Szmira
Charles Bukowski
Tytuł oryginału: Pulp
Tłumaczenie: Tomasz Mirkowicz
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 204
Charles Bukowski, o którym wspominałem już nieco przy okazji omawiania Listonosza oraz Hollywood,
to z pewnością autor nietuzinkowy. Trudny do zaszufladkowania jako
pisarz, outsider i moczymorda na co dzień. Porównywany do Henry’ego
Millera oraz Ernesta Hemingwaya, osobiście przyznający się do głębokiej
fascynacji francuskim twórcą, Louisem-Ferdinandem Célinem. Znawca barów i
szynków omijanych szerokim łukiem przez porządnych obywateli, bywalec
burdeli oraz przytułków, lokator tanich kamienic, wreszcie pisarz
samouk, który statusu artysty legendarnego doczekał się jeszcze za
życia. Co ciekawe uznanie dla jego dzieł w najmniejszym stopniu nie
wpłynęło na osobowość Bukowskiego. Podniósł się może nieco standard
życia, nie trzeba było już tak usilnie kombinować z wyłuskaniem forsy na
chlanie, a apartamenty były bardziej znośne do życia, ale Bukowski
ciągłe pozostał tym samym starym, dobrym pijaczyną oraz surowym
krytykiem otaczającej rzeczywistości. Trzymając się poza marginesem
społeczeństwa, Bukowski bezwzględnie wytykał fałsz, obłudę oraz
bezbrzeżną pustkę konsumpcyjnego stylu życia, radosnej, przesyconej
pseudofilozoficzną treścią wegetacji. Zrozumiałe jest zatem, że Bukowski
cały czas był nieufny wobec jednostki ludzkiej, sceptycznie się do niej
odnosząc, ciągle jednak próbując nawiązać z nią nić porozumienia.
Bukowski opuścił ziemski padół w 1994 roku, wkrótce po ukończeniu
ostatniej powieści Szmiry.
Bohaterem większości książek Bukowskiego
jest alter ego pisarza, słynna już na całym świecie ćma barowa, Henry
Chinaski. Z tego powodu śmiało rzec można, że Szmira pod tym
względem zaskakuje, bowiem pierwszoosobowym narratorem powieści jest
najlepszy (wg własnego mniemania) detektyw w Los Angeles, Nick Belane.
Nie oznacza to, że biedny Henry zupełnie zniknął z prozy Bukowskiego,
ale w tekście pojawia się o nim tylko jedna wzmianka (Masz szczęście – rzekł. – Minąłeś się z tym pijakiem Chinaskim. Właśnie tu był i chwalił się swoją nową wagą do listów).
Mimo, że Belane to nie Chinaski, bo w końcu ten pierwszy to prywatny
detektyw, a drugi podobnie jak sam Bukowski to pisarz, to jednak obaj
posiadają niemal identyczny profil charakterologiczny, wzorowany rzecz
jasna na Charles’ie Bukowskim. Belane to również typ samotnika, osobnik
nie stroniący od alkoholu o każdej porze dnia i nocy. Jego życie to
niekończące się pasmo porażek i niepowodzeń. Nieudane małżeństwa,
rozwody, brak sukcesów w życiu zawodowym, brak szczęścia w wyścigach
koni, brak nowych zleceń, a w konsekwencji nieustanny brak gotówki,
której to niedostatek grozi wreszcie utratą biura. Wydaje się, że nawet
ludzie o niekończących się pokładach empatii poczuliby się odrobinę
lepiej, gdyby spotkali takiego niedorajdę – o ileż lepsza wydawałaby się
wtedy nasza marna egzystencja.
Książka ma formę pierwszoosobowej
narracji głównego bohatera z rzadka przetykanej dialogami. Całość
przypomina długi monolog, wielką opowieść, którą raczy nas Nick Belane.
Doświadczony gawędziarz o niezbyt wyrafinowanym słownictwie nie dba
specjalnie o język, który gęsto usiany jest wulgaryzmami oraz
prostackimi wstawkami. Co nudniejsze fragmenty rzeczywistości są
skrzętnie pomijane, tak, że Nick serwuje czytelnikowi jedynie te fakty,
które w jego mniemaniu mają znaczący wpływ na akcję opowieści. Dialogi,
opis świata przedstawionego, nawet liczebniki – wszystko zostały
zredukowane do absolutnego minimum. Zabiegi te sprawiają, że fabuła
rozwija się błyskawicznie, a książkę dosłownie się pochłania, łykając
zachłannie kolejne jej strony.
