Którego Opla wybrać – „made in Poland” czy „made in Germany”?
Któż z nas nie słyszał hasła „dobre bo polskie”? Jest to nasza rodzima wersja trendu popularnego w wielu państwach, zwłaszcza w Niemczech, który zaleca wspieranie własnego kraju poprzez kupowanie rodzimych, a nie zagranicznych wyrobów. Zasadniczo idea słuszna, ale... Jak w większości pozornych podobieństw, okazuje się, że w Polsce nominalnie jest tak samo, lecz faktycznie...
Poza na pierwszy rzut oka słuszną, gdyż patriotyczną zasadą, iż należy wspierać swój narodowy przemysł, istnieje obecnie w Europie trend o zdecydowanie wyższym standardzie moralnym, a polegający na tym, by nie kupować wyrobów pochodzących z krajów, w których zmusza się do pracy nieletnich, płaci za pracę niewspółmiernie mało, lub stosuje w biznesie i produkcji inne naganne praktyki. Co to ma do Polski?
Jeśli dwa takie same przedmioty są w zbliżonej cenie, to można by oczekiwać, że pracownicy zatrudnieni przy ich produkcji będą zarabiać na zbliżonym poziomie. Tak się jednak nie dzieje. Polscy pracownicy Opla, produkujący samochody nie ustępujące niemieckim, zarabiają kilkakrotnie mniej niż ich koledzy zza Odry. Nie tylko pracownicy na tym cierpią. Od mniejszych zarobków są mniejsze podatki, cierpi więc całe społeczeństwo, gdyż brak pieniędzy na opiekę medyczną i socjalną, na emerytury i inne wydatki. Gdzie się podziewają te ogromne przecież sumy, które powstają z różnicy między tym, co otrzymują pracownicy w Polsce i w Niemczech czy innych krajach starej Europy? Rząd, gdyby w ogóle miał zamiar odpowiadać na takie pytanie, gdyby ktokolwiek był na tyle uczciwy, by je zadać, odpowiedziałby, że wyjeżdżają za granicę, jako zysk inwestorów. To jednak kłamstwo, gdy mówimy o kapitale rodzimym.
W ostatnich dniach media podniosły sprawę biednych polskich przewoźników działających w transporcie międzynarodowym, którym grozi krach, jeśli Niemcy przeforsują swoje projekty i zmuszą polskich pracodawców do tego, by płacili zatrudnionym przez siebie kierowcom co najmniej minimalną niemiecką stawkę godzinową w czasie, gdy polskie ciężarówki przejeżdżają przez teren Niemiec. I nikt nie zapyta:
Jak to jest, że niemieckim, francuskim i innym przewoźnikom opłaca się zatrudniać kierowców i płacić im godne pieniądze, a naszych ma doprowadzić do bankructwa, jeśli do tych standardów dorównają nie na stałe nawet, ale tylko na czas potrzebny do „przeskoczenia” Niemiec, w dodatku wożąc najczęściej takie same towary a nawet od tych samych zleceniodawców.
Nie znajdzie się żaden dziennikarz czy ekonomista, który zapyta:
- Gdzie się podziewa różnica pomiędzy stawką wypłacaną przez Niemca jego kierowcom i przez Polaka jego pracownikom?
Odpowiedź jest bowiem prosta. W Polsce pracodawcy okradają pracowników oraz państwo i tylko oni zgarniają wszelkie zyski. I nie ma znaczenia, czy są ci biznesmeni polskimi patriotami, czy zachodnimi cwaniakami. Wszyscy traktują polskiego pracownika jak najmitę z kraju Trzeciego Świata, a Polskę jako kraj kolonialny, który należy okraść i złupić. Płacąc bowiem zaniżone pensje i jeszcze bardziej niż w rzeczywistości zaniżając płace w dokumentach, okradają nie tylko pracowników, ale i całe państwo, gdyż za tymi praktykami idą niższe wpływy do kasy publicznej.
