Kobieta do zjedzenia
Margaret Atwood
Tytuł oryginału: Edible woman
Tłumaczenie: Małgorzata Golewska-Stafiej
Wydawnictwo: Książka i Wiedza
Liczba stron: 458
Bytowanie w ludzkiej gromadzie to
nierzadko suma kompromisów i wyrzeczeń, które wynikają z konieczności
przestrzegania ustalonych norm, prawideł czy dogmatów. Dla jednych dostosowanie
się do obowiązujących kanonów jest sprawą prostą i bezproblemową, dla innych
zaś wiąże się to z przywdziewaniem całego szeregu masek i wcielaniem się w
stosowne role, które wyraźnie kłócą się z prawdziwą naturą. Długotrwałe
stwarzanie pozorów może okazać się jednak niezwykle męczące, czego doświadcza
Marian, bohaterka powieści Kobieta do
zjedzenia, pióra Margaret Atwood.
Utwór to historia, na którą
składają się perypetie młodych kobiet, Marian oraz Ainsley. Bohaterki, dobrze
wykształcone osoby, ale wykonujące raczej średnio płatne prace, usiłują
odnaleźć receptę na udane dorosłe życie.
Z wolna i sukcesywnie, metodą prób i błędów, dziewczęta tworzą model
egzystencji, który pozwoliłby im świadomie kreować swój los, dając tym samym
poczucie swobody. Próby te muszą wytrzymać konfrontację z bezwzględnym światem,
który jawi się jako twór wyjątkowo nieprzyjazny i oporny, chętnie stawiający
przeszkody na drodze tych, którzy mają śmiałość go zmienić.
Mocny punktem dzieła Atwood jest
kreacja protagonistek, których portrety psychologiczne zbudowano na zasadzie
kontrastu. Marian, pierwszoosobowa narratorka pierwszej i trzeciej części
książki, to osoba, która nie do końca odnajduje się w międzyludzkiej gromadzie.
Charakterystyczne są dla niej poczucie zagubienia i wyobcowania, będące efektem
niemożności dostosowania się do wymogów stawianych przez otoczenie,
naszpikowane regułami i konwenansami. W rezultacie Marian to postać działająca
chimerycznie i chaotycznie, która rozdarta jest pomiędzy pragnieniem
niezależności (na ogół prowadzącej do ostracyzmu) a podświadomym, wręcz
szczątkowym przywiązaniem do zasad i obyczajów, znamiennych dla ogółu
społeczeństwa. Skutkiem tej chwiejności i dezorientacji są nerwowe działania,
decyzje podejmowane ad hoc,
zachowania, powszechnie uchodzące za nierozsądne i nieprzystające dojrzałym
ludziom, ale i wplątywanie się w oklepane schematy oraz powielanie błędów
popełnianych przez całe pokolenia kobiet (akceptacja patriarchalnego modelu
rodziny, w którym mężczyznę traktuje się jako (…) wybawcę z chaosu, filar stabilizacji [1],
kobieta zaś pełni rolę ozdoby, maskotki, powodu chluby, itd.). Zatem w chwili
rozpoczęcia utworu Marian znajduje się na życiowym rozdrożu, w ślepym zaułku –
z jednej strony wrze w niej bunt wobec tradycyjnych rozwiązań, z drugiej zaś
brakuje jej siły, by zamanifestować swój opór i obronić się przed atakującą ją
biernością i inercją, wyrażającą się w poddaniu się strumieniowi wydarzeń.
Zupełnym przeciwieństwem Marian jest Ainsley, kobieta prowadząca mniej
ustatkowany i bardziej swawolny żywot, ale za to doskonale rozumiejąca swoje potrzeby,
do realizacji których dąży z godnym podziwu uporem i determinacją. O ile Marian
można rozpatrywać w kategoriach małej dziewczynki, która sama nie wie, czego
właściwie chce, i która w akcie sprzeciwu wobec wrogości świata potrafi jedynie
schować się pod łóżkiem, o tyle Ainsley przywodzi na myśl cierpliwą modliszkę,
skutecznie wykorzystującą wszelkie atuty, jakimi została obdarzona.
Kolejnym aspektem decydujących o
atrakcyjności prozy Margaret Atwood jest wspaniały język, jakim operuje
pisarka. Autorka z łatwością lepi słowne konstrukty – materiał, z którego
budowana jest powieść sprawia wrażenie plastycznego tworzywa, któremu można
nadać dowolne kształty. Wyróżnikiem stylu Kanadyjki są oryginalne porównania i
skojarzenia, słowne zabawy, nietypowe metafory oraz frazy nafaszerowane
ironicznym patosem (Pani Grot jest niską,
krępą osobą o włosach koloru metalowych pojemników w lodówce [2];(…) włączyłyśmy się w strumień urzędników,
który wpływał schodami ku chłodnym podziemnym jaskiniom [3];
(…) Ainsley (…) jest w rzeczywistości
chytrą supersamicą, która z karygodnym lekceważeniem jego osobowości knuje
przeciwko niemu podły spisek, pragnąc wykorzystać go jako niedrogi substytut
sztucznego zapłodnienia [4]).
