John Piekło
Didier Decoin
Tytuł oryginału: John L'Enfer
Tłumaczenie: Malina Stachurska-Wyglądałowa
Wydawnictwo: Państwowy Instytut Wydawniczy
Wydawnictwo: Współczesna Proza Światowa
Liczba stron: 305
Książki są niczym ludzie – wielu z nas
zwraca uwagę na ich prezencję, wygląd zewnętrzny, chociaż doskonale
zdajemy sobie sprawę, że najistotniejsza jest treść. Słowa, zdania,
wyrazy, myślowe konstrukcje – to one zawierają sedno idei, które autor
pragnie przekazać czytelnikowi. Okładka może jednak w pewien sposób tę
wewnętrzną wartość podkreślać, komponować się z nią i harmonicznie
współgrać. Zdarzają się okładki, które zazębiają się z powieścią niemal
doskonale, stanowiąc jej uzupełnienie, czy nawet swego rodzaju możliwy
klucz interpretacyjny. Niewątpliwie wspaniałym wyglądem może poszczycić
się powieść John Piekło, dzieło francuskiego prozaika, laureata
nagrody Goncourtów, Didiera Decoina, wydana na łamach Państwowego
Instytutu Wydawniczego. Czarne niczym smoła niebo, na którym zarysowują
się potężne acz niewyraźne sylwetki drapaczy chmur, wesoło skrzące się
feerią barw, spoglądające na czytelnika kolorowymi oczami okien –
wszystko to znakomicie oddaje ducha powieści. Budynki, czy raczej ich
kontury, nocne obrysy skrywają w sobie tajemnice, które noszą w sobie
ich byty. W końcu mrok od zawsze kojarzy się z nieznanym, niezbadanym, a
przez to szczególnie godnym uwagi, prowokującym do poznania. Jak te
potężne budowle prezentują się w świetle dnia? Czy faktycznie sięgają
nieba? Czy faktycznie plączą się wzajemnie w miłosnych uściskach?
Podobne sekrety noszą w sobie
bohaterowie powieści Didiera Decoina. Francuski twórca wybiera trójkę
przypadkowych ludzi, których losy splata ze sobą za sprawą czystego
przypadku, zwykłego trafu. Dzięki owemu wszechmocnemu fatum, czytelnik
staje się świadkiem niezwykłych interakcji, jakie zachodzą pomiędzy
piękną, tymczasowo niewidomą kobietą, a dwójką zauroczonych w niej
mężczyzn. Autor stopniowo odkrywa przed nami co skrywają za sobą meandry
ludzkiej psychiki. Uzmysławia ile ton piaszczystych wspomnień,
burzliwych życiowych doświadczeń wpływa na podejmowane w danym momencie
działania, wybory, decyzje.
Tytułowy bohater, Indianin John Piekło,
ogląda świat z perspektywy, która podwójnie różni się od naszego sposobu
postrzegania świata. John spogląda na niego z wysokości, z bezkresu
drapaczy chmur, chciwie pnących się coraz wyżej i wyżej. Jako czyściciel
szyb wieżowców Indianin obserwuje ludzką społeczność bardziej jako
gromadę, grupę istot ściśle ze sobą powiązanych, żyjący w symbiozie z
ogromnym organizmem Miasta, którego trzewia zaludnia. Być może ta
perspektywa utrudnia zadzierzganie głębszych relacji z ludźmi, których
John nie umie traktować jako bytów indywidualnych, niepowtarzalnych i
wyjątkowych. Owszem, ludzie różnią się pomiędzy sobą tak jak drzewa, czy
trawy, ale wraz z mocniejszym podmuchem wiatru rośliny potulnie kurczą
się pod jego naciskiem. Podobnie człowiek, mimo iż nie jest wierną kopią
pozostałych przedstawicieli swojego gatunku, to jednak wachlarz jego
zachowań, reakcji oraz działań jest ściśle określony przez własną
naturę.
John, który nadaje szybom należyty
blask, ścierając z nich cały kurz oraz miejski brud, jest także wiecznym
podglądaczem, bacznie śledzącym sekrety ludzkiego żywota zza szklanej,
przeźroczystej kurtyny, będąc zawieszonym nad przepaścią. Przestrzeń,
którą zapełnia sprawia, że John jest obserwatorem oraz wiecznym
samotnikiem. Izolacja od reszty ludzkości jest stanem naturalnym,
Indianin mimowolnie roztacza wokół siebie dystans, który nie pozwala na
bliższą znajomość. Możliwe, że właśnie z tego powodu John nie był w
stanie utworzyć stałego związku z żadną, napotkaną dotychczas kobietą.
