Męczeństwo Piotra Oheya
Sławomir Mrożek
Reżyseria: Robert Chodur
Teatr: Prima Aprilis
Czas trwania: 55 min.
Wyobraźnia to cudowne narzędzie,
za sprawą którego nasz byt – nawet ten szary, usiany monotonią czy
powtarzalnością – może przemienić się w żywot pełen przygód i zaskakujących
zwrotów akcji. Dzięki imaginacji możemy poznawać cudowne wymysły bliźnich,
którzy chwalą się swoimi umysłowymi projekcjami, co jeszcze bardziej zwiększa
paletę naszych doznań i odczuć. Wystarczy odrobina empatii, chęć wysłuchania
tego, co mają do opowiedzenia inni, by z zupełnie innej perspektywy spojrzeć na
nasze otoczenie. Niedawnym dowodem na to, że warto dać się zaprosić do
uczestniczenia w cudzej wizji, była dla mnie wizyta na pokazie sztuki Męczeństwo Piotra Oheya, dramatu pióra
Sławomira Mrożka, wystawionego przez Strzyżowski Teatru Prima Aprilis w trakcie gościnnego występu na deskach dębickiego
Domu Kultury Śnieżka.
Spektakl już od pierwszej sceny
zdradza widzowi, że przyjdzie mu obcować z tworem niezwykłym i zabawnym,
przesiąkniętym komizmem. Oto w zwykłym mieszkaniu typowej polskiej rodziny (na
którą składają się: mąż i ojciec [tytułowy Piotr Ohey], zamiłowany kibic
kanapowy i amator trunków piwnych; żona i matka z coraz większym trudem
znosząca rolę gospodyni domowej, rozmiłowana we własnym cierpiętnictwie i
zmaganiach z rutyną oraz rozbrykana gromadka niesfornych dzieciaków), w lokum
takiej właśnie familii dochodzi do rzeczy niebywałej, wymykające się zdrowemu
rozsądkowi. Najmłodsze dziecko – syn Jaś – obwieszcza zdumionym rodzicom, że w
łazience grasuje tygrys. Ku zgrozie mężczyzny rewelacje na temat dzikiego
zwierza, postrzegane w kategoriach młodzieńczej konfabulacji, podtrzymuje
urzędniczka, która przybywa do mieszkania, celem oficjalnego potwierdzenia
tygrysiej obecności. Formalne orzeczenie pociąga za sobą łańcuch konsekwencji,
które najłatwiej jest określić mianem korowodu niedorzeczności. Do lokum Piotra
Oheya przybywają kolejni osobnicy zainteresowani drapieżcą z najróżniejszych
przyczyn (niebagatelne znaczenie mają potencjał rozrywkowy sytuacji, w której
dotychczasowa prozaiczna wegetacja lokatorów żywo kontrastuje ze śmiertelnym
niebezpieczeństwem, jakie zalęgło się w łazience; równie istotne okazują się
niuanse podatkowe, sprawy łowieckie, itd., itp.).
Męczeństwo Piotra Oheya to tragikomiczna groteska, która choć
krótka, porusza szereg interesujących zagadnień. Kwestią przedstawioną
najbardziej jaskrawo jest łatwość, z jaką ludzie składają cudzy indywidualizm
na ołtarzu najróżniejszych, nawet najbardziej wymyślnych idei. Prawa jednostki
grają istotną rolę dopóty, dopóki nie dochodzi do wydarzenia, które neguje
dotychczasowy ład. Deprecjonowanie ustalonego porządku jest znakomitym
pretekstem do tłamszenia cudzej swobody – nowe okoliczności, które najłatwiej
jest wytłumaczyć za sprawą abstrakcyjnych idei i pojęć (wyższa konieczność,
racja stanu, wolność, względy estetyczne, etc.), sprytnie wiąże się z przymusem
poświęcenia, z nieodzowną ofiarnością. Owej jałmużny żąda się na ogół od ludzi
prostych, którzy przedzierzgają się w bezkształtną, amorficzną masę, tracąc
swoje jednostkowe właściwości. Tego typu bryłą można bez problemu rozporządzać,
traktując ją w kategoriach zasobów, surowców, sił, którymi dysponuje się na
wszelakiej maści sposoby, bez mrugnięcia okiem akceptując ewentualne koszty
własnych pomyłek, których skutkiem jest cudze życie.