Cechą znamienną jest także precyzja opisu – poszczególne wydarzenia odtwarzanie
są niezwykle drobiazgowo. Ta koncentracja (niekiedy wręcz przesadna) na detalu
często prowadzi do wyolbrzymień, które stanowią podstawę humoru sytuacyjnego.
Niejedna scena nasycona jest komizmem, którego źródłem, oprócz wspomnianych
hiperbolizacji, są nieporozumienia, do jakich dochodzi pomiędzy poszczególnymi
bohaterami, wynikające z diametralnie innego odbierania rzeczywistości i
interpretowania zachodzących wydarzeń. Bardzo ciekawym zabiegiem jest też swoista redukcja ludzkich postaci do
wybranych elementów anatomii – autorka bardzo chętnie nadaje autonomię oraz
znamiona żywych istot kończynom swoich bohaterów ((…) para męskich nóg udała się na górę [5];
Ręka chciała wyciągnąć się i dotknąć jego
ramienia [6];
(…) pomarańczowe usta żuły gumę [7]).
Wydaje się, że w ten sposób Atwood sygnalizuje, jak wielką rolę odgrywa w
naszym społeczeństwie biologia, cielesność, przez pryzmat której spogląda się
na innych. Ten rodzaj postrzegania jest o tyle krzywdzący, że w jego przypadku
bardzo łatwo jest o uprzedmiotowienie bliźniego oraz zanegowanie istnienia jego
sfery uczuciowej.
Nadanie niezależności
poszczególnym częściom ciała oraz organom staje się dla Atwood pretekstem, by
zaprezentować refleksje i przemyślenia dotyczące ekologii. Za sprawą Marian,
której żołądek, dość niespodziewanie, stopniowo odmawia przyjmowania pokarmów
będących pierwotnie istotami żywymi, autorka zwraca uwagę na sytuację i prawa
zwierząt. Przemysł spożywczy ukazywany jest w świetle, w którym na co dzień
staramy się go nie oglądać, tj. jako wielka rzeźnia oraz fabryka mistyfikacji –
rozczłonkowanie trucheł, ich obróbka oraz przetwarzanie mają na celu eliminację
ewentualnych antropomorficznych cech, które zbyt jaskrawo mogłyby nam
przypominać, że na naszych talerzach znajdują się szczątki czegoś, co podobnie
jak my oddychało, odżywiało się i wydalało.
Kobieta do zjedzenia to także utwór, który skrywa bogatą symbolikę.
Klisza fotograficzna jako oznaka zawładnięcia kimś, podporządkowania go sobie;
zarośnięte brudem i zaniedbane mieszkanie będące odbiciem wewnętrznego nieładu
czy ciasto upieczone i modelowane na swoje podobieństwo, podane do konsumpcji
jako metafora pożarcia, zniszczenia cudzej osobowości to tylko część konceptów,
którymi raczy czytelnika Margaret Atwood. Równie wymowna jest forma narracji,
która na przestrzeni trzech rozdziałów zmienia się, reprezentując różne stany
ducha Marian – w sporym fragmencie powieści kobieta czuje się pozbawiana
własnej osobowości i stąd przejście z narracji pierwszo- na trzecioosobową.
Reasumując, Kobieta do zjedzenia, będąca debiutem powieściowym Margaret Atwood to
znakomita lektura. Bardzo pozytywnie zaskakuje warsztat kanadyjskiej pisarki,
która niezwykle sprawnie posługuje się językiem, budując pozornie lekką
historię, pełną autoironii i dystansu. Co istotne, pod warstwą rozrywkową
umieszczono interesujące konstatacje dotyczące szerokiego spektrum zagadnień –
począwszy od krytycznego podejścia do ustalonych i utrwalonych wzorców i
stereotypów, poprzez akcenty feministyczne oraz przedstawienie zakłamania i
obłudy praworządnych obywateli, na
zmianach zachodzących w moralności skończywszy. Kobieta do zjedzenia to także opowieść o kobiecie, która nie potrafi
odnaleźć się w rolach, jakie przygotowało dla niej społeczeństwo. Wisienką na
torcie są portrety trójki anglistów, którzy egzystują w specyficznej bańce oraz
wspaniała i błyskotliwa, freudowska analiza Alicji
w Krainie Czarów.
