Kyś
Tatiana Tołstoj
Tytuł oryginału: Кысь
Tłumaczenie: Jerzy Czech
Wydawnictwo: Biblioteka Polityki
Liczba stron: 108
„Kyś” to książka Tatiany Tołstoj, która w roku 2000 została uhonorowana prestiżową nagrodą Triumf.
Zbieżność nazwiska autorki oraz światowej sławy rosyjskiego pisarza Lwa
Tołstoja nie jest przypadkowa, bowiem Tatiana jest jego praprawnuczką.
Książko! Ty jedna nie zdradzisz, nie uderzysz, nie skrzywdzisz, nie porzucisz! Cichaś – a śmiejesz się, krzyczysz, śpiewasz. Pokornaś – a zdumiewasz, wabisz, drażnisz. Małaś – a ludów w tobie bez liku; bukw jenoś garstka, a jak zechcesz, to głowę zawrócisz, zatumanisz, zamroczysz, ślozy wyciśniesz, aże dech człowiekowi zaprze, dusza jako płótno na wietrze załopocze, jako woda się zwełni, jako ptak zamacha skrzydłami! Abo uczucie jakie niewymowne w piersi się miota, pięśćmi wali we drzwi, we ściany: duszę się! Wypuść! A jak je nagie, bezwstydne wypuścić? Jakimi słowy odziać? Nie mamy słów, nie znamy! Jako u bestyi jakiej dzikiej – ślepowrona abo rusałki – nie mają słów, jeno głos dają! A książkę otworzysz – tam słowa cudne i lotne.”
Wiemy już co nieco o pani pisarce, spróbujmy zatem bliżej przyjrzeć się słowu kyś, czyli tytułowi powieści. Na pierwszy rzut oka kyś to prawie nasz polski ryś i chyba jest to prawidłowa droga rozumowania, bowiem
starzy ludzie powiadają, że w lasach nieogarnionych, otaczających gród
Fiodoro-Kuźmiczów, mieszka właśnie ów kyś. Siedzi on na ciemnych
gałęziach i krzyczy tak dziko i żałośnie: kyyyyś, kyyyyś! Jednak zobaczy
go nie sposób – ot, pójdzie człowiek do lasu, a kyś mu z tyłu na plecy:
hop! I kark zębami: trrrach! Najważniejszą żyłkę wymaca pazurem
przetnie, a wtedy cały rozum z człeka wyleci. Zrozumiałym jest, że mało kto ma ochotę wybierać się poza ukochany gródek i zapuszczać się w leśne gęstwiny.
A ów ukochany gródek, jak już wspomniano, zwie
się Fiodoro-Kuźmiczów, wcześniej zwał się Iwano-Porfrirów, jeszcze
wcześniej Sergiejo-Sergiejów, a dawno temu zwał się Południowe Składy, a
już całkiem dawno – Moskwa. Dodam od razu, że zanim ostatnie
stronnice przeczytamy, to na skutek różnych wywrotowych działań nazwa
zmieni się raz jeszcze – tym razem na Madejo-Madejów.
Akcja powieści rozgrywa się
wokół życia Benedikta, mieszkańca postapokaliptycznej Moskwy.
Wydarzenia toczą się kilkaset lat po WYBUCHU, o którym wiadomo jedynie, że w jego wyniku, ludzi zostali naznaczeni wszelakimi Effektami.
Dla przykładu matka głównego bohatera przeżyła dwieście trzydzieści i
trzy latka na ziemskim padole. Sam Fiodoro-Kuźmiczów jest odcięty od
świata zewnętrznego, pogrążony w zupełnej izolacji. Z rzadka zachodzą do
niego wędrowcy, przynosząc ze sobą niesamowite opowieści z dalekich
krain. Tylko niekiedy pojawiają się mgliste napomknięcia na temat
Zachodu, trudno jednak jednoznacznie stwierdzić, czy chodzi tutaj o
cywilizację i kulturę, czy też jedynie o kierunek geograficzny.
