Stracony poranek
Gabriela Adameşteanu
Tytuł oryginału: Dimineaţă pierdută
Tłumaczenie: Tomasz Klimkowski
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa
Liczba stron: 492
Nasza polska noblistka na kartach
jednej ze swoich powieści pisze: (…) To,
co się nie porusza, stoi w miejscu. To, co stoi w miejscu, rozpada się [1].
Bezruch to apatia, bezwład i bierność, a stąd już tylko krok do pogodzenia się
z rychłym opuszczeniem ziemskiego padołu. Wydaje się, że o potrzebie czy wręcz
konieczności nieustannego przemieszczania się doskonale wie Vica Delcă, jedna z
bohaterek powieści Stracony poranek
autorstwa Gabrieli Adameşteanu (ur. 1942), rumuńskiej pisarki, dziennikarki,
tłumaczki i literaturoznawczyni.
Opublikowany w 1984 roku Stracony poranek to pierwsze dzieło tej
pisarki przełożone na język polski. Akcja osadzona w latach 80-tych XX wieku
rozpoczyna się w chwili, gdy wspomniana Vica Delcă, 70-letnia staruszka,
wyrusza w jedną ze swoich regularnych podróży po rodzinnym Bukareszcie. Wojaż w
jej towarzystwie to doświadczenie tyleż odstręczające, co intrygujące – tej
leciwej kobiecie nie można odmówić bezpośredniości, hardości i trudnych przeżyć,
ale mierzi jej łakomstwo, chytrość i chciwość. Nagrodą za naszą cierpliwość
jest swoista wyprawa w czasie, bowiem za sprawą reminiscencji, których źródłem
są skojarzenia wzbudzane przez napotykane postacie czy mijane miejsca,
poznajemy wycinki z różnych okresów rumuńskiej historii.
Gabriela Adameşteanu ukazuje
wybrane epizody przybliżając je z odmiennych perspektyw, wprowadzając na karty
swoje książki kolejnych pierwszoosobowych narratorów. Oprócz Vicy Delcă,
przedstawicielki prostego bukaresztańskiego ludu, pojawiają się reprezentanci
arystokracji w obliczu katastrofy Wielkiej Wojny (profesor Stefan Mironescu),
członkowie prześladowanej przez komunistów inteligencji (Ivona, córka
profesora) oraz młodzi ludzie z pokolenia, którym na obczyźnie przyjdzie
doczekać wyzwolenia ojczyzny spod radzieckiego wpływu (pojawiający się w
rozmowach rodzinnych Tudor, syn Ivony).
Dzięki szerokiemu gronu
protagonistów czytelnik zyskuje sposobność, by zapoznać się z interesującymi
wycinkami z dziejów Rumunii. Moją uwagę przykuły odmalowane niespokojne wojenne
miesiące 1916 roku, kiedy to Królestwo Rumunii zdecydowało się przystąpić do I
Wojny Światowej, opowiadając się po stronie Ententy. Krwawy konflikt, w którym
pogrążyły się europejskie mocarstwa ukazywany jest z punktu widzenia cywilów –
nie biorą oni bezpośredniego udziału w walce, ale i tak dość boleśnie
doświadczają wydarzeń, których arena oddalona jest nierzadko o wiele
kilometrów. Kluczową oznaką tego, że świat nurza się w szaleństwie i krwi są
postępujące niedobory i braki (Skończył
się chleb, potem skończyło się mięso, kasza, nawet fasola. Wcześnie przyszła
zima, a ludzie nie mieli drewna [2]).
Tyle, że to, co dla jednych oznacza głód i nędzę, dla innych jest znakomitą
szansą na szybki zysk (Kto umie robić
interesy, robi – handel żywnością, spekulacja, pozwolenia na eksport – nadeszły
czasy, że kto umie robić interesy, może się łatwo dorobić [3]).
Ponadto wojna to brutalność, przemoc i lejąca się strumieniami krew. Mieszkańcy
Bukaresztu na własnej skórze przekonują się jak niszczycielską moc posiadają
bomby zrzucane z samolotów – w końcu I Wojna Światowa to znakomita okazja do
tego, by przetestować siły lotnicze, które poszczególne imperia zaczęły
formować na początku XX wieku. W takich okolicznościach, w chwili postępującego
chaosu, (…) jedynym celem pozostaje walka
o przetrwanie, za wszelką cenę [4].
