Ostatnie historie
Olga Tokarczuk
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 292
Bardzo zajmuje mnie jedna sprawa: kiedy człowiek zaczyna umierać. Musi
być taka chwila w życiu, pewnie jest krótka i niezauważalna, ale być musi.
Pięcie się, rozwój, droga w górę osiąga punkt kulminacyjny i zaczyna się
ześlizgiwanie. Byłoby to południe życia – słońce osiąga zenit i opada ku
zachodowi. Byłoby to przesilenie burzy – największy wiatr, najgłośniejszy grom,
od którego zaczyna się cisza. Najgorętszy ogień, który jest początkiem
wygasania. Albo upicie się, najmocniejsze, ale już w tym samym momencie zaczyna
się trzeźwienie [1].
No właśnie: czy śmierć – zagadnienie starsze niż ludzkość, a mimo to ciągle nie
w pełni zgłębione i skrywające przed nami cały ogrom tajemnic – to pojedynczy
akt czy długotrwały proces? Czy do odchodzenia można się przygotować, przyjąć
jakąś optymalną postawę? Czy nasz zgon można choćby w niewielkim stopniu
przewidzieć? Czy otaczająca nas rzeczywistość stara się jakoś zasygnalizować
nasz rychły koniec? Umieranie to niełatwa i skomplikowana materia, stąd wiele
towarzyszących jej pytań, na których część odpowiedzi usiłuje szukać także
literatura, o czym możemy przekonać się za sprawą książki Ostatnie historie, pióra Olgi Tokarczuk.
Na dzieło polskiej pisarki
składają się historie trzech spokrewnionych ze sobą, ale wywodzących się z
różnych pokoleń kobiet. Losy matki, babki i córki splatają się (chociaż nić
wzajemnych relacji jest na tyle subtelna, że początkowo łatwo ją przeoczyć),
tworząc budowlę o kształcie zbliżonym do rodzinnej sagi, w której dominującą
tematyką jest kres ludzkiego żywota. Protagonistki skonfrontowane zostają ze
śmiercią, w obliczu której trudno pozostać obojętnym – jako, że doskonale
uświadamia ona skończoność oraz kruchość człowieczej wegetacji to znakomicie
sprawdza się też w roli bodźca popychającego do różnego rodzaju działań oraz
rozmyślań.
Bycie świadkiem ostatnich godzin
drugiego człowieka, mimowolnie popycha do wnikliwego spojrzenia na własną
egzystencję. Myśli kierowane są na tory podsumowań i rozliczeń, czyli kwestie,
którymi większość ludzi nie przejmuje się na co dzień, bowiem tego typu bilanse
bardzo często nie wypadają zbyt korzystnie, ba, nierzadko boleśnie podkreślają
jałowość dotychczasowego bytu, wiedzionego niejako siłą rozpędu, bez jasno
określonego celu. Śmierć bliźniego może być też impulsem do odwrócenia się za
siebie, tj. do zmierzenia się z bolesną czy niewygodną przeszłością –
paradoksalnie to właśnie bezpowrotne zniknięcie skonfliktowanej z nami osoby
może skłonić nas do tego, by rozważyć przyjętą przez nią postawę i spróbować
zrozumieć motywy, jakimi kierowała się w swoim postępowaniu.
Wątek lat minionych wspólnie z
bliskimi, które bardziej niż z chwilami szczęścia i beztroski, kojarzą się z
walką, udręką, niechęcią czy wręcz wrogością to z zwrócenie uwagi na niemożność
pełnego zrozumienia innych ludzi. Człowiek okazuje się być istotą nieodgadnioną
(niekiedy również dla samego siebie), pełną sprzeczności i cech, które
pozostają głęboko ukryte przed światem zewnętrznym. Jeśli dodać jeszcze do tego
silnie zindywidualizowane odbieranie sygnałów płynących z otoczenia (Niepokoi mnie, że to samo możemy widzieć
inaczej. Że każdy ma w oczach jakiś filtr i ten filtr powoduje, iż widzi się
zupełnie inne rzeczy, patrząc na to samo [2]),
to zrozumiałe staje się to, że prawidłowa interpretacja cudzych zachowań czy
odgadywanie stanów emocjonalnych innych ludzi to nie lada sztuka. Bohaterki Ostatnich historii zapominają, bądź w
ogóle nie uwzględniają tego faktu, skazując się tym samym na odgrodzenie się od
siebie murem samotności, przez lata mozolnie wznoszonym z przemilczeń,
wzajemnych urazów i traum (Łatwo to
zrobić – wystarczy ich przekonać, że błędy są nienaprawialne, że wyroków nie da
się skasować, że postanowienia robi się tylko na zawsze i że nie istnieje żadne
„ale”. I jeszcze: że to, co jest, mogłoby być czym innym [3]).
