Żaluzja
Alain Robbe-Grillet
Tytuł oryginału: La Jalousie
Tłumaczenie: Maria Zenowicz
Wydawnictwo: Czytelnik
Seria: Nike
Liczba stron: 155
Powieść Żaluzja autorstwa Alaina Robbe-Gilleta to w opinii wielu ekspertów programowy utwór nurtu literackiego określanego mianem nouveau roman (nowa powieść, zwana też antypowieścią lub powieścią fenomenologiczną). Noveau roman
miała być odpowiedzią na wyczerpanie się, przynajmniej w opinii twórców
tego awangardowego kierunku (za których uważa się Claude’a Simona,
Roberta Pingeta oraz Alaina Robbe-Grilleta), możliwości powstawania
wartościowych dzieł spod znaku klasycznej formy prozy. Powieści
tradycyjnej oberwało się za wszechobecnego oraz wszechwiedzącego
narratora, który był równocześnie demiurgiem – świat przedstawiony był
wyłącznie jego dziełem i nie mógł w żadnym wypadku wyjść poza ściśle
ustalone przez tegoż narratora ramy. Niemile widziane były także
wszelkie formy psychologizmu – egzystencjalizm, na czele z Kafką,
Dostojewskim czy Kierkegaardem powinien odejść precz. Zamiast
człowiekiem, jego problemami, pojmowanymi z punktu widzenia jednostki,
literatura winna skupiać swoje wiązki na kwestiach możliwości
poznawczych powieści – istotne były zatem metody odwzorowania
rzeczywistości oraz wpływ narzędzi literackich, stosowanych przez
pisarzy na formowanie się tej rzeczywistości. Takie postawienie sprawy
wiązało się z wprowadzeniem autotematyzmu, czyli sytuacji, kiedy
literackie dzieło zawiera rozważania na swój temat. A żeby było jeszcze
bardziej awangardowo, refleksje te nie mogły być zbyt bezpośrednie i
widoczne. Autotematyzm musiał być więc zawoalowany, pozostawał jednak
kluczem do zrozumienia całego utworu.
Co jeszcze kryło się pod hasłem nouveau roman?
Co jeszcze miało trafić na literacki stos, wysłane na niego przez
antypowieściową inkwizycję? Najprościej rzecz ujmując, można rzec, że
wszystko zostało wywrócone do góry nogami. W opinii Robbe-Grilleta
ludzie w utworach literackich mieli takie same prawa jak przedmioty –
tzn. stanowili oni jedynie elementy świata percepcji. Ponadto
rezygnowano z chronologicznego porządku fabuły, postacie pozbawione
zostały cech charakterystycznych (często byli bezimienni). Zaburzony
zostawał ciąg przyczynowo-skutkowy – brakowało logicznej kolejności
zdarzeń. Narracja prowadzona była chaotycznie, a świat przedstawiony
bazował na subiektywizmie narratora – ukazywany był tak, jak aktualnie
widział go, najczęściej bezosobowy, podmiot, który rejestrował wszystko
niemal wyłącznie za pomocą wzroku. W Żaluzji, fabuła jest
bezlitośnie poszatkowana, czas zdaje się nie odgrywać żadnej roli,
wydarzenia często odtwarzane są wielokrotnie, tylko z różnych ujęć.
Lektura powieści przypomina bardziej odczyt ułożonych w przypadkowej
sekwencji obrazów, zarejestrowanych przez czujne oko kamery.
Skąd jednak tak agresywne podejście do klasycznej formy prozy? Sporo do powiedzenia w tej kwestii miał Gérard Genette, który opis w powieściach realistycznych określał mianem ancilla narrationis, czyli „służebnicy narracji”. Wynikało to z faktu, że w tego typu dziełach, z góry określony jest pewien cel, sens, który to opis ma właśnie przedstawiać. Opis
jest zatem wyłącznie tworem wtórnym, podrzędnym, podporządkowanym
pewnej idei, której służy. Brzmi to może dość absurdalnie (bo w końcu opis z samej nazwy stosowany jest do opisywania czegoś), ale zwolennicy nowej powieści dążyli do wyzwolenia opisu
z literackich oków i postulowali o jego samodzielny byt. Stąd też
pomysł budowania narracji wyłącznie w oparciu o zmysł wzroku – poprzez
ten zabieg, poznawanej przez czytelnika rzeczywistości zostaje
amputowana wszelka głębia – usuwa się z niej pierwiastki transcendentne,
psychologiczne, etc. W ten sposób opis staje się bytem samym w sobie i zostaje wyzwolony z pęt narracji. Brzmi pięknie, ale co z tego wyszło?
Fabuła Żaluzji jest bardzo
skromna, by nie rzec uboga, sprowadzona została do absolutnego minimum. W
książce dzieje się naprawdę niewiele, a patrząc na nią z punktu
widzenia współczesnego czytelnika, oczekującego gnającej na złamanie
karku akcji, soczystych dialogów, pełnych ikry i dobrego dowcipu,
bohaterów pretendujących do miana idoli, czy autorytetów i tego
wszystkiego, z czym kojarzona jest obecnie dobra książka, można
wręcz powiedzieć, że w powieści nie dzieje się absolutnie nic! Cóż więc
skrywa się na tych kilkudziesięciu stronach powieści?