Lud Fiodoro-Kuźmiczowa to dość prymitywna społeczność, na czele której stoi władca jedyny
(na początku powieści jest to Fiodor Kuźmicz). W jej skład wchodzą
osobnicy urodzeni zarówno przed wybuchem jak i po. Można odnieść
wrażenie, że długowieczni, czyli sprzed wybuchu to uosobienie
inteligencji, którzy nie są jednak w stanie do końca przystosować się do
nowych warunków. Pełnią oni rolę starszyzny, ludzie często zwracają się
do nich z pytaniami, prośbami, ciężko jednak stwierdzić, by darzono ich
jakimś specjalnym mirem. Reszta społeczności to prości ludzie jedzący
myszy, z rzadka tylko władający umiejętnością pisania, czy czytania.
Szczęśliwcy, tacy jak Benedikt, umiejący chwycić w dłoń pióro, parają
się zajęciem skryby – przepisują oni wszelakie dzieła, bajki, powieści,
wiersze, ukazy Fiodora Kuźmicza. Pracę tę można chyba uznać za mozolny i
wykoślawiony trud ratowania resztek ludzkiego dorobku literackiego,
bowiem jak okaże się na dalszych kartach powieści, Fiodor-Kuźmowicz
większości dzieł w ogóle nie tworzył, a jedynie je bezczelnie rżnął.
W ogóle na książkę trzeba
patrzeć dwojako. Z jednej strony to piękna opowieść, nieco baśniowa,
naszpikowana neologizmami, archaizmami, przywodząca na myśl czasy wieku
średniego, gdy lud nie był najbystrzejszy, a i od wody stroniono z obawy
na zabicie własnego zapachu. Pełno tu mitów, wszelakich stworów,
legend, wierzeń. Las, rzeka, przyroda, to dzika i nieokiełznana siła, z
którą nie należy zadzierać, bowiem finał takich igraszek jest tylko
jeden – zejście z padołu ziemskiego. Poznajemy życie codzienne prostych
ludzi-degeneratów po Apokalipsie, ich troski, zmartwienia, zwyczaje,
które składają się w sumie na dość niezwykły obraz egzystencji, jakże
odmienny od naszego.
Jednak w trakcie lektury,
oprócz tego wierzchu, odkrywamy również kolejne warstwy. Dobrą wskazówką
jest forma numeracji rozdziałów – są to kolejne litery rosyjskiego
alfabetu. Litery, alfabet – szkoła, nauka? Zdradzając nieco dalszej
fabuły rzeknę, że będziemy świadkami całej serii przewrotów władzy, w
wyniku których jedyni władcy będą zmieniać się dość
często. Poleje się oczywiście i krew, będzie przemoc i pożoga. Jeśli
cały czas mamy na uwadze fakt, że cała akcja rozgrywa się w
postapokaliptycznej Moskwie, jej ruinach, pozostałościach, to nietrudno o
wniosek, że Tatiana Tołstoj być może pokazuje naszą człowieczą naturę,
która objawia się zupełnym brakiem poszanowania dla historii, w efekcie
czego ludzkość ciągle powiela te same błędy, a życie toczy się jednakową
koleiną, w której nie brakuje brutalności, upajania się władzą,
niechęci do bliźniego.
Kolejna zasłona, której
warto się przyjrzeć, to język. Jak już wspominałem pełno w nim
neologizmów przeplatanych z archaizmami, całość polana jest gęstym sosem
wyrazów dźwiękonaśladowczych. Język sprawia przez to wrażenie istoty
żywej, elastycznej i gibkiej. Wrażenie to oczywiście należy zawdzięczać
również doskonałej pracy polskiego tłumacza Jerzego Czecha, któremu
należy nisko się pokłonić za z pewnością żmudną i ciężką, ale jakże
rzetelnie wykonaną pracę. Zdania charakteryzują się stylizacją, która
powoduje, że na naszych ustach regularnie wykwita ironiczny uśmieszek,
czasami wyrwie się na nawet jakiś krótki chichot. Z czego się jednak tak
naprawdę śmiejemy, ciężko powiedzieć. Po dłuższym namyśle, wydaje mi
się, że po prostu z naszych ludzkich przywar, nieco przejaskrawionych i
wyolbrzymionych do groteskowych rozmiarów.