Oczywiście w Ostatnich historiach nie mogło zabraknąć samej śmierci, która
prezentowana jest z różnych ujęć. Tokarczuk w pewnych fragmentach skupia się na
jej biologicznych aspektach ((…) całe ciało
ciąży ku ziemi, jakby już wszystkie jego części poczuły się zmęczone i
rezygnowały spokojnie z codziennych utarczek z ziemską grawitacją [4]),
racząc czytelnika obrazami organizmu, który sukcesywnie staje się polem
zdominowanym przez entropię, rozkład. Nie brakuje też dygresji o metaforycznym
zacięciu ((…) fizycznie składamy się z
tego, co umarło, z tamtych zaprzeszłych światów, jesteśmy pięknym skutkiem
rozpadu [5]).
Wreszcie pojawiają się starania, by rozszerzyć definicję samego pojęcia: (…) bo śmiercią jest wszystko to, co
pozbawia wyboru, od czego nie ma odwrotu, czemu nie można powiedzieć „nie”
[6].
Utwór, z racji materii z jakiej
został utkany, cechuje się przygnębiającą atmosferą. Poruszana problematyka
nastraja do wyciszenia oraz refleksji. Jednocześnie uzmysławiamy sobie małość
człowieka wobec rzeczy nieuchronnych, których nie można uniknąć. Na ten
niewesoły, kontemplacyjny nastrój niemały wpływ ma również narracja (zarówno
pierwszo- jak i trzecioosobowa), która szczególnie w przypadku pierwszej i
trzeciej opowieści wyróżnia się chłodem oraz obojętnością. Niewątpliwą ozdobą
książki jest język, jakim posługuje się Tokarczuk, który usiany jest
przenośniami (Płatki farby leżą na
podłodze – meblowy łupież [7];
Te rozmowy, które z nimi wiedzie, są jak
z papieru, rwą się i wilgotnieją [8];
Przyszłość znika niezauważenie,
wietrzeje, topi się [9].
Ciekawym uzupełnieniem są także liczne dygresje, szczególnie te poświęcone
ruchowi (To komiczne – być cały czas w
jednym miejscu, całe miejsce w jednym czasie. Przywiązywać się do siebie jak
bezdomny pies. Nie przesuwać się ani o milimetr z tego, w czym się tkwi nie
wyglądać na zewnątrz każdej chwili [10]).
Reasumując, Ostatnie historie to książka, której z pewnością warto poświęcić
czytelniczy czas – za sprawą swojej prozy Olga Tokarczuk przypomina nam
niewygodną prawdę, że jesteśmy istotami śmiertelnymi, których czas przebywania
na ziemskim padole jest ściśle ograniczony. Lektura idealnie wpasowująca się w jesienny, listopadowy nastrój.
[1] Olga Tokarczuk, Ostatnie historie,
Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004, s. 133
[2] Tamże, s. 140
[3] Tamże, s. 200
[4] Tamże, s. 39
[5] Tamże, s. 76
[6] Tamże, s. 100
[7] Tamże, s. 18
[8] Tamże, s. 102
[9] Tamże, s. 134
[10] Tamże, s. 157
O tak, bardzo wstrzeliłeś się w ten nastrój, od którego chciałabym uciec. Jaka szkoda, że wielu ludzi wobec tego nieuniknionego faktu "skazuje się na odgrodzenie się od siebie murem samotności, przez lata mozolnie wznoszonym z przemilczeń, wzajemnych urazów i traum".
