Patrioci
Sana Krasikov
Tytuł oryginału: The Patriots: A Novel
Tłumaczenie: Dorota Konowrocka-Sawa
Wydawnictwo: W.A.B.
Seria: Don Kichot i Sancho Pansa
Liczba stron: 672
Młodość przejawia tendencje do
wiary, że świat to materia opona, ale nie na tyle, by nie dało się jej zmienić.
Temu zapatrywaniu (w sporej mierze naiwnemu) na ogół towarzyszy przeświadczenie
o własnej potędze i kreatywności. W rezultacie wielu ludzi w okresie wchodzenia
w dorosłość angażuje się w projekty i działania, które w opinii otoczenia z
góry skazane są na niepowodzenie. Walka z wiatrakami, jako zajęcie i żmudne i
męczące, najczęściej prowadzi do otrzeźwienia i zgorzknienia – młody człowiek
przekonuje się o własnych ograniczeniach, co w przyszłości pozwala nieco lepiej
mierzyć siły na zamiary. Są jednak osobnicy, którym wrodzone upór i duma nie
pozwalają przyznać się do porażki – takie bezkompromisowe podejście wymaga
jednak ogromu poświęcenia, co nierzadko pociąga za sobą cierpienia i
wyrzeczenia, również ludzi z najbliższego otoczenia. Skutki bezmyślnego
brnięcia za ideałami dobrze ukazano w książce Patrioci autorstwa Sany Krasikov (1979), urodzonej w ZSRR
amerykańskiej prozaiczki.
Pokaźnych rozmiarów utwór
(polskie wydanie liczy sobie ponad 600 stron) opowiada o Amerykanach, którzy w
latach 30-tych ulegają wykreowanemu mitowi Związku Socjalistycznego Republik
Radzieckich. Pod wpływem roztaczanych wizji, zgodnie z którymi komunistyczne
imperium to miejsce, gdzie w życie można wprowadzić najpiękniejsze idee
równości i braterstwa, porzucają oni swoją ojczyznę i migrują do Kraju Rad, by
dołączyć do wzniesienia utopijnej budowli. Tyle, że konfrontacja oczekiwań
rozbudzonych przez propagandę z radziecką rzeczywistością okazuje się
doświadczeniem tyleż bolesnym, co niebezpiecznym. Posmak rozczarowania jest tym
bardziej gorzki, że niedoszły raj to groźna pułapka, z której nie sposób się
wyrwać. Sprawy są tym bardziej beznadziejne, że władze USA nie przejawiają
zbytniej ochoty do udzielania pomocy Amerykanom, którzy wcześniej wyparli się
własnych korzeni.
Pretekstem do odmalowania
perypetii pechowców, którzy uwierzyli w przejaskrawiony wizerunek ZSRR jest
postać Florence Fein. Ta młoda Amerykanka o żydowskim pochodzeniu opuszcza
Brooklyn, by odnaleźć szczęście i spełnienie w Kraju Rad. Po latach jej
tragiczne losy odtwarza syn Julian. Wychowany w ZSRR, zawiedziony
komunistycznymi realiami już jako dorosły człowiek wyrusza w kierunku
przeciwnym do tułaczki swojej matki. W Ameryce udaje mu się znaleźć pracę
odpowiadającą jego zainteresowaniom i ambicjom – konstruowanie statków do
transportu ropy w trudnych arktycznych warunkach sprawia też, że Julian często
odwiedza Moskwę w ramach wyjazdów służbowych. To właśnie sposobność regularnych
wizyt w Rosji oraz zasłyszana przez znajomego z lat dziecięcych plotka jakoby
Florence Fein miała być tajną współpracowniczką NKWD stają się impulsem, by wykorzystać
fakt odtajnienia akt KGB i poznać zawiłą historię własnej matki. Wyjazd do
Federacji Rosyjskiej to także rodzaj misji ratunkowej – Lenny, syn Juliana jest
zafascynowany postacią swojej niezłomnej babki i podobnie jak ona pragnie
udowodnić swojej rodzinie, że jest osobą zdolną i zdeterminowaną. Tyle, że
prowadzenie interesów w putinowskiej Rosji to zajęcie bardzo zdradliwe i
ryzykowne.
Patrioci, trzypokoleniowa saga to wielowątkowa lektura, która
porusza szereg zagadnień. Sana Krasikov prezentuje w nich tło
społeczno-polityczne Związku Radzieckiego na tle burzliwych lat 30-tych oraz
40-tych, kiedy to walka o władzę i wpływy w partii komunistycznej doprowadza do
czystek, których ofiarą może paść właściwie każdy. Ten niepokój o własny byt i
związana z nim niepewność nakreślona zostaje z perspektywy migrantów, a więc
ludzi, którzy do Kraju Rad przybyli z własnej woli, i którzy, przynajmniej
początkowo, uważają się przede wszystkim za świadków zachodzących wypadków.