Indianin w kontaktach z kolejnymi partnerkami ogranicza się zatem do
spełniania własnych seksualnych potrzeb. Doświadczenie zdobyte w
poprzednim zawodzie, pracy w charakterze asystenta w laboratorium, gdzie
opiekował się zwierzętami, nad którymi prowadzono wszelakiej maści, a
niekiedy i bardzo bolesne badania, służy mu w tych przelotnych
relacjach. Delikatność, czułość, uspokajający dotyk są narzędziami,
dzięki którym John uzyskuje od kobiet zaspokojenie swoich pragnień oraz
seksualnego pożądania.
Pewnego deszczowego wieczoru John trafia
do szpitala, do którego sprowadzają go zawodowe obowiązki. Oczekując na
koniec ulewy, która uniemożliwia czyszczenie szyb, Indianin spotyka w
męskim szalecie zabłąkaną kobietę z przepaską na oczach. Pomagając
dotrzeć jej do kawiarni John w zupełności ulega urokowi, który roztacza
bezradna i piękna nieznajoma, na co dzień profesorka socjologii
miejskiej. Na skutek wypadku na desce surfingowej, uległa ona chwilowej
ślepocie, która ma trwać jeszcze kilka miesięcy. Kobieta wywiera na nim
takie wrażenie, że Czejen, mimo sprzyjającej sytuacji, jest w stanie
opanować swoją seksualną żądzę, której przecież mógłby dać upust, bez
obawy, że ofiara rozpozna swojego napastnika. Odprowadzając Miss Dorothy
Kayne do sali, w której leży spotyka trzeci bok miłosnego trójkąta.
Aszton Misza to marynarz polskiego pochodzenia, który życie związał z
morzem, uciekając przed zawieruchą II wojny światowej, która była
szczególnie mało łaskawa dla Żydów. Starszy człowiek został przykuty do
szpitalnego łoża za sprawą wyrostka robaczkowego, który uniemożliwił mu
odpłynięcie ze swoją jednostką. Podobnie jak John Piekło, Aszton Misza
również ulega zniewalającej bezradności swojej szpitalnej sąsiadki,
Dorothy Kayne. Od tego momentu los trojga ludzi łączy się ze sobą w
sposób nierozerwalny.
Powieść jest historią nietypowego
starcia dwóch samotników w walce o względy niewidomej kobiety. Jej
schorzenie, tymczasowa ślepota w mgnieniu oka czyni z niej istotę kruchą
i jakże zależną od innych, którym, jeśli odważy się na nich zdać, musi
bezgranicznie zaufać. Przypomina to akt oddania się, szczególnie, że
opiekunami są mężczyźni. Ale John i Aszton, poza tym, że obaj są
czcicielami ciszy, przekładający milczenie ponad próby wyjaśniania
czegokolwiek, nie mają ze sobą zbyt wiele wspólnego. Co prawda obaj to
wyrzutki, outsiderzy, egzystujący poza społecznym nawiasem, ale dla
przykładu John Piekło to typ człowieka, który w kłopoty pakuje się głową
naprzód, w przeciwieństwie do Asztona Miszy, który ucieka od nich
wpław. Indianin jest człowiekiem czynu, stawia działanie i akcję ponad
słowa, w których moc tak głęboko wierzy Polak z Pińska. Co ciekawe
jednak, w przypadku Dorothy Kayne John Piekło ogranicza się jedynie do
gestów, uścisków dłoni oraz spokojnej mowy ciała, nie będąc w stanie
wykazać takiego zdecydowania jak Misza. Indianin jest za to wcieleniem
cierpliwości oraz nieuchronności, z czego doskonale zdaje sobie sprawę
Aszton, pragnąc maksymalnie wykorzystać dany mu przez los szczęśliwy
czas. W całym tym miłosnym trójkącie najzabawniejszy jest fakt, że z
biegiem czasu cała trójka staje się przyjaciółmi, którzy nie potrafią
się od siebie oderwać. Ich żywoty scalają się ze sobą, dodając temu
dziwnemu dramatowi swoistej groteski.
