Mało kto kojarzy dzisiaj Czarnobyl za sprawą rośliny bylicy pospolitej, zwanej po ukraińsku czornobyl,
od której wywodzi się nazwa tego ukraińskiego miasta. Aktualnie
Czarnobyl to przede wszystkim katastrofa elektrowni atomowej, która
miała miejsce 26 kwietnia 1986 roku. Wielu z nas zna, albo chociaż
kojarzy tę datę, ale chyba tylko garstka wie, co dokładnie zaszło owej
feralnej nocy i w jaki sposób doszło do najgroźniejszej w historii
awarii elektrowni atomowej. Chociaż całe wydarzenie miało miejsce ponad
20 lat temu, wydaje mi się, że tematyka samych elektrowni atomowych jest
ciągle aktualna, szczególnie w świetle przyszłych planów naszego rządu,
który czyni ogromne starania, by tego typu obiekt
przemysłowo-energetyczny zaczął funkcjonować również w Polsce. Wydaje mi
się, że nauka na błędach poprzedników to dobra szkoła, która przy
solidnej analizie oraz staranności może w dużym stopniu pomóc uniknąć
powielania podobnych, nawet najdrobniejszych niedopatrzeń, które w
kwestiach tak delikatnych, jakimi są niewątpliwie prace z substancjami
rozszczepialnymi, są po prostu niewybaczalne, bowiem rozrastają się do
niesamowitych rozmiarów.
Piers Paul Read, brytyjski pisarz,
twórca powieści, literatury faktu oraz biografii, jako pierwszy autor
zachodni stworzył opracowanie, w którym postarał się wyjaśnić przyczyny
katastrofy w Czarnobylu oraz odtworzyć jej dokładny przebieg. Książka
pt. Czarnobyl – zapis faktów ukazała się w 1996 roku, 10 lat po
awarii. Już na wstępie trzeba przyznać autorowi, że podjął się on
zadania bardzo trudnego – zaczął on zbierać materiały do książki na
początku lat 90’, w okresie niestabilności i przemian, w którym byłe
republiki radzieckie odzyskiwały utraconą niepodległość i na nowo
tworzyły zręby struktur państwowych. Ponadto autor starał się pozostać
bezstronny, pragnąc uzyskać możliwie jak najbardziej obiektywną relację,
co w świetle faktów przytoczonych w dalszej części tekstu będzie
wydawało się wprost niemożliwe do osiągnięcia.
Autor podzielił swoje dzieło na trzy zasadnicze części. W pierwszej, zatytułowanej Nowa cywilizacja
przybliża ona czytelnikowi rozwój atomistyki w ZSRR. Wydaje mi się, że
dla wielu pewnym zaskoczeniem będzie fakt, że mimo iż to USA jako
pierwsze państwo skonstruowało bombę atomową, której zresztą nie
zawahało się użyć i sprawdzić jej skuteczności w warunkach bojowych, to
jednak ZSRR przez długi okres dzierżyło palmę pierwszeństwa w kwestii
pokojowego wykorzystania energii atomowej. To właśnie w kraju Stalina
powstała pierwsza elektrownia atomowa w zakładach Majak. Piers
Read szczegółowo przedstawia ojców rosyjskiej energetyki atomowej,
wymieniając najważniejszych naukowców, którym przynajmniej częściowo
udało ujarzmić się promieniotwórcze pierwiastki i zaprząc je to
wytwarzania energii. Co ciekawe, autor ujawnia, że Czarnobyl nie był
pierwszą katastrofą atomową, która miała miejsce w Rosji. Awarie
zdarzały się już wcześniej, właśnie w zakładach Majak. W roku 1957 doszło do eksplozji wysuszonych odpadów radioaktywnych, w efekcie czego skażone zostało 250 000 akrów (ok. 1000 km2)
żyznej gleby, a ewakuacją objęto ponad 10 000 ludzi. W latach
późniejszych przytrafiły się jeszcze dwa dosyć groźne wypadki, ale o
żadnym z tych wydarzeń ówczesna władza nie wspominała, traktując je jako
wydarzenia, które nigdy nie miały miejsca. Jak się później okaże, takie
