Ciemny Eden
Chris Beckett
Tytuł oryginału: Dark Eden
Tłumaczenie: Wojciech Próchniewicz
Wydawnictwo: MAG
Seria: Uczta Wyobraźni
Liczba stron: 336
Powszechne jest mniemanie, że
życie, jeśli rozważać jego występowanie także poza naszą planetą, musi być
oparte na węglu. Ten popularny niemetal z bloku p o liczbie atomowej 6 posiada unikalną zdolność do tworzenia
długich łańcuchów zawierających silne i stabilne wiązanie C–C, które z kolei
umożliwiają istnienie kwasów tłuszczowych, cukrów, hormonów, czy bardziej
ogólnie – struktur tak złożonych jak ludzki organizm. Zgodnie z równie częstymi
sądami, nieodzownym elementem życia bazującego na węglu jest światło, czyli
strumień fotonów z pomocą którego rośliny zielone przeprowadzają proces
fotosyntezy. Odważną (ale czy udaną?) próbą wyłamania się z tego myślowego
schematu jest powieść Ciemny Eden
autorstwa Chrisa Becketta, brytyjskiego pisarza science fiction.
Eden to planeta zagubiona gdzieś
w odległej pustce Kosmosu. Obca i nieprzyjazna, pozbawiona gwiazdy, która
zapewniałaby jej światło, pogrążona jest w wiecznym mroku. Jeśli jednak lepiej
przyjrzeć się temu ciału niebieskiemu można przekonać się, że nie jest ono
zupełnie ciemne. Blada, migotliwa poświata to oznaki życia, które zdołało
wyewoluować na Edenie i które przyjmuje najróżniejsze formy – fauna i flora
jest zaskakująco bogata i różnorodna, chociaż każda żywa istota posiada wspólną
cechę, którą jest bioluminescencja. Ponadto wszystkie rośliny, czy też twory,
które z racji braku językowej giętkości i pojemności, najwygodniej jest
określać mianem roślin, czerpią
energię niezbędną do trwania z wnętrza planety, z Podziemi, o których jednak nie
wiadomo zbyt wiele.
Na taki właśnie świat trafia
czytelnik książki Becketta. W momencie rozpoczęcia utworu potomkowie ziemskich
kolonistów (chociaż sformułowanie dwójki
ziemskich rozbitków wydaje się
bardziej adekwatne), którzy wylądowali na Edenie 163 lata wcześniej, tworzą Rodzinę liczącą 532 członków. Cała
społeczność kurczowo stara się egzystować na terenie, gdzie wedle ustnych
przekazów nastąpiło lądowanie statku – skromna Okrągła Dolina postrzegana jest
jako przyszłe miejsce zbawienia, tj. obszar, gdzie będą się kierować Ziemianie,
którzy zgodnie z wierzeniami prędzej bądź później przybędą z odsieczą,
zabierając wszystkich mieszkańców Edenu na macierzysty glob przodków całej tej
grupy. Uparte tkwienie na bardzo niewielkim wycinku terenu prowadzi do coraz
gwałtowniejszego wyczerpywania się źródeł pokarmu oraz stwarza coraz większe
problemy bytowe – z każdym kolejnym pokoleniem, Rodzina rozrasta się trwając na tej samej przestrzeni, która z rok
na rok staje się skromniejsza i skromniejsza.
Ciemny Eden to solidna lektura, której główny wątek czerpie z motywu
mocno eksploatowanego w literaturze science
fiction, jakim jest idea cywilizacyjnego regresu. Potomkowie ziemskich
kolonistów w pomroku dziejów gubią wiedzę i zdobycze technologiczne swoich
antenatów, które stopniowo ulegają skurczeniu i skarleniu wyłącznie do mitów,
podań i legend. Społeczeństwo zasiedlające Eden, nazywająca się Rodziną (jest to termin jak najbardziej
zasadny, bowiem wszyscy potomni wywodzą się z dwójki ludzi, którzy poprzez
kazirodcze kontakty zdołali zapewnić trwanie rodzajowi ludzkiemu na
niegościnnym globie) to grupa zbieracko-łowiecka, przywodząca na myśl
prymitywne ludy pierwotne. 532 osobników zbitych w kupę prowadzi powtarzalny i
monotonny żywot, który ułatwiają takie owoce geniuszu inżynieryjnego jak dzidy,
łódki drążone z pni oraz szałasy budowane z kory.
