czyli Pamiętniki Jana Paska
Państwowy Instytut Wydawniczy Warszawa 1955
Ostatnią przed wakacjami lekturą naszego DKK były Pamiętniki Jana Chryzostoma Paska. Kiedy wybieraliśmy spośród różnych dostępnych wydań, w większości będących wyborem tekstów, mnie przypadła wersja dla hardcorowców, czyli wydanie chyba najgrubsze z tych, którymi w tym momencie dysponowaliśmy. Sam wstęp, bez noty wydawniczej, to pięćdziesiąt stron litego tekstu. Przyznam się, że sam je poniekąd wybrałem, gdyż znając wagę tej książki dla rozwoju literatury polskiej, chciałem mieć możliwie pełną wersję, a nie okrojone fragmenty. Nie reflektowałem również na wydania skrócone, ale „wzbogacone” o pamiątkę z czasów, gdy Paskowe dzieło zasilało katalog szkolnych lektur, czyli o „opracowanie”, które bardziej przypomina ściągę, niż to, co pod owym określeniem można rozumieć. Ten ostatni, coraz popularniejszy w naszych czasach, typ produkcji wydawniczej zawsze kojarzy mi się z okresem, gdy naśmiewaliśmy się z opowieści studentów ze wschodu, którzy znali wielu autorów, ale tylko z opracowań z odpowiednim, jedynie słusznym, komentarzem, a nie z tekstów, które zapewniły owym sławę w panteonie literatury. Jak widać obecna kondycja polskiego szkolnictwa, z tą niesamowitą podażą i dorównującym jej popytem na wszelkie bryki i opracowania, bliższa jest momentami dawnej komunistycznej Ukrainie, niż Polsce z czasów PRL-u, gdzie jednak tekst był podstawą. No, ale dość tych dygresji – wróćmy do tematu.
Wydanie trafiło mi się takie jak lubię; po staremu solidne, ładnie oprawione, z pięknymi, gustownymi rysunkami Adama Marczyńskiego, ładną stylową czcionką i niezrównanym klimatem pożółkłych nieco ze starości kartek. Wspomniany wstęp pióra Romana Pollaka okazał się wspaniałą lekturą samą w sobie. Czytałem go z wielkim zainteresowaniem i w moim odczuciu okazał się tak trafiony, iż gdyby wszystkie opracowania podobnie się miały do dzieł, których dotyczą, wiele lektur można by sobie odpuścić. Oczywiście, wprowadzenie to nosi łatwo rozpoznawalne piętno swoich dni, ale chyba lepsze to, niż dzisiejsze zakłamanie, w którym prawie nigdy nie używa się takich słów jak kapitalizm i imperializm, tak jakby demokracja oznaczała również ustrój gospodarczy. Niestety, tak celne słowo wstępne sprawia, iż w miarę postępów lektury samego dzieła, jeśli okazuje się ono poniżej oczekiwań czytelnika, traci on resztki samozaparcia, by dotrwać do końca. Po co się męczyć, skoro po przeżuciu jednej trzeciej objętości książki stwierdzamy, iż nasze wrażenia całkowicie się ze wstępem pokrywają, a ten z kolei prorokuje, iż dalej będzie tylko gorzej?
Jest taka moda, zwłaszcza wśród niektórych naukowców (nie mylić z uczonymi), iż jak się na coś uprą, to chwalą to myśląc, iż siebie przy tym powiększą i nie są w stanie zrozumieć konsekwencji swego postępowania. Choć powinni. Co innego bowiem, jeśli zło chwali chłopek roztropek pod budką z piwem, a co innego gdy profesor. Zasięg i siła oddziaływania ich obu jest diametralnie odmienna, więc i wagę do ich osądu trzeba inną używać. To, co ujdzie wiejskiemu głupkowi, dla profesora jest hańbą, nawet jeśli jako okoliczność łagodzącą weźmie się pod uwagę fakt, iż wśród tej drugiej grupy więcej jest osobników wykazujących znaczące odchylenia od normy określanej stanem zdrowia psychicznego.
