Piotr Patykiewicz
Dopóki nie zgasną gwiazdy
cykl: Dopóki nie zgasną gwiazdy(tom 1)
wydawnictwo: Sine Qua Non 2015
liczba stron: 400
Lekturą stycznia 2018 roku w Rawskim Dyskusyjnym Klubie Książki była książka Piotra Patykiewicza Dopóki nie zgasną gwiazdy otwierająca cykl powieściowy pod tym samym tytułem. Szata graficzna okładki niezbyt mi się spodobała, choć nie wzbudziła też ewidentnie negatywnych odczuć, z recenzjami się nie zapoznawałem, więc zacząłem czytać nie wiedząc kompletnie czego się spodziewać; czy czegoś odkrywczego, oryginalnego, pisanego w natchnieniu i rokującego na trwałe miejsce w literaturze, czy kolejnego gniota, który dzięki odpowiedniej akcji marketingowej nieźle się sprzedaje, ale przepadnie rychło w morzu innych podobnych produkcji i otchłaniach niepamięci, jak to się stało choćby z większością przedwojennych bestsellerów, które teraz są raczej ciekawostkami literackimi dla nielicznych koneserów masochistów, niż dziełami naprawdę wartymi przeczytania.
Po Upadku, swoją drogą coraz trudniej wymyślić oryginalną nazwę na apokalipsę, klimat się zmienił; śnieg i lód pokryły Ziemię, a niedobitki homo sapiens uciekły w góry przed „świetlikami”, które infekując ludzi przyprawiają ich najpierw o podobne narkotycznemu przepełnienie szczęściem, a potem o samozapłon, co grozi wyginięciem naszego gatunku. Tu mamy już pierwszą niekonsekwencję – w górach jest zawsze najzimniej; wiosna przychodzi tam później niż na nizinach, jesień nadchodzi wcześniej, a zima jest najdłuższa. Góry to ostatnie miejsce do życia w razie ochłodzenia klimatu. Nie bardzo znajduje to odzwierciedlenie na kartkach powieści.
Od globalnej katastrofy minęły wieki, a ludzie wciąż przekopują resztki dawnych miast w poszukiwaniu cennych pozostałości z przeszłości, co po tak długim okresie od wydarzeń, które spowodowały upadek cywilizacji, wydaje się kolejnym błędem w budowie świata przedstawionego. Ci poszukiwacze są jednak tylko niewielką częścią ocalałych – większość zajmuje się „normalnym” bytowaniem na poziomie w okolicach wczesnego średniowiecza.
Kacper, nasz protagonista, rodzi się w jednej z wiosek ukrytych wysoko w górach. Ojciec myśliwy, brat odpowiedzialny za łączność z miastem, chyba jedynym, jakie przetrwało, więc start ma niezły. Ambicja, ciekawość i poczucie obowiązku każą mu wyruszyć w podróż do owego miasta, które dla pozostałych mieszkańców osady jest czymś odległym, niemal nierzeczywistym i trudnym do wyobrażenia, a potem na dzikie tereny porzuconych przez ludzi i Boga nizin, gdzie będzie szukał rozwiązania zagadki „świetlików” i sposobu na ich zwalczenie. Jak się to wszystko skończy, tego oczywiście nie zdradzę.
Wbrew moim obawom lektura sprawiła mi dużą frajdę. Książka napisana jest prostym, niewymagającym językiem, o wielości wątków trudno mówić, więc jest idealną propozycją dla kogoś, kto ma ochotę na bezproblemową rozrywkę, coś na kształt pisanej wersji serialu telewizyjnego. Gdyby nie upadek polskiej kolei, powiedziałbym, że to idealna lektura na podróż pociągiem.
Z jednej strony mamy poprawnie stylistyczny kawałek prozy, choć bez złoceń w stylu Sienkiewicza czy jakiejkolwiek oryginalności językowej; wciągającą, choć prostą fabułę i nieźle wykreowany, choć nie pozbawiony braków świat postapokaliptyczny, z drugiej jednak trudno doszukać się w tej książce jakiejkolwiek głębi, prawdziwej oryginalności, świeżego spojrzenia czy w ogóle czegoś, co by rokowało na zajęcie choćby miernego, ale trwałego miejsca w literaturze. Sam pomysł ze świetlikami, to akurat trochę za mało na prawdziwy sukces. Akurat czytam kolejne Metro Glukhovskiego i muszę stwierdzić, że powieść Patykowskiego to absolutnie nie jest ten poziom, że nie wspomnę choćby o takich dziełach jak Poczwarki Wyndhama czy dorobek Mistrza Lema.
Ta dwoistość – niezły warsztat pisarski autora skutkujący dużą przyjemnością, jaką lektura daje czytelnikowi, przy jednoczesnej płytkości i świadomości pewnych niedostatków, skutkowała niezwykła rozbieżnością ocen w czasie spotkania DKK poświęconego tej książce. Prawie wszyscy stwierdzili, że książka im się podobała, ale gdy przyszło do wystawienia ocen, wahały się one pomiędzy 3 a 4 w skali 2-5. Przyjemne odczucia w czasie lektury, a oceny niskie. W tej sytuacji, wyjątkowo, wolałbym zamiast tradycyjnej, mojej ulubionej skali ocen, użyć słownej, zapożyczonej z LC*. Kto wie, może się na nią przerzucę? Powieść jest po prostu dobra. To na pewno więcej niż przeciętna, ale mniej niż bardzo dobra, a do rewelacyjnej czy wybitnej to już jej sporo brakuje. Takie książki trudno polecać – życie jest takie krótkie, a dobrych i lepszych od nich lektur nieskończoność, więc sami musicie zdecydować. Jeśli szukacie lekkiej, dobrej rozrywki z książką w ręku, to na pewno będziecie kontenci. Jeśli pragniecie czegoś więcej, to może poszukajcie czegoś innego.
Wasz Andrew
Słowna skala ocen:
- beznadziejna
- bardzo słaba
- słaba
- może być
- przeciętna
- dobra
- bardzo dobra
- rewelacyjna
- wybitna
- arcydzieło
*lubimyczytac.pl
Udało mi się dorwać tom pierwszy za grosze. Mam i drugi, ale w sumie bardziej do testów, by sprawdzić, czy to jakoś bardziej się rozwinie. Bo tak jak piszesz, tego niby nie czyta się źle, ale czegoś w tym wszystkim brakuje. Ten świat jest taki płaski i niedopracowany.
OdpowiedzUsuńWziąć na warsztat ograny schemat i wypełnić go treścią na tyle oryginalną, że przykryje ona wtórność samej koncepcji świata przedstawionego czy fabuły to sprawa niełatwa. Szkoda, że w książce "Dopóki nie zgasną gwiazdy" nie udało się tego dokonać, bo wydawało mi się, że powieść skrywa większy potencjał niż tylko bycie przyzwoitym czytadłem.
OdpowiedzUsuńCiekawa ta dwoistość. Ale gdy tak chwilę pomyśleć, to trochę jest takich książek, które dają trochę czytelniczej frajdy, ale nie pozostawiają po sobie zbyt wiele. Jednak Twoje pochwały zdają się sugerować, że jest nadzieja na rozwój dla autora.
OdpowiedzUsuń