OdpowiedzUsuńW sumie książkę Tokarczuk można uznać za przypomnienie, że nie warto pielęgnować swoich uraz i że lepiej spróbować pogodzić się z tymi, którzy w naszym mniemaniu wyrządzili nam krzywdę, bo po ich śmierci prawdopodobnie wcale nie zaznamy ulgi czy spokoju.
UsuńOj - jakoś nie mam fazy na takie książki. O śmierci bardzo chętnie, ale nie przygnębiająco. Życie potrafi być wystarczająco przygnębiające, żeby się jeszcze taką lekturą katować ;) W końcu, czy śmierć naprawdę jest przygnębiająca, czy też daliśmy to sobie wmówić?
OdpowiedzUsuńCzy śmierć jest przygnębiająca? Przypomnij sobie, jak się czułeś, kiedy umarła bliska Ci osoba albo kiedy usłyszałeś, że jakieś dziecko zmarło na raka, i będziesz miał odpowiedź.
UsuńZgadzam się, że "Ostatnie historie" to idealna lektura na najbliższe dni. W żadnym innym miesiącu nie panuje tak smutny, martwy klimat jak w listopadzie.
Kiedy umiera bliska osoba, to nie opłakujemy jej śmierci, tylko jej odejście od nas. Czy gdybyś wiedziała i czuła, że jutro umrzesz, opłakiwałabyś dzisiejszą śmierć kogoś bliskiego?
UsuńKiedy słyszę, że jakieś dziecko umarło na raka to w ogóle nic nie czuję. Codziennie na świecie umiera 150 tysięcy ludzi; dwie osoby na sekundę. Płaczesz po nich? A może płaczesz tylko po tych, o których słyszałaś? Może poczytaj więcej nekrologów, to będziesz więcej płakać? Sorry - nie kupuję tego. Płakać mogę po kimś, kogo co najmniej znam, ale nie po cyferce w statystyce. Tym bardziej, że na każdego, który umiera, jednocześnie dwóch się rodzi. Dzięki temu wcześniej czy później umrą wszyscy naraz, bo Ziemia tego nie zniesie. Po tym mogę płakać.
Jeśli chcesz sobie coś o śmierci prawdziwego dopowiedzieć, to idź do hospicjum, oddziału opieki terminalnej albo innej umieralni. Zobacz jak ludzie czekają na śmierć niczym na zbawienie. Popatrz na samobójców, dla których śmierć jest wybawieniem od życia. Śmierć sama w sobie nie jest przygnębiająca. Nie bez kozery Wikingowie woleli umrzeć w walce niż na starość srać w łóżko. Szkoda, że kult zdrowia i młodości, czyli wielka akcja marketingowa odpowiednich przemysłów, tak namieszała ludziom w głowie.
Śmierć nie jest przygnębiająca, straszna i w ogóle zła. Tak jak wieść o ciąży nie zawsze jest radosna ;) Wszystko zależy od tego kto, gdzie, kiedy, itd.
Andrew, ta niewesoła atmosfera książki to wynik przede wszystkim samotności i niezrozumienia. Bohaterki egzystują w swoich ciasnych skorupach i dopiero śmierć staje się impulsem, by te schronienia opuścić.
UsuńKoczowniczko, dla mnie "Ostatnie historie" to bardzo refleksyjna proza, która w pewnym stopniu uświadamia, że w obliczu śmierci na wiele rzeczy zaczyna spoglądać się nieco inaczej. Dlatego nie wypychanie umierania poza margines naszej świadomości (tak jak czyni to choćby współczesna kultura) może sprawić, że nieco odważniej będziemy decydować się na rozmowy trudne, niewygodne, które jednak mogą okazać się oczyszczające czy choćby w pewnym stopniu przynoszące ulgę.
Hmm - ostatnio stanowczo odrzucałem książki tej autorki, gdy same pchały mi się na oczy, ale ta rozmowa sprawia, że być może kiedyś po nią sięgnę...