Daleka kolonia. Bliżej nie nazwana,
nieokreślona, ale prawdopodobnie francuska. Plantacja bananów. Dom.
Bohaterka A... oraz Frank, właściciel sąsiedniej plantacji. Kolacje, na
których regularnym gościem jest Frank. Plany A... i Franka dotyczące
wspólnej wyprawy do miasta. Dyskusja na temat książki, którą Frank
pożyczył A... . Akcja powieści rozgrywa się w kolonialnej Afryce.
Stonoga (jadowita, niejadowita?) pojawiająca się na ścianie, zabita
przez Franka. Regularne rozmowy na temat awaryjności ciężarówki Franka.
Problemy żony Franka z nieznośnym upałem. Wymiana pali, wchodzących w
skład mostu, prowadzona przez czarnych robotników.
Tak mniej więcej przedstawia się fabuła Żaluzji,
którą zdradzam z czystym sumieniem, bowiem nie odgrywa ona żadnej
znaczącej, czy nadrzędnej roli. Jest tylko kolejnym elementem,
wchodzącym w skład całej powieści, nie pełni ona przy tym żadnej funkcji
dominującej. Co interesujące, wydarzenia są często powtarzane, oglądane
wielokrotnie, ale z różnych perspektyw. W tekście brak także
jakichkolwiek zaznaczeń, że dana scena jest odtwarzana, co szczególnie
na początku lektury, sprawia czytelnikowi nie lada kłopot, wymuszając na
nim czujność oraz koncentrację. Wydaje się, że niektóre wydarzenia są
jedynie wytworem wyobraźni tajemniczego narratora, czy też podmiotu
rejestrującego, ale oczywiście jest to niemożliwe do stwierdzenia ze
stuprocentową pewnością.
Pogarda dla fabuły w moim mniemaniu
zaznacza się najlepiej w drobiazgowych opisach scenerii, która w danej
chwili jest widoczna – z ogromną pieczołowitością odtwarzana jest gra
światła oraz światłocień (Teraz cień filaru, filaru, który podpiera południowo-zachodni narożnik dachu, rozdziela na dwie równe części narożnik tarasu), struktura domu (Ów
taras to szeroka, kryta galeria, otaczająca dom z trzech stron.
Ponieważ szerokość tarasu w części środkowej jest taka sama jak w jego
bocznych skrzydłach, linia cienia rzucanego przez filar sięga dokładnie
do narożnika domu, lecz tu się urywa, gdyż słońce stoi jeszcze zbyt
wysoko na niebie i oświetla tylko kamienne płyty), czy układ drzewek bananowych (Jeden
z rzędów, ukośny, zaczyna się na prawo przy mostku z pali i sięga
lewego skraju ogrodu. Licząc wzdłuż składa się z trzydziestu sześciu
drzew. Sadzenie drzew w szachownicę sprawia, że widać je tak, jak gdyby
biegły w trzech różnych kierunkach: prostopadle do wybranego za podstawę
szeregu, ale również wzdłuż dwóch innych prostych, także do siebie
prostopadłych i krzyżujących się z dwoma poprzednimi pod kątem 45
stopni. A więc te dwa szeregi są, każdy z osobna, równoległe i
prostopadłe do osi doliny i dolnego skraju ogrodu). Precyzyjnie odmalowane są ruchy oraz gesty bohaterów (A...
sama poszła po napoje, wodę mineralną i koniak. Stawia na stoliku tacę z
dwiema butelkami i trzema dużymi szklankami. Po odtworzeniu butelki
koniaku, odwraca się i patrząc na Franka, napełnia jednocześnie jego
szklankę. Ale Frank, zamiast śledzić podnoszący się poziom alkoholu,
kieruje wzrok nieco wyżej, patrząc w twarz A...), ale same słowa
zdają się już znaczyć niewiele, albo zgoła nic. Nie przywiązuje się do
nich większej wagi, traktowane są z taką samą atencją jak szum
dobiegający z podwórka, wygwizdywana melodia, czy odgłosy dzikich
zwierząt.
Okazuje się, że zabieg fotograficznego przedstawienia tła wydarzeń, na pozór obiektywny opis wszystkiego,
co w danej chwili stanowi scenerię, pogrąża w zupełnym chaosie fabułę
powieści. Całość zaczyna jawić się jako obraz, których został
przybliżony w tak dużym stopniu, że przestajemy już dostrzegać podmiot
obrazu. Zamiast niego wyłania się faktura dzieła, która z oglądanej
perspektywy jest jednak wyłącznie bezładną plątaniną plam, kolorów oraz
kresek. Zatem zbyt szczegółowe odtwarzanie rzeczywistości prowadzi do
jej zaciemnienia – wielość możliwych interpretacji danej sceny jest tak
przytłaczająca, że jakakolwiek nadanie znaczenia i sensu stają się
zadaniami ponad miarę czytelnika. Można zatem śmiało rzec, że zostaliśmy
oszukani przez język opisu, który winien ułatwiać nam literacką
percepcję. Tymczasem uniemożliwia on jakąkolwiek deskrypcję zapisanych w
ten sposób wydarzeń.
