Strony

czwartek, 14 czerwca 2012

Filozoficzne podróże amerykanofoba

Okładka książki Klimatyzowany koszmar 

Klimatyzowany koszmar

Henry Miller


Tytuł oryginału: The Air-Conditioned Nightmare
Tłumaczenie: Robert Sudół
Wydawnictwo: Oficyna Literacka Noir sur Blanc
Liczba stron: 284
 
 
 
 
Henry Miller to jeden ważniejszych amerykańskich pisarzy, który swoją bezkompromisową twórczością odcisnął wyraźne piętno na macierzystej kulturze. Typ włóczykija, nie mogący nigdzie na dłużej zagrzać miejsca, którego natychmiast nużyła rutyna dnia codziennego. Urodzony w 1891 roku w Nowym Jorku, od 1930 przebywał na emigracji w Paryżu. Będą już na obczyźnie, Miller zaczął marzyć o napisaniu książki o Ameryce. Pisarz, wieczny tułacz, pragnął pożegnać się z ojczyzną, by mieć po niej dobre wspomnienia. Podjęcie decyzji pomógł wybuch II Wojny Światowej. Miller, pacyfista, który nie miał zamiaru płacić najwyższej ceny za błędy obcych polityków, wrócił do USA przez Grecję.

Początki nie były jednak łatwe. Boston, pierwsze miasto, na którego gruncie postawił swoją stopę po opuszczeniu pokładu okazało się w jego mniemaniu tak przygnębiające i ponure, że czym prędzej uciekł z powrotem na statek. Ostatecznie Miller dotarł do Nowego Jorku, a więc miejsca swoich narodzin. Oczekując na śmierć dogorywającego ojca, próbował pozyskać skądś środki na swoją wyprawę po Stanach Zjednoczonych Ameryki Północnej. W międzyczasie poprawiał swój warsztat akwarelistyczny u znajomego malarza Abe Rattnera. W czasie jednej z wizyt mimochodem napomknął o swoim ambitnym planie zwiedzenia Ameryki. Rattner natychmiast zapalił się do tego pomysłu. Obaj doszli do wniosku, że USA należy objechać samochodem. Szybka nauka jazdy, zakup odpowiedniego pojazdu, nieco na oślep jako, że żaden z nich kompletnie nie znał się na autach, szczęśliwe zdobycie funduszy i ruszamy. Kto jednak oczekuje łatwej i przyjemnej lektury drogi, okraszonej malowniczymi opisami mijanych krajobrazów oraz relacji z odwiedzonych miejsc i spotkanych ludzi, niechaj natychmiast odłoży książkę, jeśli nie chce się na niej srodze zawieść.

Na wstępie należy uczciwie rzec, że Henry Miller wręcz nie cierpi swojej ojczyzny. Wydaje mi się, że śmiało można nazwać go nawet amerykanofobem. Na każdym kroku z ust pisarza sączy się krytyka i pogarda. Już w pierwszym rozdziale Miller przyznaje, że musiał przejechać około dziesięć tysięcy mil, nim znalazł w sobie natchnienie do napisania choćby paru zdań, bowiem wszystko, co warto powiedzieć o amerykańskim modelu życia, zmieściłoby się na raptem trzydziestu stronach. Wg Millera tryb życia w Ameryce jest tak nużący, jak nigdzie indziej – w USA nuda osiąga swoje apogeum.

Zagłębiając się w lekturze, przekonujemy się, że chociaż Miller wspominał o raptem 30 stronach, na których można powiedzieć wszystko na temat amerykańskiego stylu egzystencji, to krytykę mógłby uprawiać wręcz w nieskończoność. Na kartach powieści pisarze regularnie gani swój kraj oraz jego mieszkańców za pół-życie, wegetację jaką prowadzą, omamieni narkotykami gorszymi niż szam haszysz, czyli gazetami, kinem oraz radiem (gdyby żył dziś, z pewnością dorzuciłby jeszcze do tej listy telewizję oraz internet); otoczeni masą niepotrzebnych przedmiotów, które wciskane są ze względu na ich rzekomą nieodzowność. Miller zwraca również uwagę na tzw. ludzi sukcesu, tj. pustych bogaczy, przedłużających swoje życie ponad miarę, przekształcających się w żywe przykłady sztuki balsamowania. W jego mniemaniu urągają oni pojęciu starości, która do tej pory kojarzyła się z dostojnością, mądrością, pogodą ducha oraz doświadczeniem życiowym. Naszemu podróżnikowi nie podoba się, że człowiek nie jest mierzony na podstawie swoich talentów i zdolności, a jedynie miarą posiadanych pieniędzy. Gardzi amerykańską rzeczywistością, gdzie brak jest miejsca dla marzycieli, z marzeń których nie można uczynić natychmiastowego użytku, tj. zamienić na pieniądze; w której nie ma miejsca dla idei, wizji, zasad nie dających się sprzedać, czy kupić; gdzie poeci to ludzie wyklęci, myśliciele określani są mianem głupców, artyści - eskapistów a wizjonerzy - przestępców.

Miller to także naczelny krytyk amerykańskiej formy kapitalizmu, w którym najlepsze warunki dla robotników są równoznaczne największym zyskom szefa, bezgraniczną służalczością oraz rozczarowaniem. Zdaniem pisarza wszystko w świecie przemysłu jest upodlone, zeszmacone i zbrukane. Fabryka to wg Millera miejsce, gdzie zabija się dusze, nawet te najgorsze, a handlowcy, postrzegani przez niego jako wielbiciele jedwabnych koszul oraz ślicznych majteczek, kupują wszystko i cokolwiek, tylko po to, by utrzymać pieniądz w obiegu. Warto dodać, że Miller nie wierzy w pieniądz, ani tym bardziej w jego wartość. Dewaluuje jego rolę w historii podkreślając, że pieniądze nie miały żadnego udziału w tworzeniu dóbr kultury, a ich czas i tak przeminie.