Szybko jednak następuje brutalne uzmysłowienie sobie, że kiedy potężne
mechanizmy Wielkiej Historii zaczynają swoją pracę, niemożliwym jest stanie z
boku. Wciągnięcie w tryby gęsto smarowane krwią winnych i niewinnych ofiar to
bardzo surowa lekcja na temat tego, jak nieznaczącym i bezsilnym elementem jest
jednostka ludzka, która nie ma najmniejszych szans w starciu z ludzką masą,
reprezentowaną czy to poprzez partię, więziennych strażników, oprawców z NKWD
czy przez współobywateli pałających wrogością katalizowaną przez strach i
nieufność.
Erozja międzyludzkich kontaktów
to kolejna istotna warstwa dzieła. Sana Krasikov stara się naszkicować portret
człowieka sowieckiego, który by przetrwać musi zerwać wszelkie więzy uczuciowe
oraz oduczyć się zasad logicznego myślenia. Z jednej bowiem strony nie sposób
odgadnąć, kto jest, był lub będzie donosicielem, z drugiej zaś próby przewidzenia
klimatu politycznego zmieniającego się zaskakującą szybkością przypominają
wróżenie z fusów. Zarzuty o: Nieścisłości,
nieprawidłowe interpretacje i odchylenia ideologiczne [1]
grożą wszystkim bez wyjątku, a litość, współczucie czy miłość to oznaki słabości,
którą system potrafi bezwzględnie wykorzystać, szczególnie jeśli uwzględni się
oczywistą prawdę, że darmowa siła robocza pochodząca z GUŁagów jest dość krucha
i trzeba ją systematycznie zasilać nowymi oddziałami skazańców. Nieczułość i
zobojętnienie są tym bardziej wskazane, że niemal w każdej chwili, z trudnych
do ustalenia przyczyn oprawcy mogą dołączyć do grona prześladowanych. Jeśli
dodać jeszcze do tego wegetację w stanie permanentnej niepewności to oczywistym
staje się, że stalinowski ZSRR to kraina tak dalece zdehumanizowana, że
najmniejszy ludzki odruch budzi zdumienie, ale i powątpiewanie.
Symbolem tego postępującego
odczłowieczenia jest komunałka, czyli
rodzaj mieszkań zaprojektowanych z myślą o kolektywizacji trybu życiu. Do owego
celu, którym de facto było odarcie egzystencji z wszelkich aspektów intymności,
dążono poprzez stłoczenie maksymalnej liczby ludzi na minimalnej przestrzeni, i
zmuszenie ich do korzystania z jednej wspólnej kuchni oraz łazienki. Krasikov
podkreśla, że takie rozwiązanie rodzi głównie (…) bezbrzeżną ignorancję i złośliwość, wszechobecną zawiść i
małostkowość [2],
co tylko pogłębia paranoiczny lęk przed bliźnim, po którym oczekuje się
najgorszych zachowań.
Warto jednocześnie nadmienić, że Patrioci nie są książką, w której
przybliżono wyłącznie absurdy i potworności ZSRR. Równie mocnej krytyce poddane
są Stany Zjednoczone Ameryki Północnej. Ustami swoich bohaterów Sana Krasikov
mówi wprost o porzuceniu własnych
obywateli, tj. zdesperowanych Amerykanów, którzy w czasach Wielkiego Kryzysu
masowo wyjeżdżają do ZSRR w poszukiwaniu lepszych warunków bytowych, nie mając
przy tym pojęcia, że Kraj Rad to w istocie państwo totalitarne – autorka
przypomina, że wszyscy ci naiwni Amerykanie, przy cichej zgodzie Waszyngtonu
stracili swoje paszporty (oddając dokument do wpisania obowiązkowego meldunku),
stając się obywatelami, czy raczej więźniami ZSRR, a ich tragiczne losy –
nierzadko zakończone śmiercią czy to w więzieniach NKWD czy też w obozach pracy
– przez długie lata zostają osnute całunem przemilczenia. Jest to o tyle
obłudne, że właściwie do momentu wybuchu Zimnej Wojny, USA prowadzi bardzo
ożywione kontakty z ZSRR, wysyłając bądź sprzedając do imperium Stalina
surowce, materiały oraz kadry ludzkie niezbędne do szybkiego uprzemysłowienia
państwa.
