Uznany za fundamentalistę
Mohsin Hamid
Tytuł oryginału: The Reluctant Fundamentalist
Tłumaczenie: Alina Siewior-Kuś
Wydawnictwo: Sonia Draga
Liczba stron: 192
Literatura jest niczym Wszechświat –
czasami wręcz przeraża swoim ogromem i bezmiarem, ponadto ciągle się
rozszerza. Niezwykła jest mnogość książkowych bytów, które w tym
Wszechświecie występują. Wiadomym jest również, że część gwiazd będzie
promieniować oślepiających wręcz blaskiem, część natomiast, przynajmniej
z naszej perspektywy, wydawać się będzie jedynie malutkim punkcikiem w
całym oceanie czerni.
Powieść Uznany za fundamentalistę,
autorstwa Mohsina Hamida, finalista nagrody Man Booker Prize 2007, w
moim odczuciu jest lekturą ciekawą i z pewnością zajmującą, jednak żadną
miarą nie można określić jej mianem arcydzieła, jej światło jest
przyjemne, nie poraża jednak wielkością. Książka napisana jest w formie
monologu, który snuje Pakistańczyk Changez. Jego słuchaczem jest
obywatel Stanów Zjednoczonych, który gości w pakistańskim mieście
Lahore. Podczas wizyty w kawiarni, przysiada się do niego Changez i
rozpoczyna luźną konwersację, która przeradza się niejako opowieść o
całym dotychczasowym życiu. Dowiadujemy się, że Changez jest,
kolokwialnie rzecz ujmując, produktem amerykańskiego systemu szkolenia –
absolwent szacownej, nieco wręcz nobliwej uczelni w Princeton, który
tuż po jej ukończeniu z wyróżnieniem otrzymuje propozycję pracy w
renomowanej firmie, zajmującej się wyceną przedsiębiorstw. Początek tej
historii przekonuje nas, że mamy do czynienia z człowiekiem, w przypadku
którego spełnił się klasyczny sen emigranta. Changez w wieku 18 lat
opuścił łono swojej ojczyzny, by na drugiej półkuli zbierać edukacyjne
szlify. Wywodzi się on ze zubożałej, pakistańskiej rodziny, której wielu
członków ciągle karmi się dawną świetnością rodu. W nowym otoczeniu, co
zrozumiałe, jest dosyć ciężko – ogrom obcych ludzi, nowe obyczaje, ale
co chyba najgorsze, rówieśnicy w większości okazują się zwykłymi
snobami, rozpieszczonymi pociechami zamożnych rodziców, które możliwość
nauki na jednej z najlepszych uczelni w kraju traktują jako rzecz, która
należy im się w sposób naturalny, nie jako przywilej. Changezowi nie
brakuje jednak ambicji, by nie odstawać zbytnio od reszty towarzystwa,
łapie pracę dorywczą, która ma za zadanie podreperować jego skromny
budżet. Determinacja oraz upór w dążeniu do celu robią swoje – młody
Pakistańczyk kończy szkołę z wyróżnieniem, na rozmowie kwalifikacyjnej
do firmy Underwood Samson & Company udaje mu się przekonać do siebie
osobę szefa, w rezultacie otrzymać angaż na okres próbny. Świat staje
przed Changezem otworem. Na horyzoncie pojawia się również atrakcyjna,
młoda kobieta, z którą udaje mu się zawrzeć przyjaźń. To właśnie ona, po
przeprowadzce Changeza do nowego miejsca pracy, które mieści się w
kosmopolitycznym Nowym Jorku, pomaga chłopakowi urządzić się w tym
ogromnym i rozbudzającym wyobraźnię mieście.
Z czasem jednak na monolicie szczęścia
zaczynają pojawiać się rysy, chociaż na pozór nie wskazuje na zbliżającą
się katastrofę – Changez otrzymuje umowę na pełny etat, spośród szóstki
kandydatów okazuje się najlepszym analitykiem. Jednak jego relacje z
kobietą, do której zapałał niegasnącym uczuciem okazują się bardzo
skomplikowane – Erica w dalszym ciągu kocha swojego chłopaka Chrisa,
który rok wcześniej zmarł na raka. Bardzo lubi Changeza, szanuje go i z
chęcią przebywa w jego towarzystwie, nie jest jednak w stanie otworzyć w
pełni dla niego swojego serca. Z dalszej relacji dowiadujemy się, w jak
niezwykłym trójkącie miłosnym przyszło żyć narratorowi, jak nierówną
walką prowadził z nieżyjącym przecież rywalem. W dodatku dochodzi do
wydarzenia, które w pamięci Amerykanów uważane jest za jedno z
najtragiczniejszych w dziejach tego całkiem młodego narodu – ofiarę
ataków terrorystycznych padają bliźniacze wieże WTC. W tym momencie
dochodzimy do sedna całej książki, bo uczciwie trzeba przyznać, że wątek
miłosny oraz prywatne życie Changeza są w całości podporządkowane
właśnie problemowi egzystencji obcych w Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej po 11 września.