Owszem, Pasek poprzez swe Pamiętniki zasłużył się literaturze polskiej znakomicie. Garściami czerpały z niego nasze późniejsze sławne pióra, jak choćby Sienkiewicz. Jednak widzieć w Pasku i jego dziele same plusy to paranoja. To tak, jakby historyk szkutnictwa widział w kodze ideał okrętu, a nawet wielokroć gorzej, gdyż koga sama w sobie nie była zła, a Pasek…
Takim pewnie profesorom dziwakom zawdzięczamy to, iż kiedyś Pamiętniki były lekturą szkolną. Ilu na zawsze zniechęciły do czytelnictwa nie da się po prostu zliczyć. Takich decydentów powinno się piętnować na czołach rozpalonym żelazem. Język Paska jest bowiem tak odległy od dzisiejszego, iż nawet dla zagorzałego miłośnika Trylogii dłuższe z nim obcowanie jest męką. Co dopiero dla innych. Przyznam sam, iż do końca nie doszedłem. Z początku bawiły mnie opowieści wojskowe, w których więcej żywego języka i odbicia rzeczywistości niż oratorskiego bełkotu, ale im dalej, tym było gorzej W końcu doszedłem do wniosku, iż żal mi czasu na domęczenie tego dzieła, skoro tyle innych, zdecydowanie wartościowszych rzeczy czeka na przeczytanie.
Niewątpliwie mogą być Pamiętniki ciekawą lekturą dla językoznawców i badaczy literatury. Już jednak dla historyków nie za bardzo, gdyż nie chcą oni nam pokazywać, jak wyglądała szlachta, czyli „elita” ówczesnego kraju nad Wisłą, od której chętnie teraz większość chce swój ród wywodzić, tak jakby to nie było raczej hańbą niż nobilitacją. To wszak nie komuna, tylko szlachta i arystokracja doprowadziły wielokrotnie ten kraj do upadku. Wojskowego i politycznego, gdyż moralnie upadł już wcześniej. Spójrzmy na Paska.
Jaki naród, takie jego sławy. Alkoholik, złodziej, rozpustnik i zdrajca. Zwykły bandzior i morderca, nawet przez mu współczesnych kilkakrotnie skazany na banicję i utratę czci. Potrafi jednego dnia trzy razy po pijaku stawać do pojedynku i mówi, że Bóg go prowadził. Jego logika jest prosta – skoro Bóg by go nie popierał, to by przegrał. Skoro wygrał, to jest bez grzechu. Bóg był ze mną!
Porównując wspomnianego już Sienkiewicza i jego Trylogię do Paska i jego Pamiętników widać już wyraźny wpływ na tego pierwszego czynników, które sprawiły, iż jesteśmy chyba jednym z najbardziej zakłamanych społeczeństw świata, czyli autocenzury, brązownictwa (od Brązowników Boya), dwulicowości i frymarczenia wiarą. U Sienkiewicza, choć czerpał z Pamiętników obficie, wszyscy bohaterowie zakochują się porywem serca, nie uderzają w konkury z wyrachowania. Pasek, nawet pisząc o sobie, nie tai, że kluczowym kryterium wyboru panny są pieniądze. Jej pieniądze oczywiście. U Sienkiewicza rycerze walczą o sławę i Ojczyznę; wybierają dla tej pierwszej co bardziej znanych i groźniejszych przeciwników, a dla tej drugiej czasami są nawet gotowi przedłożyć dobro publiczne nad swoje własne. Pasek nie wstydzi się pisać jak było. Szlachcic wybierał sobie za przeciwnika tego, kto miał bogatsze oporządzenie i szaty, po kim mógł się spodziewać zakończonego sukcesem finansowym rabowania zwłok, a jeśli na drodze do nich stanął mu inny szlachcic, który sobie ten sam obiekt upatrzył, gotów był i jego zabić. Oczywiście z pomocą Bożą. Wszystko bowiem było czynione w Łasce Pańskiej, inaczej Bóg by nie pozwolił się temu zdarzyć. Jeśli jednak nawet ta logika nie wystarczała i pozostawały mimo wszystko jakieś wątpliwości, spowiedź czyściła moralne konto. Najtańszy sposób na uwolnienie sumienia; bez zadośćuczynienia, bez prawdziwej pokuty, bez publicznego przyznania się do winy. W najpoważniejszych sprawach, jak porzucenie kobiety, której przysięgało się wierność, można było nawet, celem uciszenia rozterek serca i sumienia, uzyskać poparcie przedstawicieli Chrystusa przed faktem. Jak w przysłowiu „każdy święty ma swoje wykręty”. U Paska wystarczyło, iż ksiądz mu wytłumaczył, że przecież jego luba protestantką, co usprawiedliwia zerwanie i złamanie ślubów. Oczywiście wcześniej przez dłuższy czas w niczym mu to nie przeszkadzało.
Sienkiewicz wspominał, iż w czas Potopu szwedzkich jeńców czasami mordowano bez litości, zwłaszcza gdy dostali się w chłopskie ręce, ale Pasek bez krępacji wspomina, iż rozcinano im na żywca brzuchy w celu sprawdzenia, czy przypadkiem nie zawierają połkniętych kosztowności.