Patriotów można uznać za pomnik poświęcony pamięci ofiar
stalinowskiego reżimu. Książka to rozliczenie z mrocznym okresem panowania Iosifa
Wissarionowicza Dżugaszwiliego, kiedy to byt pojedynczego człowieka stracił
jakąkolwiek wartość (źródła historyczne mówią nawet o 20 milionach ofiar
terroru uprawianego na masową skalę). Powieść to także rodzaj ostrzeżenia,
bowiem wydarzenia rozgrywające się w putinowskiej Rosji posiadają bardzo wiele
punktów stycznych ze stalinowskimi czasami. Mocna proza, która w intrygujący
sposób odsłania mniej znane karty historii.
[1] Sana Krasikov, Patrioci, przeł. Dorota Konowrocka-Sawa,
Wydawnictwo W.A.B., Warszawa 2019, s. 449
[2] Tamże, s. 291
Noo, takie klimaty lubię! Dzięki za przybliżenie tej książki!
OdpowiedzUsuńOstrzegam jednak, że Florence Fein to mocno irytująca bohaterka. W ogóle tło i smaczki historyczne wydają mi się ciekawsze niż sama fabuła :)
Usuń:)
UsuńWłaściwie nic dotąd nie wiedziałam na ten temat, czyli o Amerykanach zafascynowanych komunizmem. Absurdy obu systemów - arcyciekawe i wydaje się, że niebanalnie opisane. Mam nadzieję, że styl autorki również przypadł Ci do gustu. Mam tę książkę w planach.
OdpowiedzUsuńTo jest właśnie największa zaleta tej książki - autorka wzięła na warsztat temat, który nie jest powszechnie znany, który został wręcz przemilczany. Warsztatowo nie jest to może majstersztyk, ale literacko jest przyzwoicie. Czekam na Twoje wrażenia :)
UsuńNo - nie przesadzajmy - temat wpływów ideologii made in ZSRR w USA i Europie Zachodniej to jeden z najważniejszych wątków historii XX wieku. Praktycznie nie można mówić o polityce, gospodarce czy technice tego okresu bez obijania się o ten wątek.
UsuńMnie własnie ZSRR odstrasza w tej książce, tematykę Zimnej Wojny muszę sobie dawkować.;( Kiedyś pewnie w końcu się przemogę i Patriotów przeczytam, bo opowiadania tej autorki wydane kilka lat temu b. mi się spodobały.
OdpowiedzUsuńNie ma co ukrywać, że w książce nie brakuje tematów ciężkich, trudnych. Ogrom cierpień, jaki stał się udziałem obywateli ZSRR jest trudny do ogarnięcia. A za opowiadaniami spróbuję się rozejrzeć. Niedawno na Stradomskiej odkryłem American Bookstore - sporo książek do wyboru i to w b. atrakcyjnych cenach.
UsuńPrzepraszam z góry, że nieco z tematu zbaczam i na marginesie uwagę umieszczam: wydaje mi się, że zrobiono książce krzywdę okładką. Pastelowe kolory i sam portret sprawiają wrażenie książki niemal radosnej, raczej romans niż "pomnik poświęcony pamięci ofiar stalinowskiego reżim".
OdpowiedzUsuńNie można jednak zaprzeczyć, że to mylne wrażenie bardzo ciekawie współgra z radziecką propagandą, jakiej ulegli ci Amerykanie, którzy postanowili szukać swojego szczęścia w Kraju Rad. Pod tym względem okładka bardzo dobrze oddaje treść książki :)
UsuńZgadzam się z powyższym komentarzem. Dlatego nie powinniśmy się kierować wrażeniami patrząc na okładki... A recenzja piękna. Tematyka książki interesująca. Przyznam się, że od jakiegoś czasu - czytając lekturę, zastanawiam się jaki wyrok na nią wydałby Milan Kundera (który uznaje tylko książki, które wnoszą coś nowego, ukazują jakiś aspekt ludzkiej egzystencji w nowym świetle, przedstawiają inny kawałek historii). Z tego, co napisałeś wnoszę, że mógłby uznać książkę Sany Krasikov za "moralnie uzasadnioną"...