[1] Margaret Atwood, Kobieta do zjedzenia,
przeł. Małgorzata Golewska-Stafiej, Wydawnictwo Książka i Wiedza, Warszawa
1986, s. 143
[2] Tamże, s. 25
[3] Tamże, s. 41
[4] Tamże, s. 195
[5] Tamże, s. 196
[6] Tamże, s. 200
[7] Tamże, s. 285
Czytałam tę książkę i mocno mnie ona wymęczyła. Lubię, gdy autor wie, co chce przekazać. A główna bohaterka chyba nie wiedziała. I tu jest moje zdziwienie albo zarzut: zawsze mi się zdawało, że feministki wiedzą czego chcą. Patrząc na wymowę powieści zaczynam podejrzewać, że autorka chciała powiedzieć, że wiele feminizujących kobiet nie wie czego chce od życia i że to je gubi. Ostatecznie, po żmudnej lekturze miałam dość feministek i babo-chłopów. Zdumiałam się, bo 'Penelopiada' to świetna książka o żalach kobiety. Też tej autorki.
OdpowiedzUsuńHa, cudowne jest to jak różnie odbieramy książki! Ja potraktowałem tę powieść jako egzemplifikację zagubienia, którego ofiarą pada wielu młodych ludzi, zawieszonych gdzieś między młodością a dorosłym życiem. Marian nie odnajduje się w rzeczywistości, do której trafia, bo odrzuca utarte schematy, ale jednocześnie nie wykrystalizował się jeszcze w pełni jej własny światopogląd. I nie traktowałbym tej bohaterki jako feministki - wg mnie to kobieta, która dopiero feministką się staje. Niezależność intelektualna okupiona zostaje jednak błędnymi decyzjami, nietrafionymi wyborami, stąd działanie, które potocznie określa się mianem "miotania się". Przynajmniej ja tak to odebrałem.
UsuńMasz chyba więcej zrozumienia dla kobiet niż ja, kobieta, która pół życia się miotałam. Ale taka ślepota na siebie tej głównej bohaterki mnie denenerwowała. A jeszcze kiepskie wydanie książki mi się trafiło, jakieś po angielsku, okładka kiczowata, literki małe.
UsuńCzytam ostatnio sporo książek napisanych przez kobiety, może stąd ta wyrozumiałość :)
UsuńOstatnio piszesz o książkach, które już znam - Cortazar, teraz Atwood - fajnie! Nie mogę powiedzieć, żeby "Kobieta do zjedzenia" była moją ulubioną książką tej autorki, ale wiele lat temu, gdy ją czytałam, zachęciła mnie do sięgnięcia po więcej. Wtedy przepadałam za podobnie enigmatycznymi, trochę dusznymi opowieściami o trudach i wyzwaniach kobiecego życia - i to się właściwie nie zmieniło. Ale, tak się jakoś składa, dziś, gdy zatęsknię za podobnym tematem, wolę przeczytać np. "Emancypantki" Prusa ;-)
OdpowiedzUsuńHa, jeśli chodzi o Atwood to zauważyłem, że proza tej pani porusza moje czytelnicze struny w sposób nieco odmienny niż ma to miejsce w przypadku pozostałych czytelników, bowiem bardzo podobają mi się te powieści, które w powszechnej świadomości uchodzą za ciut słabsze.
UsuńA co do "Emancypantek" to nie chcę nic obiecywać, bo jak na razie jakoś nie ciągnie mnie do tego tytułu :)
Z Atwood spotkałam się w przeszłości raz i niewiele pamiętam, dla mnie to wciąż teren do odkrycia. Macie, co prawda, z rozmówczyniami nieco rozbieżne zdania co do debiutu tej autorki, ale muszę przyznać, że sama tematyka książki jest niezwykle ciekawa i wydaje mi się, że jak dotoąd, spośród Twoich recenzji dotyczących Atwood - ta mnie najmocniej wciągnęła:)
OdpowiedzUsuńJa Atwood poznałem dopiero w tym roku, ale autorka z miejsca mnie kupiła (przeczytałem 5 książek, a na półce czeka już "Burza. Czarci pomiot") - z każdym kolejnym tytułem przekonuje się, że to pisarka, która idealnie trafia w mój czytelniczy gust.
UsuńA co do rozbieżnych opinii - każdy odbiera książki na swój indywidualny sposób i to jest właśnie w literaturze najpiękniejsze! Tyle różnorodności, płynącej z tego samego źródła :)
No, pewnie!:)
UsuńJa zaczynałem przygodę z Atwood od "Opowieści podręcznej" (była to zresztą jedna z pierwszych recenzji na blogu) i pamiętam, że od samego początku chwycił mnie właśnie język. Cudne gry słów, zaskakujące metafory i tym podobne. Wspaniała uczta.
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o tę dystopijną część twórczości Atwood, to jest ona dopiero przede mną. I już się cieszę, że będzie dane mi ją poznać :)
Usuń