Paryż
Émile Zola
Tytuł oryginału: Paris
Tłumaczenie: Eligia Bąkowska
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Liczba stron: 507
Klasyka,
czyli dzieła uważane za podstawowe, reprezentatywne i najcenniejsze w
literaturze, zgodnie z popularnym powiedzeniem nigdy się nie starzeje. Wynika
to z faktu, że najznamienitsi pisarze, obdarzeni zmysłem obserwacji oraz
wrażliwością, posiadają umiejętność zawierania w swoich utworach prawd,
refleksji oraz spostrzeżeń na tematy, które zawsze pozostają aktualne. Wydaje
się, że ta żywotność obserwacji oraz idei w ogromnej mierze wynika z faktu, że
nasza ludzka natura w gruncie rzeczy pozostaje niezmienna, stała, ulegając
wpływom mijającego czasu tylko w niewielkim stopniu. Ale zdolność do
wyłuskiwania i przelewania na papier ze wzburzonego nurtu życia rzeczy bądź
wartości na pozór oczywistych, do których będzie można się odnieść nawet
wówczas, gdy otoczenie, w jakim one powstały zamieni się w kurz historii, to
sztuka nie lada. Nie została ona dana każdemu i z tego względu grono pisarzy,
których twórczość nie umarła wkrótce po śmierci autorów, jest raczej skromne i
bardzo elitarne. Trudno do niego trafić, ale z pewnością udało się tego dokonać
Émilowi Zoli, francuskiemu literatowi żyjącemu na przełomie XIX i XX wieku.
Artysta ten do dzisiaj jest uważany za jednego z czołowych reprezentantów
naturalizmu w literaturze – w swoich powieściach Zola bardzo wiele miejsca
poświęcał ludziom pochodzących ze społecznych nizin, wywodzących się z
proletariatu, biedoty czy marginesu. Autor zwracał uwagę na ich niełatwą
sytuację życiową, odmalowując ich egzystencję w dość mrocznych barwach. Utwory
Francuza charakteryzują się ponadto zawężeniem granic literackiej fikcji, która
ustępowała miejsca głębokiemu realizmowi, ocierającego się o dokumentalizm.
Jeśli do tej wybuchowej mieszanki dołożyć jeszcze elementy turpizmu, który
przejawiał się w dość brutalnych i szokujących opisach oraz ostentacyjny wręcz
antyklerykalizm, nietrudno zrozumieć, dlaczego powieści Zoli często wywoływały
obyczajowe burze i skandale. Do dzieł, które z pewnością nie przysporzyły
Francuzowi zwolenników wśród przedstawicieli prawicy oraz Kościoła Katolickiego,
zalicza się trylogia Trzy miasta. Na
ten powieściowy cykl natknąłem się dzięki Koczowniczce, która jeden ze swoich
wpisów poświęciła książce Lourdes,
stanowiącej pierwszy tom wspomnianej serii.
Utwór wydał mi się na tyle interesujący, że rozpocząłem jego poszukiwania w
lokalnych bibliotekach. Co prawda na Lourdes
nie udało mi się natrafić do dziś, ale wypatrując tej pozycji, natknąłem się na
pozostałe części trylogii. Parę miesięcy temu miałem przyjemność przeczytać Rzym, a całkiem niedawno zakończyłem
lekturę Paryża, o którym chciałbym
wspomnieć kilka słów.
