City
Alessandro Baricco
Tytuł oryginału: City
Tłumaczenie: Joanna Ugniewska
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 398
Czym Ty jesteś? – zapytałem ja, zafrasowany czytelnik. Jam jest powieścią, ale jeśli się uprzesz, mogę
być też prawdą i życiem – odparła mi książką City autorstwa Alessandro Baricco (ur. 1958), włoskiego pisarza i dramatopisarza.
Po tak celnej ripoście moja początkowa nieufność stajała niczym lód w obliczu niemiłosiernie
palącego słońca, a odrzuciwszy sceptycyzm dałem się ponieść fali przyjemności, jaką
jest niewątpliwie obcowanie z dziełem, które nie chce dać się zamknąć w karby schematów
czy gotowych formułek.
Już na początku należy jednak potencjalnego
śmiałka ostrzec, że City przez większą
część lektury nie jest tym, czym wydaje się, że jest lub będzie. Utwór to fantastyczna
łamigłówka zmuszająca nas do intelektualnego wysiłku, a jednocześnie niełatwy labirynt,
w którego odnogach nie raz i nie dwa przyjdzie nam się zgubić. To rodzaj literackiego
kameleona niespodziewanie zmieniającego swoje barwy czy chmury, która przy silniejszych
podmuchach wyobraźni autora przybiera coraz to bardziej wymyślne kształty. Alessandro
Baricco z upodobaniem bawi się z czytelnikiem w ciuciubabkę, zaplątując go w kolejnych
poziomach fikcji, snując historie w opowieściach i opowieści w historiach, udowadniając
nam, że to, co zrodzone w literackim umyśle jest materiałem cudownie plastycznym.
City – gdyby podjąć się karkołomnej próby wyjaśnienia, o czym traktuje
ta książka choćby w ogólnym zarysie – to historia Goulda, nastoletniego geniusza,
który zmaga się z konsekwencjami posiadania intelektu znacznie odbiegającego od
średniej. W chwili rozpoczęcia akcji Gould to chłopiec-samotnik, doskonale
odnajdujący się w towarzystwie swoich fikcyjnych przyjaciół (niemowy Poomeranga
oraz olbrzyma Diesla), pozostający pod opieką rzekomej guwernantki – także
niemej – od której ojciec bohatera w cotygodniowych rozmowach telefonicznych z
marnym skutkiem usiłuje się dowiedzieć o postępach syna. Gould studiuje w
college’u z nastawieniem otrzymania nagrody Nobla w bliższej lub odrobinę
dalszej przyszłości, a jedynymi ludźmi, z którymi się styka i z jakimi nawiązuje
realne interakcje są profesorowie, całe grono profesorów. Dziwnych, bardzo
dziwnych lub tylko zdziwaczałych. Dopiero przypadkowo nawiązana znajomość z
Shatzy Shell, dziewczyną, która odkąd skończyła 6 lat pracuje nad westernem, i
która w ramach umowy o staż w wydawnictwie CRB obsługuje ankietę telefoniczną
dotyczącą kwestii ewentualnego uśmiercenia matki jednego z komiksowych super
bohaterów, pozwala Gouldowi powoli i stopniowo uzmysłowić sobie fakt, że (…) potrzebował kogoś, kto pomógłby mu
pozostać dzieckiem [1].
Ten mozolny proces uświadamiania sobie, że nie wolno skłaniać kogoś, by
podporządkował całą swoją egzystencję jednemu celowi oraz interakcje zachodzące
pomiędzy Gouldem i Shatzy stanowią sedno utworu, które uzupełnione jest pokaźną
paletą wątków pobocznych.
Za sprawą tych licznych odnóg, na
City można spojrzeć jak na literacki Wszechświat,
w którym występuje cała mnogość pomniejszych układów. Wybuchowa mieszanka Włocha
to zaczątek scenariusza interesującego Westernu z całą bandą – o zgrozo, trzeba
się powtórzyć i ponownie użyć ulegającego w tym tekście wyświechtaniu sformułowania
– oryginalnych postaci. To pastisz na kinematograficzne obrazy traktujące o bokserskich
mistrzach, których narodzinom towarzyszy krew, pot i łzy oraz moralne gówno, z jakim
trzeba się zmierzyć. To cudowny teoremat prof. Mondriana Kilroya poświęcony ideom
w stanie czystym i dokonywanym na nich gwałcie, koniecznym do tego by przetransformować
je w coś użytecznego, zrozumiałego, pojmowalnego, ale przez to sztucznego i niechybnie
zamieniającego się w broń, używaną do walki z bliźnimi. To na pozór szaleńczy wykład
o epifanicznym charakterze werandy, będącej w mniemaniu prof. Bandiniego anomalią,
jako, że jest ona (…) jednocześnie miejscem
wewnątrz i miejscem na zewnątrz [2],
co sprawia, że owa weranda jest świetną reprezentacją samego człowieka, zmuszanego
przez okoliczności naszpikowanymi zasadami, regułami i oczekiwaniami do tego, by
trwać w kłamstwie, schowanym za przybieranymi na potrzeby danej chwili maskami.