A jeśli już przy języku jesteśmy i
powoli dobijamy do brzegu tajemniczej wyspy o nazwie semantyka, to godny
uwagi jest sam tytuł powieści. Żaluzja, a w oryginale La Jalousie, w języku francuskim oznacza zarówno żaluzję jak i zazdrość.
Oba słowa zdają się idealnie pasować do tego dzieła. Wydarzenia często
obserwowano są niejako z ukrycia, zza żaluzji, która staje się atrybutem
podglądacza, kurtyną, zza której nasz obiekt śledzi poczynania A...
oraz Franka. Sposób prowadzenia narracji, pozornie bezstronny oraz
wyprany z wszelkich emocji, mimo wszystko zdaje się sugerować, że
pomiędzy rzeczonymi A... oraz Frankiem istnieje pewna nić porozumienia,
uczucie, rodzaj erotycznej gry, trudne do wychwycenia seksualne
napięcie, które powinno znaleźć gdzieś ujście, tj. osiągnąć moment
kulminacyjny. Nic takiego jednak nie następuje, przez co możemy czuć się
oszukani przez siłę sugestii tajemniczego narratora (psychopatycznego
zazdrośnika, wmawiającego sobie rzekomy romans żony z sąsiadem?) – jest
to przy tym znakomity przykład postulowanego subiektywizmu.
Krótko reasumując, przyznaję, że lektura Żaluzji
okazała się bardzo zajmująca oraz piekielnie interesująca. Mimo, że
książka pozbawiona jest niemal wszystkich cech, które powinny decydować o
atrakcyjności powieści, posiada swoisty, nieodparty urok. Sprawia
wrażenie pewnego rodzaju intelektualnego wyzwania, gry, na którą wyzywa
nas Robbe-Grillet. Żaluzja posiada liczne literackie smaczki,
intrygująca jest sama historia jej powstania oraz idee, która ma w
założeniu nieść. Jako ciekawostkę można dodać, że Żaluzja
została napisana w 1957 roku w okresie wzmożonych ruchów
dekolonizacyjnych, które właśnie na przełomie lat 50. i 60. XX wieku
najbardziej przybierały na sile. Być może (prawdopodobne) umiejscowienie
akcji w któreś z francuskiej kolonii to także głos w dyskusji, jaka
przebiegała wtedy przez Europę?
P.S. Rzecz niezwykła, rzecz niebywała,
ale powyższy tekst został zwycięzcą w konkursie na recenzję tygodnia za
okres 13 - 19 maja na portalu Lubimy Czytać. Serdecznie dziękuję za to
ogromne wyróżnienie.
Recenzja słusznie nagrodzona. Rzetelnie i ciekawie.
OdpowiedzUsuńZbieg to okoliczności (lub nie), ale powyższa recenzja powstała niemalże dokładnie 10 lat temu.
Ostatnio bardzo ciekawi mnie aspekt śladów, jakie w mózgu pozostawiają książki. Po analizie kilku przypadków z zamierzchłej przeszłości ze zdumieniem odkryłem, iż niektóre książki ocenione przeze mnie bardzo wysoko, kompletnie wyleciały z głowy. Z kolei inne, "gorsze", wciąż w niej siedzą. I nie chodzi tylko o zarys fabuły, ale o kontury emocji i przemyśleń, do których książka sprowokowała. Kiedyś zgłębię ten temat, a tymczasem - idąc tym tropem - ciekaw jestem co Twój mózg mówi o "Żaluzji" w 10 lat po ich przetrawieniu.
Dzięki za miłe słowa!
UsuńA co do kwestii zapamiętywania naszych lektur to sprawa jest niezwykle ciekawa. Ja zdecydowałem się pisać o książkach właśnie z uwagi na to, że przerażał mnie fakt, jak wiele z przeczytanych treści ulatuje z mojego umysłu. Spisanie swoich odczuć, napomknięcie o zarysach fabuły czy zanotowanie rozważań, które przy okazji się zrodziły to mój sposób na zapamiętywanie tego, co przeczytałem ;)
Jeśli zaś chodzi o "Żaluzję", to akurat tę powieść pamiętam zaskakująco dobrze (a przynajmniej tak mi się wydaje), ale to chyba dlatego, że fabularnie niewiele się tu dzieje. Sporo poszatkowanych scen. Ujęcia krótkie, a la oko kamery (albo podglądacza). No i te zabójcze w swojej geometryczności opisy plantacji + wspaniałe operowanie światłocieniem - myśląc o "Żaluzji" przed oczami mam drzewka bananowe, zaś cała atmosfera kojarzy mi się z zaduchem, upałem, niedopowiedzieniem.