Głównym
bohaterem utworu jest Piotr Froment, francuski duchowny, człowiek przytłoczony
przeszłością, naznaczony piętnem utraconej wiary. Z krótkich acz treściwych
informacji dowiadujemy się, że młody ksiądz pragnąc odnaleźć zaginione uczucia
wyrusza najpierw do Lourdes. Jednak ośrodek pielgrzymkowy poświęcony Matce
Bożej, będący zarazem cudownym uzdrowiskiem okazuje się w mniemaniu duchownego
wyłącznie gloryfikacją absurdu, gnębieniem zdrowego rozsądku oraz wyrzeczeniem
się rozumu. Mimo dotkliwej porażki, Piotr Froment podejmuje kolejną próbę
powrotu na ścieżki wiary. Okazją ku temu ma stać się wizyta w Rzymie, stolicy Kościoła
Katolickiego. Kapłan pełen nadziei na autentyczne odrodzenie się katolicyzmu i
powrót do Jezusowego nauczania przybywa do Wiecznego Miasta, które jawi się
jedynie jako stolica spróchniałej i przebrzmiałej religii. Druga doznana klęska
niemal zupełnie załamuje inteligentnego, ale cechującego się sentymentalizmem i
naiwnością, księdza. W momencie rozpoczęcia akcji omawianej powieści, Piotr
rezyduje w Paryżu. Paradoksalnie, w opinii swoich wiernych, uchodzi on za
człowieka niemal świętego. Pełen miłosierdzia, zrozumienia, troski oraz
dobroci, stanowi oparcie dla niejednego osobnika. Ksiądz Froment szuka ukojenia
w dobroczynnej działalności, pełniąc charytatywne posługi, ale w jego umyśle
toczy się nieustanna walka z myślami, zgodnie, z którymi dalsze pełnienie
kapłańskiej posługi jest nieuczciwością czy wręcz oszustwem. Uwagę od własnych
problemów, przynajmniej chwilowo, odwracają tajemnicze i krwawe wydarzenia, do
których dochodzi we francuskiej stolicy. Dla Piotra są one tym bardziej
istotne, że w sposób pośredni jest w nie zamieszany jego rodzony brat Wilhelm,
z którym duchowny zerwał był kontakt kilka lat wcześniej.
Powieść już
od pierwszych stron przykuwa czytelniczą atencję głównie za sprawą
pieczołowicie zarysowanych panoram nędzarskich dzielnic. Narrator chętnie
prezentuje światek wypełniony podejrzanymi knajpami o brudnych ścianach,
czarnych, zasypanych sadzą budynków oraz zaniedbanych, ponurych i trędowatych
kamienic. Autor z reporterską dociekliwością przedstawia warunki bytowe
biedoty, która gnieździ się w małych, ciasnych, zapuszczonych i obskurnych
pokojach, cierpiąc na ustawiczny brak pokarmu oraz nadziei. Opisywane
pomieszczenia przepełnione są ubóstwem, udręką i niemą skargą, które mieszają
się z poczuciem niesprawiedliwości i gniewu. Zola portretuje mieszkańców tych niechlujnych,
budzących obrzydzenie przybytków, którymi są głównie robotnicy oraz ich rodziny,
ukazując ich pozbawioną perspektyw egzystencję. Godny podkreślenia jest fakt,
że francuski twórca wyraźnie daje się poznać jako obrońca słabszych i
pokrzywdzonych, których głos protestu i skargi jest skutecznie zagłuszany przez
środowiska osobników silniejszych, bezwzględnie wykorzystujących proletariacką
masę. Z tego powodu jednym z częstych zarzutów, jakie padały pod adresem Zoli
było rzekome propagowanie socjalizmu – należy jednak podkreślić, że w czasach,
kiedy powstawał utwór, robotnicy, nawet ci którzy rzetelnie i sumiennie
wypełniali swoją pracę, nie mogli liczyć na emerytury czy renty w przypadku
nieszczęśliwych wypadków. Prawa pracownicze, w ramach których ograniczano pracę
kobiet czy dzieci, uregulowano czas pracy, wprowadzano ubezpieczenia społeczne
czy nadawano moc prawną układom zbiorowym zawieranym między związkami
zawodowymi a pracodawcą, dopiero się kształtowały. W związku z tym w paryskiej rzeczywistości, problemy
zdrowotne mężczyzny, który nierzadko był jedynym żywicielem rodziny najczęściej
wiązały się z drastycznym pogorszeniem sytuacji życiowej całej familii. Z kolei
osobnicy starsi, mizerne resztki, które pozostawały z człowieka po latach
ciężkiej harówki, mogli liczyć albo na litość własnych dzieci, bądź wolne
miejsce w przytułku dla starców i inwalidów.
