Krawędź
Václav Řezáč
Tytuł oryginału: Rozhráni
Tłumaczenie: Maria Erhardtowa
Wydawnictwo: Śląsk
Seria: Biblioteka Pisarzy Czeskich i Słowackich
Liczba stron: 430
Wydaje
się, że usiąść i pisać to rzecz zupełnie łatwa, dopóki człowiek naprawdę nie
usiądzie i nie spróbuje zabrać się do pracy. Wtedy nad papierem, czekającym na
słowa, z których wyrasta życie, martwieją ręce, a myśli rozsypują się i kruszą
[1].
Prawdopodobnie każdy, kto kiedykolwiek usiłował przelać swoje myśli na papier i
uformować z nich literacką bryłę, w mniejszym bądź większym stopniu zgodzi się
z powyższym sformułowaniem, które pochodzi z powieści Krawędź, autorstwa czeskiego artysty Václava Řezáča. Nie ma
wątpliwości, że kreowanie nowej rzeczywistości, budowanie świata od podstaw i
zapełnianie go bohaterami, których losy zazębiają się z opisywanymi
wydarzeniami tworząc razem spójną i interesującą całość, to rzecz wymagająca i
trudna, ba, to wręcz wyzwanie, z którym musi zmierzyć się każdy, kto pragnie
zasłużyć na zaszczytne miano literata. Ta sztuka z pewnością udała się
Václavowi Řezáčowi, bowiem jego dzieło Krawędź
śmiało można określić mianem oryginalnego konstruktu, z którym obcowanie
sprowadza się do czystej przyjemności.
Václav Řezáč, żyjący w
latach 1901 – 1956, to czeski literat, w Polsce znany jako autor powieści
młodzieżowych oraz utworów psychologiczno-obyczajowych. Z racji faktu, że w
późnym okresie twórczości Řezáč pisał w duchu realizmu socjalistycznego,
całkiem spory dorobek artysty doczekał się polskiego przekładu. Na łamach
rodzimych wydawnictw opublikowano takie dzieła jak: Chłopaki, za nim!, Świadek, Zielona
książka, Czarne światło, Posiew wichry, Powrót oraz Krawędź. To
właśnie za sprawą ostatniego z wymienionych utworów, który uchodzi za
najwybitniejsze osiągnięcie literackie Řezáča, miałem okazję poznać pióro
czeskiego pisarza.
Głównym bohaterem Krawędzi jest Henryk Aust. To typ
marzyciela, który tylko z rzadka stąpa po twardym gruncie realności, co
sprawia, że pobieżny rzut oka na jego przeszłość oraz obecne perypetie domaga się, by
przypiąć mu łatkę nieudacznika i niedorajdy. Z prezentowanych faktów
dowiadujemy się, że Aust to kiepski urzędnik, równie mierny nauczyciel,
niezrealizowany aktor i wreszcie niespełniony pisarz. Warto jednak nadmienić,
że większość podejmowanych zajęć i obowiązków wiąże się z koniecznością
utrzymania się na finansowej powierzchni, natomiast jedyną pracą, do której
Henryk Aust zdaje się być predysponowany jest pisarstwo. Sęk w tym, że
niedoszły artysta posiada fatalną skazę, która skutecznie uniemożliwia mu
spłodzenie jakiegokolwiek dzieła – bezwzględny perfekcjonizm, usilne pragnienie
precyzji, konieczność ciągłego doskonalenia tego, co zdołało powstać, skutkują
tym, że wedle mniemania Austa z pomysłów poszczególnych dzieł bardzo szybko ulatuje
to, co zdawało się świadczyć o ich sile i atrakcyjności, pojedyncze refleksje
okazują się jałowymi truizmami, tchnącymi buńczucznym patosem, a analizy
ludzkich spraw i czynów, koniec końców, przedstawiają się jako fałszywe i
mylne. Czytelnik poznaje Henryka Austa w momencie przełomowym, który może być
kluczowym w jego literackiej karierze. Oto w wyobraźni autora zarysowuje się sylwetka
Wilhelma Haby, bohatera, którego losy być może zakończą lata posuchy i twórczej
niemocy.
