Strony

wtorek, 20 maja 2014

Brama do Raju



Wyspa klucz



Małgorzata Szejnert


Wydawnictwo Znak 2009

liczba stron: 315


Sam bym pewnie po tę książkę nigdy nie sięgnął. Nazwisko autorki, poniekąd wstyd przyznać, niczego mi dotąd nie mówiło. Do tego ten tytuł, Wyspa klucz, teraz o całkiem innej wymowie, ale wcześniej kojarzący mi się raczej z literaturą dla gospodyń wiejskich, niż z czymś wartym zainteresowania. Na szczęście lekturą maja 2014 mojego, czyli rawskiego, oddziału DKK* była właśnie ta publikacja. Na szczęście, ale dlaczego, o tym dalej.


Chrześcijański raj w niebiesiech ma swoją bramę i swojego świętego Piotra, jak wszystko w zasięgu mentalności zachodniej cywilizacji opartej na murach, bramach i ich strażnikach. Nie jest więc dziwne, że i Stany Zjednoczone, ów raj wyśniony i wymarzony dla większości populacji Europy z przełomu XIX i XX wieku, cierpiącej niewyobrażalną dziś biedę, musiał mieć swoją bramę i swoich strażników. Co najdziwniejsze, temat ten w Polsce, pomimo jej znaczącego wkładu w europejską emigrację do USA, był dotąd kompletnie nieznany, w przeciwieństwie do innych krajów, których ludność zasiliła tę wielką falę zmierzającą do Ameryki. Tą, przypominającą biblijną, bramą jest wysepka u wejścia do Nowego Jorku, zwana obecnie Ellis Island (nazywana też Wyspą Klucz), sąsiadująca z Liberty Island, której jedyna stała mieszkanka, nomen omen Wolność, jest zwrócona do Ellis Island, i wszystkich, którzy na nią przybywali, w poszukiwaniu wolności właśnie, swymi czterema literami. Tam, na Ellis Island, znajdowała się stacja, na której odbywał się sąd nad przybyszami, gdzie decydowano, kto może wejść (do USA), a kto będzie odrzucony. I nierzadko, jak w Biblii, mąż wchodził, a żona nie, dzieci wchodziły, a rodzice odchodzili z płaczem i zgrzytaniem zębów. Każdy mógł był przyjęty, każdy odrzucony i nie było odwołania od tego prawdziwie ostatecznego sądu. Wystarczy wyobrazić sobie, że w szczytowym okresie przez malutką wysepkę i położoną na niej stację przewijało się rocznie ponad milion osób, z których każda musiała być osądzona, a brano pod uwagę tak różne i trudne do oceny aspekty jak choćby zdrowie fizyczne i psychiczne czy moralność, by zrozumieć doniosłość implikacji wynikających z samego faktu istnienia i funkcjonowania takiego miejsca. I właśnie historię tej jedynej w swym rodzaju wyspy, historie ludzi, którzy tam pracowali i tych, którzy przez nią chcieli wejść do swego raju, Małgorzata Szejnert nam przybliża.

Wróćmy do słowa publikacja. Użyłem go we wstępie świadomie, gdyż tak naprawdę trudno Wyspę klucz zaszufladkować. Jest to niewątpliwie książka historyczna, a więc popularnonaukowa. Jest to niewątpliwie literatura faktu, gdyż zawiera, poza tradycyjną wiedzą pochodzącą z materiałów źródłowych, również osobiste wrażenia, obserwacje i doświadczenia autorki. Styl godny literatury prawdziwie pięknej sprawia z kolei, iż pod tym względem doświadczamy wrażeń, których można się spodziewać tylko po największych piórach beletrystyki. Nie wiem, który wyznacznik jest najważniejszy i do jakiego gatunku literatury ostatecznie Wyspę klucz przyporządkować. Pewnie nie ma to żadnego znaczenia. Ważne, iż jest to lektura fascynująca. Od pierwszych stron wciąga niczym najlepsza powieść. Zmusza do myślenia. Niesie ogromny ładunek wiedzy z różnych dziedzin, choć zamaskowany formą wciągającej opowieści, a zarazem przywołuje pytania, na które nie ma prostych odpowiedzi. Mnogość aspektów rzeczywistości, których dotyka, jest tak wielka, że nawet nie sposób wymienić znaczącej ich części.

