastego wieku, w roku 1870. Dla mnie rok 1870 to jednak nie jest koniec wieku, bo tu bliżej do połowy stulecia niż końca, no ale to każdy inaczej ocenia. :) Bardzo mnie zachęciłeś do przeczytania książki. Dziewczynka z tej powieści bardzo szybko zapomniała o swoich rodzicach i kraju. W chwili napadu Indian miała sześć lat, powinna więc coś pamiętać. A może traumatyczne przeżycie sprawiło, że straciła pamięć?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, patrzyłem tylko przez pryzmat kategorii "początek" i "koniec". Faktycznie, w ogóle nie uwzględniłem środka :)

      A książka jest bardzo, bardzo ciekawa. Co najbardziej frapująca, kwestia o której wspominasz, tj. to błyskawiczne wymazanie z pamięci informacji czy wspomnień dotyczących biologicznych rodziców, kultury, w jakiej się wychowało, itd., to rzecz jak najbardziej autentyczna oraz całkiem częsta. W posłowiu autorka sygnalizuje, że ogrom porwanych dzieci, nawet takich, które wśród Indian żyły zaledwie rok, błyskawicznie zaczęło postrzegać się jako rdzenni mieszkańcy Ameryki - większość takich osobników, gdy już udało się je "uwolnić" mocno dążyło do tego, by wrócić do swojego plemienia. Jiles sugeruje, że takie "kasowanie" wspomnień i doświadczeń z poprzedniego życia to mechanizm obronny pozwalający przetrwać w zupełnie nowym środowisku (chociaż wciąż intryguje, dlaczego ów postulowany mechanizm działa tylko raz).

      Usuń
    2. @ Agnieszka Nie musiała tracić pamięci, by się zacząć identyfikować z nową grupą społeczną. Takie rzeczy to nie tylko u dzieci. Głośny jest przypadek uwolnienia białej kobiety, która porwana przez Indian i wzięta za żonę przez jednego z nich urodziła mu dzieci. Po uwolnieniu przez białych, w trakcie czego dzieci zginęły, po jakimś czasie popełniła samobójstwo. Zresztą - syndrom sztokholmski można traktować jako pierwszy etap zmiany stosunku do porywaczy...
      @ Ambrose Dlaczego twierdzisz, że do reorientacji przynależności grupowej konieczna jest kasacja wspomnień i dlaczego twierdzisz, że to się zdarza tylko raz?

      Usuń
    3. Musiałbym zmienić fabułę, żeby w tym konkretnym przypadku sądzić inaczej :) no i słowo "kasacja" celowo umieściłem w cudzysłowie, bowiem w miarę zagłębienia się w lekturę, przekonujemy się, że bohaterka większość wspomnień pogrzebała bądź wyparła, nie usuwając ich całkowicie.

      Usuń
    4. Zgoda, człowiek nie musi tracić pamięci, by zacząć identyfikować się z nową grupą społeczną – jednak w tym przypadku tę pamięć stracił. :) Mnie Ambrose zachęcił do sięgnięcia po „Nowiny ze świata”. A na razie kończę czytać „Światło i mrok”, o którym też niedawno przeczytałam na tym blogu.

      Usuń
    5. Ha, w takim razie podziwiam Twoją wytrwałość, że udało Ci się przebrnąć. Czekam na Twoje wrażenia :) A "Nowiny ze świata" szczerze polecam.

      Usuń
  2. Miałam tę książkę w odległych planach, ale po przeczytaniu Twojej recenzji sięgnę po nią szybciej. Wprawdzie Dziki Zachód niebyt mnie pociąga, ale bardzo lubię czytać o świecie przedstawionym z perspektywy dziecka. Czy widziałeś adaptację filmową tej powieści?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Westernowa konwencja to raczej dekoracja, w sumie przydaje się przede wszystkim, by ukazać alienację i wyobcowanie głównej bohaterki (wątek indiański jest w tym kontekście b. istotny). Mnie książka bardzo pozytywnie zaskoczyła i z czystym sumieniem polecam.

      Jeśli chodzi o ekranizację, to z ciekawości obejrzałem kilka fragmentów i wydaje mi się, że reżyserzy poszli bardziej w stronę kina akcji - powieść jest zdecydowanie bardziej refleksyjna.