metodyczne i bardzo przykładne ukrywanie faktów przed własnymi
obywatelami oraz pracownikami innych elektrowni atomowych, będzie miało
bardzo brzemienne skutki. Metodą prób i błędów, radzieckim uczonym udało
się skonstruować w miarę stabilny i na pozór niezawodny reaktor typu
RBMK (Reaktor Bolszoj Moszcznosti Kanalnyj, Reaktor Kanałowy Wielkiej Mocy),
czyli lekkowodny, wrzący reaktor atomowy z moderatorem grafitowym o
mocy elektrycznej rzędu 1000 MW (dla porównania najpotężniejsza
elektrownia cieplna w Polsce, opalana węglem brunatnym – Bełchatów,
posiada moc ponad 4400 MW). Aż do katastrofy w Czarnobylu twórcy
reaktora twierdzili, że jest to najbezpieczniejszy reaktor atomowy,
któremu nie grozi żadna poważna awaria. Interesujące jest jednak, że
mimo tych zapewnień już podczas konferencji w 1976 roku poświęconej
zagadnieniom bezpieczeństwa reaktorów typu RBMK, sugerowano poprawę
konstrukcji. Zmiany zatwierdzono, zaakceptowano modyfikacje projektu,
ale korekt nigdy nie wcielono w życie – wnioski zaginęły gdzieś w
potężnej biurokratycznej machinie ZSRR. Być może spory udział w tym
nieszczęśliwym pobłądzeniu miały wysokie koszty, z jakimi wiązałyby się
przeróbki reaktorów. W pierwszej części książki autor wspomina również o
pierwszej awarii elektrowni atomowej, o której usłyszała opinia
publiczna. W roku 1979 w amerykańskiej elektrowni Three Mile Island
doszło do częściowego stopienia prętów paliwowych. Stosunkowo niewielka
ilość radioaktywnych odpadów wydostała się do atmosfery, ale za sprawą
mediów oraz premiery filmu Chiński syndrom, opowiadającego o
katastrofie atomowej, która miała miejsce kilka dni wcześniej, na wyspie
wybuchła panika, a tysiące mieszkańców zostało ewakuowanych. W
konsekwencji zaufanie do energetyki atomowej w Stanach Zjednoczonych
znacznie spadło.
Część druga dokumentu to zdecydowane
meritum. Autor przybliża w skrócie historię powstania elektrowni w
Czarnobylu, której budowa również nie pozostaje bez wpływu na wydarzenia
z kwietnia 1986 roku. Piers Read ujawnia wszelkie niedociągnięcia,
jakich dopuszczono się przy wznoszeniu bloków energetycznych w
Czarnobylu. Wielu części wyspecyfikowanych w dokumentacji projektowej po
prostu nie udało się zdobyć. Zastąpiono je tańszymi zamiennikami. Dla
przykładu dach nad reaktorem został wykonany z materiałów łatwopalnych.
Ponadto sam reaktor RBMK, który zastosowano w elektrowni posiadał szereg
wad konstrukcyjnych, o których wiedziało jedynie wąskie grono naukowców
w ZSRR. Zwykli pracownicy nie mieli o nich najmniejszego pojęcia. W tym
miejscu, próbując wczuć się w rolę laika, który nie posiada żadnej
wiedzy na temat działania reaktorów atomowych, chciałbym zaznaczyć, że
od strony autora zdecydowanie zabrakło mi prostego wyjaśnienia, na czym
dokładnie polega praca elektrowni atomowej. Wydaje mi się, że w jeszcze
większym stopniu pozwoliłoby to cieszyć się dalszą częścią lektury.
Pozwolę sobie zatem na skrótowe wprowadzenie. Elektrownie jądrowe,
pokroju tej, jaka pracowała w Czarnobylu, działają na podobnej zasadzie
jak konwencjonalne elektrownie zasilane węglem. Woda, będąca nośnikiem
ciepła, za sprawą energii pochodzącej z rozszczepiania jąder atomowych
(bądź ze spalania węgla, w przypadku elektrowni konwencjonalnych)
przechodzi w parę wodną. Para wodna trafia na łopatki turbiny parowej,
której wał napędza generator, wytwarzający energię elektryczną.