Z ponurym obrazem
biedoty, na zasadzie wyraźnego kontrastu, zestawiono świat burżuazji – polityków,
arystokracji oraz bankierów, żyjących w pachnącym
i ciepłym bogactwie, pośród nadmiaru i bezużyteczności. W oczy rzucają się
powszechne zepsucie oraz moralna zgnilizna, którym towarzyszą przesycenie
zmysłów, dekadentyzm oraz duszenie się w mdławym sosie nudy i egzystencjalnego
znużenia. Utwór zdaje się wieszczyć bliski zmierzch burżuazji, która musi upaść
pod naporem własnych słabości. Uosobieniem wszystkich tych negatywnych cech są
członkowie rodziny Duvillard oraz księżna Rozamunda de Harth – są to ludzie,
którym czas upływa na zbijaniu fortuny metodami nie mającymi nic wspólnego z
uczciwością, wikłaniu się w skomplikowane romanse oraz uleganiu różnym,
chwilowym modom. Symbolem rychłego upadku tej klasy jest Gabinet Okropności, spelunka w jednej z najbardziej szemranych
dzielnic Paryża, rykowisko plugastwa, hańby i ohydy, gdzie zbiegali się przedstawiciele burżuazji tylko po to, by
słuchać ciskanym im w twarz sprośności i kalumnii.
W równie
negatywnym świetle jawi się środowisko polityków oraz dziennikarzy. Mężowie
stanu występujący na kartach Paryża
to w zdecydowanej większości osobnicy mieniący się tysiącami odcieni wymyślnych
etykiet, pod którymi skrywa się paląca żądza panowania, rządzenia. Dobro
Ojczyzny, warunki bytowe obywateli czy interes narodowy to wyłącznie puste
slogany, które ustępują miejsca jedynemu poważnemu problemowi, jakim jest
kwestia tego, kto zdoła chwycić w swe łapska władzę, by czerpać z niej korzyści
i jej kosztem udzielać łask swoim poplecznikom. Podobna krytyka spada na prasę,
którą już wtedy narrator określa mianem czwartej władzy – nie spełnia ona
jednak swoich zadań, do jakich należą informowanie o zaistniałych wydarzeniach
oraz prezentowanie nagich faktów, koncentrując się na kreowaniu własnej
rzeczywistości, której kształt odpowiada poplecznikom politycznym danego
dziennika. Fakt, że Paryżu, dziele
napisanym przez twórcę żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, narzeka się na
prasę, ganiąc ją za nieustanną pogoń za sensacją, troskę o wysoki nakład,
przekładaną nad rzetelność informacji oraz za sztuczne wzmaganie strachu i
grozy, znakomicie świadczy o tym jak bardzo niezmienna jest ludzka natura,
pełna ułomności i słabostek. Jeśli dołożyć jeszcze do tego portret
dziennikarza, zgodnie z którym jest to osobnik wyciągający na zwierzenia
jednych, obgadujący drugich, nie wierzący w ludzi, w dogmaty, w prawdy, żyjący
beztrosko z powszechnej głupoty i złośliwości, pozbawiony przekonań i wiary,
głoszący pogardę wobec literatury, chełpiący się swoim prawem do mówienia
publiczności wszystkiego, pod warunkiem, że będzie ją bawił bądź rozpalał, to
naprawdę trudno uwierzyć, że Emil Zola zmarł w 1902 roku, bowiem tak bliskie
współczesności okazują się jego dzieła.
Fala surowej
krytyki nie mogła ominąć również Kościoła Katolickiego, z którym Zolę łączyły
dość oschłe kontakty. Na podstawie lektury Paryża
klaruje się bardzo negatywny obraz tej instytucji, którą można oskarżać o
blokowanie postępu, utrwalanie społecznych nierówności czy nieufność wobec
wiedzy. Najbardziej bluźnierczy wydaje się jednak fakt, że francuski autor do
roli kontestatora negującego działania duchowieństwa wybiera pełnego rozterek i
wątpliwości księdza Piotra Froment. To właśnie on dochodzi do konstatacji, że biedni
wcale nie potrzebują miłosierdzia będącego iluzoryczną i bezowocną zabawą bogaczy,
a wyłącznie sprawiedliwości. W opinii Piotra Froment obietnica raju,
dopuszczająca wszelkie niedogodności i trudy ziemskiego żywota, które dotykają
jedynie części społeczeństwa jest przebrzmiała i nieaktualna. Wystarczy jeszcze
dodać, że w książce pojawiają się stwierdzenia, w których katolicyzm
porównywany jest do raka toczącego tkankę społeczeństw oraz przeszkody,
zagradzającej ludzkości drogę do prawdy i sprawiedliwości, a idea grzechu
pierworodnego traktowana jest jako najbardziej pesymistyczna człowiecza
koncepcja i w pełni zrozumiałe staje, dlaczego książki Zoli zostały umieszczone
na Indeksie ksiąg zakazanych.