Rodzina odmalowana piórem Becketa stanowi znakomity bodziec do
całego szeregu refleksji oraz przemyśleń, które rodzą się w umyśle czytelnika.
Bardzo pozytywne wrażenie sprawia przede wszystkim udane ukazanie zagrożenia
wiążącego się z rojeniami i wierzeniami, które potrafią znacząca zawężać nasze
horyzonty poznawcze. Brytyjski autor bardzo sprawnie przedstawia pułapkę, jaką są
wegetowanie w klatce teraźniejszości (w przypadku Edeńczyków przejawiające się
w myśleniu wyłącznie o rzeczach przyziemnych jak pożywienie, sen, polowanie czy
kopulacja), odwlekanie realnych działań, powstrzymywanie się od snucia planów i
wybiegania swoimi myślami w przyszłość, niechęć do eksploracji tego, co
nieznane i obce – ciągłe i nieustanne, cierpliwe, ale jednocześnie naiwne
oczekiwanie na zrządzenie losu, na ślepy traf, na uśmiech fortuny okazuje się
skutecznym hamulcem, blokującym wszelki rozwój i postęp. Zasady, uświęcone
prawa, tradycja, obietnica zbawienia traktowane zbyt dosłownie i sztywno (tj. z
wykluczeniem jakichkolwiek interpretacji, możliwości odstępstw czy wyjątków,
które przecież potwierdzają istnienie reguł) skutecznie determinują
postrzeganie rzeczywistości jedynie w kategoriach tu i teraz, kładąc silne
akcenty na doczesność, wykluczając antycypowanie, co jest najprostszą drogą do samozagłady.
Becketowi udało się również
dobrze pokazać jak wielka jest różnica pomiędzy aktem tworzenia a aktem
niszczenia. Kultura, technologia, wiedza, pismo, nauka – wszystko to w obliczu
czasu, który jawi się jako wielki czynnik deformujący i zniekształcający, jako
ogromny i bezlitosny dewastator, sprowadzone zostaje do postaci okruchów,
strzępków, oderwanych od całości niezrozumiałych fragmentów, pyłu chwalebnej,
acz bezpowrotnie utraconej historii. Mozolnie budowana cywilizacja, w momencie
kiedy jej nośnikami jest tylko garstka pospolitych ludzi, w przeciągu kilku
pokoleń ulega gwałtownemu regresowi, cofając się do swojej najbardziej
pierwotnej struktury. Ślimacze tempo rozwoju wynika z ludzkiej natury, która
naznaczona jest bezruchem, biernością, apatią, niechęcią do wyłamywania się z
ciasnych oków konwenansu – z jednej strony lęk przed zmianami oraz podświadoma
obawa nowego, a więc nieznanego i nieprzewidywalnego, pozwala zapewnić
namiastkę bezpieczeństwa i stałości, wiązanymi z solidną trwałością; z drugiej
zaś strony, gdyby nie jednostki oporne, nieposłuszne, walczące ze skostnieniem
i marazmem, które śmiało gnają za podszeptami serca nakazującymi szukać nowych
ścieżek, lekceważąc przy tym utarte obyczaje decydują o tym, że ludzka
cywilizacja nie stoi w miejscu, sukcesywnie rozwijając się.