Dość ciekawie prezentuje się
także wizja rumuńskiego powojnia i Rumuńskiej Republiki Socjalistycznej
zrodzonej na zgliszczach Wielkiej Rumunii. Gabriela Adameşteanu sporo uwagi
poświęca prześladowaniom niepokornych bądź podejrzanych elementów społecznych
ze trony komunistycznego reżimu. Autorka odmalowuje ciągłe napięcie oraz
niepewność tych, którzy z racji wyznawanych ideałów bądź przedwojennej
działalności mogli spodziewać się, że zostaną aresztowani w ramach czystek
przeprowadzanych po poprzednim systemie (Przynajmniej
w więzieniu byłem spokojny, że po mnie nie przyjdą… [5]),
opisując przy okazji mało subtelne metody proradzieckich towarzyszy (Jaki miało sens po czterdziestym szóstym być
adwokatem, skoro świadkowie byli podstawieni, a wyrok zapadł jeszcze przed
wejściem na salę rozpraw? [6]).
Nie mniej istotne jest przedstawienie demoralizujących schematów myślowych prowadzących
do powszechnej degeneracji moralnej (Najbardziej
makiawelicznym wynalazkiem komunistów było uczynienie każdego człowieka
potencjalnie podejrzanym: bądźmy względem siebie nieufni – na tym właściwie
opierała się ich władza! [7]).
Tym samym polski czytelnik może uzmysłowić sobie podobieństwo tragicznych
powojennych traum – SRL niewiele różni się od PRL-u.
Co interesujące analogie nie
ograniczają się wyłącznie do wycinka historii, w którym Stary Kontynent został
przedzielony Żelazną Kurtyną. Czytając zapiski z dziennika profesora Mironescu,
mając przed oczami fragmenty, w których mężczyzna dzieli się refleksjami na
temat rodaków, trudno oprzeć się wrażeniu, że komentarze w dużej mierze pasują
także do polskiego narodu. Uczony szczerze niepokoi się o los Królestwa
Rumunii, w pełni zdając sobie sprawę jak kruchym i potencjalnie efemerycznym
tworem może się ono okazać. Obawy wynikają z niekompetencji ludzi dzierżących
władzę (Wszechpotężny mikrob korupcji,
chaosu, partaniny [8])
oraz braku solidarności między rodakami (Tacy
są Rumuni, mówimy, i tak już robią, gdziekolwiek by byli: w kraju czy na
emigracji, kłócą się i niszczą nawzajem, woląc raczej zaufać obcemu niż
rodakowi [9]).
Jeśli dodać do tego jeszcze kompleksy w stosunku do państw Europy Zachodniej
czy niezbyt komfortowe geograficzne położenie (bezpośrednie sąsiedztwo Imperium
Rosyjskiego oraz Monarchii
Austro-Węgierskiej) można wręcz przyjąć założenie, że Królestwo Rumunii
to w istocie portret I Rzeczpospolitej z nieco innej (alternatywnej)
rzeczywistości, w której nie doszło do rozbiorów państwa.
Warte odnotowania są także
uniwersalne zagadnienia orbitujące wokół samego człowieka i jego natury. Gabriela
Adameşteanu zaznacza, że ludzka jednostka może jedynie łudzić się możnością
samostanowienia, pozostając w bardzo głębokich zależnościach z grupą, w której
egzystuje – relacje te, wespół z obowiązującymi zasadami, normami,
oczekiwaniami oraz schematami determinują podejmowane przez człowieka akcje,
zawężając spektrum możliwych wyborów, czyli mówiąc prościej skutecznie
ograniczają wolność i niezależność. Rumunka trafnie konstatuje, że dla niektórych
miraż pełnej samodzielności jest tak przekonujący, że dopiero sytuacje
ekstremalne, takie jak wojna, kataklizmy, itd., pozwalają uświadomić sobie
fakt, że człowiek to istota społeczna z wszelkimi konsekwencjami (zarówno
pozytywnymi i negatywnymi) takiego stanu rzeczy: (…) póki życie polityczne i społeczne toczą się normalnie, a ty sam
jesteś zwykłym człowiekiem, wyzbytym jakiegokolwiek idealizmu, możesz karmić
się iluzją, że żyjesz własnym życiem. W gruncie rzeczy to jednak iluzja, w
którą popadają ci, którzy pracują na rzecz kultury jakiegoś narodu. Dlatego że
pierwszym skutkiem kultury jest cementowanie więzów solidarności – w
płaszczyźnie poziomej z członkami współczesnego sobie społeczeństwa, w
płaszczyźnie pionowej z minionymi pokoleniami [10].
Innym istotnym aspektem książki jest przypomnienie, że rezultatem wegetacji w
ludzkiej gromadzie jest to, że (…) każdy
z nas zdany jest nieuniknienie na łaskę tego, kto na nas patrzy [11].
Zdanie to można uznać za trawestację słów George’a Berkeleya twierdzącego, że: Esse est percipi (pol. Istnieć to znaczy być postrzeganym), co
dobrze tłumaczy potrzebę przywdziewania masek, które zmienia się w zależności
od okoliczności, potrzeb chwili oraz środowiska. Tyle, że ciągłe kamuflowanie
się prowadzi do tego, że (…) nic nie
wiemy o człowieku który oddycha obok nas (…) [12]
– przyjęta przez Adameşteanu polifoniczna narracja pozwala bardzo dobrze
uwypuklić tę prawdę.