Pasek i jego dzieło mógłby służyć dla Zimbardo za elegancki dodatek do Efektu Lucyfera, by zobrazować jak nawet z pozoru ciemni i ograniczeni ludzie są w stanie wznieść się na poziom geniuszu, by zracjonalizować czynione zło i usprawiedliwić podłości, zwłaszcza jeśli mogą się podeprzeć wiarą.
Jednym słowem, Pasek pokazuje, że to nie komuna nas zdegenerowała, gdyż tacy byliśmy od zawsze. Tylko potem pojawiła się moda na podwójną moralność, której choćby Sienkiewicz pięknym przykładem, a która rozkwita w narodzie niczym róża jerychońska w misce wody. Nie jest to lektura ani budująca, ani pocieszająca, choć są i piękne fragmenty, zwłaszcza na początku, w trakcie podkoloryzowanych, a jednak tchnących autentyzmem wspomnień z wojaczki u boku Czarnieckiego. Pełno w nim smaczków, których nie znajdziemy u Sienkiewicza, który wszak tych samych terminów używa, jak na przykład obrazowe wytłumaczenie, czym jest kara „włóczenia po majdanie”. Sienkiewiczowi poprawność polityczna widać zabraniała wyjaśnić to czytelnikowi.
Reasumując, trzeba stwierdzić, iż choć Pamiętniki na pewno są, z wielu zresztą względów, cennym elementem naszej literatury, to jednak przystępować do ich lektury należy mając dużo, bardzo dużo czasu, gdyż język Paska jest już tak odmienny od naszego, iż czytanie jego tekstu przypomina wydobywanie faktów z opowieści pijanego w sztok marynarza. To po prostu męka. Nie niesie też to dzieło żadnych wzorców przystających do dnia dzisiejszego. Wręcz przeciwnie, to pochwała chorób toczących polski naród; alkoholizmu, prywaty, nietolerancji, okrucieństwa, sprzedajności i pogardy dla prawa. Może się pokusić o pełny odbiór Pamiętników człowiek inteligentny, z dystansem do autorytetów, krytyczny, oczytany i po prostu mądry. O ile w pewnym momencie nie stwierdzi, iż żal mu czasu na coś, co jest przebrzmiałe jak zwoje z zapisem dogmatów religii, której ostatni kapłan i wierny zmarli przed wiekami. Pozostałym może przynieść tylko szkodę, tak jak lektura Mein Kampf.
Absolutnie nie polecam, choć i nie zniechęcam do lektury tych jedynych w swoim rodzaju pamiętników. Zarazem maksymalnie zafałszowanych, by wywyższyć autora i ukryć jego małość, ale w sposób na dzisiejsze czasy tak prymitywny i łatwy do rozszyfrowania, zwłaszcza w połączeniu z konfrontacją wobec innych źródeł, iż przez to, w tym co pozostaje po odrzuceniu celowanego kolorytu, tym bardziej szczerych i autentycznych. Po recenzje na ogół nie sięgają nieoczytani, więc mogę śmiało powiedzieć; kto ma odwagę – niech czyta. A komu się nie chce, albo jak ja, nie zdzierży do końca – niech ma odwagę to powiedzieć, gdyż zwłaszcza tego ostatniego, odwagi cywilnej, bardzo nam brak, a warto to zmienić, czego Wam i sobie życzę
Wasz Andrew
Książka idealna dla tych, którzy chcą wielbić sarmatyzm... Szybko będą musieli zmienić zdanie. Chyba, że nie zrozumieją treści. Ciemnota i zabobony, nie wspominając o ignorancji. Przeczytałam do końca, bo można się przyzwyczaić do tego języka. Choć może licealistom będzie trudno, warto poznać kilka fragmentów.
OdpowiedzUsuńZgadzam się całkowicie, a jeśli przeczytałaś pełną wersję do końca, to jestem pełen podziwu :)
UsuńKsiążka pewnie i warta poznania, żeby dogłębnie poznać korzenia naszego warcholstwa, ale nie dysponuję stosowną ilością czasu, żeby poświęcać go "Pamiętnikom", kosztem innych lektur.
OdpowiedzUsuńW trakcie jej lektury też w końcu doszedłem do tego wnioksu :)
UsuńStanowczo nie czuję się na siłach by sięgnąć po tę książkę. Twój tekst uświadomił mi, iż pomimo, że dużo mówi się o propagandzie i cenzurze PRL we wstępach książek, to nawet pomimo swoich mankamentów, te opisy były dużo bardziej wartościowe niż dzisiejsze, powierzchowne opracowania.
OdpowiedzUsuńW ogóle, jak pisał w Wyroku Mariusz Zielke, cenzura (auto) ekonomiczna okazała się dużo bardziej agresywna w polskich warunkach niż dawna oparta na kluczu ideologicznym.
Usuń