Strony

poniedziałek, 26 listopada 2012

Fundamentalne prawo do godności

Uznany za fundamentalistę

Uznany za fundamentalistę

Mohsin Hamid

Tytuł oryginału: The Reluctant Fundamentalist
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 192
 



 
Literatura jest niczym Wszechświat – czasami wręcz przeraża swoim ogromem i bezmiarem, ponadto ciągle się rozszerza. Niezwykła jest mnogość książkowych bytów, które w tym Wszechświecie występują. Wiadomym jest również, że część gwiazd będzie promieniować oślepiających wręcz blaskiem, część natomiast, przynajmniej z naszej perspektywy, wydawać się będzie jedynie malutkim punkcikiem w całym oceanie czerni.
 
Powieść Uznany za fundamentalistę, autorstwa Mohsina Hamida, finalista nagrody Man Booker Prize 2007, w moim odczuciu jest lekturą ciekawą i z pewnością zajmującą, jednak żadną miarą nie można określić jej mianem arcydzieła, jej światło jest przyjemne, nie poraża jednak wielkością. Książka napisana jest w formie monologu, który snuje Pakistańczyk Changez. Jego słuchaczem jest obywatel Stanów Zjednoczonych, który gości w pakistańskim mieście Lahore. Podczas wizyty w kawiarni, przysiada się do niego Changez i rozpoczyna luźną konwersację, która przeradza się niejako opowieść o całym dotychczasowym życiu. Dowiadujemy się, że Changez jest, kolokwialnie rzecz ujmując, produktem amerykańskiego systemu szkolenia – absolwent szacownej, nieco wręcz nobliwej uczelni w Princeton, który tuż po jej ukończeniu z wyróżnieniem otrzymuje propozycję pracy w renomowanej firmie, zajmującej się wyceną przedsiębiorstw. Początek tej historii przekonuje nas, że mamy do czynienia z człowiekiem, w przypadku którego spełnił się klasyczny sen emigranta. Changez w wieku 18 lat opuścił łono swojej ojczyzny, by na drugiej półkuli zbierać edukacyjne szlify. Wywodzi się on ze zubożałej, pakistańskiej rodziny, której wielu członków ciągle karmi się dawną świetnością rodu. W nowym otoczeniu, co zrozumiałe, jest dosyć ciężko – ogrom obcych ludzi, nowe obyczaje, ale co chyba najgorsze, rówieśnicy w większości okazują się zwykłymi snobami, rozpieszczonymi pociechami zamożnych rodziców, które możliwość nauki na jednej z najlepszych uczelni w kraju traktują jako rzecz, która należy im się w sposób naturalny, nie jako przywilej. Changezowi nie brakuje jednak ambicji, by nie odstawać zbytnio od reszty towarzystwa, łapie pracę dorywczą, która ma za zadanie podreperować jego skromny budżet. Determinacja oraz upór w dążeniu do celu robią swoje – młody Pakistańczyk kończy szkołę z wyróżnieniem, na rozmowie kwalifikacyjnej do firmy Underwood Samson & Company udaje mu się przekonać do siebie osobę szefa, w rezultacie otrzymać angaż na okres próbny. Świat staje przed Changezem otworem. Na horyzoncie pojawia się również atrakcyjna, młoda kobieta, z którą udaje mu się zawrzeć przyjaźń. To właśnie ona, po przeprowadzce Changeza do nowego miejsca pracy, które mieści się w kosmopolitycznym Nowym Jorku, pomaga chłopakowi urządzić się w tym ogromnym i rozbudzającym wyobraźnię mieście.

Z czasem jednak na monolicie szczęścia zaczynają pojawiać się rysy, chociaż na pozór nie wskazuje na zbliżającą się katastrofę – Changez otrzymuje umowę na pełny etat, spośród szóstki kandydatów okazuje się najlepszym analitykiem. Jednak jego relacje z kobietą, do której zapałał niegasnącym uczuciem okazują się bardzo skomplikowane – Erica w dalszym ciągu kocha swojego chłopaka Chrisa, który rok wcześniej zmarł na raka. Bardzo lubi Changeza, szanuje go i z chęcią przebywa w jego towarzystwie, nie jest jednak w stanie otworzyć w pełni dla niego swojego serca. Z dalszej relacji dowiadujemy się, w jak niezwykłym trójkącie miłosnym przyszło żyć narratorowi, jak nierówną walką prowadził z nieżyjącym przecież rywalem. W dodatku dochodzi do wydarzenia, które w pamięci Amerykanów uważane jest za jedno z najtragiczniejszych w dziejach tego całkiem młodego narodu – ofiarę ataków terrorystycznych padają bliźniacze wieże WTC. W tym momencie dochodzimy do sedna całej książki, bo uczciwie trzeba przyznać, że wątek miłosny oraz prywatne życie Changeza są w całości podporządkowane właśnie problemowi egzystencji obcych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej po 11 września.
 