To właśnie postać
Wilhelma Haby powoduje, że utwór Václava Řezáča jest tak interesujący i
niepowtarzalny. Czeski literat wprowadza dwa zachodzące na siebie pasma
narracyjne, bowiem narrator pierwszoosobowy, którym jest Henryk Aust, snuje
przed czytelnikiem historię swojego życia, jak również historię swojego
literackiego protagonisty, Wilhelma Haby. Poprzez ten zabieg otrzymujemy
powieść w powieści, która wiąże się z nieustannym balansowaniem i
przeskakiwaniem z rzeczywistości austowskiej
do świata, w którym dominuje Haba. Narracyjny dwugłos rezonuje akcją podążającą
dwoma torami, które wzajemnie się przeplatają i uzupełniają.
Wilhelem Haba jest
osobnikiem kluczowym dla formy utworu jak również dla samego Henryka Austa,
ponieważ stanowi on ostatnią kartę podsuniętą przez los, piękną szansę, by
wreszcie przerwać długą passę klęsk i upokorzeń. Co ciekawe zależność Austa od
Haby działa również w drugą stronę, gdyż Wilhelm także potrzebuje swojego
kreatora. Należy zauważyć, że mimo dzielących ich różnic, bowiem biografia
Austa stoi w wyraźnej opozycji do naznaczonego sukcesami i artystycznym
spełnieniem żywota utalentowanego i uznanego aktora, jakim jest Wilhelm Haba,
obaj bohaterowie w chwili rozpoczęcia Krawędzi
znajdują się na życiowym rozdrożu. Haba tylko dzięki swojemu demiurgowi może
przezwyciężyć kryzys twórczy i wydrapać się z dołka bierności, w który wpadł
całkiem niespodziewanie, chociaż przez wiele lat sam go sobie kopał. Dramat
Haby polega na tym, że scalił on swoją egzystencję z prowadzoną na teatralnej
scenie grą w sposób tak doskonały, że samym aktorem zaczynają targać
wątpliwości, co do tego, czy jego twarz jest jego faktycznym obliczem, czy też
kolejną maską, nierozerwalnie stopioną z jego osobą. Psychika modelowana dłutem
nie tylko jednego żywota, ale wielu bytów, odtwarzanych w swoich następnych,
wieńczonych sukcesem i tryumfem, rolach okazuje się spaczonym narządem,
uniemożliwiającym prawidłowe funkcjonowanie w społeczeństwie, które przejawia
się choćby zadzierzganiem autentycznych relacji. Haba jest człowiekiem
obarczonym ogromnym ciężarem sławy, która przekracza jego moralną pojemność.
Pomieszanie sztuki z życiem i traktowanie sztuki wyłącznie jako tricku,
pomocnego w codziennej egzystencji zaszły już tak daleko, że tylko Henryk Aust
może pomóc wymyślonej przez siebie postaci.
Ale
Krawędź to nie tylko opowieść o
mężczyznach, który znaleźli się na życiowym zakręcie. Utwór to także
interesująca analiza z zakresu sztuki – jej problematyki, roli społecznej.
Pisarstwo w mniemaniu Austa nie postrzegane wyłącznie w kategoriach
estetycznych, równie istotne są kategorie etyczne. Celem sztuki w mniemaniu
narratora jest poznawanie prawdy o człowieku i świecie, odkrywanie zasad, według
których te rzeczy funkcjonują, które pozwoliłby bądź ułatwiły zrozumieć i
rozwiązać problemy i dylematy, jakie stawia przed ludźmi codzienne
życie. Dla Austa bardzo ważne są również szczerość i uczciwość, bowiem jak sam
wyjaśnia w jednym z monologów, wygłaszanych przed samym sobą, sztuka to wielki konfesjonał, w którym wszyscy
odnajdujemy sens życia, wiarę we wspólny porządek i ład, pragnienie czystości
ducha wcielonej w doskonałe formy, piękno, które samo w sobie jest prawem i
prawdą [2].
Z literaturoznawczego
punktu widzenia Krawędź to także
utwór, który w błyskotliwy sposób ukazuje, w jaki sposób to, co stanowi
rzeczywistość, twardą i namacalną, ulega konwersji, przemieniając się w
powieściowy świat przedstawiony. Václav Řezáč bardzo mocno skoncentrował się na
bodźcach oddziałujących na wyobraźnię, starając się unaocznić jak może
przebiegać transponowanie elementów z życia oraz z otoczenia artysty do tego,
co stanowi rzeczywistość literackich protagonistów. Przyznać ponadto należy, że
Řezáč ciekawie pisze o słownym kreatorze, bowiem czytelnik przekonuje się, że
Henryk Aust nie jest wszechmocnym demiurgiem, którego bohater zdany jest na
jego łaskę i kaprysy. Narrator Krawędzi
co prawda dzierży w swoich rękach dzieje protagonisty, ale los bohatera zdaje
się pulsować i zmieniać, tak, że pierwotne zamierzenia nie raz i nie dwa
ulegają znacznym poprawkom i korektom. Řezáčowi dobrze udało się uchwycić i
pokazać jak trudnym, niejednoznacznym i nieprzewidywalnym aktem jest płodzenie
dobrej literatury, która często podąża własnymi drogami, nie zawsze zgodnymi
z tym, co przewidział twórca.