To intrygująca interpretacja serii obrazów Nymphéas
(Lilie Wodne) autorstwa Claude’a Moneta,
które w ocenie przywołanego już prof. Mondriana Kilroya pozwalają zrozumieć czym
jest (…) nicość widziana okiem niczyim [3].
To obalający teorię na temat podwójnej dynamiki pseudocząstek artykuł o roboczym
tytule Obiekcje wobec purée z Vancouver.
To wreszcie cudowne rozważania dotyczące futbolu oraz przede wszystkim niezwykłym
boiskowym sytuacjom oraz ich interpretacjom w świetle obowiązującego regulaminu,
jakie Gould prowadzi wspólnie z prof. Taltomarem (Szalona burza na boisku. Dwudziesta minuta drugiej połowy. Crossowe podanie
z lewej, środkowy napastnik z drużyny gości, oczywiście na spalonym, zatrzymuje
piłkę piersią, sędzia gwiżdże, ale gwizdek zamókł i nie działa, środkowy napastnik
strzela, sędzia znów gwiżdże, ale gwizdek ponownie zawodzi, piłka trafia do bramki
sędzia próbuje gwizdnąć na palcach, ale obślinia sobie rękę i to wszystko, środkowy
napastnik rusza jak szalony w stronę narożnej chorągiewki, zdejmuje koszulkę, opiera
się o chorągiewkę, wykonuje kilka kroków jakiegoś idiotycznego brazylijskiego tańca,
a w końcu spopiela go piorun, który trafia prosto we wspomnianą chorągiewkę [4]).
City to również znakomity bodziec do samodzielnych refleksji
poświęconych bardzo szerokiemu spektrum zagadnień. Pozostając przy futbolowych
klimatach, bardzo ciekawie prezentuje się odpowiedź prof. Taltomara na pytanie
Goulda o to, dlaczego profesor nigdy nie podaje grającym piłki, kiedy ta
przypadkiem opuści boisko i znajdzie się w jego bezpośrednim sąsiedztwie. Albo patrzysz, albo grasz [5]
– stwierdzenie to z jednej strony nic innego jak ubrana w dość nietypowe szaty
zasada nieoznaczoności Heisenberga (w przypadku mechaniki kwantowej oznacza to,
że nie ma możliwości, by jednocześnie dokładnie zmierzyć pęd i położenie
cząstki), która okazuje możliwa do zastosowania w świecie bliższym i bardziej
codziennym. Gould dowiaduje się zatem, że idealny obserwator, tj. taki któremu
najbliżej do miana bezstronnego to obserwator nie biorący udziału w danym
wydarzeniu, nie zaangażowany w nie emocjonalnie, nie powiązany w najmniejszym
stopniu z żadnym z uczestników. Cóż jednak przychodzi nam z takiej chłodnej,
wręcz lodowatej obiektywności i obojętności? Czy warto wyłącznie podglądać
egzystencję innych, tuszując tym samym brak sensu i celowości własnej
wegetacji? Nie mniej interesujące są dygresje na temat obsesji – Nagroda Nobla,
pas mistrzowski w boksie, zemsta na starszym bracie, w którego cieniu
wegetowało się przez całe życie. Alessandro Baricco na różne sposoby
sygnalizuje, że oddanie się we władanie takich obłąkańczych dążeń skutkuje tym,
że człowiek sukcesywnie zatraca swoją osobowość, stając się coraz uboższym z
uczuciowego punktu widzenia – zostaje z niego jedynie skorupa, w której echem odbija
się chorobliwa pasja.