Historię Ciemnego Edenu poznajemy za sprawą całego szeregu narratorów
pierwszoosobowych. Książka składa się z wielu krótkich rozdziałów
opowiedzianych z perspektywy różnych bohaterów, z koncentracją na postaci
wiodącej. Dzięki temu zabiegowi prezentowana fabuła jest wielowymiarowa i
bardzo panoramiczna – na te same wydarzenia czytelnik spogląda pod różnym
kątem, dopatrując się w danej sytuacji wielu niuansów i szczegółów, które
znakomicie uzmysławiają w jak różny sposób ludzie spoglądają na otaczający ich
świat. Przyjęta forma narracji wiąże się z używaniem dość ubogiego słownictwa –
język Edeńczyków jest prosty, co nie pozwala na precyzyjne wyrażanie wszystkich
przeżywanych stanów. Rzeczy ważne bądź godne podkreślenia akcentowane są przez
powtórzenia (Nic nie było o nim wiadomo,
tylko że wysoko wysoko, ciemno ciemno i zimno zimno zimno [1]),
pojawiają się liczne neologizmy, które służą do nazywania lokalnego świata oraz
rozmów o przeszłości (Lon Downik, Sekret Tartka, Py-ront, Klepatura to
świetne przykłady tego, że język, który nie odnosi się do tego co znane, a
przez to realne, szybko wynaturza się i degeneruje). Wymyślony na potrzeby
powieści idiolekt jest bardzo sprytnym zabiegiem, który pomaga zamaskować
ewentualne niedoskonałości fabularne, stanowiąc przy tym zręczny pretekst do
uniknięcia drażliwych tematów, które mogłyby położyć całą koncepcję
edeńskiego globu – znajomość autochtonicznych mieszkańców planety ogranicza się
do stwierdzenia, że budulec, z którego są stworzeni jest przyswajalny przez
ludzi (przypuszczalnie jest to węgiel). Równie skąpym zasobem informacji
jesteśmy raczeni na temat samego Edenu – jądrem, z którego wychynęło życie
zdaje się być wnętrze planety, która częściowo pokryta jest wodą oraz okryta warstwą
atmosfery z występującym w niej tlenem. Na temat samej ewolucji, narodzin
istnienia na ciele niebieskim nie wiadomo właściwie nic.
Ostatnim aspektem godnym uwagi
jest symbolika powieści. Tytuł jest oczywistym nawiązaniem do Rajskiego Ogrodu
z Genesis, czyli Księgi Rodzaju. Beckett wydaje się prowokować czytelnika, każąc
zredefiniować jego poglądy na temat Raju, delikatnie sugerując jak obco musieli
czuć się pierwsi rodzice w ogromnym, acz pustym przybytku. Ale na tym akcencie
nie kończą się biblijne konotacje – człowieczy mieszkańcy Edenu to potomkowie
dwójki ludzi, pochodzących z Ziemi Adama
i Ewy. W tym miejscu autor również celuje we wrażliwe miejsce wierzących,
zwracając uwagą na oczywisty, ale chętnie przemilczany fakt, że gdyby cała
ludzkość zrodziła się z dwójki osobników, to kontakty kazirodcze byłyby
nieuniknione. Z kolei losy Johna Czerwoniucha, głównego protagonisty utworu,
przywodzą na myśl Drugą Księgę Mojżeszową, która opisuje wyjście Izraelitów z
Egiptu. Portret i sylwetka Johna to udany zarys odkrywcy świadomego
konieczności zburzenia wznoszonego przez lata ładu i porządku, dając w ten
sposób bodziec do cywilizacyjnego progresu.
Reasumując, Ciemny Eden okazał się bardzo dobrą odskocznią od codziennej
realności. Wyprawa w ciemną, acz mieniącą się całą paletą odcieni szarości
planetę jest dobrą sposobnością do kilku chwil zadumy nad fenomenem życia,
cywilizacji czy funkcjonowania ludzkich gromad. Książka wydana została w ramach
serii Uczta Wyobraźni i moim zdaniem
w pełni na to wyróżnienie zasłużyła.
