Abaddón - Anioł Zagłady
Ernesto Sábato
Tytuł oryginału: Abaddón el exterminador
Tłumaczenie: Helena Czajka
Wydawnictwo: Znak
Seria: 50 na 50
Liczba stron: 487
Każdy człowiek posiada sprawy, które go
dręczą. Wieloma kwestiami zamartwiamy się tylko chwilowo szybko o nich
zapominając. Ale są rzeczy, które nie chcą nas opuścić, powracając do
nas niczym bumerang. Spychane na sam margines świadomości zdają się
układać do niespokojnego snu. Niekiedy milkną, nie dając o sobie znać,
ale już sama głęboka, niczym nie zmącona pewność ich bytu jest dręcząca.
Zresztą zawsze przychodzi moment, w którym opuszczają one piwnice
umysłu i wyłaniają się na jego powierzchnię. Powoli, ale sukcesywnie
wychodzą z otchłani niebytu, przywdziewając coraz realniejsze szaty,
doprowadzając ludzi do szaleństwa. W końcu człowiek dociera na skraj,
nie wytrzymuje, pęka i zaczyna mówić o tym, co go trapi. W takich
sytuacjach albo słyszymy krzyk szaleńca, któremu nie potrafimy (lub
boimy się) pomóc albo widzimy symfonię treści, którą, pragnąc nadać ramy
racjonalności, ogłaszamy arcydziełem, tak jak miało to miejsce w
przypadku Ernesto Sábato i jego Abaddóna – Anioła Zagłady.
Urodzony w 1911 roku Ernesto Sábato to
argentyński artysta, pisarz, eseista i malarz. W swoim dość burzliwym i
długim życiu (zmarł w 2011 roku), był między innymi aktywistą
komunistycznym. W 1933 jako sekretarz generalny młodzieżowych
organizacji komunistycznych w Argentynie wyruszył na kongres w Brukseli
przeciwko wojnie oraz faszyzmowi. Będąc w Europie przekonał się jak
wygląda komunizm w wykonaniu radzieckim i od tej pory Sábato stał się
zadeklarowanym wrogiem stalinizmu. Pobyt na Starym Kontynencie
przeciągnął się dość znacznie, jako że młody Argentyńczyk rozpoczął
pracę w Paryżu jako fizyk jądrowy – dane mu było działać wspólnie z
Irène Joliot-Curie, córką Marii Skłodowskiej Curie. Sábato był świadkiem
rozszczepienia uranu, z miejsca uświadamiając sobie jak niebezpieczna
broń trafi wkrótce w ręce nieodpowiedzialnej ludzkości. Od 1940 roku
Sábato pracował jako profesor fizyki na Uniwersytecie La Plata. W 1943
roku ostatecznie zakończył naukową karierę, poświęcając się pisarstwu
oraz malarstwu. Jeśli chodzi o dokonania na polu literackim, to Ernesto
Sábato, autor licznych esejów, jest także twórcą Tunelu (1948), O bohaterach i grobach (1961) oraz Abaddona - Anioła Zagłady (1974).
Ostatnia powieść Ernesto Sábato
przytłacza już od początku lektury. Zamiast liniowo poprowadzonej fabuły
z grupą bohaterów, czytelnik otrzymuje skomplikowaną, poszatkowaną
mieszankę, w której fikcja w sposób nierozerwalny plącze się z
niektórymi faktami z życia autora. Narrator z jednej strony stara się
dopowiedzieć to, czego nie udało mu się chwycić w karby słów w
poprzednich dziełach, z drugiej zaś strony powieść jest ambitną próbą
wyrażenia wszystkiego, co wchodzi w skład współczesnego człowieka.
Czytając Abaddóna – Anioł Zagłady
nietrudno o uczucie, że świat, czy raczej ludzkość, którą mylnie
utożsamiamy z całym globem, czy wręcz Wszechświatem (jakby to właśnie homo sapiens stanowił
jego istotę) znajduje się na krawędzi zagłady. Człowiek poznał już
zabójczo skuteczną moc płynąca z rozszczepienia jąder atomów, narodowi
wybranemu zafundowano śmierć na skalę masową, prowadzoną z mechaniczną
precyzją i skrupulatnością, a kolejne konflikty targają wieloma
regionami kuli ziemskiej. Czyżby literacka fikcja, zrodzona z
najbardziej mrocznych zakamarków umysłu pisarza przestała, zgodnie z tym
co uważa Sábato, sprawdzać się w roli wentyla bezpieczeństwa dla
zdrowia psychicznego społeczeństwa? Śledząc choćby prozę argentyńskiego
pisarza właśnie, widać, że jest ona coraz bardziej rachityczna – tworom
wyobraźni coraz częściej zaczyna towarzyszyć rzeczywistość transponowana
do powieści na surowo. Czy zatem chaos odnajdywany na kartach powieści
jest pochodną coraz większego zamętu, którego Sábato doświadcza w
codziennym życiu, czy też jego źródłem?