Millerowi nie w smak jest również agresywna industrializacja prowadzona na terenie niemal całego kraju. Widzi on ogromny rozziew panujący pomiędzy człowiekiem a otaczającą go przyrodą. Kraj z takimi cudami jak Wielki Kanion czy Malowana Pustynia poprzecinany jest ośrodkami przemysłowymi, które kwitną niczym komórki raka na zdrowej skórze. Miller jest świadkiem zabijania natury w imię źle pojmowanego rozwoju. Pisarz cierpi wręcz na samą myśl, że czerwonoskórzy mieszkańcy USA zostali ograbieni ze swoich ziem, wygonieni ze swoich domostw, zatruci wodą ognistą, zmasakrowani oraz zagonieni do rezerwatów, utworzonych na podobieństwo obozów koncentracyjnych, tylko po to, by na ich miejsce powstać mogły fabryki, huty oraz inne przemysłowe plugastwa, majestatycznie dominujące nad krajobrazem w całej swojej ohydzie.

Miller bez skrępowania pisze także o czarnych kartach historii Stanów Zjednoczonych. Przypomina, że antenaci współczesnych Amerykanów zaczęli podbój kontynentu od palenia, grabienia oraz gwałtów, by nie rzec ostrzej, eksterminacji na autochtonicznej ludności. Miller wytyka okrutne traktowanie Indian, wspomina także o przykrościach, jakie spotkały Meksykan, gdy wybuchła gorączka złota. Po głowie dostało się również mormonom, za nietolerancję, okrucieństwa oraz prześladowanie białych. Pojawia się również kwestia czarnoskórych mieszkańców USA. Miller jest zdania, że chociaż zniesiono niewolnictwo, to Murzyni nadal są przykuci do swojej roli - traktowani są jako obywatele drugiej kategorii. Pisarz dostrzega fałsz i obłudę białej części społeczeństwa Stanów Zjednoczonych, które zdecydowało się nadać pełnię praw Murzynom, nie będąc jednak w stanie tego wyegzekwować. Podkreślić należy, że w latach czterdziestych XX wieku w USA nadal panowała głęboka segregacja rasowa, z czego Miller doskonale zdaje sobie sprawę. Zwracał on również uwagę na ostracyzm, który panuje w edukacji – wszystko, co inne, czyli nie pasujące do koncepcji budowy świata czy funkcjonowania społeczeństwa, którą wynieśliśmy ze szkoły, traktowane jest jako rzecz zła, gorsza, którą należy odrzucić. Rzeczy nieznane są z gruntu niebezpieczne, dlatego należy się z nimi obchodzić z najwyższą ostrożnością nieufnością.

Miller na kartach swojej powieści prezentuje się nam również jako osoba znakomicie przewidująca przyszłość. I to w nie jednej dziedzinie. Nauczymy się, jak unicestwić całą planetę w mgnieniu oka – poczekajcie, to zobaczycie [s. 46]. Niezwykłe jest to, że akurat te słowa miały się spełnić już w 1945 r., kiedy to Amerykanie dali próbkę destrukcyjnych możliwości bomby atomowej na przykładzie Hiroszimy oraz Nagasaki. Kolejna próbka umiejętności Millera, tym razem na temat świat show-businessu brzmi następująco: Robić cokolwiek, być kimkolwiek i mówić, cokolwiek przyjdzie nam do głowy, bo to jedna wielka szajba i nikt nie zauważy różnicy [s. 158]. Moim zdaniem pisarz posiadał znakomitą intuicję, porównywalną wręcz z wizjami proroczymi.

W książce tematy ciężkie, trudne, egzystencjalne oraz filozoficzne przeplatają się także z opisami co bardziej fascynujących osób, które Miller spotkał na swej drodze. Powieść jest także niezłym przewodnikiem historycznym – dzięki niej dowiemy się sporo na temat osób „Monety” Harvey’a i jego pomysłu budowy Piramidy, czy masonie Albercie Pike’u. Poznamy również amerykańskiego kompozytora, zafascynowanego barwą dźwięku Edgarda Varèse oraz Mariona Souchona, chirurga-malarza, który pierwsze obrazy zaczął tworzyć w wieku sześćdziesięciu lat. Gdzieś w tle pojawi się sam Salvator Dali, który nie cieszy się jednak zbytnią estymą u Henry’ego Millera.

Krótko reasumując, Klimatyzowany koszmar to moim skromnym zdaniem pozycja wyborna, swoista uczta intelektualna. Razem z pisarzem odbywamy intrygującą podróż do ziemi ojczystej Millera. Wspólnie przeżywamy rozczarowania związane ze zmianami zachodzącymi w USA – degeneracją moralną społeczeństwa, wzrostem konsumpcjonizmu, spychaniem na margines prawdziwej sztuki oraz artystów na rzecz ich komercyjnych odpowiedników. Henry Miller w sposób bardzo ostry, językiem niezwykle ciętym, nie stroniącym od ironii rozliczył się ze swoim krajem, z którym starał się niejako pojednać. Zaprezentował on zarówno brzydotę i wszelakie okropieństwa jak również rzeczy piękne i niezwykłe, bez żadnych zbędnych zabiegów, przez co powieść tchnie świeżością oraz naturalnością. Jestem zdania, że z pewnością jest to pozycja godna polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)