A przyznać trzeba, że dotychczas głównie
bezrobotny Belane naprawdę ma o czym opowiadać. W końcu rzadko kto
dostaje zlecenie od Pani Śmierci, by odszukać Célina, który ponoć
regularnie odwiedza pobliski antykwariat. Nieczęsto również mamy do
czynienia facetem, chcącym uwolnić się od nieziemsko pięknej kobiety,
która zresztą okazuje się dowódcą oddziału kolonizacyjnego wyjątkowo
paskudnie wyglądających kosmitów. Praca dla pana Al Ed Upka,
podejrzewającego swoją seksowną żonę o niewierność małżeńską z pozoru
należy do zajęć raczej standardowych dla prywatnego detektywa, ale i ona
przyniesie dość nieoczekiwane rezultaty. Wreszcie finalne, pozornie
najtrudniejsze, beznadziejne wręcz, zlecenie, by odnaleźć Czerwonego
Wróbla. Całość składa się na niesamowitą historię, która w zaskakująco
wielu punktach doskonale się zazębia, by przynieść ostateczne
rozwiązanie.
Cóż jednak sprawia, że Szmirę czyta
się tak dobrze i z tak ogromnym żalem dochodzi się do ostatniej jej
strony? Książka posiada ogromne zwały niesamowitego poczucia humoru.
Komizm sytuacyjny, zabawne dialogi, śmieszne przemyślenia to jej
niewątpliwy atut (Tak jak gwiazdy filmowe, które przeszczepiają
sobie na twarz skórę z tyłka. Bo na pośladkach najpóźniej pojawiają się
zmarszczki. I tym sposobem na starość aktorzy chodzą z dupą na gębie). Do tego absurd wylewający się z niemal każdej strony w sposób niekontrolowany (Niestety,
tego popołudnia wylądowałem na wyścigach, a wieczorem się schlałem. Ale
nie był to zmarnowany dzień, bo cały czas główkowałem, analizowałem
dane. Miałem wszystko pod kontrolą. Wiedziałem, że jeszcze moment, a
znajdę rozwiązanie. Gówno prawda). Nick Belane jest idealnym
zaprzeczeniem prawdziwego detektywa, choćby wielkiego Sherlocka
Holmes’a. Prowadzenie śledztwa w wykonaniu Belane’a to w głównej mierze
zwiedzanie kolejnych barów, przypadkowe rozmowy z barmanami najczęściej
przeradzające się w kłótnie, wizyty na torze konnym oraz pakowanie się w
kłopoty. Wszelkie podejmowane działania oprócz wymienionych, które
powinny przybliżyć detektywa do rozwiązania, kończą się przeważnie
epiczną klęską. Niepowodzenie goni niepowodzenie, a mimo Belane
sukcesywnie zamyka kolejne sprawy, które zdają się same rozwiązywać. Szmira Bukowskiego
jest jednym wielkim pastiszem, bezczelną kpiną z wszystkich zasad, wg
których powinno pisać się intrygujący kryminał, czy powieść
detektywistyczną. Oczywiście Nick Belane zdaje się nie zauważać zarówno
niedorzeczności swoich działań jak i braku logiki świata, który zaczyna
się przed nim wyłaniać w miarę posuwania się śledztwa naprzód.
Nick Belane jest nie tylko karykaturą
detektywa, ale także karykaturą człowieka. Jego życie, które odmalowuje
przed czytelnikiem z brutalną szczerością oraz sporą dawką sarkazmu jest
tragiczne i smutne (Próbowałem się skupić. Mucha wciąż wędrowała po
biurku. Zwinąłem „Informator Wyścigowy” i huknąłem w blat; spudłowałem.
Miałem zły dzień. Tydzień. Miesiąc. Rok. Życie. Cholera jasna). To
bezustanne pasmo klęsk i rozczarowań. Nic dziwnego, że Belane jest
zgorzkniałym pesymistą, który bez przerwy utyskuje na swoją jak i cudzą
egzystencję (Gra jest nieuczciwa od samego początku; Zęby. Co za
paskudne ustrojstwa. Ale jakoś musimy jeść. Jemy i jemy. Jesteśmy
obrzydliwi, skazani na swoją nędzną egzystencję. Jemy, pierdzimy,
drapiemy się, uśmiechamy i obchodzimy święta; Ale kłopoty i ból są tym,
co utrzymuje człowieka przy życiu. A raczej wysiłki, aby ich uniknąć).
Słuchając, czy też czytając, jego wywodów, trudno nie odnieść wrażenia,
że ziemski byt, to wręcz kara za nieznane nam grzechy, męczarnia, przez
którą wszyscy musimy przejść, aby wreszcie w pełni zasłużenie spocząć w
zimnych odmętach grobu, kiedy przyjdzie nasza godzina. Bukowski
bezlitośnie obdziera naszą egzystencję z jakiegokolwiek sensu,
pozbawiając ją wszelkich transcendentnych pierwiastków, sprowadzając
jedynie do fizycznych odruchów, na zaspokojenie których marnujemy
praktycznie cały swój czas. Czy doszedłszy do takich wniosków, pozostaje
nam coś innego poza chwyceniem za butelkę, by pić, pić, pić?
