Aimée Beekman
Katarynka
Niszczycielska działalność czasu przejawia się na niemal każdej płaszczyźnie człowieczego żywota. W zasadzie nic, co jest dziełem ludzkim, nie jest w stanie oprzeć się destrukcji – niemal wszystko wraz z biegiem lat sczeźnie, skruszeje, pęknie, złuszczy się bądź utleni. Czas bywa także okrutny dla literackich płodów – dana książka w chwili wydania może cieszyć się ogromnym zainteresowaniem zaakcentowanym wyróżnieniami bądź przychylnością krytyki, ale dopiero mijające dziesięciolecia stanowią prawdziwą formę weryfikacji jej wartości. Przykładem dzieła, które powoli odchodzi w czytelniczy niebyt mimo uhonorowania literacką nagrodą oraz opublikowania na łamach całkiem popularnej serii jest Katarynka autorstwa estońskiej pisarki Aimée Beekman (ur. 1933) – ten utwór z 1970 roku, w Polsce wydany 1978 w ramach Klubu Interesującej Książki, będący zdobywcą nagrody im. Juhana Smuula, dzisiaj bardziej niż z ponadczasową literaturą kojarzy się z literacką skamieliną.
Akcja Katarynki rozgrywa się w bliżej nieokreślonej przyszłości i orbituje wokół perypetii pracowników Wydziału Ewidencji Poglądów (WEP) ze szczególnym uwzględnieniem jednego z kierowników działu, Oskara. Tylko tyle i aż tyle, chciałoby się rzec, będąc nieco zdumionym, że do lektury liczącej sobie nieco ponad 200 stron wystarczy tak krótkie wprowadzenie.
Początek, kiedy to czytelnik raczony jest informacjami na temat tajemniczego WEP-u obiecuje całkiem interesującą lekturę. Oto bowiem Beekman kreśli przed nami obraz placówki, w której wykonywana jest niezwykła praca – grupa ludzi przyjmuje od obywateli pisemne (…) prośby, propozycje, zażalenia i wyrazy wdzięczności (…) [1] po to, by je należycie skatalogować i ewidencjonować. Zebrane i usystematyzowane w ten sposób opinie i poglądy są następnie przesyłane do odpowiednich instytucji. Jeśli dodać jeszcze do tego fakt, że mimo iż WEP to powszechnie znany urząd, to lokalizacja jego siedziby trzymana jest w sekrecie, tak by nikt postronny nie mógł do niego trafić, to przyznać trzeba, że Aimée Beekman czyni spore wysiłki, by po pierwszych kilku stronach czytelnik obiecywał sobie możność obcowania z prozą spod znaku Kafki (Zamek), Lema (Pamiętnik znaleziony w wannie) czy Ismaila Kadare (Pałac snów). Tymczasem intrygujący wątek WEP-u blednie z każdą stroną, by szybko okazać się pretekstem do poprowadzenia fabuły torami nieskomplikowanej powieści traktującej o międzyludzkich relacjach.
Przyznać trzeba, że w tej materii pióro Aimée Beekman wypada odrobinę lepiej. Wydaje się bowiem, że celem autorki jest zasygnalizowanie, że ceną za rosnący standard codziennej egzystencji jest rozluźnianie się więzów społecznych oraz postępujący egoizm – ludzkość staje się coraz bardziej zatomizowana, na piedestał wynoszona jest jednostka, której wolność staje się najważniejszą wartością. Zaś potwierdzeniem tez, które przewijają się w tekście (Stosunki między ludźmi są o wiele prostsze i wulgarniejsze, niż się to człowiekowi wydaje za młodu. I stają się coraz prostsze w dalszym ciągu, można bowiem uznać, że rozwinięte społeczeństwo nieomal całkowicie usunęło sztuczne bariery, które stworzyła religia i ograniczeni osobnicy [2]; Człowiek zaczął sobie zdawać sprawę z wartości własnego życia, toteż chce znać optymalne wyjścia z wszelkich możliwych sytuacji, chce wybrnąć z nich najmniejszych kosztem [3]) jest postać Oskara. Oskara będącego typowym konformistą, którego kochliwa natura sprzyja zawiązywaniu nowych znajomości, ale lęk przed utratą dotychczasowego bezpiecznego i przewidywalnego żywota skutkuje tym, że najmniejsza komplikacja w nowym związku jest wręcz paraliżująco przerażająca (jak i przerażająco paraliżująca), co kończy się natychmiastową ucieczką.