Reasumując, energia cieplna uwalniana z reakcji rozszczepienia, bądź
spalania węgla konwertowana jest w energię elektryczną. Nieco bardziej
skomplikowana jest praca reaktora RBMK. Podstawą reaktora jest betonowa
studnia, w której umieszczone są bloki grafitu. Grafit pełni w reaktorze
rolę moderatora – do jego zadań należy spowalniania (mówiąc po
fizycznemu: obniżania energii kinetycznej) neutronów. Im wolniejsze są
neutrony, tym reakcja rozszczepiania jąder w paliwie jądrowym zachodzi
efektywniej. W blokach grafitowych znajdują się kanały paliwowe – to
rurki o średnicy ok. 9 cm, które wykonane są ze stali niobu oraz cyrkonu
(pierwiastki dzięki swoim właściwościom pełnią funkcję deflektorów
neutronów – dzięki nim powstałe neutrony kierowane są do rdzenia
reaktora). W kanałach umieszczone są pręty paliwowe, opakowane dodatkowo koszulkami cyrkonowo-niobowymi. Pastylkę paliwową stanowi dwutlenek uranu UO2,
wzbogacony do 1,8 %. Gwoździem programu, kluczową częścią reaktora są
pręty kontrolne, które wykonane są z węgliku boru. Materiał ten
posiadana zdolność pochłaniania neutronów, zatem wygasza on reakcję
rozszczepiania. Manipulując prętami kontrolnymi, wsuwając bądź wysuwając
odpowiednią ich ilość, operator jest w stanie sterować mocą i
zachowaniem się reaktora. Pręty kontrolne używane w reaktorach RBMK
miały jednak poważną wadę, o której rzecz jasna nie mieli pojęcia
pracownicy elektrowni – aby upłynnić operację wsuwania prętów, ich
końcówki pokryte były grafitem, który przecież przyspiesza reakcję
rozszczepiania jąder. Zatem w pierwszym momencie, gdy pręty kontrolne są
wsuwane do rdzenia, następujące wzrost mocy reaktora, a dopiero po
chwili jej spadek. To kolejny puzzel, który okazał się bardzo ważny w
katastrofalnej układance.
Bardzo intrygujące są również same
okoliczności katastrofy. Radziecka myśl techniczna u wielu budzi uśmiech
politowania, ale trzeba uczciwie przyznać, że sporo jej rozwiązań
stosowanych jest do dziś, a radzieccy specjaliści byli prawdziwymi
fachowcami, którym przyszło jednak egzystować w wyjątkowo
niesprzyjających dla nauki warunkach. Reaktory atomowe posiadały
zabezpieczenie na wypadek awarii. Cały układ sterowania reaktorem
napędzany był energią pochodzącą z elektrowni. Zawsze jednak mogła zajść
sytuacja, w której należałoby zatrzymać pracę reaktora, w efekcie czego
układ sterowania, pompy odpowiadające za obieg wody, etc., musiały
posiadać zapasowe źródło energii. Uruchomienie agregatów prądotwórczych,
które stosowano pierwotnie, trwało zbyt długo, dlatego układ
postanowiono poddać drobnej modyfikacji. Zmianie uległa konstrukcja
turbin, które przed zatrzymaniem się w momencie, gdy przestała dopływać
do nich para wodna z reaktora, na skutek dogasającego ruchu obrotowego
powinny wyprodukować odpowiednią ilość energii dla awaryjnego zasilania
elektrycznego sterowania reaktorem. Testy, czy założenia teoretyczne
pokrywają się z rzeczywistością, powinny zostać przeprowadzone przed
oddaniem bloku do użytku (które nastąpiło w 1983 roku), ale z racji
gnających na złamanie karku terminów, niemożliwe okazało się ich
przeprowadzenie w wymaganym czasie. Zdecydowane się na nie dopiero w
kwietniu 1986 roku. W dalszej części książki autor zabiera nas do
sterowni reaktora nr 4, gdzie wspólnie z operatorami możemy raz jeszcze
przeżyć feralnie przeprowadzony eksperyment oraz zostać świadkami jednej
z najpoważniejszych w dziejach katastrof atomowych.