W Paryżu kreślone są również wizje Nowej
Ewangelii, której potrzebuje ludzkość, by wspiąć się na kolejne wyżyny rozwoju.
Pod tym względem powieść jest świetnym przykładem ślepej i naiwnej wiary w
postęp, który miałby doprowadzić do eliminacji wszelkich wad i przywar
ludzkich. Wydaje się, że Zola, podobnie zresztą jak wielu artystów oraz
naukowców z jego okresu, mylił czy też utożsamiał rozwój technologiczny z
rozwojem duchowym człowieka. Rodzaj ludzki, uzbrojony w wiedzę i doświadczenie,
wyrywający Naturze kolejne sekrety, miałby stać się istotą lepszą,
rozumniejszą, bardziej szlachetną. Dopiero doświadczenia I oraz II wojny
światowej pokazały, jak mylne były to wyobrażenia.
Nie zmienia
to oczywiście faktu, że Paryż Émila
Zoli to książka niesłychanie rozbudowana oraz wielopłaszczyznowa. Autor
poruszył w niej wiele aspektów ludzkiego życia, biorąc na warsztat obfite
spektrum różnorodnych tematów, ukazując sposób funkcjonowania całej rzeszy
społecznych mechanizmów. Oprócz sporej różnorodności omawianych zagadnień, Zola
imponuje także bogactwem prezentowanych stylów. Utwór posiada kilka wątków,
które zostały ze sobą splecione w całkiem efektowny sposób. Na arenie wydarzeń
gości cała galeria postaci, natomiast akcja posiada znamiona sensacji jak i
powieści detektywistycznej. Pojawiają się również polityczne intrygi,
skomplikowane miłosne figury – pisarz znalazł nawet miejsce dla zamachu
terrorystycznego. Tak pokaźna fabuła wiąże się ze sporą objętością, jaką
zajmuje powieść (polskie wydanie liczy sobie ponad 500 stron), ale lektura
książki wiąże się z ogromną przyjemnością. Plastyczność, precyzja oraz piękno
języka, jakim posługuje się Zola, sprawiają, że utwór to prawdziwa gratka dla
miłośników słowa pisanego. Złośliwi mogliby stwierdzić, że styl francuskiego
literata jest rozwlekły, a bohaterowie zbyt często skłonni są do afektacji i
szlachetnych uniesień oraz długich, patetycznych monologów, ale mnie ta maniera
absolutnie nie przeszkadzała. Bardzo dobre polskie tłumaczenie świetnie
unaocznia, jak piękną rzeczą jest język, z pomocą którego można przelewać na
papier i konserwować myśli, idee, uczucia, a także opisy przedmiotów, ludzi,
miast czy wydarzeń. U Zoli niemal wszystko zostało powiedziane (czy też
napisane) w sposób bardzo przemyślany, staranny, a niekiedy wręcz poetycki. Ciekawe
porównania, liryczne metafory, oryginalne sformułowania oraz słowne konstrukcje
– żałoba gęstej mgły oraz oddechy warsztatów i fabryk – po prostu
podbiły moje serce. Serdecznie polecam!
Wasz Ambrose
Z cyklu "Trzy miasta" na razie czytałam tylko "Lourdes", ale na pewno sięgnę i po pozostałe części. Ciekawi mnie ten element powieści detektywistycznej. Z takim wątkiem jeszcze się u Zoli nie spotkałam.
OdpowiedzUsuńZola cenił rozwój technologiczny, naukę, a naukowcy z jego powieści chyba zawsze byli ateistami o bardzo dobrych, łagodnych charakterach. Według pisarza postęp oraz wiara nie idą ze sobą w parze. Czytając Zolę też mam uczucie, jakby utwór powstał nie sto ileś lat temu, ale całkiem niedawno, bo pisarz znakomicie przedstawił ludzką naturę. Lubię Zolę - i chyba zawsze będę go lubić :)
Ha, ja od Twojej recenzji "Lourdes" rozpocząłem swoją przygodę z Zolą, o którym wcześniej jedynie słyszałem :) Z "Trzech miast" przeczytałem "Paryż" oraz "Rzym", ale na "Lourdes" jakoś ciągłe nie mogę trafić :)
UsuńTak, dzieła Zoli, przynajmniej te, z którymi miałem okazję się zetknąć, są zaskakująco aktualne i świetnie się je czyta, nawet mimo upływu ponad 100 lat od czasu ich powstania. U Francuza najbardziej podoba mi się bezkompromisowy naturalizm o znakomity, niezwykle giętki język :)
Też cenię ten naturalizm. U Zoli natrafić można na niesamowite wątki.