Reasumując, Krawędź to bardzo dobra oraz
nietuzinkowe dzieło, bazujące na oryginalnym koncepcie, który sprawia, że utwór
jest wielopoziomową budowlą. Krawędź
jest historią ludzi, których przygniata bolesne brzemię poczucia zmarnowanych
lat, którzy pragną nadać swojej egzystencji nowy cel oraz kierunek. Utwór
czeskiego pisarza to także szczery manifest, w którym wyłożono poglądy autora
na sztukę oraz rolę, jaką winna ona pełnić w kulturze. Wreszcie Krawędź to świetna sposobność, by
podejrzeć, w jaki sposób rodzi się powieść, jak wielkich pokładów wytrwałości
wymaga stworzenie dzieła ambitnego, które zaspokoi także wymagania samego
autora.
Wasz Ambrose
[1]
Václav Řezáč, Krawędź, przeł. Maria
Erhardtowa, Wydawnictwo Śląsk, Katowice 1973, s. 99
[2]
tamże,
s. 207
Tematyka fascynująca, ale nie uogólniałbym punktu widzenia Řezáča na wszystkich pisarzy, a już broń Boże na wszystkich twórców. Myślę, że teza o bólu tworzenia jest właściwsza rzemieślnikom z pretensjami do artyzmu, niż wirtuozom. Rzemieślnik świadom własnego mistrzostwa wie co i jak ma robić, zaś wirtuoz to czuje w głębi siebie, i nawet jeśli nie wie, dlaczego coś ma być tak, a nie inaczej, to czuje, że właśnie tak. Problem się zaczyna, gdy rzemieślnik chce tworzyć Sztukę. Ja tam nigdy nie mam takich problemów, gdy wiem, co chcę napisać, oczywiście na skromną amatorską skalę, ale zawsze siadam i od razu piszę, tak jak się siada do obiadu. A gdy nie mam nic do przekazania, to po co pisać? Gdy się jednak robi coś na siłę, problemy są nieuniknione. Myślę, że łatwiej zauważyć tę prawidłowość, gdy się oderwiemy od literatury i spojrzymy szerzej - choćby na malarstwo, które też ukazuje nam świat po konwersji artystycznej. Nie sądzę, by ludzie pierwotni malując po ścianach jaskiń przeżywali rozterki procesu twórczego, podejrzewam że przeżywali to podobnie jak przy spontanicznym tańcu, a jednak wiele ich dzieł trzeba zaliczyć do ponadczasowych dzieł sztuki. Zawierają one charakterystyczne elementy wskazujące na wyraźne odejście od wiernego kopiowania rzeczywistości i przejście do takiego przekształcania obrazu, by u odbiorcy wywołać określone przeżycia. Moim zdaniem, w przypadku wirtuozów, warsztat jest ważny, jak w tańcu, ale właśnie jak w tańcu czy tworzeniu muzyki, natchnienie, poczucie potrzeby przekazania czegoś, jest niezbędne, by powstało prawdziwe dzieło.
OdpowiedzUsuń"A gdy nie mam nic do przekazania, to po co pisać?"
UsuńGdybyś był pisarzem, to przecież musiałbyś często i dużo pisać, nie mógłbyś pozwolić sobie na niepisanie wtedy, gdy akurat nie masz natchnienia albo treści do przekazania. Łatwość pisania mają tylko grafomani, tylko im nigdy nie brakuje pomysłów, inni muszą niestety solidnie przy pisaniu się namęczyć :)
„Gdybyś był pisarzem, to przecież musiałbyś często i dużo pisać, nie mógłbyś pozwolić sobie na niepisanie wtedy, gdy akurat nie masz natchnienia albo treści do przekazania.”