City zgodnie z tytułem to także wariacja na temat miasta –
zamkniętej przestrzeni nieskończoności, zawierającej w sobie mnogość ludzkich
istnień, w której zachodzi szereg interakcji pomiędzy poszczególnymi
składowymi: ludźmi, budynkami oraz maszynami. Baricco nie jest pierwszym
pisarzem, który w karby słów stara się uchwycić sedno rzeczy tego człowieczego
skupiska. Tyle, że metropolia odmalowana przez Baricco nie jest labiryntem, jak
ma to miejsce w przypadku takich nowopowieściowych utworów jak Gumy Alaina Robbe-Grilleta czy Spalona mapa Kōbō Abe; nie jest to
kłębowisko budowli posiadające coś na wzór duszy, którą potrafią dostrzec
wyłącznie nieliczni, wystarczająco wrażliwi osobnicy, o czym przekonuje nas Didier
Decoin w swojej książce John Piekło. Miasto,
które odmalowuje Baricco jawi się bardziej jako pustynia. Jednostka ludzka jest
tutaj przerażająco samotna, a każdy napotkany człowiek, z którym uda się
nawiązać nić porozumienia jest na wagę złota.
Kończąc, by nie przedłużać i tak
już nieco przegadanego tekstu, przyznaję, że City to literackie miasto, które opuszcza się z niekłamanym żalem.
Lektura kilkunastu ostatnich stron była dla mnie doświadczeniem o tyle
bolesnym, że coraz bardziej nieznośna stawała się świadomość, że lada chwila
zostanę opuszczony przez Goulda, Shatzy i całą bandę oryginałów, w towarzystwie
których czas zdawał się biec zupełnie odmiennymi torami. Książkę – tę boską
kakofonię stylów i symfonię absurdów gorąco polecam, a sam zaczynam rozglądać
się za pozostałymi dziełami Baricco dostępnymi w języku polskim.
[1] Alessandro Baricco, City, przeł. Joanna Ugniewska,
Wydawnictwo Czytelnik, Warszawa 2000, s. 316
[2] Tamże, s. 187
[3] Tamże, s. 117
[4] Tamże, s. 93 – 94
[5] Tamże, s. 146
Byłam na spotkaniu autorskim z Alessandro Baricco na Big Book Festival w Warszawie w czerwcu 2019. Baricco uznaje "City" za najważniejszą i jednocześnie najbardziej osobistą ze swoich książek. Na sali nie było ani jednej osoby, która by ją czytała (wydana już dawno, to prawda).
OdpowiedzUsuńJa czytałam te mniej wymagające, takie właściwie krótkie nowele - "Jedwab" i 'Novecento" i na tyle mnie zainteresowały, żeby chcieć poznać ich autora. "City" wydaje mi się jednak wyzwaniem większego kalibru :-). Jednak, tak jak inne książki o związkach literatury z życiem, to literackie miasto (nawet nie wiem jak bardzo pogmatwane) wydaje się być genialne.
Muszę się kiedyś wybrać na Big Book Festival, bo z tego co czytałem, to goszczą tam bardzo ciekawi artyści. Szczerze zazdroszczę możliwości spotkania z Baricco ;)
UsuńJeśli chodzi o moją styczność z jego twórczością, to byłem kiedyś na spektaklu "Novecento", widziałem też ekranizację tej powieści. A "Miasto" szczerze polecam - książka to gra, szarada, ale przede wszystkim świetna zabawa.
Trochę późno, ale muszę sprostować – Awito, byłam na tym samym spotkaniu i pamiętam, że kilka osób, które czytały „City”, jednak się na sali znalazło, w tym ja. :) Nawiasem mówiąc, też ja, w ramach pytań od publiczności, poruszyłam temat tej książki, jako jednej z najważniejszych dla mnie lektur. Baricco powiedział wtedy, że włożył w nią mnóstwo wysiłku, a sprzedała się najgorzej ze wszystkich jego książek, podczas gdy „Jedwab”, sklecony szybko w tym samym czasie na potrzeby wydawcy, odniósł międzynarodowy sukces. Sam autor jednak do dziś uważa „City” za swoje najważniejsze dzieło i kiedy po spotkaniu autorskim ktoś przychodzi do niego, prosząc o autograf właśnie na „City”, od razu wie, że to „jego” człowiek. :)
UsuńLepiej późno niż wcale! Bardzo dziękuję za to uzupełnienie, niezmiernie zresztą ciekawe. Ha, teraz trochę żałuję, że moim początkiem znajomości z autorem było akurat "City", bo lubię poznawać artystów od mniej znanych dzieł, opus magnum zostawiając sobie na koniec. A co polecasz jako kolejną lekturę?