Bukowski spłodził Szmirę wkrótce
przed swoim zgonem. Nic zatem dziwnego, że powieść przesycona jest
śmiercią. Pani Śmierć pojawia się nawet osobiście, zlecając Belane’owi
identyfikację faceta, będącego prawdopodobnie Célinem, czyli pisarzem,
który od dawna powinien już nie żyć. Spoglądając na niezwykle bogaty
życiorys Bukowskiego, którego dieta bazowała głównie na alkoholu, a w
której nie brakowało również doświadczeń z prochami, można pokusić się o
stwierdzenie, że Charles również dość długo wodził Kostuchę za nos,
długo opóźniając własny zgon. Ponadto w książce pojawiają się liczne
stwierdzenia na temat życia oraz śmierci, wśród których bezsprzecznie
prym wiedzie sentencja: Żyje się raz, no nie? Chyba że jest się
Łazarzem. Biedny skurwiel, musiał zdychać 2 razy. Ale ja jestem Nick
Belane. Po jednej kolejce zsiadam z karuzeli. Ciekawe jest również swoiste rozliczenie dotychczasowych osiągnięć, którego dokonuje Belane: Nastał
czas na rozrachunek. Rozrachunek z samym sobą. W sumie osiągnąłem w
życiu to, co zamierzałem. Do czegoś jednak doszedłem. Nie musiałem
nocować na ulicy. A wielu wartościowych ludzi nocuje na ulicy. Nie są
kretynami, po prostu nie ma dla nich miejsca w maszynerii
teraźniejszości. Jej potrzeby zmieniają się ustawicznie. Ponury układ,
toteż jeśli wciąż śpisz we własnym łóżku, to już samo w sobie jest dużym
sukcesem. Cóż za niezwykła lekcja pokory!
Szmira to najlepsza książka
Bukowskiego, spośród tych, które dotychczas przeczytałem. To piękne
zwieńczenie bogatej twórczości pisarza. Utwór napisany pod sam koniec
życia, będący tego żywota podsumowaniem. Książka jest szorstka oraz
bardzo surowa. Brutalna i szczera. Kontrowersyjna i wulgarna. Nie
aspiruje do wielkości, ale wg mnie to istne arcydzieło. Niesamowity
styl, który przypomina ten znany z prasy najniższy lotów, w całej
rozciągłości prezentuje bezbarwność ludzkiej egzystencji, którą wielu z
nas bezmyślnie prowadzi. Jemy i sramy. Myślimy jedynie o tym, co
przyniesie jutro, ponieważ kiedy na dłużej zaczynamy zastanawiać się nad
przyszłością, ze zgrozą uświadamiamy sobie, że rzadko niesie ona ze
sobą jakąś głębszą treść. Liczy się tylko to, by spokojnie dojechać do
mety. Bez większego cierpienia z zasłużoną dawką szczęścia. O to, co
dalej, będziemy martwić się później. Bo w końcu co tam może być?
Chociaż. Może będzie czekać na nas właśnie on? Wielki Czerwony Wróbel.
Wasz Ambrose
Wasz Ambrose
Niektórzy narzekają, że Bukowski jest monotematyczny, ale ja mam jakieś takie szczęście, że wszystkie jego książki, które do tej pory przeczytałam, były zupełnie inne. I zaskakiwały. Od „Kobiet”, które nie podobały mi się, ale spełniły swoją funkcję – zaintrygowały, poprzez jego wiersze („Płonąc w wodzie, tonąc w ogniu”), które po trochę suchych i bezrefleksyjnych „Kobietach” oszołomiły mnie bezradnością i smutkiem, oraz „Najpiękniejszą dziewczynę w mieście”, która była po prostu ekstremalnym, masochistycznym przeżyciem czytelniczym, aż po „Szmirę”, którą skończyłam kilka dni temu i od której nie mogłam się oderwać. Jeszcze zbieram myśli, szlifuję to co sobie spisałam, ale moja recenzja będzie na pewno w tonie przypominała Twoją, bo w całej swojej lekkości, absurdzie, ironii dla mnie ta książka też jest arcydziełem. Czy jednak przyznać jej palmę pierwszeństwa przed „Najpiękniejszą dziewczyną”, która, choć zupełnie inna, też jest wybitna? Trudne pytanie...
OdpowiedzUsuńJa, jak dotąd, czytałem "Listonosza", "Hollywood", "Faktotum" oraz "Szmirę" i oprócz zbliżonego, niepowtarzalnego stylu, także nie dostrzegłem monotematyczności. Na tle przeczytanych przeze mnie książek "Szmira" wybiła się i to zdecydowanie - powieść mnie oszołomiła, chociaż końcówka była niezwykle dołująca. Humor, groteska i gorzka ironia przemieszane z monotonią i bezsensem życia w sposób iście mistrzowski.
UsuńZaciekawiłaś mnie „Najpiękniejszą dziewczynę w mieście” - będę musiał rozejrzeć się za tą pozycją. Z niecierpliwością czekam również na Twoje wrażenia spisane po lekturze "Szmiry".