Strony

wtorek, 16 lipca 2013

Lemański kontra Hoser

czyli o poziomie polskiego dziennikarstwa

 

Abp Henryk Hoser w Arcueil pod Paryżem, 2009. Foto: Janusz Halczewski. Ten plik udostępniony jest na licencji Creative Commons Uznanie autorstwa – Na tych samych warunkach 3.0.

Od dłuższego już czasu media mielą historię konfliktu pomiędzy księdzem Wojciechem Lemańskim, proboszczem z Jasienicy pod Tłuszczem, a jego przełożonym, czyli arcybiskupem warszawsko-praskim Henrykiem Hoserem. W ostatnich dniach nie ma wydania gazety, wiadomości telewizyjnych czy pierwszej strony głównych serwisów internetowych bez nagłówków krzyczących na ten temat, jakby to była co najmniej wojna. Ba, nawet wojny, w których giną nasi żołnierze, nawet katastrofy, z wyjątkiem może brzozowej, nie mają takiego wzięcia. Nie chcę się jednak odnosić do przyczyn takiego stanu rzeczy, gdyż to temat na dłuższe, albo wręcz bardzo długie rozważania. Podobnie jak to, dlaczego Kościół wytacza taką artylerię przeciwko proboszczowi, którego główną winą jest niepokorność. Gdyby równie stanowczo, z podobnym rozmachem i nagłośnieniem, traktowano pedofilię we własnych szeregach, korupcję, przepych, bezduszność i pogoń za mamoną oraz inne patologie, pewnie notowania Kościoła znacząco by wzrosły i zamiast fasadowej powszechnej wiary stworzyły mocny, pozytywny ruch społeczny. Nie o tym jednak, jak wspomniałem, chcę napisać, a o dziennikarzach.

Sprawa Lemańskiego jak w soczewce ukazuje poziom polskiego dziennikarstwa, a raczej jego brak. W dobrze funkcjonujących demokracjach jednym z gwarantów wolności obywatelskich jest czwarta władza. Nie, nie Kościół. Dziennikarze. By tak jednak było, muszą być dociekliwi, niespolegliwi i oryginalni. U nas tymczasem świetnie funkcjonuje zasada kopiuj – wklej będąca kwintesencją naszego systemu edukacji. To, co napisze pierwszy, jest bezkrytycznie powielane przez następnych. A pierwszy zwykle pisze to, "co trzeba".

Od prawie dwóch miesięcy wszystkie media, od „postkomunistycznych” po prawicowe i kościelne, powtarzają zgodnie zwrot o odejściu Lemańskiego na emeryturę. Najpierw mówiono o tym w kontekście możliwości, teraz prawie pewności, ale zawsze mówi się o emeryturze. I nikt nie zapyta, nikt nie wyjaśni, o co chodzi z tą emeryturą. Jak w wieku 52 lat można odejść na emeryturę nie będąc mundurowym czy górnikiem? Nikt krytycznie nie spojrzy na materiały poprzedników, tylko kopiuj – wklej, jak w szkole ze ściągi do testu, jak z internetu do wypracowania. Dla mnie ta emerytura Lemańskiego to sprawa sama w sobie bez znaczenia w świetle prawdziwych problemów społecznych, w tym Kościoła; zwykły temat - sensacja dla zajęcia plebsu. Ci jednak, którzy uznają go za na tyle ważny, by umieszczać na pierwszych stronach wciąż nowe o nim newsy, powinni mu chyba trochę czasu i wysiłku poświęcić. Chyba, że myślenie jest już ponad siły stanu dziennikarskiego. Wczoraj przejrzałem sporo materiałów na temat tej „emerytury” i żadnego wyjaśnienia nie znalazłem. Ba – w źródłach niezwiązanych z aferą Lemańskiego, ale sygnowanych przez Kościół, wyszukałem informację, że poza emeryturą płaconą przez państwo, czyli taką, na którą ksiądz raczej nie powinien mieć widoków w wieku lat 52, może mieć też „emeryturę” ze środków Kościoła, ale zgodnie z Prawem Kanonicznym przysługuje ona od… lat 75! Owszem, na prośbę księdza jego biskup może ten wiek wyjątkowo obniżyć, ale to tylko na prośbę zainteresowanego, a Lemański nie tylko nie prosił, lecz się wręcz sprzeciwiał. Czyli dalej nic nie wiadomo. Ot i cały komentarz do rzetelności naszych elit dziennikarskich. Wybaczcie, że tematu tej konkretnej emerytury zgłębiać nie będę. Dla mnie to temat w sam raz do Gościa Niedzielnego albo do brukowca. Zajmowanie się takimi sprawami w czasie, gdy odłogiem leżą prawdziwe problemy; jak postępujące rozwarstwienie społeczne, pedofilia w Kościele, korupcja władzy czy inne patologie, nie świadczy dobrze o nikim. Ani o dziennikarzach, ani o odbiorcach ich twórczości, czyli narodzie czy jak kto tam woli – społeczeństwie.

