Strony

czwartek, 1 października 2015

Cienka mroczna linia




Tami Hoag

Cienka mroczna linia

tytuł oryginału: A Thin Dark Line
tłumaczenie: Grzegorz Woźniak
Wydawnictwo: Libros 2001



Znana na całym świecie amerykańska powieściopisarka Tami Hoag, sympatyczna, lecz niepozorna z wyglądu kobieta (ur. w 1959) musi być ciekawą osobą. Życie nie szczędziło jej kłód rzucanych pod nogi na drodze do sukcesu, ale nie dała się stłamsić, nie pogodziła się z klęskami. Jej perypetie życiowe wystarczyłyby pewnie na materiał do kilku ciekawych książek. Imała się wielu zawodów kompletnie niezwiązanych z literaturą, od sprzedaży armatury sanitarnej po ujeżdżanie koni pokazowych; przy czym na tym ostatnim polu osiągnęła nawet poziom krajowy, co w przypadku USA oznacza więcej niż w innych państwach. Mimo, iż pochodziła z zabitej dechami dziury (Cresco w stanie Iowa), a wychowywała się w chyba jeszcze gorszej (farma w Harmony w Minnesocie) i nie miała dostępu do „normalnej” ścieżki edukacji, to właśnie słowo pisane okazało się jej drogą do sukcesu. Dziś jest jedną z najbardziej znanych na świecie autorek powieści, głównie współczesnych romansów i thrillerów, co swoją drogą stanowi ciekawe połączenie. Jej książki wielokrotnie blokowały konkurencji dostęp do szczytów amerykańskich list bestsellerów i zostały przetłumaczone na chyba wszystkie popularniejsze języki świata.




Cienka mroczna linia jest czwartą powieścią z cyklu Doucet* (fikcyjne miasteczko w Luizjanie). W Polsce miejscowość o tej wielkości i charakterze nazwalibyśmy raczej dużą wsią, ale trzymajmy się oryginalnej terminologii. W miasteczku, które dopiero co otrząsnęło się z koszmaru seryjnego mordercy, jaki grasował tu kilka lat temu, znów pojawia się strach. Ktoś napada na samotne kobiety. Morderstwo, zgwałcenia, plotki iż potwór powrócił...

Powieść ta była moim pierwszym kontaktem z twórczością Tami Hoag. Trafiła w me ręce zaraz po ukazaniu się polskiego wydania, a więc naście lat temu. Co z niej zapamiętałem? Przede wszystkim niesamowity klimat. Nie tylko nastrój grozy, który powinien przecież królować, jeśli thriller ma być udany, ale również niezwykle skuteczne wtrącenie czytelnika w uczucie, jakie musi dominować u detektywa starającego się rozwiązać zagadkę podobną do tej, o której opowiada powieść, gdy wszystko z pozoru pewne nagle ulega przewartościowaniu i nie wiadomo, kto tak naprawdę jest kim. Równie mocno zapada w pamięć specyficzna aura miejsca, w którym rzecz się dzieje, czyli Francuskiego Trójkąta w Luizjanie, nowej Akadii utworzonej przez wypędzonych po 1775 z tej prawdziwej, kanadyjskiej. Z jednej strony działające na wyobraźnię mroczne bagniste tereny, z drugiej Cajunowe, biała społeczność tak odrębna, że stanowiąca wyspę innej mentalności, zwyczajów i języka nie tylko na mapie Stanów, ale wyraźnie odrębną nawet od reszty Luizjany, choć dziś Cajunowie są uważani za rdzennych mieszkańców południowej części tego stanu.

W pamięci pozostają też sylwetki dwóch głównych postaci – mundurowej policjantki Annie Brousard i detektywa od zabójstw oraz innych poważnych spraw Nicka Fourcade. Ona, ambitna młoda funkcjonariuszka marząca o zostaniu detektywem, przywiązana do idei państwa prawa i sprawiedliwości, on sterany życiem, pozbawiony złudzeń twardziel, któremu w wielkim mieście powinęła się noga, w związku z czym wylądował na prowincji.

Po powtórnej lekturze, którą właśnie zakończyłem, mogę powiedzieć, iż moje odczucia wcale się nie zmieniły i ponownie jestem pod wrażeniem. W tym kanonie, mrocznego thrillera kryminalnego z bardzo silnym wątkiem psychologicznym, trudno o coś lepszego.

Fabuły oczywiście ujawniać nie będę, ale zdradzę, iż intryga z początku wyglądająca na banalną i sztampową, okazuje się dużo ciekawsza, niż by można przypuszczać. Sympatyczna Ann uparcie dążąca do prawdy stanie nie tylko przeciwko nieuchwytnemu przestępcy terroryzującemu okolicę, ale i prawie całej policji. Wątek detektywistyczny jest wielkim atutem książki, gdyż zakończenie jest kompletnie nie do przewidzenia, a zarazem wcale nie jest wydumane i stanowi logiczne rozwiązanie kryminalnej zagadki, z którą zmaga się po równi czytelnik i powieściowi bohaterowie.

Nie jestem zwolennikiem epatowania czytelnika rozprutymi brzuchami, wnętrznościami wywlekanymi aż na balkon i innymi podobnymi atrakcjami, którymi przy podobnych okazjach próbuje przyciągać czytelników amerykańska szkoła pisania kryminalnych bestsellerów. Cienka mroczna linia też zaczyna się podobnym akcentem, co w pierwszej chwili wydaje się prorokować lekturę niższych lotów, ale później okazuje się, że w tej opowieści wszystko ma nie tylko ręce i nogi, ale wręcz jest idealnie dopasowane, kompletne i wyważone.