Bardzo wymowne jest również
miejsce, które tygrys wybiera na swoje siedlisko. Pod skorupą absurdu
(kapitalne jest wyjaśnienie naukowca stwierdzającego, że potężny kot lubuje się
w rurach z ciepłą wodą, które kojarzą się z ciepłem tropikalnego klimatu; notabene uczony z lubością oddaje się również studiom, których obiektem jest starsza córka Piotra Oheya) można
dopatrzeć się pewnej symboliki, bowiem łazienka to uosobienie naszej
intymności, która w przypadku Piotra Oheya zostaje bezceremonialnie zniszczona
i zdeptana. Prywatność musi ustąpić miejsca cudzej ciekawości, żądzy wiedzy,
naukowym badaniom, racjom politycznym – wszystko jest wystarczająco istotne, by
zmarginalizować egzystencję pojedynczego człowieka.
Spektakl ogląda się z prawdziwą
przyjemnością z uwagi na pieczołowicie przygotowaną scenografię. Rekwizyty
rodem z PRLu – tapczan, telewizor firmy WZT (prawdopodobnie), kultowy odkurzacz
ALFA K2, nieśmiertelne zdjęcie ślubne – doskonale podkreślają przeciętność
rodziny Oheya. Panująca atmosfera wyrażana jest dzięki interesującej i
niezwykle eklektycznej warstwie muzycznej. Gra światłem oraz zmieniająca się
oprawa plastyczna dodają kolorytu poszczególnym scenom.
Na osobną uwagę zasługują również
portrety psychologiczne poszczególnych bohaterów wykreowanych przez Mrożka.
Podczas, gdy niektóre postacie odznaczają się niejednoznacznością i wyraźnie
zarysowaną głębią (Piotr Ohey, na skutek zaistniałych okoliczności, wyrwany
zostaje z bierności i inercji, ale zdecydowanie brakuje mu asertywności, by
skutecznie przeciwstawić się woli innych; małżonka odkrywa w sobie od dawna
tłumione pasje, które wyzwala dziki współlokator), reszta zbudowana jest w
oparciu o stereotypy przerysowane do granic absurdu – zdecydowanie największymi
pokładami irracjonalności obdarzeni zostają urzędnicy, których nic nie jest w stanie zaskoczyć, ani zdziwić, dopóki ów
przedmiot czy sytuację można ująć w karby paragrafów oraz artykułów. Warto
podkreślić, że wszyscy aktorzy, w mniejszym bądź większym stopniu wykorzystali potencjał, drzemiący w odgrywanych przez nich
protagonistach.
Reasumując, Męczeństwo Piotra Oheya w aranżacji aktorów ze Strzyżowskiego
Teatru Prima Aprilis, którym
przewodzi reżyser Robert Chodur (znany także z działalności w dębickich Teatrze
Kurtyna) to bardzo interesujące
widowisko, wywołujące zarówno salwy śmiechu jak i zmuszające do chwili
refleksji nad paradoksami codzienności. Dramat Mrożka to mistrzowskie ukazanie
bezradności jednostki wobec przytłaczającej woli większości, której nie sposób
się nie podporządkować, nawet jeśli cena za owo posłuszeństwo jest najwyższą,
na jaką możemy sobie pozwolić.
Teatr z moich rodzinnych stron. Oj widzę, że mam skarb pod nosem.
OdpowiedzUsuńPolecam zapoznać się z działalność teatru - na mnie wywarł bardzo pozytywne wrażenie.
UsuńSztuki zazdroszczę. Ale muszę przyznać, że też nie zasypuje gruszek w popiele, bo u nas również na teatry można liczyć. Właśnie w niedzielę byłam w teatrze Korez (moim ulubionym) na najnowszsej sztuce Tomasza Jachimka (tekst) i Mirosława Neinerta (reżyseria i jedna z ról). Więc nie mogło być - na smutno:) Lubię humor Mrożka. Tygrys w łazience czy nazwisko głównego bohatera - i od razu widz (czytelnik) wprowadzony jest w odpowiedni klimat utworu :)
OdpowiedzUsuńTeatr(y) w niedalekiej okolicy od miejsca zamieszkania to świetna sprawa. A Mrożek na deskach to murowany miło spędzony czas - oprócz "Męczeństwa Piotra Oheya", miałem przyjemność oglądać "Kynologa w rozterce". W obu przypadkach mrożkowy humor wywarł na mnie piorunujące wrażenie.
UsuńNie do końca wiem, czemu, ale opis skojarzył mi się z czeskimi komediami Petra Zelenki. Choć w nich akurat jest nie tyle niesamowitość, co codzienny absurd.
OdpowiedzUsuńNazwisko Zelenki jest mi znane, ale twórczość - jak dotąd przynajmniej - nie. A wyłapywanie absurdów codzienności to cecha, którą u artystów bardzo sobie cenię.
Usuń