Reasumując, Stracony poranek to solidna lektura. Momentami książka zdaje się
być odrobinę przegadana, przytrafiają się fragmenty dłużyzn, które mogą
czytelnika znużyć. Jeśli jednak przymknąć oko na te drobne niedogodności, to
otrzymujemy możliwość zanurzenia się w potoku opowieści, której sednem
pozostają bardzo niespokojne czasy (m.in. I Wojna Światowa ze szczególnym
uwzględnieniem Królestwa Rumunii) oraz człowiek i jego natura. Objętościowo Stracony poranek jest ambitną lekturą,
bowiem polskie wydanie liczy niemal 500 stron, i wielce prawdopodobne jest, że w tej
masie tekstu umknie nam niejeden niuans czy ciekawostka, ale nawet to wydaje
się być zgodne z założeniem dzieła, w którym podkreślono trudność wzajemnego
porozumienia się i komunikacyjną niemoc. Bo ileż racji zawiera się w spostrzeżeniu
profesora Mironescu, ubolewającego nad tym: Jak
mało z tego, co jest w nas, udaje się nam przekazać słowami i jak mało z tego
trafia do odbiorcy! [13].
[1] Olga Tokarczuk, Prawiek i inne czasy, Wydawnictwo
Literackie, Warszawa 2015, s. 292
[2] Gabriela Adameşteanu, Stracony poranek, przeł. Tomasz
Klimkowski, Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2012, s. 43
[2] Tamże, s. 179
[4] Tamże, s. 181
[5] Tamże, s. 72
[6] Tamże, s. 101
[7] Tamże, s. 102
[8] Tamże, s. 280
[9] Tamże, s. 291
[10] Tamże, s. 149
[11] Tamże, s. 286
[12] Tamże, s. 265
Też pamiętam, że powieść była przegadana. Pomysł świetny, gorzej z wykonaniem. I do tej pory żałuję, że lit. rumuńskiej u nas mało, choć Wyd. Universitas od jakiegoś czasu stara się zmienić ten stan rzeczy.;)
OdpowiedzUsuńGeograficznie tak blisko, a literacko tak daleko. Przydałaby się jakaś przekrojowa seria poświęcona Rumunii - fajnie byłoby poznać choćby zarys tamtejszej literatury.
UsuńDo niedawna byłam całkowitą ignorantką w dziedzinie literatury rumuńskiej, ale to się nieco zmieniło za sprawą kilku książek, które wpadły mi w ręce. Myślę, że literatura rumuńska jest niedoceniana, ale na szczęście wydawnictwa Atut, Amaltea, Książkowe Klimaty zaczęły publikować kolejne powieści, z których szczególnie polecam: "Matei Brunul" Luciana Teodorovici (szczególne oblicze totalitaryzmu, niewyobrażalnego gdzie indziej), "Nostalgię" Mircei Cartarescu (wspaniała literacko podróż autora do Bukaresztu, do dzieciństwa), "Medgidia, miasto u kresu" Cristiana Teodorescu (małomiasteczkowa historia na tle wielkich historycznych zmian). Historia Rumunii jest fascynująca.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za podrzucone tytuły. Ja literaturę rumuńską liznąłem dzięki Państwowemu Instytutowi Wydawniczemu ("Westybul" i "Woda" Alexandru Ivasiuca, "Osaczony" Petru Popescu). Z nowszych wydań czytałem Maxa Blechera ("Zabliźnione serca") i Normana Maneę ("Kryjówka"). Trafił mi się jeszcze kwiatek w postaci rumuńskiej science fiction ("Trawa" Constantina Cubleşana), ale nie była to dobra książka.
UsuńHm..., a tak patrząc na przywołane przez Ciebie książki i zestawiając je z moimi lekturami, odnoszę wrażenie, że ciężko jest trafić na lit. rumuńską pisaną przez kobiety i przełożoną na j. polski.
A! Przypomniałam sobie jeszcze jedną książkę, napisaną przez kobietę Ioanę Parvulescu "Życie zaczyna się w piątek" (seria "Z żurawiem" WUJ). Całkiem niezła historia o życiu redakcji pewnego bukaresztańskiego pisma wydawanego w końcu XIX wieku - pełna dyskusji, sporów politycznych o przyszłość Rumunii, nieco magiczna, nieco kryminalna historia, taka niedookreślona.
Usuń"Stracony poranek" będę miała na oku.
Super! Rozejrzę się za tą pozycją, tym bardziej, że "Seria z żurawiem" wydaje mi się b. ciekawa, a jak na razie czytałem tylko jedną książkę wydaną w jej ramach.
Usuń