Należy też tutaj wspomnieć o szacie graficznej. Tworzą ją dokumentalne fotografie miejsca i ludzi. Można się w nie wpatrywać godzinami. Perfekcyjnie oddają ducha epoki, ducha tej bramy do Ameryki. Poniższa fotka z książki nie pochodzi.



Pomijając już oczywiste powiązanie Wyspy Klucz z Polską poprzez Polaków, którzy się przez stację imigracyjna przewinęli, lektura wielokrotnie wywołuje w uważnym czytelniku przemyślenia również na temat dzisiejszej Polski i jej historii, nawet wtedy, gdy nie ma o naszym kraju ani słowa. Jak choćby wówczas, gdy czytamy, że dla Amerykanów symbolem zamordyzmu w dawnej Rosji było to, iż na zgromadzenia trzeba było uzyskać zezwolenie władz.

A czytać trzeba w wielkim skupieniu. Książka jest prawdziwą ucztą nie tylko dla miłośników historii, psychologii, psychologii społecznej i socjologii, ale dla każdego czytelnika ciekawego świata, ludzi i mechanizmów nimi rządzących.

Niezliczone są nieuchronne dla polskiego czytelnika skojarzenia z naszym krajem w dzisiejszym jego kształcie. Polacy żerujący na rodakach, regulamin sprzątania, o którym możemy tylko marzyć nawet na dzisiejszej polskiej kolei, w urzędach czy hotelach w tym naszym XXI-o wiecznym kraju, świadomość zagrożenia handlem żywym towarem, głównie kobietami, naganna rola duchownych, dziesiątki innych tematów, które bezpośrednio kojarzą się nam z naszą rzeczywistością. Są obok nich i przeplatają się z nimi wątki ogólnoludzkie, wręcz globalne, jak wpływ dowolnego wydarzenia na Ziemi na Wyspę, przemyślenia na tematy moralne i prawne oraz wzajemne stosunki miedzy nimi , waga pracy, która na całym świecie ustawia w życiu, a u nas nie, i dziesiątki innych.

Są i prawdziwe perełki, jak choćby dar bystrej obserwacji Amerykanów z przełomu XIX i XX wieku, którzy dla potrzeby stacji imigracyjnej stworzyli własny spis ras, który nie do końca korespondował z powszechnie uznanymi nacjami, jak choćby podział Włochów na dwa narody – północny i południowy. Czysty Zimbardo.

O dociekliwości autorki i poziomie książki może świadczyć choćby to, że nie koncentruje się ani na tym, jaki wpływ Wyspa Klucz wywierała na trafiających na nią imigrantów, ani na tym, jaki praca na niej wywierała na Amerykanów, ale pokazuje jednocześnie obie te sprawy i zależności między nimi. To standard u Małgorzaty Szejnert – ukazać nie tylko dwie strony medalu, ale i sam medal; sposób, w jaki je łączy i jednocześnie dzieli.

Wagę Wyspy klucz trudno przecenić. Przeciwstawia się kłamliwemu mitowi pięknych lat dwudziestych i trzydziestych ukazując, poprzez samą skalę imigracji chociażby, poprzez warunki transportu przez ocean, na jakie ludzie się godzili, jak złe to były dla zdecydowanej większości Europejczyków czasy. Czasy biedy tak wielkiej, że trudnej dzisiaj do wyobrażenia. Do tego cała warstwa historyczna, socjologiczna i moralna tego niezwykłego miejsca i niezwykłych czasów, również unikalna na naszym rynku wydawniczym.

Nie mniej ważne jest też, iż autorka nie ogranicza tematu do momentu zakończenia działalności stacji imigracyjnej, ale kontynuuje swą niesamowitą opowieść aż do czasów współczesnych. Na Ellis Island jest bowiem obecnie muzeum poświęcone imigrantom i dziejom samej stacji, które co roku jest odwiedzane przez dwa miliony ludzi. Więcej niż widziało Muzeum Oświęcimskie w swym rekordowym roku. I śmiem twierdzić, że emocje zwiedzających nie są mniejsze na Wyspie Klucz, choć oczywiście są całkiem innego rodzaju. Dlaczego tak jest, to temat do kolejnych przemyśleń, do których niezbędne przesłanki znajdziemy w lekturze.