Wydaje mi się, że właśnie pytanie o siłę
sprawczą słowa pisanego jest kluczową kwestią w prezentowanej powieści.
Sábato stawia wiele hipotez, prezentuje wiele faktów zarówno za jak i
przeciw, bezsilnie miotając się i nie potrafiąc udzielić jednoznacznej
odpowiedzi. Bo skoro słowo ciałem się stało chociaż raz, to
dlaczego nie można by tego wyczyny powtórzyć? Co stoi na przeszkodzie
temu, by tylko w Jego doskonałości spróbować naśladować wielkoliterowego
Boga? Rzecz jasna, nie każdy urodził się, by zostać rewolucjonistą,
który negując zastany porządek rzeczy, pragnie go równocześnie zmieniać,
ulepszać, poprawiać, nakierowywać na odpowiednie tory. Pewnym jest
natomiast fakt, że twórca nie może przejść obojętnie wobec takiej
jednostki, a już na pewno nie twórca, który swoją sztukę pragnie
określać mianem rewolucyjnej.
Idąc typ tropem, Sábato momentami
bardziej otwarcie, momentami ciut mniej stwierdza, że pisarstwo
rewolucyjne powinno w jakikolwiek sposób wesprzeć Nowego Człowieka,
przygotować dla niego grunt. Zatem warto pisać choćby po to, by
uwiecznić coś godnego, coś, co zasługuje na pamięć – szczerą i
bezinteresowną miłość, bezprecedensowy akt braterstwa, autentyczne
uniesienia, popychające do czynów heroicznych, etc. Oczywiście każdy
artysta sam musi zmierzyć się z fundamentalnym pytaniem dotyczącym celu
swojej twórczości. Także do niego należy wybór tematu, któremu warto się
poświęcić, chociaż wiadomo, że nie jest to rzecz łatwa – spośród całego
grona zagadnień, po każdym ponownym przejrzeniu zawsze znajdzie się coś
ważniejszego, istotniejszego, służącego bardziej wzniosłej idei – ale
co jeszcze gorsze, nawet gdy już podejmiemy w naszym mniemaniu najlepszą
decyzję, zawsze trafi się ktoś, dla kogo prezentowana kwestia nie
będzie miała wielkiego znaczenia. Kogo mogą interesować np. zagadnienia
możliwości poznawczych naszego aparatu umysłowego, jeśli nad jego głową
wybuchają bomby? Zresztą trudno, szczególnie na pierwszy rzut oka,
zaobserwować wyraźny wpływ literatury na nasze codzienne życie. Ile razy
potęga słowa okazała się wystarczająca, by powstrzymać rozlew krwi? Ile
razy pokarm duchowy był w stanie zaspokoić fizyczny głód? Rodzi się
zatem pytanie – czy pisarz, albo bardziej ogólnie artysta, może czy też
powinien odczuwać wyrzuty sumienia z powodu tego, że jego dzieło nie
przysłużyło się w żaden sposób temu, by choć jedno dziecko na świecie
nie umarło z głodu?
Ale zaraz, skąd takie wymagania względem
literatury, skoro nawet nauka rzadko kiedy wykorzystuje cały wachlarz
swoich nieprzeciętnych możliwości, by przysłużyć się ludzkości. W końcu
mimo ciągłego rozwoju, mimo poszerzania granic naszej wiedzy, której
macki zdają się penetrować każdy aspekt naszej egzystencji, człowiek
nadal cierpi, posiada pragnienia niemożliwe do realizacji, odczuwa
trudny do uśmierzenia ból psychiczny. Ba, oświaty kaganek, czyli potężna
jasność rozświetlająca pomroki dziejów często trafia na usługi ślepej
nienawiści, która pod płaszczykiem różnych idei nakazuje torturować,
niszczyć, zabijać, eliminować bliźniego, który ośmiela się posiadać
odmienne zdanie od naszego. Widzimy zatem, że zarówno dzieło sztuki jak i
owoc nauki mogą przysłużyć się wyłącznie jako tępe narzędzia do
rozłupania czaszki opornego oponenta. Sábato jest więc kolejnym, który
dochodzi do smutnej konstatacji, że jako ludzkość, z punktu widzenia
rozwoju naszej duchowości, mentalności nadal tkwimy na etapie naszych
praprzodków, którzy większość konfliktów rozwiązywali za pomocą bicia
się maczugami po głowie. Dziś, przy piorunującym tempie rozwoju
technologii, potrafimy jedynie sprawniej pozorować konieczność naszych
okrutnych działań, ale doświadczone oko szybko dostrzeże i zapłacze nad
duchową nędzą współczesnej cywilizacji.
