Łuk Triumfalny
oryg.: Arc de Triomphe
tłumaczenie: Wanda Melcer
Czytelnik Warszawa 1990
Książki mogą być wspaniałe na różne sposoby; bawić słowem, urzekać stylem, uczyć lub dostarczać tematów do przemyśleń. Autorzy też są różni; jedni trzymają poziom, a inni piszą nierówno. Nigdy nie wiem do końca, czego się mam spodziewać, gdy w ręce trzymam coś nowego, choćbym miał już wcześniej kontakt z dziełami danego twórcy. Erich Maria Remarque to niemiecki pisarz, któremu największą sławę przyniosła powieść Na Zachodzie bez zmian z 1929 roku, jedna z najlepszych w historii opowieści o wojnie. Sięgając teraz po Łuk triumfalny ciekaw byłem, jak też Mistrz poradził sobie z nieco odmienną tematyką, choć równie jak realia I Wojny Światowej, znaną mu z autopsji.
Łuk Triumfalny, po wieży Eiffela jedna z najbardziej znanych w świecie budowli Paryża, jest niewątpliwie symbolem narodowej pychy Francji, jej militarystycznych i mocarstwowych ambicji, a dla Remarque’a również pomnikiem wszystkich tych ludzkich istnień, które poświęcono w ich imieniu. W cieniu tego monumentalnego obiektu żyje niemiecki uchodźca bez paszportu, wizy i prawa pobytu. Ten zdolny chirurg, prawdziwy wirtuoz skalpela, musi ukrywać się pod przybranym nazwiskiem i za grosze wykonuje nierzadko bardzo skomplikowane i niezwykle trudne operacje, które przypisywane są mniej utalentowanym francuskim kolegom po fachu, którzy firmują je swymi nazwiskami i zgarniają lwią część dochodów z tej działalności. Ludwik Fresenburg lub też Ravic, gdyż przez większość czasu pod tym właśnie nazwiskiem nasz bohater występuje, choć używa również innych przybranych tożsamości, uciekł z Niemiec po pobycie w obozie koncentracyjnym i katowniach gestapo, w których zamordowano jego ukochaną. Teraz spotyka w Paryżu nową wielką miłość. Tym razem trafia na femme fatale, czego jest zresztą świadomy, choć może nie od samego początku romansu.
Akcja powieści rozgrywa się w okresie bezpośrednio poprzedzającym wybuch II Wojny Światowej. Wojny, która miała nigdy nie nadejść. Paryż zapełnia się coraz liczniejszymi rzeszami imigrantów, a i Francuzi z każdym dniem, jedni świadomie, a inni instynktownie, widzą zbierającą się nad Europą burzę. W narastającej atmosferze tymczasowości zaczynają żyć nie tylko ukrywający się w Paryżu uchodźcy różnych narodowości, ale i sami Paryżanie. W tym niesamowitym klimacie rozgrywa się jedna z najlepszych historii miłosnych w dziejach literatury i zmaganie się głównego bohatera z demonami jego przeszłości. Jak się wszystko skończy, oczywiście nie będę zdradzał.
Niepowtarzalny styl Remarque’a sprawia, iż lektura jest prawdziwą ucztą dla czytelnika* zarówno całkowicie początkującego, jak i największego konesera. Zarazem spokojny, ale i pełen potężnej dynamiki, wciąga nie jak wartki, górski strumień mało wody niosący, ale jak wielka rzeka, pod której spokojną powierzchnią ukryte są głębie i zdradliwe wiry. Wciąga, ale jednocześnie pozwala w każdej chwili się oderwać i oddać refleksji, kawie lub innym czynnościom, z pełną świadomością, iż w każdej chwili, gdy tylko znów ją otworzymy, pochłonie nas bez reszty, tak jakbyśmy jej nigdy nie odkładali, jak ukochana, która nawet nieobecna przez chwilę, cały czas jest jakby z nami.
Lubię czytać książki nowe, pachnące świeżą farbą i papierem, ale uwielbiam książki stare i wyczytane. Widać, że nie marnowały się na półce w pogardzie i zapomnieniu. Mój egzemplarz Łuku, wypożyczony z biblioteki, jest niesamowity – cały popodkreślany ołówkiem. Czasami jedna fraza, a czasami całe akapity, aż trudno znaleźć kartkę, która nie nosiłaby tego śladu czyjejś reakcji. I choć ja najczęściej podkreślałbym w innych miejscach, gdybym miał taki zwyczaj, to te niezliczone poziome linie pod tekstem pokazują, jak ponadczasowa i natchniona jest owa powieść, jak dociera do każdego inaczej, inne struny trącając w każdym z nas. Nie straciła niczego ze swej aktualności, choć pierwszy raz wydano ją w 1945 roku.
