Trans-Atlantyk
Witold Gombrowicz
Wydawnictwo: Literackie
Liczba stron: 144
Zabierając się za lekturę Trans-Atlantyku,
warto do tego smakowitego dania nieco się przyszykować, tak by nasze
czytelnicze podniebienie mogło w pełni docenić wszystkie walory smakowe,
jakie dziełu temu nadał autor, tj. Witold Gombrowicz. Rozpocząć należy
chyba od krótkiej genezy powstawania powieści i rzec warto, że w roku
1939, a więc w tym samym, w którym to podli i źli Niemcy, w dobie
poprawności politycznej zwani faszystami, napadli bezkarnie na II
Rzeczpospolitą, uruchomiono pierwszą linię oceaniczną pomiędzy Polską a
Ameryką Łacińską. W dziewiczy rejs na przetarcie szlaków wybrany został
transatlantyk Chrobry, a jednym z jego znamienitych gości,
który został zaproszony do wzięcia udziału w kursie, był nie kto inny,
jak właśnie Witold Gombrowicz. Do Buenos-Aires statek przybył 21
sierpnia 1939 roku, a kilka dni później, gdy szykował się do powrotu,
trwała już wojenna zawierucha. Polski pisarz odmówił wejścia na pokład i
odpłynięcia do Europy, skazując się tym samym na upływające pod znakiem
wszelakich niedogodności, samotności a i czasem biedy, trudne życie
emigranta. To właśnie emigracyjne niedole, egzystencja tocząca się na
obczyźnie w formie zmitologizowanej oraz groteskowej stały się źródłem
natchnienia do napisania Trans-Atlantyku, chociaż sam Gombrowicz ostrzega przed zbyt dosłownym odczytywaniem powieści: „Trzeba
dodać dla porządku, choć to może niepotrzebne: „Trans-Atlantyk” jest
fantazją. Wszystko – wymyślone w bardzo luźnym tylko związku z prawdziwą
Argentyną i prawdziwą kolonią polską w Buenos Aires. Moja „dezercja”
także inaczej przedstawia się w rzeczywistości (szperaczy odsyłam do
mego dziennika)”.
Trans-Atlantyk po raz pierwszy na rynek czytelniczy wypłynął w roku 1953, chociaż już 2 lata wcześniej, tj. w 1951 r. na łamach paryskiej Kultury
publikowane były jego fragmenty. Dzieło na pierwszy rzut oka jak
najbardziej może przypominać pamiętnik z emigracji polskiego pisarza.
Przemawiają za tym pierwszoosobowa forma narracji oraz co istotniejsze
fakt, że główny bohater sam przedstawia się jako Witold Gombrowicz.
Wydarzenia, których jesteśmy świadkami szyte są grubo nićmi absurdu.
Fakty, słowa, znaczenia – wszystko zostaje wyolbrzymione do granic
możliwości, przekłuwając formę realizmu i wkraczając na grunt groteski.
Wspólnie z narratorem uczestniczymy w szczuciu na siebie Wielkich
Pisarzy, sekundujemy w pojedynku do pierwszej krwi, który odbywa się
jednak bez kul, bierzemy udział w polowaniu na zająca mimo wyraźnego
braku szaraka, śledzimy narodziny Związku Kawalerów Ostrogi, którego
założyciel pragnie zgwałcić Naturę, zgwałcić Los, siebie zgwałcić i zgwałcić Boga Najwyższego!, wreszcie oczom naszym na argentyńskiej pampie ukazuje się kulig.
Sam Gombrowicz przedmowie do Trans-Atlantyku
wyjawia, że celem jego była głęboka polemika z Formą – Ojczyzną, czyli
mitem Polski jako Chrystusa narodów. Pojawiają się stwierdzenia typu narodowy rachunek sumienia oraz krytyka naszych wad narodowych.
Pisarz pragnął rozprawić się z kultywowanym przez rodaków wizerunkiem
Polaka, zgodnie z którym powinno się żyć – porywczego szlachcica,
trzymającego się twardo maksymy Bóg, honor, Ojczyzna, duchem
romantyka, poety, wrażliwego sentymentalisty, uwielbiającego podkreślać,
w jakiż to dotkliwy i niesprawiedliwy sposób nasz naród wybrany został potraktowany przez Historię. Trans-Atlantyk przez znawców literatury uważany jest również jako antyteza Pana Tadeusza,
dość absurdalna rozprawa z mickiewiczowskim Opus magnum, próba
spuszczenia z niego powietrza, walka z zawartymi w nim pompatycznością i
narodowym zadufaniem.