Ale wspomniani ludzie to nie jedyni
bohaterowie powieści. Jedną z pierwszoplanowych postaci jest z pewnością
Miasto. Nowy Jork lat siedemdziesiątych to równie ciekawy aktor całej
historii. Za sprawą pióra Didiera Decoina ogromna metropolia nabiera na
wskroś ludzkich cech. Wydaje się, że jedynym, który potrafi dostrzec
szklane oczy wieżowców, czy podziemne trzewia metra w ich pełnej postaci
jest John Piekło. Dzięki swojej wrażliwości Indianin jest również w
stanie zdiagnozować zły stan Miasta, które w jego opinii jawi się jako
starzejący się i z wolna rozsypujący się staruszek. John pielęgnuje
zewnętrzną powłokę Nowego Jorku, czule pieści ogromne maszty drapaczy
chmur, ale Miasto toczy choroba od wewnątrz – w wielu budynkach zaczyna
brakować życia, bowiem ludzie nie chcą już w nich egzystować. Zatem
potężne budowle gniją i murszeją. Swój smutek i żal wyrażają za pomocą
niedostrzegalnych dla niewprawnego oka znaków, jęków oraz pomruków,
które w pełni interpretuje John Piekło. Indianin nie może jednak liczyć
na zrozumienie ze strony białego człowieka, który miasto rozpatruje
wyłącznie jako matematyczną kwestię współczynników wytrzymałości oraz
ciąg parametrów ekonomicznych, finansowych, socjologicznych i
architektonicznych. Miasto jako żywy organizm, posiadający wrażliwe
tkanki, podatne na uszkodzenia i zranienia to wizja zbyt śmiała, by
mogły zaakceptować je na wskroś logiczne umysły.
Powieść John Piekło to wg mnie
kwintesencja literatury francuskiej, która słynie ze znakomitej prozy
psychologicznej. Didier Decoin kreśli przed czytelnikiem niezwykłe
frapujące postacie, których losy śledzi się nieśpiesznie, ale z ogromnym
zaciekawieniem. Na uwagę zasługuje również akcja powieści, która
prowadzona jest dwutorowo. Na bliższym planie obserwujemy losy trójki
życiowych rozbitków, których łączy skomplikowana z psychologicznego
punktu relacja. Z kolei w szerszej panoramie śledzimy perypetie miasta,
które zdaje się sukcesywnie pogrążać w śmiertelnej agonii. Całe dzieło
jest przemyślane od początku do końca. W Ameryce, która dla wielu
stanowi synonim wolności oraz wielokulturowości, rozgrywa się spektakl, w
którym uczestniczą Czejen, a więc rdzenny mieszkaniec
północnoamerykańskiego lądu, szukający spokojnego portu dla swojej
starości Polak, pozostający bez ojczyzny, odcięty od rodzinnych stron
oraz na wskroś współczesna i typowa Amerykanka, która zanim oślepła
prowadziła standardową egzystencję anonimowego członka ogromnej
miejskiej metropolii. Czy dokonywane przez nich wybory są w pełni
zależne wyłącznie od nich samych? Co sprawia, że losy tych trojga ludzi
splatają się ze sobą tak mocno? Wisienką na torcie, która każe mi bardzo
wysoko oceniać dzieło francuskiego artysty jest wspaniały język, którym
Decoin posługuje się z niezwykła wprawą. W trakcie lektury niemal czuć
słony zapach morza, przeplatany mieszaniną rybiego fetoru oraz odoru
statkowych wydzielin. Prawie namacalna staje się również brudna noc, unosząca się z gazomierzy fabrycznych kominów, tłusta noc przyklejająca się do szyb. W mojej opinii nostalgiczna powieść znakomicie nadaje się na coraz dłuższe, ale wciąż ciepłe jesienne wieczory.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o tej książce, a wydaje się ona bardzo ciekawa. Wciągnę ją na listę moich lektur. Tylko jest jedno pytanie, kiedy ja to wszystko, co chcę, zdążę przeczytać ? :D
OdpowiedzUsuńWspółczesna Proza Światowa to dla mnie kopalnia właśnie takich książek - ciekawych, wartościowych, intrygujących, ale nierzadko zapomnianych czy niemal nieznanych.
UsuńHeh, problem stale rozrastającej się listy tytułów do przeczytania znam z autopsji - trzeba czytać, co się da, i nie przyglądać się rozmiarom tego powiększającego się stosu :)