Pewne rzeczy są oczywiste, ale paradoksalnie przez to właśnie, zbyt często w ogóle o nich zapominamy. Choćby to, jak młode są Stany – gdyby ludzie żyli tylko kilka razy dłużej, byliby od nich starsi! Skala zjawisk i ich konsekwencje z samej skali wynikające. Wpływ moralności i postawy szefów na podległe im organizacje i znajdujących się w nich ludzi. Znów można wymieniać długo, gdyż Małgorzata Szejnert i na te sprawy otwiera oczy czytelnika sklejone dotąd ropą naszej chorej rzeczywistości. I robi to nie odnosząc się w żaden sposób do dzisiejszej Polski i świata. Fakty i wspomnienia ludzi mówią same za siebie.

Są rzeczy, o których po przeczytaniu Wyspy klucz nigdy nie zapomnicie, jak choćby o sześciosekundowych schodach czy opukiwaniu płytek na suficie. Ale nie będę ich dłużej wymieniał ani omawiał, gdyż nie miejsce tu i czas na to.

Nieodparcie nasuwa się porównanie do mojej poprzedniej lektury klubowej – Afer i skandali Drugiej Rzeczypospolitej. To dwa światy. Jeśli Wyspa klucz dostałaby w starej skali ocen piątkę, nie wiem, czy książka Kopra nie dostałaby gola. Ponieważ zaś tamtą książkę nadal uważam za bardzo wartościową, więc niech to porównanie da Wam pojęcie o skali pozytywnych doznań, jakie zafundowała mi Wyspa klucz.

Świętej pamięci Ryszard Kapuściński nazywany jest Cesarzem. Cesarzem polskiego reportażu. Jakiś czas temu miałem zresztą przyjemność opisać wrażenia z lektury jego książki właśnie pod tytułem Cesarz, również pochodzącej z programu naszego DKK. W tym zestawieniu Małgorzata Szejnert jest czymś dużo więcej niż cesarzową. Sięga dużo dalej niż nawet taki mistrz jak Kapuściński, gdyż do warstwy reportażowej, obserwacyjnej, dołącza potężną warstwę historyczną, źródłową. Aspekt literacki i materiał graficzny też działają na jej korzyść. Wyspa klucz to książka naprawdę wybitna, arcydzieło w swej klasie i zarazem klasa sama w sobie. Zdecydowanie polecam każdemu, niezależnie od przekonań, wyznania i wieku


Wasz Andrew


*Dyskusyjny Klub Książki

10 komentarzy:

  1. Lepiej nie przeceniać ludzkiej pamięci, wspomnianych przez Ciebie detali niestety nie pamiętam.;( Ale wiadomo - każdemu wpada w ucho/oko coś innego.
    Książka podobała mi się, chociaż raczej nie tak bardzo jak Tobie.;( Miałam wrażenie, że autorka na siłę stara się zgrabnie połączyć fragmenty, jak gdyby była to powieść. Tak czy owak na pewno warto przeczytać, bo opisywane miejsce jest po prostu fascynujące.

    OdpowiedzUsuń
  2. Napisałabym, że mnie zachęciłeś, ale nie napiszę, bo wcale nie zachęciłeś. Mam ją od dawna na liście "do przeczytania".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Daj znać, jakie wrażenia, gdy będziesz już po. Może być z linkiem do recenzji na Twoim blogu.

      Usuń
    2. No dobra, nie uściśliłam listy, to jest lista "do zdobycia i przeczytania" a nie lista "mam na półce do przeczytania". :D

      Usuń
  3. I właśnie znalazłam idealny prezent urodzinowy dla znajomego. Ogromne dzięki. Oczywiście, zanim nakleję kokardkę i przekażę dalej, sama najpierw przeczytam (;

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym się z takiego prezentu ucieszył. Zwłaszcza jeśli byłoby to takie wydanie, jakie miałem w rękach - w twardej okładce. Daj znać po lekturze, czy się nie zawiodłaś :)

      Usuń
  4. Ho ho, widzę, że pani Szejnert ogromnie wywindowała poprzeczkę, skoro nawet Kapuściński nie jest w stanie jej dorównać, jeśli chodzi o wieloaspektowość dzieła. Prezentowana lektura wydaje się rzeczywiście interesująca - ciekawi mnie szczególnie to wspomnienie o H. Jamesie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat tak się ten wątek zbiegł z Twoim tekstem :) A co do Szejnert vs. Kapuściński, to ta pierwsza naprawdę mnie zaskoczyła.

      Usuń
  5. Ludzie uciekają tam, gdzie mogliby żyć lepiej, zamiast zmieniać swoje miejsce na lepsze. Wiadomo, od razu w pojedynkę nie dokona się przewrotu, ale to nasze postawy dają przyzwolenie na niekorzystne dla nas ruchy.

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)