UsuńW takim razie według Ciebie, jeśli dobrze zrozumiałem, na przykład Nelle Harper Lee nie jest pisarką? Tylko jak nazwać kogoś, kto napisał jedną z najbardziej wartościowych książek w historii, a nie jest pisarzem?
„Łatwość pisania mają tylko grafomani, tylko im nigdy nie brakuje pomysłów, inni muszą niestety solidnie przy pisaniu się namęczyć :)”
Wolę być grafomanem z lekkim piórem, niż „pisarzem”, którego pióro boli ;)
Zadałeś mi trudne pytanie. Kto jest pisarzem? Według mnie ten, kto ciągle myśli o literaturze i robi coś w tym kierunku, czyli ciągle rozmyśla, jak pisać, pisze (i to nie tylko w niedzielę, ale dzień w dzień), i którego utwory są wydawane przez tradycyjne wydawnictwa, a nie na koszt autora. A osobę, która napisała wartościową książkę, ale tylko jedną, mogę nazwać autorką jednej książki. I tyle. Nie jest to pisarka "pełnej krwi".
UsuńCzytelników nie interesuje, czy osobę piszącą pisanie bolało czy nie bolało. Ważna jest tylko jakość utworu. Warto o tym pamiętać :)
Każdy ma prawo tworzyć własne znaczenia słów, tylko jak się z kimś takim dogadać?
UsuńMusisz poza określeniem „autor jednej książki” wymyślić też jakieś nowe, gdyż według Twojej definicji wielu twórców powszechnie uznanych za pisarzy pełną gębą w ogóle pisarzami nie jest. Można wymieniać długo – więc ograniczę się do dwóch znanych na całym świecie - Jeffrey Archer i Isaac Asimov (Исаак Юдович Озимов). Ich życiorysy wyraźnie wskazują, że tworzenie literatury pięknej nie jest jedyną ani główną treścią ich życia ani wyznacznikiem kariery, choć ostatecznie to ono właśnie rozsławiło ich na całym świecie. Dodam też, że wielu najbardziej znanych pisarzy sięgnęło po pióro dopiero wtedy, gdy z przyczyn od siebie niezależnych nie mogli już zajmować się tym, czym chcieli.
Końcówka Twojej, wypowiedzi w świetle recenzji, pod którą się znajduje, brzmi co najmniej dziwnie. Skoro ktoś napisał książkę o bólu tworzenia i ktoś ją czyta, to znaczy, że kogoś interesuje, czy pisanie przez duże P musi boleć. Ja uważam, że nie, i są tego liczne przykłady, nie tylko w literaturze, ale i w innych dziedzinach sztuki, stąd był mój komentarz, który tak Ci się nie spodobał.
Dla mnie pisanie jest jak opowieść przy ognisku, jak podryw, czy inna czynność, która wypływa z wewnętrznej potrzeby. Robię gdy chcę, nie robię, gdy nie czuję takiej potrzeby. I wiem, że są i inni, którzy też tak mają. Oczywiście są i odwrotnie skonstruowania. Są tacy, którzy choć to czynności dla nich bolesne, czytają podręczniki podrywu, podręczniki pisania bestsellerów, uczą się na pamięć opowieści, by tymi umiejętnościami błyszczeć lub wręcz na tym zarabiać. Nie uważam by byli gorsi, ale im współczuję. Ja wolę robić w życiu to, co mnie nie boli
"stąd był mój komentarz, który tak Ci się nie spodobał"
UsuńAle to nie jest tak, że Twój komentarz mi się nie spodobał. Przeciwnie, bardzo mnie zaciekawił i skłonił do postawienia sobie pytania, kogo uważam za prawdziwego pisarza, a kogo nie. Nie istnieje jednoznaczna odpowiedź na to pytanie. A końcówka mojej odpowiedzi odnosiła się nie do tego, co przeczytałam w recenzji (bo akurat w chwili pisania mojego komentarza recenzji jeszcze nie przeczytałam i dlatego ani słowem się do niej nie odniosłam), tylko do tego, co napisałeś o sobie: "Wolę być grafomanem z lekkim piórem, niż „pisarzem”, którego pióro boli". Chodziło mi o to, że gdybym sięgnęła po napisany przez Ciebie utwór, nie interesowałoby mnie, czy pisałeś go z lekkością właściwą grafomanom, czy w męce właściwej wielkim twórcom, patrzyłabym tylko na jego jakość. I nie rozumiem, dlaczego uważasz, że Archer według mojej definicji nie jest pisarzem. Ależ jest, bo napisał dużo książek na dobrym poziomie (jedną nawet czytałam). Pisarz może zajmować się także innymi sprawami, pracować na przykład w urzędzie, ale wróciwszy z urzędu, zajmuje się literaturą. O to mi chodziło.