[1] Christ Beckett, Ciemny Eden, przeł. Wojciech M.
Próchniewicz, Wydawnictwo MAG, Warszawa 2014, s. 13
Parsknęłam śmiechem na Sekret Tartkę:)
OdpowiedzUsuńKsiążka naprawdę wydaję się ciekawą odskocznią od rzeczywistości i odnoszę wrażenie, że nie jest tak przytłaczająca jak Twoje wcześniejsze lektury:)
Rzadko sięgam po science fiction, ale jeśli najdzie mnie ochota to będę miała tę pozycję na uwadze.
Ha, słownictwo jest bardzo pomysłowe i generalnie warstwę językową uważam za spory plus tej powieści.
UsuńSwego czasu chętnie sięgałem po science fiction, można wręcz powiedzieć, że od fantasy, thrillerów i kryminałów medycznych rozpocząłem moją przygodę z czytelnictwem.
Pozycje z "Uczty Wyobraźni" zawsze mają wiele ciekawego do zaoferowanie. Zapytam tak z ciekawości - czy jest tu jakaś oś fabularna? Czy są to rzeczone losy Johna Czerwoniucha?
OdpowiedzUsuńWątpliwość językowa: czy coś może być bardziej lub mniej panoramiczne?
Nie wiem jak tam w aspekcie polonistycznym, ale w fotograficznym jak najbardziej - panorama może obejmować różne wycinki horyzontu, aż do kąta pełnego włącznie ;)
UsuńCo do wątpliwości językowej - potraktujmy ją jako fotograficzną metaforę :)
UsuńQubusiu, tak oś fabularna oparta jest na losach Johna Czerwoniucha, ale akcja książki jest stosunkowo prosta, dlatego postanowiłem w ogóle o niej nie wspominać, by nie psuć przyjemności potencjalnym czytelnikom.
Z jednej strony ogólny wydźwięk Twojego jak zwykle interesującego tekstu wyraźnie zachęca do lektury, ale z drugiej... Już na początku, gdy poczytałem o potomkach pary rozbitków (od dawna wiadomo, że podtrzymanie gatunku ludzkiego wymaga większej ilości osobników), powziąłem jednak wątpliwość, czy będzie to równie dobry Eden jak ten od Stasia.
OdpowiedzUsuńHa, w przypadku polskiego czytelnika największą bolączką tej książki może okazać się tytuł. Każdy wytrawny czytelnik science fiction z nad Wisły od razu skojarzy go ze wspomnianym przez Ciebie Staszkowym "Edenem", a niestety proza angielskiego autora nie może być w żaden sposób porównywana z dorobkiem naszego mistrza. Przy jakichkolwiek próbach zestawienia obu pozycji, "Ciemny Eden" wypada dość blado. "Eden" Lema to arcydzieło, a "Ciemny Eden" Becketta to tylko (albo aż) solidna lektura.
UsuńP.S. Kwestię Adama i Ewy pociągnięto w ten sposób, że populacja Edenczyków cierpi na wszelakiej maści schorzenia dziedziczne, które są prawdopodobnie pokłosiem kazirodczych kontaktów.
W ciągu 163 lat z 2 ludzi zrobiło się 532? :) Rzadko czytam science fiction, ale będę pamiętać o tej książce.
OdpowiedzUsuń"Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną." :)
UsuńNajbardziej intryguje mnie przesłanie tej książki oraz sposób narracji. Ciekawe, czy nie miałeś problemu ze zorientowaniem się, kto w danej chwili się wypowiada?
OdpowiedzUsuńZ narracją nie ma większych problemów bo nazwy rozdziałów odpowiadają imionom bohaterów ;)
UsuńKiedyś (w przyszłości raczej bliższej, niż dalszej) muszę w końcu zacząć przygodę ze sci-fi. Spróbować przynajmniej, bo ciągle twierdzę, że to nie moja bajka (ale skąd mogę wiedzieć, że nie moja, skoro nie spróbowałam?).