UsuńNa wstępie mam złą wiadomość: prawdopodobnie już żadna inna jego książka nie dorówna w Twoich oczach „City”. :( Taka była moja historia – sięgałam potem po kolejne jego tytuły, ale w porównaniu z tym pierwszym spotkaniem wszystkie były w mniejszym lub większym stopniu rozczarowujące. „Ta historia” była jednak w porządku, podobnie „Panna młoda” (mówi się, że pozostałe wydane ostatnio przez Sonię Dragę tytuły, „Mr Gwyn” i „Trzy razy o świcie”, też są bardzo dobre, ale tu nie potwierdzę, bo jeszcze nie zdążyłam przeczytać). Niektórzy bardzo chwalą „Novecento”, ale ja miałam duży niedosyt.
UsuńWróciłam do tego, co pisałam po tamtym spotkaniu z Baricco, i odkryłam jeszcze jedną osobistą historię, którą się wtedy podzielił: ponoć „City” jest dla niego tak ważne także dlatego, że skończył pisać tę książkę na kilka dni przed urodzeniem się jego syna. I ma nawet zdjęcie, na którym niemowlę leży na maszynopisie. :)
Dzięki za tę przestrogę (i za tę ciekawostkę). W sumie za jej sprawą podejdę do lektury kolejnych dzieł bez żadnych oczekiwań, że spotka mnie coś równie dobrego jak "City", być może okaże się, że wcale nie będzie tak źle i zostanę pozytywnie zaskoczony. Czas pokaże :)
UsuńA co do "Novecento" to przypadkiem właśnie od tego utworu zaczęła się moja znajomość z pisarzem - ładnych parę lat temu miałem przyjemność obejrzenia spektaklu w Teatrze Nowym w Krakowie opartym właśnie na powieści "Novecento". Później widziałem też filmową adaptację, więc może skuszę się i na książkę.
Ciekawi mnie jeszcze "Jedwab", bo to ponoć książka, od której zaczęła się międzynarodowa sława autora.
To jest dobra strategia – nie nastawiać się na żadne wspaniałości. :) A nuż coś nas mile zaskoczy.
UsuńI jak wrażenia ze spektaklu i z wersji filmowej „Novecento”? Nie widziałam ani jednego ani drugiego, ale czytając książkę myślałam sobie, że w skondensowanej formie typu film czy spektakl ta historia sprawdza się chyba dużo bardziej.
A „Jedwab”... Jest ładny, i to słowo chyba najlepiej go opisuje. Malowniczy, trochę smutny, ale też ulotny jak mgiełka i niewiele po nim w człowieku zostaje. Ale fakt, że cieszy się wśród czytelników ogromnym uwielbieniem – nie do końca rozumiem jego fenomen...
Na spektaklu byłem dawno temu, ale na tyle, na ile pamiętam, był on całkiem niezły - to przede wszystkim monolog (podobnie zresztą nakręcono film) o bardzo nostalgicznym klimacie.
UsuńCzytałem, zachwycająca lektura, której nie przebiły inne powieści Baricco (ani "Jedwab", ani "Ocean Morze").
OdpowiedzUsuńHehe, zaczynam trochę żałować, że znajomość z artystą zacząłem akurat od jego najlepszego dzieła. Chociaż może uzbrojony w informację, że "City" to opus magnum, nie będę rozczarowany, gdy zdecyduję się sięgnąć po wspomniane tytuły.
UsuńZgadzam się całkowicie - książka majstersztyk. Dziwię się, że nie została jeszcze wznowiona, zwłaszcza że wydaje się u nas nowe powieści Baricco.
OdpowiedzUsuńFaktycznie szkoda, bo książka warta przypomnienia. I dzięki za info o nowych powieściach, bo to kolejny powód, by bacznie rozglądać się za twórczością tego pana czy to w bibliotece, czy w taniej książce ;)
UsuńZdecydowanie warto.;)
UsuńZe wszech stron zachwyty - nie spotkałem się chyba z ani jedną złą opinią ni nawet delikatnym rozczarowaniem.
OdpowiedzUsuńParadoksalnie, gdybyś zdecydował się podejść do lektury tego dzieła, musiałbyś zachować szczególną ostrożność. Rozbudzony apetyt połączony z ogromnymi oczekiwaniami nierzadko kończy się gorzkim rozczarowaniem :)
Usuń