Stanisław Lem
Dzienniki Gwiazdowe
(Ijon Tichy #1)czyta: Wojciech Żołądkowicz
wydawnictwo: Heraclon 2018
ISBN: 9788365983831
Stanisław Lem jest w moim odczuciu mocno nad Wisłą niedoceniany, podobnie zresztą jak Kopernik, Mazur i inni, na znanej zresztą zasadzie – cudze chwalicie, swego nie znacie. Analogicznie jak pozostali wspomniani, Lem był w swej dziedzinie gwiazdą na skalę światową. Jest nią nadal i pewnie długo jeszcze nią pozostanie, mimo iż od jego śmierci minął już kawał czasu, a w fantastyce naukowej, którą głównie uprawiał, czas jest dla dzieł w niej tworzonych nieporównanie okrutniejszy, niż w jakiejkolwiek innej branży. Od razu jasno określę – dla mnie jest Mistrzem.
W historii literatury można na wieki zapisać się na różne sposoby. Można jednym dziełem doskonałym, można też wielością dzieł na wysokim poziomie. Można stworzyć coś ponadczasowego, można też napisać rzecz w gruncie rzeczy całkiem przeciętną, ale nowatorską, wyznaczającą nowe trendy lub wręcz tworzącą nowy gatunek literacki. Z Lemem jest problem, który sprawia, iż wymyka się prostym ocenom, a to za sprawą niesłychanej różnorodności jego pisarstwa, obejmującej zarówno wielość gatunków literackich, a nawet w ramach samej SF podgatunków, używanych konwencji i środków wyrazu, czy podejmowanej problematyki. Jak dotąd nigdy nie zawiodłem się, mimo wspomnianej różnorodności, na tym, co wyszło spod pióra Mistrza, więc po Dzienniki Gwiazdowe, pierwszą część serii połączonej osobą protagonisty – gwiazdokrążcy Ijona Tichego – sięgnąłem z pewnością wynikającą, jak byśmy to powiedzieli w dziedzinie wyrobów przemysłowych, z tradycji marki gwarantującej to, co najlepsze. Okazuje się, że czasami trudno o przepis na większy zawód.
No cóż. Wszystko zaczęło się od konwencji. Nigdy nie przepadałem za groteską, może dlatego, że za dużo jej w rzeczywistości, a Dzienniki Gwiazdowe to w większości niestety ta właśnie maniera przekazu. Opowiadania, z których dzieło się składa, prezentują bardzo nierówny poziom (co zrozumiałe biorąc pod uwagę, iż powstawały na przestrzeni wielu lat), ale to też nie poprawia sytuacji czytelnika. Podobnie jest z problematyką, której różnorodność nie jest w tym wypadku atutem, gdyż obok wątków jak najbardziej aktualnych i ponadczasowych, na przykład rozterki etyczne i moralne, mamy powtarzający się aż nazbyt często leitmotiv podróży w czasie, a zwłaszcza problem pętli czasowej i paradoksów z tym związanych, co dzisiaj, w świetle obecnego stanu wiedzy, nie ma aż takiego uroku jak wtedy, gdy Lem pisał, a dla mnie szczerze mówiąc było nużące, męczące, a potem wręcz nudne i te właśnie uczucia coraz bardziej we mnie dominowały aż do końca lektury. Nie pomógł nawet specyficzny humor Mistrza, który był świetną przyprawą na przykład w Opowieściach o pilocie Pirxie czy Bajkach robotów ani naprawdę niezrównane momenty, jakie też możemy w Dziennikach napotkać, zwłaszcza wśród różnorodnych rozważań i refleksji. Ich przykładem może być mój cytat numer jeden z tego dzieła: ...ludziom przykro myśleć o tym, że ich kiedyś nie będzie, a nie jest im tak samo przykro rozmyślać o tym, że ich przedtem nigdy nie było... Nie jest to jednak w stanie uratować Dzienników przed negatywną oceną, tym bardziej, że zdarzają się w tekście nawet ewidentne błędy językowe, jak na przykład pleonazm „cofnąć się wstecz”. Co nie przystoi uczniowi, tym bardziej nie powinno ujść mistrzowi, choć jak zauważyłem większość recenzentów raczej niż tej, hołduje wypaczonej zasadzie – co wolno wojewodzie, to nie tobie... Pozytywną cechą wybranej przeze mnie wersji audio jest interpretacja Wojciecha Żołądkowicza, ale to jednak za mało, by przechylić szalę na stronę pozytywnych odczuć z lektury.
Niektórzy płatni recenzenci piszą, że Dzienniki Gwiazdowe są świetną lekturą na pierwsze podejście pod twórczość Lema. Moim zdaniem za daleko się zapuszczają w braku obiektywizmu, gdyż nie ma chyba gorszego wyboru na pierwszą próbkę dzieł Stanisława Lema. Trudno wobec literackiej różnorodności gatunkowej uprawianej przez Mistrza jednoznacznie wybrać coś, co będzie najlepsze dla kogoś bez znajomości preferencji tego czytelnika, który chce ją zacząć poznawać, ale chyba wszystko będzie lepsze niż DG. Powiedziałbym nawet, że za Dzienniki lepiej zabrać się dopiero wtedy, gdy już w dorobku Stanisława okrzepniecie na tyle, by nic Was od jego twórczości nie było w stanie odrzucić. Ja jestem Dziennikami bardzo zawiedziony, o czym z żalem muszę Was poinformować.
Wasz Andrew
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)