Wasz Andrew

12 komentarzy:

  1. Dobry, krytyczny komentarz :) Rzeczywiście problem jest wielki, bo selekcjonuje się te informacje, które wywołają burzę, a inne się odrzuca. Powie się o negatywnym aspekcie sprawy, a gdy już coś zostanie naprawione, to ten pozytyw się ukrywa. O sprostowaniach nie ma co mówić :) Etyka w dziennikarstwie to teraz termin wyłącznie warsztatowy, czyli teoretyczny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Etyka polskiego dziennikarza bardzo przypomina etykę polskiego biznesmena. A co do braku dalszego ciągu newsów, nawet sprostowań oczywistych przekłamań, to szkoda gadać. Ale to problem nie tylko u nas. Kojarzy mi się burza w USA wokół rocika, którego właścicielka, kierowca "tira", wszędzie ze sobą woziła, i który prawie odgryzł swej pani rękę, gdy ta miała wypadek i jej pojazd stanął w płomieniach. Gdy wyszła ze szpitala musiała grozić sądami, by chociaż niektóre gazety napisały, że on ją za tę rękę wyciągnął z kabiny i uratował jej życie.

      Usuń
  2. Tych luk, którymi nie zajęli się dziennikarze jest jeszcze więcej. Mnie np. zastanawia, czy ktoś z nich poszukał kanonów prawa kościelnego, by lepiej zrozumieć sytuację - co ma prawo zrobić Lemański, a co abp Hoser? Kopiuj-wklej jest łatwiejsze, nie trzeba szukać u źródeł, ba nawet nie trzeba czytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. By się nie denerwować takim podejściem dziennikarzy do sposobu prezentowania spraw, który jest adekwatny do tego czego oczekują ich chlebodawcy staram się ich nie słuchać, nie czytam od dawna. Po co?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę przyznać, że nie pamiętam już, kiedy ostatni raz kupiłem gazetę :) Wiadomości łapię mimochodem - radio w tle albo TV :)

      Usuń
  4. Wydaje mi się, że problem leży jeszcze niżej - nie jesteśmy uczeni krytycznego myślenia i nie ćwiczymy umiejętności przesiewania informacji. Nie dość, że mamy informację zaserwowaną na talerzu, to dostajemy ja w komplecie z interpretacją, a tej często nawet nie zauważamy.
    W ramach ćwiczenia czujności i krytycznego myślenia, staram się polemizować z podawanymi tezami podczas oglądania wiadomości, reklam (chcę nauczyć dzieci zdrowej konsumenckiej podejrzliwości) i czytania artykułów w internecie. Skąd wiadomo, to co wiadomo? Jak to zbadano? Na jakiej grupie? Dlaczego takiej? Przynajmniej umysł nie rdzewieje i nie łyka się papki bezmyślnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To był właśnie jeden z plusów komuny - uczyła na słowa władzy patrzeć z podejrzliwością ;)

      Usuń
  5. Zmiana decyzji tego księdza to było zaskoczenia, nic tego nie zapowiadało :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, wtedy wiedzieliśmy, że władza jest obca, teraz wydaje się, że jest nasza, a naprawdę jest swoja.

    Przypomniał mi się ewidentny przykład braku dociekliwości dziennikarskiej: w zeszłym tygodniu w moim mieście wyszła na jaw sprawa pewnego zamówienie na budowę wagonów kolejowych. Otóż biedna pokrzywdzona firma X zbudowała powiedzmy 20 wagonów pasażerskich i pomalowała je w barwach Intercity przed ogłoszeniem przetargu. Bo przecież przetarg 'miał być formalnością'. I stoją dziennikarze, ręce załamują, bo kto teraz kupi wagony, praca zrobiona, przemalować będzie trzeba i ogólna olaboga, bo to firma z naszego miasta, niechby zarobiła. Nikt nie zapytał, co to znaczy, że 'przetarg miał być formalnością'? Skoro ktoś zbudował te wagony nie mając wygranego przetargu, to albo jest niewiarygodnie wręcz głupi, albo karty są rozdawane pod stołem i koperty też. Bardzo się ucieszę, jak nasz lokalny przemysł będzie zdobywał zamówienia, odbuduje załogę i da stabilna pracę, ale nie takimi metodami (grrr).

    OdpowiedzUsuń

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)