Przed czytelnikiem wyłania się dość
makabryczny obraz. Największe wrażenie robi przy tym specyfika pracy w
ZSRR. Tak jak wspominałem, pracownicy elektrowni atomowej nie posiadali
wszystkich niezbędnych danych na temat konstrukcji reaktorów. Ponadto
pierwotny termin próby, która miała odbyć się na I zmianie został
nieoczekiwanie przełożony na zmianę III. Operatorzy, którzy przyszli na
nocną zmianę nie spodziewali się, że przyjdzie im w udziale
przeprowadzić test. Już po wybuchu (najpierw gwałtownie rozprężającej
się pary a potem mieszaniny wodoru i tlenu), pracownicy nie wiedzieli do
końca, co właściwie zaszło, ani co było źródłem wybuchu. Dostępne
liczniki Geigera posiadały zbyt małą skalę, by zasygnalizować, że
nieodwracalnie uszkodzony został reaktor, a radioaktywne cząstki na
skutek wybuchu zostały uwolnione i wyrzucone do atmosfery. Dopiero rzut
oka na szczątki reaktora pozwolił operatorom przekonać się, że ziścił
się najczarniejszy scenariusz. Promieniowanie po eksplozji było
olbrzymie, ale nikt nie zdawał sobie z tego sprawy. Strażacy przybyli na
miejsce zdarzenia zostali poinformowani o pożarze dachu hali reaktora
nr 4, kompletnie nie będąc świadom śmiertelnego zagrożenia, jakie
wiązało się z walką z pożarem.
Tragedia bezwzględnie obnażyła słabości
sowieckiego państwa. Nawet, gdy wiedziano już, że doszło do katastrofy
na niespotykaną dotąd skalę, władze ZSRR zwlekały z ujawnieniem
informacji. W końcu byłoby to przyznanie się do klęski. Dotychczas ZSRR
uchodziło za pioniera przemysłowego wykorzystania energii atomowej. Nie
lepiej było w trakcie dochodzenia, które miało ustalić przyczyny
wypadku. Całą winę i odpowiedzialność starano się zrzucić na operatorów,
których oczerniano przy każdej nadarzającej się okazji. Powstawały
nawet powieści, w której pracownicy elektrowni przedstawiani byli jako
ludzie gnuśni i leniwi, nie mający nic wspólnego z prawdziwymi
radzieckimi robotnikami. Kampania oczerniania miała oczywiście na celu
odwrócenie ukrycie wrodzonych wad reaktora RBMK, do których nawet w
obliczu gorbaczowskiej polityki pierestrojki (przebudowy) i głasnosti (jawności),
państwo sowieckie nie miało zamiaru się przyznać. Wiązałoby się to z
nieuchronną utratą prestiżu na arenie międzynarodowej, szczególnie w
dziedzinie atomistyki. Z drugiej jednak strony autor przyznaje, że
całkiem szybka i sprawna ewakuacja Prypeci, a więc robotniczego miasta, w
którym mieszkali pracownicy elektrowni wraz z rodzinami, nie byłaby
możliwa w warunkach zachodnich, gdzie żądne sensacji media natychmiast
wzbudziłby nie dającą się opanować panikę. Swoją drogą Piers Read
skierował również sporo krytycznych uwag właśnie pod adresem zachodniej
prasy, która po czarnobylskiej katastrofie wyolbrzymiała ofiary w
ludziach ponad miarę, starając się nadać awarii odcień prawdziwej
hekatomby.
Książka Piersa Paula Reada ukazuje
Związek Radziecki późnych lat 80’ jako molocha, nieuchronnie sunącego ku
zagładzie. Autor dość udanie prezentuje mechanizmy sprawowania władzy w
komunistycznym ustroju, odsłaniając wszelkie słabości i
niedociągnięcia, które pośrednio doprowadziły również do awarii w
Czarnobylu. W mojej opinii Readowi świetnie udało oddać się nastrój
stagnacji, zastoju oraz marazmu, który zapanował w tym potężnym
państwie, które z dnia na dzień okazywało się coraz bardziej niewydolne.
Autor w sposób bardzo ciekawy zaprezentował również wszelkie
konsekwencje płynące z czarnobylskiej katastrofy, która stała się
swoistą kartą przetargową w walce o niepodległość Ukrainy. Awaria
przyczyniła się również do ogromnego spadku zaufania radzieckiego
społeczeństwa do władzy, które jeszcze przed całą tragedią było
niewielkie. W ostatniej części zatytułowanej Radiofobia, Read
udanie ukazał sidła, w które wpakowała się radziecka władza – opinia
publiczna okłamywana sukcesywnie przez całe dziesięciolecia przestała
wierzyć w jakiekolwiek oficjalne komunikaty władzy. Doszło do
absurdalnej sytuacji, w której oficjalnego stanowiska ZSRR musiały
bronić zagraniczne, zachodnie autorytety, przekonując zdesperowanych
mieszkańców zamieszkałych na terenach zagrożonych skażeniem, że w wielu
miejscach zanieczyszczenia rzeczywiście nie były tak poważne, jak tego
pierwotnie oczekiwano.
