Żegnajcie, mężczyźni
Antonio Gómez Rufo
Tytuł oryginału: Adios a los hombres
Tłumaczenie: Magdalena Płachta
Wydawnictwo: MUZA S.A.
Seria: Salsa
Liczba stron: 240
Wszystkim przelatują przez głowę straszne myśli. Przelatują lub
czepiają się niby rzep. Czasami dobitne i ugruntowane jak prawdy, choć
niewypowiedziane marnują się i ulatują hen, hen, w ciszę – niby wietrzyk
muskający policzek o zachodzie słońca [1].
Co jednak, gdy owa straszna myśl zostanie wypowiedziana i nie odleci? Co, gdy
zacznie ona kiełkować, wypuszczać korzenie i plenić się w zakamarkach umysłu,
cierpliwie wzrastając, by w końcu wylegnąć na światło dzienne? Straszna myśl
rodzi się w głowie Laury, kochanki Juana – młoda kobieta głośno wspomina, że
mężczyzna powinien pozbyć się swojej żony Claudii, by nic nie przeszkadzało ich
wspólnemu uczuciu. Do czego może doprowadzić tego typu idea wymówiona na głos
przekona się czytelnik, który zdecyduje się sięgnąć po powieść Żegnajcie, mężczyźni pióra Antonia Gómeza
Rufo (ur. 1954), hiszpańskiego eseisty i prozaika.
Juan to czterdziestojednoletni
mężczyzna, który zmaga się z 2 zasadniczymi problemami. Pierwszym z nich jest (…) nieopanowany strach przed samotnością,
objawiający się nocnymi atakami trwogi: lękami, którym nie potrafiła zaradzić
żadna terapia [2].
Fobia bezpośrednio wiąże się z drugim zgryzem – Juan nie odczuwa już niemal
żadnych uczuć względem swojej małżonki Claudii. Wspólnie doznane traumatyczne
doświadczenia na polu niespełnionego rodzicielstwa zabiły bliskość oraz zerwały
nić porozumienia. Tyle, że Juan nie potrafi uwolnić się od Claudii, bowiem
kobieta stanowi dla niego bezpieczny port, do którego zawsze można wrócić –
jest gwarantem, że nie będzie musiał po raz kolejny mierzyć się z
odosobnieniem. Laura, młodsza o 15 lat kochanka jest zbyt nieprzewidywalna ((…) nie wiedział, jak długo będzie chciała z
nim być ani według jakich płatków odlicza dni kobieta, nim postanowi zmienić
wazon utrzymujący przy życiu kwiaty jej życia [3]).
W rezultacie Juanowi brakuje odwagi, by podjąć ryzyko budowania nowej
przyszłości, pozornie świetlanej, ale opartej na zbyt niepewnych przesłankach.
Rozterki gryzące protagonistę oraz ruchy wierzchołków wyznaczających boki miłosnego
trójkąta to filary, na których wzniesiono fabułę utworu.
Można odnieść wrażenie, że wybór
Juana na głównego bohatera to zasadnicza słabość książki. Bo o ile sama akcja
rozwija się dość interesująco, a grono postaci drugoplanowych wzmaga czytelniczą
ciekawość, o tyle przebywanie z najważniejszym aktorem dramatu jest potwornie
męczące. Zastosowana trzecioosobowa narracja połączona z mową pozornie zależną
powodują, że cała historia przytaczana jest głównie z punktu widzenia Juana.
Czytelnik raczony jest dywagacjami i rozmyślaniami, które w większości są
bardzo rozwlekłe i mało odkrywcze. Ponadto utrzymane są one w poetyckim stylu,
który jednak momentami brzmi dość sztucznie. Wiele zdań jest sążnistych i
przeładowanych ozdobnikami. Sporo jest porównań homeryckich, którym brakuje
lekkości, co niejednego odbiorcę może znużyć i skutecznie zniechęcić. Nie mniej
odstręczający jest sam charakter Juana. Ogromnie mierzi bierność i apatyczność,
irytuje umiłowanie do taplania się w bagnie rozpaczy, złości bezbrzeżny egoizm
i zapatrzenie w siebie. W miarę przewracania kolejnych kart jest tylko gorzej,
bo do głosu dochodzi jeszcze umysłowa indolencja mężczyzny – nie wchodząc
zbytnio w szczegóły, bowiem ich przytoczenie wiązałoby się z koniecznością
zdradzenia istotnych elementów fabuły, można ograniczyć się do stwierdzenia, że
nie jest zbyt lotnym ktoś, komu nie wydaje się podejrzane, że mieszkanie samo
się sprząta, a barek to rodzaj schowka, w którym samoistnie wykluwają się
butelki z winem.
Drażniące są również refleksje
dotyczące zmieniających się roli kobiet i mężczyzn w życiu społecznym, bowiem
nafaszerowane są one uogólnieniami i uproszczeniami. Juan lubuje się w
określeniach typu zawsze, nigdy, każdy bądź każda w
efekcie czego nietrudno o impresję, że świat kreowany w umyśle protagonisty
jest czarno-biały, a formułowanie wniosków bez uciekania się do schematów i
sloganów przychodzi mu z niemałym trudem. Przykładem są choćby spostrzeżenia
związane z domniemaną rozwiązłością kobiet. Według Juana seks: Był dla nich zabawą zupełnie inną niż w
przypadku domniemanego wyuzdania mężczyzn, które zdawało się bardziej fikcyjne
niż prawdziwe. Bo wyuzdanie kobiet było autentyczne, choćby one nawet o nim nie
mówiły. A mówiły – rozprawiały o nim, jakby pokazywały sobie gabloty z trofeami
[4].
Kobiety to zresztą rodzaj obsesji bohatera – widać, że wzbudzają one u niego
niepokój, wzmagają niepewność oraz prowadzą do mętnych dywagacji, szczególnie,
że coraz więcej osobniczek nie zamierza dłużej tkwić w przypisanej im konwencji
(Przejmowały męską rolę nie tylko w domu
i poza domem, ale również, co najbardziej rzucało się w oczy, na gruncie
wstydliwości, intymności i przyzwoitości, stanowiącym swego czasu terytorium
wybitnie kobiece, niepotrzebne mężczyznom do podkreślania męskości. Albowiem
męskość wydawała się teraz niezbędnym warunkiem kobiecości [5]).
Ta męcząca osobowość Juana to
główny powód, dla którego powieść Żegnajcie,
mężczyźni należy uznać za mocno przeciętną lekturę. Zdaje się, że w
zamierzeniu autora książka ma być portretem dynamicznie zmieniającego się
społeczeństwa, w którym na margines spychani są prawdziwi mężczyźni. Tyle, że archetyp owego prawdziwego mężczyzny, którym prawdopodobnie ma być Juan wykreowany
jest tak nieudolnie (poraża przede wszystkim jego egocentryzm i intelektualna
niemoc), że trudno na poważnie odebrać przesłanie dzieła.
[1] Antonio Gómez Rufo, Żegnajcie mężczyźni, przeł. Magdalena
Płachta, Wydawnictwo Literackie MUZA S.A., Warszawa 2007, s. 33
[2] Tamże, s. 11
[3] Tamże, s. 11
[4] Tamże, s. 87
[5] Tamże, s. 161
Tytuł recenzji przywołuje w mym umyśle obrazy, których zdecydowanie nie chciałem w nim mieć :P
OdpowiedzUsuńNa dobrą sprawę bohaterowi przydałaby tabletka, może nie niebieska, ale taka, która wyrwałaby go z indolencji, ustawicznego użalania się nad samym sobą i intelektualnej niemocy ;)
Usuń