Archer był dość wysokiej rangi politykiem, był (i chyba znów jest) milionerem, był sportowcem. Wystarczyłoby tego, by obdzielić życiorysy kilku innych osób. Nie sądzę, by wobec takiego nawału pasji i zajęć można o nim powiedzieć, że „...ciągle myśli o literaturze i robi coś w tym kierunku, czyli ciągle rozmyśla, jak pisać, pisze (i to nie tylko w niedzielę, ale dzień w dzień...” Tym bardziej, że debiutował literacko dobrze po trzydziestce i zarówno oficjalne jak i inne biografie nie stawiają pisarstwa na pierwszym miejscu, a on sam w swych dziełach podkreśla, że polityka i biznes wymagają pełnego, dużo większego niż literatura zaangażowania.
UsuńAbsolutnie nie kupuję sformułowania, że lekkość właściwa jest grafomanom, a męka wielkim twórcom. Nie kojarzę filmu z literatem w akcji, ale proponuję zobaczyć filmiki z profesorem Wiktorem Zinem tworzącym w studio w trakcie snucia przepięknych opowieści – z jaką swobodą tworzy swe rysunki. Jak widać prawdziwy talent może tworzyć dzieła z lekkością wynikającą ze świadomości tego, co się chce przekazać popartej odpowiednim warsztatem.
Oczywiście, że pewnie są i mistrzowie, którzy przy procesie twórczym cierpią, ale na pewno nie jest to obowiązkowym warunkiem wielkości. Mam nawet wrażenie, że dużo pełniejsze i przekonujące będzie dzieło, które powstało w natchnieniu, które wyklucza w tym momencie jakiekolwiek wątpliwości, i że uważny, otwarty na samo dzieło odbiorca na pewno to doceni.
Nieco inaczej, w porównaniu z cytatem otwierającym recenzję, charakteryzował twórczość pisarską Zbigniew Uniłowski we "Wspólnym pokoju": "Wszystko, co się pisze, jest dobre w trakcie roboty, później - nędza." Trudno powiedzieć, który scenariusz jest gorszy...
OdpowiedzUsuńChoroba perfekcjonizmu, na którą cierpi Aust, to również domena wielu (większości?) pisarzy. Borges mówił, że tylko po to publikuje, by w końcu uwolnić się od swego dzieła - poszło do ludzi, klamka zapadła, nic już się nie poprawi.
Bardzo ciekawie zapowiada się relacja między Austem a Habą. Wręcz dreszcz przechodzi po plecach ;)
Kurczę, czytałem "Wspólny pokój" (skłoniło mnie zresztą do tego Twoja rekomendacja tej powieści), ale akurat tego fragmentu nie pamiętam, chociaż faktycznie sporo w nim prawdy :)
UsuńTak, perfekcjonizm to poważna choroba, która niejednemu dziełu uniemożliwia zobaczenie światła dziennego. I właśnie ta "jednostka chorobowa" została przedstawiona przez Řezáča w sposób b. udany. Polecam :)
Ten pierwszy cytat super :) Coś w nim jest, niestety ;)
Usuń@Ambrose trudno pamiętać każde zdanie. To akurat wywarło na mnie wrażenie na tyle, że nawet dodałem je jako cytat na LC ;)
UsuńBardzo ciekawy temat. Tak sobie zawsze myślę, że fajnie byłoby napisać książkę, ale jak wydaje mi się, że mam jakiś pomysł to dochodzi do mnie, że nie mam nic do powiedzenia:)
OdpowiedzUsuńHa, wydaje mi się, że dramat współczesnego rynku książkowego polega na tym, że większość osobników pretendujących do miana pisarzy, nie potrafi być na tyle autokrytycznych. Druga sprawa, że pojawiły się całe zastępy firm, oferujących "profesjonalne" wsparcie przy samopublikowaniu, które usilnie wmawiają tym "ludziom od pióra", że faktycznie mają coś do powiedzenia (chociaż faktyczną rzeczą, którą Ci ludzie muszą mieć są pieniądze).
Usuń