John Brunner
Wszyscy na Zanzibarze
tytuł oryginału: Stand on Zanzibartłumaczenie: Wojciech Szypuła
seria: Artefakty
wydawnictwo: Mag 2015
liczba stron: 624
Po świetnej i wciąż coraz bardziej aktualnej powieści Ślepe stado z roku 1972 pióra Johna Brunnera, brytyjskiego pisarza science fiction, który żył w latach 1934-1995, przyszedł czas na kolejne jego dzieło, tytuł znany co najmniej ze słyszenia niemal każdemu, kto lubi czytać, czyli Wszyscy na Zanzibarze z 1968.
W lekturę wszedłem z impetem i... Bum! Wyrżnąłem w ścianę. Spodziewałem się klasycznej prozy z jednolitą narracją, jak we wspomnianym Ślepym stadzie chociażby, a tu jakiś galimatias. Autor pokusił się o żonglowanie czterema kanonami. Pierwszy to klasyczna opowieść z akcją umieszczoną w 2010 roku, której protagonistami są, to chyba też znak czasów, w których utwór powstał, black & white – czarnoskóry Norman realizujący futurystyczny projekt inwestycyjny w Beninii, najbardziej zacofanym afrykańskim zadupiu i białas Donald, rządowy agent wysłany z tajną misją to Yatakangu, cudownego miasta nowych technologii. Drugi to newsy z mediów, trzeci zaś to objaśnienia z leksykonu trendyzbrodni Chada S. Mulligana, mający ułatwić czytelnikowi zrozumienie mechanizmów rządzących dziwnym światem Normana i Donalda. Czwarty i ostatni sposób przedstawienia tej rzeczywistości to epizody ukazujące losy postaci drugoplanowych mające ułatwić czytelnikowi wsiąknięcie w świat przedstawiony.
Wspomniana żonglerka stylami narracji, choć w pierwszej chwili wydaje się zbędnym utrudnieniem, to po pewnym czasie, w miarę zagłębiania się lekturę, okazuje się zabiegiem jak najbardziej przemyślanym i uzasadnionym, wzmagającym odczucie chaosu panującego w roku 2010 według Brunnera.
No właśnie – rok 2010. W zamierzeniu przyszłość, ale dla nas odległa przeszłość – ten czas już minął. Datowanie, zwłaszcza w niezbyt odległej przyszłości, to zabieg więcej niż ryzykowny w literaturze fantastyczno-naukowej. Wizja, która wciąż by uszła jako nieokreślona przyszłość, bardzo traci, gdy jest podpisana anno 2010. Pisarz nie trafił ani z modą, ani z polityką czy choćby techniką. Nawet tytuł się zdezaktualizował.
Wszyscy na Zanzibarze - odnosi się to do przewidywań przyrostu ludności świata, które w czasach powstania powieści mówiły, iż w roku 2010 będzie nas około 7 miliardów, czyli tyle, że gdyby wszyscy mieszkańcy Ziemi stanęli obok siebie, zajęliby z grubsza powierzchnię wyspy Zanzibar. I to też minęło. Teraz jest nas tyle, iż część musiałaby stać chyba po szyję w wodzie.
Antycypacja mechanizmów społecznych czy politycznych też kompletnie się autorowi nie udała, tak jak i prognozowanie tematów ekologicznych.
Prawie wszystko w tej powieści jest nietrafione, więc... czemu jest taka świetna?
Przede wszystkim jest to jedna z tych niewielu książek, która naprawdę zmusza do myślenia o tym, dokąd zmierza ten świat, ta nasza cywilizacja i homo sapiens. Chyba bardzo dobrze oddaje też trendy, które faktycznie obserwujemy w coraz większym natężeniu – rosnący szum informacyjny, niestabilność we wszystkich aspektach społecznej rzeczywistości, eskalacja agresji i relatywizmu w jego negatywnym znaczeniu, rozwarstwienia nie tylko w ramach społeczności, ale i między nimi, itd. itp. Czytając analizujemy, co się zgadza, a co nie i snujemy własne rokowania na przyszłość...
Poza tym, w miarę konsumpcji dzieła, nie tylko zaczyna nas ono wciągać niczym typowa powieść akcji, ale coraz bardziej rozsmakowujemy się w jego konstrukcji i formie. Wielkie uznanie dla tłumacza, który ten niezwykle trudny tekst przełożył wręcz po mistrzowsku. Odjazdyna i dymiczacha jako nazwy przyszłościowych dopalaczy to wręcz poezja – z taką inwencją Wojciech Szypuła mógłby zrobić niezłą karierę w marketingu.
Szkoda tylko, że datowanie na ten nieszczęsny rok 2010 i podanie konkretnej liczby ludności rodzi w czytelnikach niezbyt zorientowanych w ekologii, a więc w zdecydowanej większości, z gruntu fałszywe uczucie ulgi – skoro mamy już niedaleko do 8 mld ludzi na planecie, a za wyjątkiem polskich i kilku zagranicznych miast nie musimy chodzić w maskach filtrujących powietrze, to w czym problem? Na razie nie ma się co martwić.
Sęk w tym, że nikt nie wie, kiedy pęknie łuk, który napinamy. Do ostatniej chwili nikt się nie dowie, a potem już będzie za późno. W mniejszej skali już to wielokrotnie przerabiano, że wspomnę choćby Dust Bowl (1931–1938) w USA czy całkowite wyginięcie pszczół w niektórych rejonach Chin. O ile jednak lokalne katastrofy niewiele nas tak naprawdę obchodzą, to po globalnej nie będzie już problemu ekologii.
To jednak tylko taka dygresja. Z pełnym przekonaniem zachęcam do poznania Wszystkich na Zanzibarze. Paradoksalnie, w dosłownym rozumieniu kompletnie nietrafiona wizja przyszłości, okazuje się niezwykle wartościowym i interesującym obrazem. Polecam gorąco
Wasz Andrew
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
Tak zaś dawno temu oceniłem ja: https://polter.pl/ksiazki/Wszyscy-na-Zanzibarze-c27987
OdpowiedzUsuńTak, to książka, którą warto poznać. A jak teraz, po kilku latach od lektury, ją wspominasz?
Usuń