Nie sposób również nie
wspomnieć o książkach, które odgrywają ważną rolę w powieści. Początkowo
dowiadujemy się, że od bukw, jak określają słowo pisane
mieszkańcy grodu, można zarazić się groźną chorobą. Do pacjenta
przyjeżdżają wówczas medycy z czerwonymi opończami i słuch przeważnie po
delikwencie ginie. Jeśli wspomni się wcześniejsze rzeczy, tj. kysia,
którym tak przerażona, wręcz zastraszona jest cała społeczność, a
którego na dobrą sprawę nikt nie może poświadczyć, że go widział, oraz o
zawodzie skryby, który uprawia jedynie ułamek mieszkańców, można
odnieść wrażenie, że ludek zamieszkujący Fiodoro-Kuźmowicz celowo
utrzymywany jest w ciemnocie, izolacji, strachu. Być może po to, by
łatwiej było nim manipulować i rządzić. Okazuje się zatem po raz
kolejny, że mimo światem wstrząsnęło wręcz w posadach, to jednak ludzkie
przywary nie zmieniły się ani za grosz.
Na zakończenie warto dodać,
że w pewnym momencie główny bohater zapała do książek tak ogromną
miłością, że staną mu się one milsze niż otaczająca go rzeczywistość.
Uważam, że warto przytoczyć piękną inwokację do książek autorstwa
wspomnianego Benedikta:
„O, Książko, moje ty czyste, moje jasne, śpiewające złoto; tyś obietnica, marzenie, zew daleki…
O jawo wdzięczna, niespodziana!
O jawo wdzięczna, niespodziana!
I znowu słyszę zew znajomy,
Twoją urodą niesłychaną
Znów ląd mnie kusi oddalony!
Książko! Ty jedna nie zdradzisz, nie uderzysz, nie skrzywdzisz, nie porzucisz! Cichaś – a śmiejesz się, krzyczysz, śpiewasz. Pokornaś – a zdumiewasz, wabisz, drażnisz. Małaś – a ludów w tobie bez liku; bukw jenoś garstka, a jak zechcesz, to głowę zawrócisz, zatumanisz, zamroczysz, ślozy wyciśniesz, aże dech człowiekowi zaprze, dusza jako płótno na wietrze załopocze, jako woda się zwełni, jako ptak zamacha skrzydłami! Abo uczucie jakie niewymowne w piersi się miota, pięśćmi wali we drzwi, we ściany: duszę się! Wypuść! A jak je nagie, bezwstydne wypuścić? Jakimi słowy odziać? Nie mamy słów, nie znamy! Jako u bestyi jakiej dzikiej – ślepowrona abo rusałki – nie mają słów, jeno głos dają! A książkę otworzysz – tam słowa cudne i lotne.”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Czytamy wnikliwie każdy komentarz i za wszystkie jesteśmy wdzięczni. Zwłaszcza za te krytyczne. Jeśli chcesz o czymś porozmawiać, zapytać, zwrócić uwagę na błąd, pisz śmiało. Każda wypowiedź, zwłaszcza na temat, jest przez nas mile widziana. Nie odrzucamy komentarzy anonimowych, jeśli tylko nie naruszają prawa. Można zamieszczać linki do swoich blogów i inne, jeśli nie są ewidentnym spamem. KOMENTARZE UKAZUJĄ SIĘ DOPIERO PO ZATWIERDZENIU przez nas :)