A wszystko to dzieje się za przyzwoleniem władz, które nie reagują nawet jeśli w ogłoszeniu stoi „pensja 6 tysięcy”, a potem do Urzędu Skarbowego i ZUS trafi umowa na najniższą krajową.
Oczywiście nie jest u nas aż tak źle, jak gdzieniegdzie w „specjalnych strefach inwestycyjnych” w Azji, gdzie do niewolniczej pracy zmusza się nawet małe dzieci. Ale do prawdziwej Europy równie nam, a przynajmniej większości ludzi pracy w Polsce, daleko, co najbiedniejszym świata do nas. Jedną nogą w Europie, a drugą w Etiopii. Gdybyśmy się jeszcze do tej Europy zbliżali...
W świetle powyższego patriotyczna w swym założeniu akcja kupowania wyrobów polskiej gospodarki wydaje się bardzo wątpliwa moralnie. Kupując polski wyrób zachowujemy się tak, jakbyśmy kupowali buty znanej marki szyte przez biedne dzieci gdzieś w biednym świecie. Wspieramy tylko i wyłącznie kapitalistów, którzy za nic mają ojczyznę, i choć często mówią o patriotyzmie, to swych dzieci nigdy na żadną wojnę nie posyłali. Nawet w 1939 na zrzutki na uzbrojenie WP składały się głównie składki biedoty i uboższej klasy średniej. Bogaci mają zawsze za mało.
Niemieckie fortuny rosną przez dziesięciolecia, a nawet przez pokolenia. U nas wyrastają jak grzyby po deszczu. Pracownik wciąż od lat zarabia ustawowe minimum (dobrze jeśli tyle), a szef dziś jeździ polonezem, jutro toyotą, a pojutrze audi. I to też wiele mówi o moralności polskiego państwa, a w szczególności polskiego biznesu. I cały czas płacze, że już z pieniędzmi nie wyrabia. Dobry bo polski!
Wasz Andrew
Smutne, bolesne, przygnębiające, przyprawiające o zgrzytanie zębów, ale jakże prawdziwe. I po raz kolejny można sobie zadać pytanie - do czego właściwie sprowadza się praca reportera w Polsce?
OdpowiedzUsuńFakt. W demokracji (kapitalizmie) media powinny być IV władzą. Podatną na naciski i manipulacje, często skorumpowaną i trapioną przez nepotym oraz inne układy, ale władzą. A u nas jest raczej popychadłem; nawet nie władzy, a każdego, kto ma trochę kasy, układów lub czegokolwiek innego.
UsuńDobry tekst. Jeśli zaś chodzi o pracę reportera - polecam tekst pani, która dostała nagrodę za najlepszy polski reportaż 2014. Powiedziała bowiem, że może w związku z nagrodą wreszcie ktoś ją doceni i zatrudni na etat. Pani pracuje w GW, więcej tu: http://natemat.pl/128285,laureatka-grand-pressa-z-wyborczej-moze-ktos-rozwazy-zatrudnienie-mnie-na-etat
OdpowiedzUsuńDzięki za ten komentarz. Link bardzo ważny. Widać to, co mnie najbardziej w Polsce wnerwia - powszechną dwulicowość. Gazeta Wyborcza innym wytyka umowy śmieciowe, a sama takie stosuje, nawet wobec wyróżniających się, wręcz wybitnych pracowników. Dlatego nigdy mi nie postała w głowie myśl o pracy dziennikarza w Polsce.
UsuńTemat podjęty w nagrodzonym reportażu również niezwykle ważny - to nie pomyłka sądowa, bo to się zdarza w każdym kraju, a kompletna degeneracja polskiego wymiaru sprawiedliwości. Możliwa właśnie między innymi dzięki dwulicowości i zakłamaniu. Jak mówi Barbara Piwnik - w naszym kraju często sam akt oskarżenia jest wystarczającym dowodem.