W Trans-Atlantyku, dziele
wielkim, nie brakuje wszelakich odnośników oraz bogatej symboliki. Spory
ładunek treści niosą ze sobą postać Ojca - Tomasza oraz Syna -
Ignacego. Pierwszy z nich reprezentuje tradycję, stary, właściwy porządek rzeczy, szacunek dla przodków, a co za tym idzie dla Ojczyzny.
Ignaś jest przedstawicielem nowego ładu, walki ze stagnacją, stanowi
próbę zerwania toksycznych koneksji z historycznym konwenansem na rzecz
nieskrępowanego, ale i obarczonego moralną skazą, postępu. W powieści
największym orędownikiem młodości, określanej mianem Synczyzny jest Puto
(męska dziwka) Gonzalo, ekscentryczny milioner, który doprowadza do
konfrontacji obu idei. Kiedy atmosfera gęstnieje, a czytelnik oczekuje
już tylko Synobójstwa bądź Ojcobójstwa, na scenę wchodzi trzeci czynnik,
który godzi obie zwaśnione strony.
Wydaje się, że w utworze dość ważną
postacią jest właśnie homoseksualista Gonzalo. Jest on motorem
napędowych fabuły, niczym wir wciąga kolejne postacie do uczestnictwa w
akcji utworu. Na co dzień ociekający gotówką milioner udaje własnego
lokaja i szlaja się po mieście, podejmując próby uwodzenia młodych i
atrakcyjnych chłopców. W końcu zagina parol także na Ignasia, w zdobyciu
którego o pomoc prosi samego narratora. To właśnie wtedy wysnuwa teorie
na temat postępu, konieczności zerwania z dotychczasowymi przykazami
moralnymi i etycznymi.
Najwięcej uśmiechu, chociaż najczęściej
jest to uśmiech politowania, wzbudza niewątpliwie przedstawiona w sposób
arcykarykaturalny zamieszkująca Buenos Aires polonia. Wystawne
przyjęcia, gromadne zakupy, wzajemne podziwianie skarpetek, a wszystko
po to, by przekonać o Wielkości naszej Ojczyzny. Na szczególną uwagę
zasługuje szczególnie JW Poseł, który co chwila głowi się i troi,
pragnąc w jakiś sposób tuszować niepowodzenia niezwyciężonego wojska
polskiego na wojennym froncie. Stąd właśnie pomysł na polowanie na
szaraka w wielkomiejskiej dżungli, czy efektowny kulig przez tropikalny
gąszcz zakończony balem w estancji Gonzala. Całość nasuwa nieodparte
skojarzenia z sarmackimi obyczajami – poszczególne sceny przypominają Pana Tadeusza,
z tym, że mamy z ich znaczeniową rewersją. Wszystko zostaje wywrócone
do góry nogami, szaleństwo galopuje na pstrym koniu-krzyżówce ze stajni
zwariowanych zwierzaków Gonazala.
Reasumując Trans-Atlantyk to
ogromna i naprawdę zabawna satyra na wszelakie nasze narodowe kompleksy.
Można doszukać się w niej aluzji i do przytaczanego już Pana Tadeusza, niektóre fragmenty, jak choćby ten z celą i zamkniętymi w niej Kawalerami Ostrogi, na myśl nasuwają Dziady. Część III.
Ale oprócz odwołań do dzieł wybitnych, nietrudno znaleźć pewne koneksje
do otaczającej nas rzeczywistości. To trochę smutna konstatacja, ale
utwór Witolda Gombrowicza nie stracił nic a nic na wymowie, po mimo
upływu tak wielu lat. Okazuje się, że jesteśmy narodem, który w dalszym
ciągu pozostaje pod oddziaływaniem przekazu nakazującego nam darzyć
bezkrytycznym kultem Ojczyznę a patriotyzm manifestować pod postacią
nieustannej czołobitności dla Krwi i Blizny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)