UsuńA czy będziesz czytał powieści Zoli z cyklu Rougon-Macquartowie? Mam cichą nadzieję, że tak :)
Ha, pewnie nie będę miał wyjścia, bo pióro francuskiego literata bardzo przypadło mi do gustu. Cykl Rougon-Macquartowie napoczęła zresztą już moja dziewczyna, która niedawno czytała "Wszystko dla pań" :)
UsuńDzięki za link, dobrze wiedzieć, że Zola jest na wyciągnięcie ręki.;) Dziwne, że nikt nie pali się do wznowień.
OdpowiedzUsuńW sprawie wznowień Zoli kontaktowałem się nawet z wydawnictwem MG, które ostatnimi czasy stawia na klasykę, ale otrzymałem odpowiedź, że, przynajmniej na razie, Francuz nie znalazł się w kręgu ich zainteresowań. Na szczęście w bibliotekach jest jeszcze sporo wydań PIWowskich - aż strach pomyśleć, jak wyglądałby nasz czytelniczy rynek, gdyby nie ta oficyna :)
UsuńSzkoda, że jeszcze tego nie czytałem. Z Twoje opisu rokuje na prawdziwie fascynującą lekturę.
OdpowiedzUsuńJakoś mnie nie dziwi brak wznowień. Gdyby teraz to jakiś Polak napisał... Gdyby mu się jakimś cudem udało wydać... Wyobrażasz sobie reakcję polskiego kleru i katolików?
Tak, wydaje mi się, że książka mogłaby Ci przypaść do gustu, chociaż z pewnością mierziłaby Cię naiwność Zoli w postęp, który miałby także zmienić naturę ludzką.
UsuńAż do lat międzywojennych, a właściwie do II Wojny Światowej, takie optymistyczne spojrzenie na moc postępu było może nie tyle uzasadnione, co nie infantylne. Nie było dowodów, że jest inaczej, że nasze mózgi pozostały na poziomie średniowiecza albo jeszcze wcześniejszym, a możliwości się zmieniły. Dlatego książki pisane w tamtym okresie, albo przez pisarzy potrafiących oddać ówczesne nastawienie, jak na przykład Jan Guillou w Braciach z Vestland budzą we mnie pewną nostalgię za utraconą niewinnością homo sapiens. No, ale ostatecznie wolę być wiedzącym niż niewinnym ;)
UsuńCiężar wiedzy bywa niekiedy przytłaczający i niektórzy świadomie rezygnują z dźwigania tego balastu :)
UsuńWidzę, że znowu coś w moim guście:) Ta wielowątkowość wydaje się urzekająca. Szkoda, że brakuje tych wznowień, widziałam za to, że w Empiku jest sporo ebooków tego autora. Poszukiwany przez Ciebie Lourdes jest za 5,50.
OdpowiedzUsuńZ tego co zauważyłem, gusta mamy bardzo zbliżone :) Zgadza się, Zola świetnie poprowadził akcję tego utworu, chociaż nie brakuje rozwiązań dość naiwnych, trochę wręcz baśniowych. Nie zmienia to faktu, że lektura jest niezwykle frapująca :) Co do ebooków, to jak na razie nie mogę przekonać się do tego nośnika informacji - będę kontynuował swoje poszukiwania w bibliotekach (kolejny świetny pretekst, żeby je odwiedzać). Ale dziękuję za podpowiedź :)
UsuńRozumiem tę niemożność przekonania się. Też mam ciągle problem, wolę papier i sama też lubię jak ktoś czyta w papierze - przynajmniej mogę podejrzeć co:) A Zolę już mam w planach, może nie na ten rok, ale na pewno na następny:)
UsuńHa, ja także uwielbiam zapuszczać żurawia i spróbować dociec, co też czytają mijani przeze mnie ludzie - w takich sytuacjach rzeczywiście dużo lepsze są papierowe książki :) A Zolę szczerze polecam.
Usuń