OdpowiedzUsuńZapiszę sobie namiary na tę książkę, bo mam wrażenie, że oprócz dekoracji z gatunku fantasy jest niezłą pożywką dla rozleniwionego umysłu. Science-fiction w wersji "light" byłoby dla mnie, na początek, idealne.
Science fiction to bardzo różnorodna literatura, bowiem nie brakuje w niej zarówno pozycji stricte rozrywkowych jak również utworów, w przypadku których naukowa fikcja stanowi tylko przebranie, maskę, stosowaną by przemycić pewne treści.
UsuńŚledząc lektury, które recenzujesz i typ literatury po którą sięgasz, ośmielę się zaproponować, byś swoją przygodę z sci-fi rozpoczęła od naszego kochanego Staszka Lema, który poruszał piekielnie interesujące zagadnienia, szczególnie z ontologicznego punktu widzenia. W dziełach Lema nie brakuje elementów filozoficznych, refleksji dotyczących kondycji człowieczej cywilizacji, etc.
Inna sprawa, że Lem też jest bardzo różnorodny w swej twórczości. Nie można chyba wybrać żadnego dzieła, o którym by można powiedzieć, iż jest dla niego reprezentatywne.
UsuńTak czy inaczej, najbardziej by mi pasowało przeczytać tytuł, w którym nie ma robotów. Ani statków kosmicznych, elfów, wiedźminów i gnomów, ani dziwacznych planet za 10000 lat. Chyba jednak nie jestem stworzona do sci-fi.
UsuńAndrew, owszem trudno jest wskazać dla Lema dzieło reprezentatywne, ale z drugiej strony śmiało można stwierdzić, że wszystkie jego utworu są bardzo dojrzałem i niezwykle interesujące.
UsuńMarto, ha, wychodzi zatem, że Lem, Lem i jeszcze raz Lem. Zaryzykuję i polecę na początek "Głos Pana" - książka do gatunku science fiction się zalicza, ale zdecydowanie bliżej jej do filozoficznych rozważań.
Zanotowałam w pamięci, dzięki! Filozofia i nauka w jednym, to może być coś dla mnie. No i nie ma robotów! ;-)
UsuńPrzecież żyjemy w świecie robotów. Pralki automatyczne, „inteligentne” systemy sterowania tym i owym, zautomatyzowane urządzenia AGD, roboty w fabrykach, wymieniać można w nieskończoność. Nie są to na ogół androidy, ale niewątpliwie są to roboty. Choć i androidy już się zdarzają.
UsuńSkoro już trzeba żyć wśród robotów, trudno. Ale czytać zdecydowanie wolę o ludziach!
UsuńHa - im więcej czytam o prawdziwych ludziach i zmyślonych robotacg, tym bardziej mam wrażenie, że żywi ludzie są często mniej ludzcy niż te roboty z SF :) Inna sprawa, że „oprogramowanie” ludzi bywa bardzo zawodne i czytając o jego niedostatkach zaczynia się widzieć ludzi jako roboty wyposażone w przeświadczenie o własnej wyższości i wyjątkowości, przy czym tylko to drugie jest prawdą, w dodatku w ograniczonym zakresie.
UsuńW zupełności zgadzam się z pierwszym zdaniem. Ale cóż, trzeba się mierzyć ze światem takim, jakim jest. Niezależnie od tego, jaki byłby ostateczny werdykt w sprawie ludzkości, to z punktu widzenia kwestii poznawczych oraz dla zwykłej literackiej przyjemności, chyba lepiej poczytać o nas samych. Nawet jeśli wnioski miałyby być przygnębiające. W końcu to ludzie wymyślili roboty, a nie na odwrót. Poznawanie tak zmyślnego gatunku to fajna rzecz.
Usuńjeszcze coś z aktulaności à propos wątku robotów w naszym świecie ;) ->link<-
UsuńNobody's perfect - nawet roboty.
Usuń