Raczej nie przepadam za romansami. Zwykle nawet samo słowo miłość niesie w sobie pokłady infantylności nie widzącej różnicy między nią, a zauroczeniem, fascynacją, żądzą, pragnieniem stabilizacji czy przyjaźnią. Z książkami jest zwykle jeszcze gorzej i nie można się dziwić, że dla wielu romans stał się symbolem kiczu. Tymczasem wątek miłosny w Cienkiej mrocznej linii jest jednym z mocnych elementów literackiej kompozycji. Tak udanym i przekonującym, iż mam wrażenie, że gdybym miał pod ręką jakiś romans pióra Tami, to bym się skusił bez dłuższego zastanowienia. Dodać też trzeba, że stosunki, nie tylko seksualne, między policją, prokuraturą i innymi elementami szeroko pojętego wymiaru sprawiedliwości, są ukazane niezwykle interesująco i daleko im do płytkości, która króluje po równo w thrillerach kryminalnych i sensacji. Na wielkie zaś podkreślenie zasługuje, iż pisarce udało się ukazać, jak zmieniają się relacje społeczne pod wpływem presji, w tym wypadku strachu przed seryjnym gwałcicielem i mordercą.

Tutaj mała dygresja. Miałem kiedyś możliwość obserwować nasze społeczeństwo w podobnej sytuacji i niestety ta lektura, całkiem niespodziewanie, jest kolejnym kamyczkiem do budowy murka pod szyldem Nad Wisłą jest inaczej. Wydaje się oczywistym, że zachowania ukazane w książce powinny być w opisanych sytuacjach wspólne dla każdego społeczeństwa, również dla nas. Zapewniam Was, że tak jednak nie jest, więc jeśli nie daj Boże zdarzy się Wam podobna sytuacja, zwracajcie baczniejszą uwagę na tych, na których Wam zależy. Nie zakładajcie, tylko sprawdzajcie, czy aby na pewno zachowują się tak, jak się zachowywać powinni.

Wracając do lektury, żeby nie było, że popadłem w bezkrytycyzm, muszę wspomnieć o pewnych rzeczach, które mnie denerwowały. To, że wstawki cajuńskie przytoczono w oryginale, było świetnym pomysłem autorki podtrzymanym przez tłumacza, jednym z elementów budowania klimatu, ale to, że ich w ogóle nie przetłumaczono, to wielki minus. Czytać z thrillerem w jednej ręce, z drugą na klawiaturze translatora? Gdzie tu nastrój? No i ta mała czcionka... Rozumiem, że ponad pięćset stron to już prawie granica objętości jednego tomu, ale może byłoby lepiej wydać w dwóch tomach, za to większymi literkami, gdyż takie małe znaki na pewno dla wielu będą problem. Z drugiej strony, te niedogodności absolutnie nie były w stanie zepsuć frajdy, jaką jest lektura powieści. Ten amerykański noir wciąga i nie wypuszcza, a o to przede wszystkim chodzi.

A sama cienka mroczna linia... O jaką linię chodzi? O cienką, wijącą się linię oddzielającą światło od ciemności, miłość od nienawiści, fascynację od obłędu, adoratora od prześladowcy, zasługę od zbrodni, dobro od zła.


Zapraszam do lektury i polecam gorąco


Wasz Andrew

* cykl Doucet:

  1. The Restless Heart, 1991
  2. Lucky's Lady, 1992
  3. Cry Wolf, 1993, (Fałszywy alarm, 2001)
  4. A Thin Dark Line, 1997 (Cienka mroczna linia, 2001)


6 komentarzy:

  1. Jeżeli nie mylę tej ksiażki z inną (czytałam kilka lat temu), był w niej najgorszy opis seksu, z jakim się zetknęłam. Ale pomijając ten element, czytałam z dużą przyjemnością.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :)) Najgorszy seks o jakim czytałaś, czy najgorszy opis seksu jaki czytałaś? ;)

      Usuń
    2. Tak zapytałem, gdyż bardzo często jeśli komuś nie odpowiada treść, tematyka, przedstawione poglądy, to pisze, że książka, opis, itd. słaba. A co konkretnie Ci się w tym opisie (chodzi o parę głównych bohaterów, jak się domyślam) nie podobało? Mi właśnie pasował taki opis do sytuacji, w której byli i ich formy psychofizycznej.

      Usuń
    3. Wydawał mi się nieznośnie pretensjonalny. No kurczę... określenie pochwy jako "otchłani kobiecości"?

      Usuń
    4. :)) No tak. To bardzo niefortunne sformułowanie. Choć z drugiej strony miałem wrażenie, że autorka chciała „odtechnicyzować” tę scenę. Przenieść ciężar z tego co widać, co można dotknąć, na to, co przypomina narkotyczny trans, senne urojenie, a co zdarza się tylko w pewnych wyjątkowych okolicznościach i nie powtarza się już później nawet z tym samym partnerem. Zgodnie zresztą ze świetnym stwierdzeniem profesora Starowicze, że seks jest w głowie, a nie w lędźwiach. Nie wiem jak ta scena, o której piszesz, wypadła w oryginale, ale pomimo tej wpadki, nawet w polskiej wersji, mimo wszystko oceniam ją dobrze.

      Usuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)