UsuńRadzisz mi iść do hospicjum czy innej umieralni? Tak się składa, że odwiedziałam te miejsca. Jestem mamą dziecka, które urodziło się z nieuleczalną chorobą, i przez kilka miesięcy dzień w dzień siedziałam na ojomie. Znam tak zwane umieralnie i wcale nie jestem pewna, czy przebywający tam chorzy z utęsknieniem czekają na śmierć. Większość wciąż się łudzi, że jeszcze nie pora umierać, i czeka raczej na to, by ich sytuacja się poprawiła. Pamiętam siedemnastoletniego chłopaka, który mówił, że chce umrzeć. Kiedy ja z drugą dziewczyną zaczęłyśmy z nim trochę rozmawiać i kiedy personel bardziej się o niego zatroszczył, chłopak nagle zmienił zdanie: przestał mówić o śmierci, zachciało mu się żyć. Okazało się, że wcześniej nie mógł wytrzymać bólu fizycznego, upokorzeń i samotności i stąd to fantazjowanie o śmierci.
UsuńGdybyśmy my, sprawni, bardziej dbali o sparaliżowanych, starych i nieuleczalnie chorych, oni nie postrzegaliby śmierci jako wybawienia.
Kiedy słyszysz o dziecku zmarłym na raka, nic nie czujesz? No to się różnimy, bo ja bardzo się tym przejmuję. Piszesz: „Kiedy umiera bliska osoba, to nie opłakujemy jej śmierci, tylko jej odejście od nas”. Tak czuje egoista potrafiący myśleć tylko o tym, ile on stracił. Osoba zdolna do empatii żałuje i siebie, i zmarłego. Takie jest moje zdanie.
Możemy się przerzucać "argumentami" i "przykładami" typu "jestem tym", albo "widziałem, to albo tamto". Pseudoargumentami, bo nikt ich nie może sprawdzić, a poza tym, to przykłady jednostkowe. Na poczekaniu mogę wymyślić tysiąc "przykładów'. które zaprzeczą Twoim, tylko po co?
UsuńGdyby wszyscy byli jawnymi egoistami, łatwiej by się żyło. I wcale ni byłoby mniej empatii czy pomagania, bo prawdziwa, zdrowa społeczna zasada wzajemności zrodziła się z egoizmu, z oczekiwania, że inni odwdzięczą się nam tym, co sami dajemy, a nie ze świętoszkowatej megawrażliwości. Niestety, prawdziwi egoiści zbyt często udają altruistów.
Co do empatii, to wcale nie jest sprzeczna z egoizmem - nie wiem skąd to wytrzasnęłaś?
A w ogóle, to jak zwykle u humanistów, poglądy na to czym jest egoizm i jaki on jest są bardzo zróżnicowane i przed dalszą dyskusją należałoby ustalić definicję tego terminu. Jak by jednak nie było, stwierdzenie iż empatia to żałowanie siebie, chyba stoi w jawnej sprzeczności z definicją empatii. Żałowanie siebie to domena egoisty :)
Moim zdanie nadmierna wrażliwość połączona z wiarą zastępującą myślenie prowadzi do ciekawych paradoksów. Chrześcijanie nie mają oporów, by dobić śmiertelnie ranne zwierzę, aby oszczędzić mu bólu,, nawet uważają za negatywne zaniechanie takiego działania i pozwolenie na męczarnie, ale swoim bliźnim zabraniają prawa do skrócenia męki :)
Reasumując - wolę być jawnym egoistą, niż oportunistą pozującym na altruistę ;) Tym bardziej, że etykietki nic dla mnie nie znaczą, a eksperymenty nauk społecznych pokazują, że z każdego altruisty można w jednej chwili zrobić obojętnego egoistę (Eksperyment z dzielnym Samarytaninem) czy wręcz kata. I te same eksperymenty pokazują, że im ktoś jest bardziej pewny własnego JA i własnej wyższości moralnej, tym łatwiej ulega złu, gdy zacznie ono nim manipulować. Między innymi ze względu na brak samokrytycyzmu, zaufanie do siebie, przekonanie, że "ja bym tego w życiu nie zrobił/a".