Ale co zabawniejsze, pomimo sztuki,
kultury, nauki wciąż umieramy i nadal zadajemy sobie pytanie – dlaczego?
Wielki i wszechmocny człowiek, którego z taką ochotą umieszczamy na
samym szczycie ewolucyjnej drabiny w dalszym ciągu nie potrafi poradzić
sobie z tym pozornie łatwym zagadnieniem. Są rzecz jasna sposoby, by
odsunąć tę niewygodną kwestię. W społeczeństwie konsumpcyjnym
uczestniczymy w obłąkańczym wyścigu szczurów, redukując ziemskie
bytowanie do czystej fizjologii, z rzadka tylko skażonej instynktami
wyższymi. Kluczowe jest jedzenie, sranie, ruchanie, ewentualnie
wyszukane onanizowanie się w towarzystwie plastików o znamionach istot
ludzkich, które w połączeniu z pracą, karierą, awansami oraz resztą
trosk doczesnego życia, do których należą kredyt, sztuczne cycki i
atrakcyjny wygląd pozwalają odczuwać przynajmniej pozorne poczucie sensu
egzystencji, którą prowadzimy szybko, na złamanie karku, by przypadkiem
nie zacząć dłużej nad nią rozmyślać. Ale pomimo tego raka kultury
masowej, który toczy już niemal całą współczesną cywilizacją, nadal
możemy natknąć się na ludzi, którzy spokój ducha odnaleźli w fakcie, że
możliwa jest jeszcze śmierć w imię CZEGOŚ. I podobnie jak religia, tak
literatura stara się zbliżyć do tajemnicy tego ABSOLUTU, na ołtarzu
którego potrafimy złożyć własne życie.
Przeraża zatem wizja twórcy, którą
roztacza przed nami Sábato, szczególnie dla osobników, którzy tym mianem
pragną się określać. Bowiem dla argentyńskiego pisarza, obowiązkiem
artysty dojrzałego i świadomego zarówno własnego talentu jak i
odpowiedzialności, jaka się z tym wiąże jest szeroko rozumiana służba
drugiemu człowiekowi. Dowolna historia – klęski, upadków oraz wzlotów,
wielkiej nadziei – może przecież obejmować zmagania ze swoimi
słabościami całej ludzkości. Dzieło prawdziwie wielkie, proza
monumentalna może służyć poszukiwaniom sensu istnienia, być pocieszeniem
w niedoli, kierunkowskazem, wreszcie przeczyć słowom samego Sábato, że
literatura może być wyłącznie świadkiem, bezsilnym świadkiem. Z
tego względu twórczość nie może, absolutnie nie może być zawężana tylko
do wartości estetycznych – wówczas staje się tylko pustą i
bezproduktywną błazenadą. Sam artysta nie powinien także szukać
poklasku, tworzyć z niskich pobudek. W przypadku pisarzy, za pióro winni
chwytać jedynie Ci, którzy mają do przekazania coś wartościowego.
Wymagania stawiane przez profesora
Sabato wydają się dość przytłaczające, ale jeśli pobieżnie rzucimy okiem
na literaturę iberoamerykańską z tego okresu, to szybko uzmysłowimy
sobie, że właśnie w tym duchu tworzyli tacy mistrzowie słowa jak Julio
Cortázar czy Llosa. Ich proza to głośny sprzeciw wobec społecznej
niesprawiedliwości, krzyk oburzenia wobec nieludzkich metod łamania
oporu, do którego uciekały się prawicowe junty wojskowe, wspierane
finansowo przez USA. To właśnie lewicowi artyści z Ameryki Łacińskiej
skrupulatnie ujawniali absurdy amerykańskiej demokracji i jej opaczne
umiłowanie wolności, które objawiało się w traktowaniu napalmem
wietnamskich wiosek, linczach na czarnoskórych obywatelach USA,
posądzonych o niemoralny kontakt z białą kobietą, łożeniu ogromnych kwot
na konta wojskowych dyktatorów, którzy ochoczo podejmowali krwawe
działania, by powstrzymać rozprzestrzenianie się komunistycznej zarazy.
Proza Sábato jest równie mocna, szczera i
bezkompromisowa. Czytelnik otrzymuje zatem szczegółowy i wyczerpujący
(nie tylko ciekawość ale i psychikę) opis tortur, którym poddawano
klienta podejrzanego o współpracę z lewicową partyzantką, precyzyjne
wyjaśnienie na czym polega mordercza skuteczność napalmu, gęstej
oleistej cieczy, która w zetknięciu z człowieczą skórą spala ją na wiór,
czy metodyczną charakterystykę ciała, czy raczej tego co z niego
zostało, po godzinach fizycznego znęcania się, tarzania w fekaliach oraz
rażeniu prądem. W obliczu wszystkich prezentowanych okropności, coraz
trudniej wątpić w fascynującą teorię doktora Alberto J. Gandulfo, której
nie będę zdradzać – wspomnę jedynie, że posiada ona pewne cechy wspólne
z ideami prezentowanymi przez noblistę José Saramago na łamach powieści
Ewangelia wg Jezusa Chrystusa i idealnie tłumaczy całe szaleństwo, które ogarnęło świat, odkąd pojawił się na nim człowiek.
Reasumując, Abaddón – Anioł Zagłady to lektura tyleż znakomita, co wymagająca. Książka, często określana jest mianem zapisu niepokojów dręczących pisarza, jego obsesji i szaleństw.
Ujawnia się to szczególnie w warstwie stylistycznej powieści, która pod
tym względem stanowi prawdziwy misz-masz. Pojawia się zarówno pierwszo-
jak i trzecioosobowy narrator, wydarzenia oglądane są z perspektywy
kilku różnych bohaterów, akcja rozciągnięta jest na przestrzeni
kilkunastu lat, często cofa się, po czym wykonuje gwałtowne skoki do
przodu. Nie brakuje wspomnień, retrospekcji, notatek z pamiętnika samego
Ernesto Che Guevary, wycinków z prasy popularnej, listów do
redakcji serialowych tasiemców z prośbą o takie a nie inne potraktowanie
głównego bohatera, etc. Z tego powodu bardzo łatwo o poczucie
zagubienia. Lekturę dodatkowo utrudnia fakt, że pojawiają się w niej
odwołania do dwóch wcześniejszych powieści Sábato, Tunelu oraz O bohaterach i grobach.
Ich znajomość nie jest co prawda konieczna, ale przypuszczam, że
niektóre kwestie ujrzane pod innym kątem, mogłyby okazać się ciut
bardziej zrozumiałe. Ale nawet tylko na podstawie Abaddóna – Anioła Zagłady, Ernesto Sábato jawi się jako twórca nieprzeciętny, który urodził się z klątwą niegodzenia się z rzeczywistością, w której przyszło mu żyć.
P.S. Wspomniane powyżej wymagania wobec
prawdziwej literatury wiążą się rzecz jasna także z krytyką płodów,
które w mniemaniu narratora (wydaje mi się, że śmiało możemy go
utożsamiać z samym Ernesto Sábato) na to miano nie zasługują, a roszczą
sobie takie prawa. W ten właśnie sposób oberwało się m.in.
Robbe-Grilletowi, Henry’emu Millerowi czy samemu Joyce’owi. Poniżej
kilka fragmentów:
Raz na zawsze pozostańmy sobą. Niechaj pan Robbe-Grillet nie poucza nas, jak należy robić powieść. Niech nas zostawi w spokoju.
Od kiedy hołota może czytać po
hiszpańsku Joyce’a i Henry’ego Millera i stwierdziła, że owi geniusze
popuścili cugli na całego, nastąpiło ogólnie rozwydrzenie i uwierzyli,
że wszystko jest tylko kwestią przeniesienia na papier całych ścian
klozetów publicznych Buenos Aires (…). Przy pomocy długopisu i kartki
papieru (wystarczy umieć czytać i pisać) albo japońskiego magnetofonu
ustawionego w jakiejś pizzeria de faubourg opiszesz z
najdrobniejszymi szczegółami, jak to na jakimś podwórku w Villa Soldati
pieprzyli narzeczoną, i puścisz sobie znakomitą powieść, która stanie
się jednym z najgłośniejszych bestsellerów ostatnich pięćdziesięciu
siedmiu minut.
Cóż mam powiedzieć. Facet [Joyce]
sobie wynalazł coś na kształt odrzutowca i w ciągu następnych
pięćdziesięciu lat sto tysięcy pisarzy coraz mniejszego kalibru
poświęcało się wprowadzaniu zmian do popielniczek i kapelusików
stewardes. Nazywają to Uczestnictwem w Rozwoju Współczesnego Lotnictwa.
(…) Nieskończona ilość rachitycznych spadkobierców Joyce’a powiązanych
więzią krwi poprzez synów i kuzynów, wnuków, bratanków i prawnuków tego
rozpłodowego ogiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)