Stuart MacBride
Chłód granitu
tytuł oryginału: Cold Granitetłumaczenie: Wojciech Szypuła
cykl: Logan McRae (tom 1)
wydawnictwo: Amber 2007
liczba stron: 320
Stuart MacBride to współczesny (ur. 27 lutego 1969 w Dumbarton) szkocki pisarz specjalizujący się przede wszystkim w powieściach kryminalnych, często też klasyfikowanych jako thrillery. Od pierwszego spotkania z jego prozą przyznałem mu godne miejsce w panteonie moich ulubionych autorów. Przeczytawszy z doskoku i nie po kolei trzy jego powieści z cyklu, którego protagonistą jest sierżant Logan McRae z policji w „Granitowym Mieście” Aberdeen, postanowiłem uzupełnić braki i sięgnąć po pierwszą książkę tej serii Chłód granitu.
W poniedziałkową noc, kwadrans po zerowej, gdy niebo sikało na ziemię, a podmuchy sztormowego, lodowatego wiatru zganiały wszystkich z ulic, znalazł się jednak ktoś, kto w jednym z rowów tuż przy brzegu Donu, kilometr od ujścia tej rzeki do Morza Północnego, znalazł okaleczone zwłoki czteroletniego chłopca zaginionego trzy miesiące wcześniej. Śledztwo w sprawie zabójstwa powierzono inspektorowi Inschowi i jego ludziom, do których dołączył sierżant detektyw Logan McRae, który właśnie powrócił do pracy po zaleczeniu ran odniesionych niedawno na służbie. Oczywiście wkrótce pojawią się kolejne zwłoki, ale co i jak nie będę zdradzał. Intryga jest bardzo oryginalnie skonstruowana i nie ma sensu psuć przyszłym czytelnikom zabawy.
Fabuła nie jest przesadnie rozbudowana. Poza interesująco skomplikowaną warstwą kryminalną, jako elementy poboczne mamy delikatnie zarysowane wątki romansowe oraz naprawdę niezłe podłoże obyczajowe. Szczególnie rozwinięte realia policyjno-kryminalne są bardzo przekonujące, podobnie jak warstwa psycho- i socjologiczna. Stanowiący szersze tło społeczne obraz społeczeństwa Aberdeen jest niezwykle interesujący i malowniczy. Nie byłoby to możliwe bez całej galerii bardzo oryginalnie skonstruowanych postaci, wśród których nie brak totalnie odjechanych oryginałów, ale autor nie przekroczył granic prawdopodobieństwa i realizmu. Takie ocieranie się o granice możliwej rzeczywistości bez ich przekraczania jest dużą sztuką, która nie każdemu się udaje, ale ryzyko się opłaciło - niewiele jest powieści, w których niemal każda dramatis personæ, nawet drugoplanowa i wspomniana zaledwie w kilku słowach, jest niepowtarzalna i niesztampowa, a zarazem przekonująca.
Główny bohater, opisywany zwykle w recenzjach jako policjant bez złudzeń, sentymentów i skrupułów, w dodatku pijak, w rzeczywistości wcale nie jest kolejną odsłoną stereotypu tak powszechnego na kartach powieści kryminalnych. Nie pije więcej niż koledzy, owszem, nadużywa, ale stosownie do konwenansów towarzystwa, w którym się obraca. Na pierwszy rzut oka wygląda na cynika, ale jest po prostu racjonalny i pragmatyczny, a pod maską nie jest wolny od emocji – wręcz przeciwnie, często to uczucia go napędzają. Ma własne zasady, własny kompas moralny i stara się nie zbaczać z kursu, co jest bez porównania uczciwsze, niż publiczne wyznawanie zasad, których się nie zamierza stosować. We mnie Logan McRae wzbudził nieskrywaną sympatię i już czuję, że za jakiś czas będę musiał poznać kolejny tom opowieści o jego perypetiach.
W Chłodzie granitu twórca zastosował trick, który nie jest jakąś wielką nowością w seriach powieściowych, ale też nie spowszedniał na tyle, by nie spełniać swego zadania, zwłaszcza, gdy zastosować go umiejętnie. Wydarzenia, które poprzedziły pierwszą powieść cyklu, czyli Chłód granitu właśnie, o których już wcześniej wspomniałem, a więc bohaterskie rany odniesione przez protagonistę w trakcie polowania na innego groźnego przestępcę, aż proszą się o spisanie w jeszcze jednej powieści. Wywołuje to wrażenie, iż powieść jest drugim elementem ciągu. Nie wydano powieści po kolei? A może pisarz pozostawił sobie furtkę, by po czasie dopisać jeden tom „z przodu”? Czy już go wydano? Te pytania, które gdzieś tam krążą po mózgu, oczywiście wzmagają podświadome zaangażowanie czytelnika w lekturę i przypadku opowieści o Loganie McRae sprawdziło się to wyśmienicie.
Jeśli już o ranach mowa, to chyba w żadnej powieści główne postacie tak często nie lądują w szpitalu i to w następstwie tak poważnych obrażeń. W Aberdeen gorzej niż w Wietnamie; tam przynajmniej było ciepło. Czytelnik nabiera obaw, czy przypadkiem, jeśli tak dalej pójdzie, protagonista w którejś z następnych powieści nie będzie się poruszał na wózku. No – to chyba jedyny aspekt, w którym pisarz nieco przesadził, ale naprawdę jedyny.
Jak wspomniałem na początku, aura od pierwszej sceny przywodzi na myśl klasyczne filmy noir czy powieści hardboiled. Klimat, i ten psychologiczny, i ten meteorologiczny, mroczny, zimny i mokry, w dodatku wyziębły granit królujący w miejscowej architekturze, perwersje i mafia... Wszystko to sprawia, że Chłód granitu można zaliczyć do pogranicza wspomnianych kanonów i klasycznej powieści policyjnej z godnym dodatkiem thrillera, jednak po co tak mieszać, skoro szkoccy pisarze, a wśród nich właśnie Stuart MacBride, dorobili się własnego kanonu zwanego szkocką szkołą kryminału, czyli Tartan Noir. Kto raz tego spróbował i zasmakował, ten zawsze do Tartan Noir powróci.
Szkoda, że wydawnictwo nie do końca dorównało powieści, którą wzięło na warsztat. W tekście znajdziemy trochę literówek i innych drobnych błędów, które choć momentami denerwujące, nie są jednak w stanie zepsuć przyjemności z lektury.
Po przeczytaniu Chłodu granitu jedyne, czego naprawdę żałuję, to że nie od niego zacząłem znajomość ze Stuartem MacBride i Loganem McRae. No, ale lepiej późno, niż wcale.
Absolutnie polecam
Wasz Andrew
cykl: Logan McRae:
- Chłód Granitu (Cold Granite, 2005)
- Zamierające Światło (Dying Light, 2006)
- Otwarte Rany (Broken Skin, 2007)
- Dom krwi (Flesh House, 2008)
- Ślepy zaułek (Blinde Eye, 2009)
- Zimny pokój (Dark Blood, 2010)
- Połamać kości (Shatter the Bones, 2011)
- Close to the Bone (2013)
A to ciekawe. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że jest taki podgatunek jak tartan noir. Podoba mi się nazwa i choć większą sympatię odczuwam do Irlandczyków, to i w mroki tartanu chętnie zajrzę.
OdpowiedzUsuńPowiem szczerze, że bardzo to lubię, a Irlandczycy faktycznie nie są gorsi - Ken Bruen to mój naj :)
Usuń