Na podstawie lektury Reada wyłania się
również dość interesujący obraz Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej
(MAEA), organizacji pracującej na rzecz bezpiecznego i pokojowego
wykorzystania energii jądrowej. Czytając dokument autorstwa Piersa Reada
widać wyraźnie, że członkom MAEA podobnie jak i władzy radzieckiej
zależało na minimalizowaniu skutków katastrofy. W końcu zaprezentowanie
elektrowni atomowych jako obiektów niestabilnych, nieprzewidywalnych a
przez to bardzo niebezpiecznych mogłoby okazać się fatalne dla
energetyki atomowej w przyszłości. MAEA zajęła się przypadkiem
katastrofy czarnobylskiej, ale trudno odnieść wrażenie, że zupełnie
bezstronnie podeszła do tego problemu. Wydaje mi się, że również z tego
powodu zbieranie materiałów do książki nie było rzeczą prostą – wychodzi
na to, że wielu stronom zależało na tym, by awarię elektrowni atomowej w
Czarnobylu przedstawić jako sumę nieszczęśliwszych splotów
okoliczności, których prawdopodobieństwo powtórnego zajścia jest wręcz
nieprawdopodobnie małe.
Natomiast po lekturze całej książki
przyznaję, że chociaż energetykę atomową uważam za niemal nieodzowną
alternatywę dla naszych dotychczasowych źródeł energii, szczególnie w
obliczu fatalnej polityki rządu, który zaakceptował unijne pakiety
klimatyczno-energetyczne, to budowę i funkcjonowanie elektrowni atomowej
w polskich warunkach postrzegam za rzecz ogromnie ryzykowną. Wydaje mi
się, że prosperowanie tego typu obiektu w naszym kraju, w którym
bylejakość, improwizacja oraz bardzo luźne podejście do wszelakiej maści
przepisów bezpieczeństwa są na porządku dziennym, mogłoby się zakończyć
nie mniejszą katastrofą niż ta, która miała miejsce w Czarnobylu. W
naszym kraju nie brakuje fachowców oraz ekspertów, którzy spokojnie
poradziliby sobie z tego typu wyzwaniem, ale jakoś nie chce mi się
wierzyć, by wszyscy oni znaleźli zatrudnienie w takiej elektrowni. W
pierwszej kolejności trafili by pewnie do niej ludzie posiadający
odpowiednie poparcie. Obawiam się, że znajomości grałyby znacznie
większą rolę niż faktyczne kwalifikacje – w końcu w przemyśle atomowym
nie zarabia się marnych groszy i z pewnością znalazłoby się wielu
kandydatów, chętnych do pracy w elektrowni atomowej. A w tego typu
dziedzinie pracy nie można pozwolić sobie ani na rutynę, ani na
niedopatrzenia, ani na najprostsze błędy, bowiem skutki mogą być
naprawdę tragiczne.
Kończąc, rzeknę tylko, że Czarnobyl – zapis faktów,
to dobra książka, którą mimo sporego natłoku informacji, relacji,
nazwisk oraz suchych faktów czyta się bardzo płynnie, z niesłabnącym
zainteresowaniem. W sporej mierze jest to zasługa autora, który
umiejętnie zestawia ze sobą różne opinie, syntezując z nich wartościowy
obraz, pozwalający zapoznać się z dokładnym przebiegiem katastrofy.
Piers Read w ramach wstępu w ciekawy sposób streszcza także historię
rosyjskiego przemysłu atomowego, a pod koniec lektury bardzo trafnie
ukazuje całą gammę skutków, jakie wywołała czarnobylska katastrofa.
Jedyna rzecz, do której mógłbym mieć pewne zastrzeżenia to brak
krótkiego i rzeczowego wyjaśnienia funkcjonowania reaktora atomowego. W
polskim przekładzie zabrakło natomiast tłumaczenia rozwijanych skrótów
(dla przykładu reaktor RMBK to Reaktor Bolszoj Moszcznosti Kanalnyj
i nic więcej). Mimo tych drobnych uchybień książkę gorąco polecam
wszystkim zainteresowanym kulisami awarii elektrowni atomowej w
Czarnobylu. Można dowiedzieć się z niej wielu bardzo interesujących
faktów.