Początkowo Amerykanie po tak zuchwałej zbrodni popadają w szok i konsternację, z których jednak szybko się otrząsają. Wszyscy, z pewnością pamiętają dumne i harde oblicza obywateli USA, którzy samą zaciętością odmalowaną na twarzy zdawali się mówić, że gniew Ameryki będzie wielki a ręka sprawiedliwości dosięgnie każdego terrorystę. Mohsin Hamid pokazuje nam również drugie oblicze tej postawy – ofiarą padają przedstawiciele mniejszości narodowych, w szczególności wyznawcy Allacha. Na własnej skórze odczuwa to bohater książki, Changez, które staje się ofiarą niewybrednych komentarzy, zaczepek oraz ciskanych pod jego adresem wyzwisk. Każdy lot samolotem zamienia się w Golgotę, kiedy Changezowi przychodzi przejść przez bramkę kontroli lotów. Jego rysy, ciemna skóra upodabniają go oczywiście do Araba (w społeczeństwie Amerykańskim zaczyna dominować stereotyp, że wszyscy wyznawcy islamu to w większości niebezpieczni fundamentaliści – Arabowie/Talibowie z turbanami na głowach i żądzą krwi niewiernych w oczach) – praktycznie żaden Amerykanin nie zdaje sobie sprawy, że Changez jest Pendżabczykiem, obywatelem Pakistanu, czyli kraju, który pozostaje w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, udostępniając im m. in. lotniska, z których amerykańskie bombowce prowadzą bombardowania afgańskich miast i wiosek. Mohsin Hamid znakomicie przedstawia ignorancję Amerykanów, którą z pewnością możemy rozciągnąć również na kraje Zachodu – jej efektem jest ksenofobiczny lęk, nieufność, podejrzliwość wobec każdego człowieka o smagłej cerze. Changez mimo doznawanych nieprzyjemności nie bierze pod uwagę opcji, by opuścić Nowy Jork, co zresztą jest dość zrozumiałe – wiązałoby się do z rezygnacją ze znakomitej pracy, przynoszącej sowite dochody, pozwalająca prowadzić życie na dość wysokiej stopie. Changez prowadzi zatem egzystencję dualistyczną – z jednej strony jest członkiem amerykańskiego społeczeństwa, a poprzez swoją rzetelną pracę na rzecz Underwood Samson & Company przyczynia się do wzrostu potęgi gospodarczej USA. Co dzień śledzi jednak światowe wydarzenia i jest świadkiem eskalacji napięcia pomiędzy Pakistanem a Indiami – konfliktem, który mógłby zostać uciszony bardzo szybko – wystarczyłoby, aby Stany Zjednoczone wyraźnie podkreśliły, że Pakistan to ich ważny sojusznik, a z pewnością Hindusi pokornie opuściliby szabelkę. Nic takiego nie ma jednak miejsca, przez co oba kraje znajdują się na krawędzi wojny, który może przerodzić się nawet konflikt atomowy. Oczy na całą sytuację otwiera mu dopiero poznany w trakcie podróży do Chile wydawca książek Juan Baptista, który opowiada Changezowi o janczarach – chrześcijańskich dzieciach, porywanych przez Turków w trakcie potyczek, następnie szkolonych na muzułmańskich żołnierzy, odznaczających się żarliwością oraz niezwykłą lojalnością, nie zdając sobie do końca sprawy, że przyczyniają się do destrukcji własnej cywilizacji.
 
Mohsinowi Hamidowi udało napisać się naprawdę ciekawą powieść. Pierwszoosobowa narracja nadaje autentyzmu całej lekturze, która z pewnością jest bardzo interesującym spojrzeniem na wydarzenia z 11 września oraz ich konsekwencje. Dzięki Hamidowi znajdujemy się niejako po drugiej stronie konfliktu. Pisarz znakomicie ujawnił represje, które spotkały przedstawicieli mniejszości narodowych zamieszkujących USA – poczucie izolacji, odrzucenia, nieufności, niekiedy wręcz wrogości – oto odczucia towarzyszące m.in. Changezowi. Hamid znakomicie uwypuklił także fakt, że pod płaszczykiem walki z terroryzmem Stany Zjednoczone roszczą sobie prawa do interwencji praktycznie w każdej części globu. Okazuje się, że za sprawą grupy fanatyków niepodległy i suwerenny kraj, na terenie którego funkcjonują, może paść ofiarą pokojowej akcji zbrojnej w wykonaniu żołnierzy Wielkiego Brata. Oczywiście straty wśród cywili są bolesną koniecznością, wliczoną w koszta takowych operacji. Moim skromnym zdaniem książka celnie punktuje zachowania Amerykanów, którzy bardzo często poprzez swoje zadufanie, poczucie wyższości, nieskrywaną pogardę dla innych, sami zrażają do siebie pozostałe nacje, niepotrzebnie przysparzając sobie dodatkowych wrogów. To z pewnością ciekawy głos w dyskusji na temat narodowego terroryzmu. To lekcja, którą należy odrobić – wydaje się, że Dżhihad, czyli Święta Wojna, to również dzieło Amerykanów.


Wasz Ambrose


 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)