      Usuń
  3. Dla mnie klimat westernu to właśnie duży atut; uwielbiam i chłonę wszystkie szczegóły dotyczące tamtych czasów: spłowiałe ubrania, dyliżanse, konie, krajobraz, niedostępne szlaki, bizony, małe miasteczka, saloony itd., itp. Mogą być nawet stereotypowe. Książka Paulette Jiles urzeka świeżym spojrzeniem na pewne aspekty historii Stanów i jest piękną, ujmującą, ciepłą historią międzypokoleniowej przyjaźni. Wspaniały portret kapitana Kidda, którego zawód dostarczyciela nowin, łagodzącego również realne konflikty na niespokojnym Zachodzie, opisany został przez pisarkę z niezwykłym wyczuciem, delikatnością i - tak sądzę - w oparciu o realną wiedzę na temat tamtych czasów. Nie dziwię się, że książka została sfilmowana; rzeczywiście ekranizacja nieco spłyca powieść, ale westernowe obrazy pozostają w pamięci i przypominają/uzupełniają tę doskonałą lekturę. Jestem również zachwycona okładką - grafiką, kompozycją, użytym liternictwem. Brawo dla wydawnictwa Czarne.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A dla mnie klasyczny klimat westernu to taki trochę komiks. Przerysowanie jednych aspektów rzeczywistości, bohaterów i innych realiów, na korzyść innych. Wolę takie mniej westernowe westerny - kowboje zdejmujący z siebie dziesiątki kleszczy po każdym wjechaniu w nadrzeczne czy inne podmokłe trawy, ludzie umierający z powodu byle rany, bo brak opieki medycznej, brud, pasożyty, i inne takie... Chińczycy umierający tysiącami przy budowie kolei... Co nie znaczy, że nie lubię ani klasycznego westernu, ani tego bardziej realistycznego, ale jakoś do tej lektury nie czuję się przekonany...

      Usuń
    2. Awito, nie wiedziałem, że aż tak przepadasz za Westernami. Miło to wiedzieć i od razu postaram się tę wiedzę wykorzystać - czy możesz polecić mi jakieś interesujące tytuły utrzymane w takim właśnie klimacie? Wiem, że godne uwagi są "Na południe od Brazos" oraz "Witajcie w Ciężkich Czasach" (tę książką mam już na półce), ale czy możesz zasugerować coś więcej? Będę zobowiązany ;)

      Usuń
  4. "Na południe od Brazos" to rzeczywiście mistrzostwo świata! :-)
    Mogę jeszcze polecić takie książki, w których pojawiają się i ważną rolę odgrywają kobiety/dziewczynki: "Eskorta" Swarthouta, "Prawdziwe męstwo" Portisa; genialnie o męskiej przyjaźni (oraz o indiańskiej dziewczynce) pisze Sebastian Barry w "Dniach bez końca". Poza tym takie anty westerny w klimacie filmów braci Coen: "Bracia Sisters" Patricka deWitta, "Rącze konie" i "Przeprawa" Cormaca McCarthy'ego. Może jeszcze "Trzynaście księżyców" Fraziera (sentymentalnie i nostalgicznie o odchodzącym świecie Dzikiego Zachodu) oraz kultowy "Mały wielki człowiek" Thomasa Bergera. Większość tych powieści została zekranizowana. A! Zapomniałam jeszcze o "Zjawie" Michaela Punke (zarówno film jak i powieść - świetna).


    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ulala, piękna lista, za którą ogromnie dziękuję! Znam tylko 2 tytuły spośród przytoczonych przez Ciebie (widziałem filmowe adaptacje "Zjawy" oraz "Małego wielkiego człowieka"), więc sporo ciekawych lektur dopiero przede mną. Raz jeszcze kłaniam się nisko za okazaną hojność :)

      Usuń
  5. O właśnie! Kto przeczyta "Na południe od Brazos", ten do westernu podejście na pewno zmieni (o ile już nie miał pozytywnego). Przykładem na to ja.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ha, ja westernów przeczytałem stanowczo zbyt małą liczbę, by mieć do nich jakikolwiek stosunek :) No ale może kiedyś uda się to zmienić (Awita podrzuciła mi bardzo zacną listę, z której mam nadzieję przyjdzie mi skorzystać w przyszłości).

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)