Dzieło Aimée Beekman można rozpatrywać na jeszcze jednej płaszczyźnie – Katarynka to skryta pod płaszczykiem science fiction satyra, której ostrze wycelowane jest ówczesny ustrój komunistyczny. O ile jednak koncepcja, jaką posłużyła się estońska pisarka jest w zamyśle bardzo obiecująca, o tyle samo wykonanie jest na tyle toporne, że czytelnik może czuć się podwójnie rozczarowany – rekwizyty znamienne dla fantastyki naukowej użyte do tego, by oddalić podejrzenie, że opisywana rzeczywistość to rzeczywistość socrealistyczna są zwyczajnie siermiężne, zaś same elementy satyryczne pozostawiają sporo do życzenia, bo ani nie śmieszą, ani nie stanowią bodźca do głębszej refleksji. Idąc dalej, zasadne wydaje się stwierdzenie, że założeniem autorki jest ukazanie kontrastu pomiędzy szeregiem udogodnień, z jakich korzystają bohaterowie – laserowe zapalniczki, śmigłowce do własnego użytku czy roboty sprzątające – a faktem, iż niejedno dobro jest towarem deficytowym (na czele z … cukrowym kogutkiem czy plastikowym wiatraczkiem do chłodzenia). Jeśli dodać jeszcze do tego konieczność stania w kolejkach czy oczekiwanie na przydział mieszkania, to chyba każdy czytelnik, który urodził się w byłym państwie Bloku Wschodniego szybko domyśli się, do czego odnosi się Beekman – powieściowy świat pełen jest fałszywych obietnic i złudzeń, bo z jednej strony możliwości techniczne wydają się wręcz nieograniczone, z drugiej zaś, jedynie okruch tych technologicznych cudów trafia do zwykłego człowieka, i rzadko są to przedmioty faktycznie użyteczne (Jeśli trzeba – można ugotować zupę na reaktorze atomowym. Jeśli trzeba – można przewrócić piramidę i postawić ją wierzchołkiem na ziemi. Jeśli to będzie koniecznie, fabryka kaloszy choćby od jutra zacznie produkować łodzie podwodne. Potęga ludzkiego umysłu nie zna granic [4]). Zatem cóż czynić, kiedy człowiecza wyobraźnia jest na tyle ograniczona, że nie umieć znaleźć szlachetnego czy pożytecznego zastosowania dla własnych owoców?
Reasumując, Katarynka, to przeciętna książka, która więcej obiecuje niż daje. Aimée Beekman stara się ukazać postępujące wyalienowanie ludzkiej jednostki, która tworzy coraz luźniejsze więzi z otoczeniem, tyle, że wizji autorki daleko do autentyczności. Sporymi fragmentami utwór kojarzy się ze średniej jakości książką psychologiczną, której motywem wiodącym pozostają duchowe i sercowe rozterki konformistycznego protagonisty. Równie średnio wypada teza nawiązująca do tytułu – Estonka pokazuje, że losy poszczególnych pokoleń niespecjalnie się od siebie różnią. Człowiek, z racji swojej natury, która zmienia się bardzo powoli, nieustannie boryka się z tymi samymi problemami, żyjąc jednocześnie w przeświadczeniu, że jego losy są czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym.
------------------------------------
[1] Aimée Beekman, Katarynka, przeł. Witold Dąbrowski, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1978, s. 5
[2] Tamże, s. 80
[3] Tamże, s. 96
[4] Tamże, s. 125
Patrząc na tytuł, podejrzewałam, że to książka o dawnych czasach, kiedy na ulicach rozbrzmiewały melodie z katarynek. Czyli tytuł jest metaforyczny, w książce nie pojawia się żadna katarynka? :)
OdpowiedzUsuńMetafora, metafora - to człowiek jest niczym katarynka, bowiem w historii naszej cywilizacji co rusz wybrzmiewają te same melodie :)
UsuńCzytałam inną książkę tej autorki i przeszkadzały mi wtręty o słusznych działaniach partii itp. Cóż, potraktowałam ją jako świadectwo czasu.;)
OdpowiedzUsuńA zdradzisz, jaka to była książka? A takie ideologiczne wstawki faktycznie mogą stanowić ciekawy zapis czasów, w jakich powstała dana lektura.
Usuń