Początkowo Amerykanie po tak zuchwałej
zbrodni popadają w szok i konsternację, z których jednak szybko się
otrząsają. Wszyscy, z pewnością pamiętają dumne i harde oblicza
obywateli USA, którzy samą zaciętością odmalowaną na twarzy zdawali się
mówić, że gniew Ameryki będzie wielki a ręka sprawiedliwości dosięgnie
każdego terrorystę. Mohsin Hamid pokazuje nam również drugie oblicze tej
postawy – ofiarą padają przedstawiciele mniejszości narodowych, w
szczególności wyznawcy Allacha. Na własnej skórze odczuwa to bohater
książki, Changez, które staje się ofiarą niewybrednych komentarzy,
zaczepek oraz ciskanych pod jego adresem wyzwisk. Każdy lot samolotem
zamienia się w Golgotę, kiedy Changezowi przychodzi przejść przez bramkę
kontroli lotów. Jego rysy, ciemna skóra upodabniają go oczywiście do Araba
(w społeczeństwie Amerykańskim zaczyna dominować stereotyp, że wszyscy
wyznawcy islamu to w większości niebezpieczni fundamentaliści –
Arabowie/Talibowie z turbanami na głowach i żądzą krwi niewiernych w
oczach) – praktycznie żaden Amerykanin nie zdaje sobie sprawy, że
Changez jest Pendżabczykiem, obywatelem Pakistanu, czyli kraju, który
pozostaje w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi, udostępniając im m. in.
lotniska, z których amerykańskie bombowce prowadzą bombardowania
afgańskich miast i wiosek. Mohsin Hamid znakomicie przedstawia
ignorancję Amerykanów, którą z pewnością możemy rozciągnąć również na
kraje Zachodu – jej efektem jest ksenofobiczny lęk, nieufność,
podejrzliwość wobec każdego człowieka o smagłej cerze. Changez mimo
doznawanych nieprzyjemności nie bierze pod uwagę opcji, by opuścić Nowy
Jork, co zresztą jest dość zrozumiałe – wiązałoby się do z rezygnacją ze
znakomitej pracy, przynoszącej sowite dochody, pozwalająca prowadzić
życie na dość wysokiej stopie. Changez prowadzi zatem egzystencję
dualistyczną – z jednej strony jest członkiem amerykańskiego
społeczeństwa, a poprzez swoją rzetelną pracę na rzecz Underwood Samson
& Company przyczynia się do wzrostu potęgi gospodarczej USA. Co
dzień śledzi jednak światowe wydarzenia i jest świadkiem eskalacji
napięcia pomiędzy Pakistanem a Indiami – konfliktem, który mógłby zostać
uciszony bardzo szybko – wystarczyłoby, aby Stany Zjednoczone wyraźnie
podkreśliły, że Pakistan to ich ważny sojusznik, a z pewnością Hindusi
pokornie opuściliby szabelkę. Nic takiego nie ma jednak miejsca, przez
co oba kraje znajdują się na krawędzi wojny, który może przerodzić się
nawet konflikt atomowy. Oczy na całą sytuację otwiera mu dopiero poznany
w trakcie podróży do Chile wydawca książek Juan Baptista, który
opowiada Changezowi o janczarach – chrześcijańskich dzieciach,
porywanych przez Turków w trakcie potyczek, następnie szkolonych na
muzułmańskich żołnierzy, odznaczających się żarliwością oraz niezwykłą
lojalnością, nie zdając sobie do końca sprawy, że przyczyniają się do
destrukcji własnej cywilizacji.
Mohsinowi Hamidowi udało napisać się
naprawdę ciekawą powieść. Pierwszoosobowa narracja nadaje autentyzmu
całej lekturze, która z pewnością jest bardzo interesującym spojrzeniem
na wydarzenia z 11 września oraz ich konsekwencje. Dzięki Hamidowi
znajdujemy się niejako po drugiej stronie konfliktu. Pisarz
znakomicie ujawnił represje, które spotkały przedstawicieli mniejszości
narodowych zamieszkujących USA – poczucie izolacji, odrzucenia,
nieufności, niekiedy wręcz wrogości – oto odczucia towarzyszące m.in.
Changezowi. Hamid znakomicie uwypuklił także fakt, że pod płaszczykiem
walki z terroryzmem Stany Zjednoczone roszczą sobie prawa do interwencji
praktycznie w każdej części globu. Okazuje się, że za sprawą grupy
fanatyków niepodległy i suwerenny kraj, na terenie którego funkcjonują,
może paść ofiarą pokojowej akcji zbrojnej w wykonaniu żołnierzy
Wielkiego Brata. Oczywiście straty wśród cywili są bolesną
koniecznością, wliczoną w koszta takowych operacji. Moim skromnym
zdaniem książka celnie punktuje zachowania Amerykanów, którzy bardzo
często poprzez swoje zadufanie, poczucie wyższości, nieskrywaną pogardę
dla innych, sami zrażają do siebie pozostałe nacje, niepotrzebnie
przysparzając sobie dodatkowych wrogów. To z pewnością ciekawy głos w
dyskusji na temat narodowego terroryzmu. To lekcja, którą należy odrobić
– wydaje się, że Dżhihad, czyli Święta Wojna, to również dzieło
Amerykanów.
Wasz Ambrose
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)