OdpowiedzUsuńO ile zgadzam się z Twoją i Qbusia refleksją na temat okładki, to mocno bym polemizował z kryterium Kundery. Jak większość cytatów i bon motów patrzy mi to na mądrość pozorną. Z jednej strony nie uwzględnia książek służących tylko rozrywce, odpoczynkowi i odreagowaniu, a to wcale nie jest błahe uzasadnienie ich istnienia, bo i potrzeby, które zaspokajają wcale do nieistotnych nie należą. Z drugiej to co dla jednego znane i oczywiste dla innego będzie nowym i interesującym. Po trzecie mądrej głowie dość po słowie, a zakutemu łbu trzeba do tego łba wbijać, lecz przecież książki powinny docierać do każdego. Można tak jeszcze długo polemizować, więc skończę na tym stwierdzeniem, iż jako jedno z wielu współistniejących kryteriów stwierdzenie Kundery popieram, jako kryterium jedyne i wystarcząjace jest dla mnie infantylne.
UsuńA to było takie moje luźne skojarzenie. Wcale nie obstaję przy tym, że kryterium Kundery trzeba brać śmiertelnie poważnie.
UsuńNo cóż, sam też się czasem zastanawiam nad tym, czy niektóre książki są uprawnione do istnienia. Stąd mój komentarz :)
UsuńHu hu, niezła rozmowa wam wyszła :) Kryterium Kundery jest wg mnie dość ciekawe, chociaż mocno subiektywne, bo przecież wiedza na temat historii, życia czy rzeczywistości ogólnie jest mocno zróżnicowana. Dla mnie "Patrioci" okazali się bardzo interesujący pod kątem ukazania perypetii Amerykanów, którzy skusili się na obietnicą sielankowej egzystencji w ZSRR. Trudno jednak stwierdzić, że autorka w sposób zupełnie nowy i świeży spojrzała na człowieczą naturę. Warsztatowo i literacko jest dość solidnie, ale nie jest to żadna flara, która będzie potężnym blaskiem rozświetlać literacki firmament :) Nie mniej książkę polecam i ciekaw jestem waszych opinii.
UsuńDziś trudno nam uwierzyć, że istnieli ludzie, którzy z własnej woli przeprowadzali się z kraju zachodniego do ZSRR, ale jak uczy historia, tacy ludzie rzeczywiście istnieli. Naiwność ludzka nie ma granic. Zaciekawiła mnie ta książka, ale nieco przeraża mnie jej objętość. Sześćset stron to bardzo dużo. A literki są w miarę duże czy malutkie?
OdpowiedzUsuńTrudno uwierzyć, gdy się myśli, że na Zachodzie zawsze było tak różowo. Ostatnio trafiłem na zdjęcie z amerykańskiej prasy z 1948 gdzie kobieta w ciąży ogłasza chęć sprzedania czwórki dzieci. Oczywiście z powodów ekonomicznych. Myślę, że właśnie krótkowzroczność kapitalistów i ich pazerność sprawiła i nadal sprawia, że różne pokusy ideologiczne (jak komunizm) czy religijne (jak Państwo Islamskie) wydawały i wciąż wydają się atrakcyjne dla wielu.
UsuńKoczowniczko, ale w tamtych czasach dostęp do informacji był jednak znacznie bardziej ograniczony niż obecnie. Propagandzie ulegali ludzie zdesperowani, którzy mieli jednocześnie odwagę, by spróbować wszystkiego od nowa. Nie oceniałbym ich jako zupełnych naiwniaków.
UsuńA książka jest napisana sprawnie z warsztatowego punktu widzenia, co znacznie ułatwia lekturę. Wartka akcja, częste zmiany perspektywy w połączeniu z porządnym wydaniem (duże literki, spore marginesy) skutkują tym, że poszczególne strony znikają dość szybko :)
w tamtych czasach dostęp do informacji był jednak znacznie bardziej ograniczony niż obecnie - jesteś o tym naprawdę przekonany? Czy aby ten zalew internetowej "informacji" to nie zalew propagandy właśnie, faków, socjotechniki i totalnej globalnej wojny informacyjnej?
UsuńA co do tego, że byli nie tylko naiwniakami, ale po prostu pionierami, którzy nie trafili, to masz rację. Wielu imigrantów do USA trafiło, i nadal trafia, jeszcze gorzej niż ci co wtedy z USA do ZSRR pojechali. Wspomnieć tylko rzesze Chińczyków harujących i mrących jak muchy przy budowie kolei transamerykańskiej czy dzisiejszych Meksykanów mrących w chłodniach i innych schowkach mających ich przenieść do wymarzonego USA. Po prostu tych, którym się nie udało, nazywamy naiwniakami, biedakami, by oddzielić od takich samych, którym się jednak udało
Andrew, tam gdzie informacja musi być i szum informacyjny ;) Chociaż może faktycznie, statystyczny Kowalski nie będzie marnować czasu, żeby dokopywać się do faktów, polegając na mitach, wyobrażeniach i stereotypach, podlanych garstką internetowych mądrości i fake newsów.
Usuń