Jeśli porządny i inteligentny człowiek przeczyta Mein Kampf, najprawdopodobniej nie będzie ani o krok bliżej faszyzmu niż przed lekturą. Jeśli ktoś przeczyta Łuk Triumfalny, na pewno będzie dużo ostrożniej podchodził do wszelkich ideologii, haseł i recept na zabawienie ludzkości. Warto tę książkę polecać każdemu, gdyż właśnie takie powieści są szansą na wychowanie społeczeństw tolerancyjnych, bez wojen i nienawiści.
Łuk Triumfalny można rozpatrywać w wielu płaszczyznach i aspektach. Udało się je autorowi połączyć z tak niepowtarzalnym artyzmem, iż trudno jednoznacznie powiedzieć, co było dla niego najważniejsze. Czy niezwyczajnej klasy opowieść o potężnym uczuciu, czy rozważania o miłości; o tym czym jest, jaka być może i czy czasami nie lepiej ją zabić? Czy opowieść o nadciągającej wojnie, faszyzmie i uchodźcach, czy o wciąż kołem toczącej się historii, w której wszystko poniekąd już było i wszystko znów się powtórzy? A może dylematy o wojnie i pokoju, lub o aborcji, wierze i tolerancji? Na to nie ma odpowiedzi. Niewiele czytałem dzieł tak wyważonych, powieści tak spójnych, że cokolwiek byśmy zabrali, zmienili lub dodali, od razu powstałby dysonans. Choć każdy odbierze tę lekturę nieco inaczej, to każdy ją przeżyje głęboko, na miarę swej wrażliwości i serca, a jest to książka pełna wielkiej mądrości, o którą ostatnio w literaturze, i nie tylko, coraz trudniej, w dodatku mądrości ponadczasowej i wciąż równie, jeśli nie bardziej, aktualnej. Polecam ją więc każdemu gorąco i z absolutnym przekonaniem.
Wasz Andrew
Książka po jaką sama raczej bym nie sięgnęła, ale po Twojej recenzji muszę jej poszukać w bibliotece. Jak przeczytam, dam znać :-).
OdpowiedzUsuńNa pewno się nie zawiedziesz...
UsuńHej,trafiłem tu przez Biblionetkę. Bardzo zacny blog prowadzisz, będę śledził regularnie (choć bardzo rzadko komentuję - czasu brak). Przekopałem treści wstecz i mogę powiedzieć, że muszę sięgnąć po szkockie noir - opisujesz je tak, że to chyba w moim guście literatura. Ze swojej strony polecam gorąco Jamesa Ellroya, zwłaszcza powieści wchodzące w skład "LA Quartet". Co do Lehane'a, mimo wszysko spróguj sięgnąć po "Rzekę tajemnic", "Gdzie jesteś Amando" albo "Miasto niepokoju" (choć to ostatnie to nie kryminał) - chyba "Ciemności" to jego słabsza książka, dokładnie nie wiem bo nie czytałem, ale tak mnie doszło. A jak cenisz "Na zachodzie bez zmian", to poszukaj "W polu" Stanisława Rembeka. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńDzięki za odwiedziny i sugestie. Twoje propozycje już dodałem do listy, ale nie wiem kiedy znajdą się na celowniku - kolejka się wydłuża w niesamowitym tempie.
UsuńTyle lat temu czytałam tę książkę, że chyba najstarsze dinozaury były tego świadkami. Miło jednak dzięki tej recenzji odświeżyć sobie tę wartościową powieść.
OdpowiedzUsuńTaki jest jeden z głównych celów tego bloga - przypominać o dobrych książkach, które mogłyby utonąć w powodzi nowości.
UsuńNa szczęście klasyce, żadne nowości nie straszne...
OdpowiedzUsuńZaczytałam się... w recenzji i przypomniałam sobie swoje własne emocje, gdy czytałam książkę. Nie jeden raz zresztą.Kilka lat temu kupiłam sobie wreszcie egzemplarz na własność, by mieć swój i sięgnąć po nią wtedy, gdy mam ochotę i nie biegać do biblioteki.
OdpowiedzUsuńCiekawy blog, będę zaglądać.
Dzięki i zapraszam :)
UsuńPostanowiłam w ramach wolnego czasu poprzeglądać Waszego bloga wstecz i tak oto trafiłam na ten tekst o książce, po którą już dawno chciałam sięgnąć, ale jakoś przerażała mnie jej grubość, albo ostatecznie moją uwagę przykuwała inna pozycja. Ten tekst jest świetny i coś mi się wydaje, że dzięki temu sięgnę po Łuk już w tym roku. Dzięki
OdpowiedzUsuńDzięki za miłe słowa i mam nadzieję, że również i Ciebie książka zachwyci. Daj znać gdy już będziesz po jej lekturze, choćby w postaci komentarza z linkiem do własnej recenzji. Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń