Eden Stanisława Lema przeczytałem po raz pierwszy kilkadziesiąt lat temu. Niedawno odświeżyłem znajomość z tą powieścią i okazało się, iż znów jestem pod wrażeniem. Inaczej, ale na pewno nie mniej intensywnie.
Powiedziałbym, że na pierwszy rzut oka mamy w tej książce do czynienia z klasycznym science fiction. Ziemski pojazd kosmiczny z załogą złożoną z sześciu osób przypadkiem ląduje, zdecydowanie awaryjnie, na planecie o wielce obiecującej nazwie Eden. Jak się niebawem okazuje, taki raj to to nie jest.
Naszych sześciu dzielnych chwatów rychło trafia na pierwsze ślady inteligentnego życia. Równie rychło, na podstawie dokonanych obserwacji, dochodzą do wniosku, że spotkanie z miejscowymi niekoniecznie będzie miało przyjazną atmosferę. Rozdzielają swe wysiłki pomiędzy uruchomienie systemów obronnych, zbieranie informacji o tubylcach i przygotowanie rakiety do startu na wypadek, gdyby trzeba się było z Edenu wynosić w trybie awaryjnym. Lem z niezwykłym wyczuciem buduje napięcie i głód informacji w umyśle czytelnika, który czuje się jakby sam był zaangażowany w poznawanie obcego świata.
Co dalej nie będę opisywał, gdyż czytanie tej książki po raz pierwszy dostarcza niesamowitych wrażeń czytelnikowi próbującemu, na podstawie zbieranych przez bohaterów okruchów wiedzy, odkryć jaki naprawdę jest świat nowej planety i jakie prawa rządzą zamieszkującymi go istotami.
Język jakim rzecz jest napisana, jest najwyższej klasy. To chyba wyznacznik całej twórczości Lema. Obcowanie z nim można porównać, i postawić na jednym poziomie, choćby z prozą Sienkiewicza. Opisy tajemniczej planety są prawdziwym rajem dla naszej wyobraźni, co zarazem stawia jej dość duże wymagania.
Można się spierać, czy Eden, wydany po raz pierwszy w 1959 roku, był komentarzem Mistrza do ówczesnych wydarzeń politycznych w Europie i zajęciem wobec nich stanowiska. Ja bym ten temat pominął, choć oczywiście takie skojarzenia same się nasuwają. Myślę, że wydźwięk tej powieści jest zarazem znacznie szerszy, niż odniesienie do aktualności politycznych i znacznie głębszy, niż rozważania o niemożności porozumienia pomiędzy społeczeństwami oddzielonymi od siebie zbyt wielkimi różnicami cywilizacyjnymi.
Już sam fakt, iż nasi kosmiczni śmiałkowie nie mają imion i konsekwentnie określani są przypisanymi im w strukturze załogi funkcjami*, daje nam do zrozumienia, że chodzi o jakiś schemat, o ogólniejsze rozumienie przesłania tej powieści. Zaryzykowałbym wniosek, iż przez główny problem, jakiego Eden dotyka, należy rozumieć niemożność bezpośredniej pomocy jakiemukolwiek znacznie odmiennemu od naszego społeczeństwu. Wsparcie mające charakter ingerencji z zewnątrz zawsze jest możliwe tylko z pozycji siły i jako takie nie może być skuteczne. Społeczeństwo będzie się przed nim bronić i zmusi do jego zanegowania nawet te grupy, do których było adresowane. Może nawet spowodować, iż adresaci pomocy będą tymi, którzy na konflikcie stracą najwięcej. Jak pokazuje nasza obecna rzeczywistość, z zewnątrz można pomagać tylko konkretnym ludziom, choćby ofiarom klęsk żywiołowych, ale nigdy niewydolnemu systemowi, który się neguje. Jedyna ewentualna droga do ingerencji w system to wspomaganie tych jego elementów, które popieramy. Należy mieć jednak wielką wiedzę o danym społeczeństwie, by nie przekroczyć progu, poza którym nastąpi wrogość panującego w nim systemu, gdyż wtedy pozostanie już tylko rozwiązanie siłowe, które więcej zniszczy niż zbuduje. Taka wiedza jest jednak w praktyce czymś wyjątkowym i dlatego wszelkie próby obalenia źle przez nas ocenianych stosunków społecznych w innych społeczeństwach w końcowym rozrachunku kończą się pogorszeniem, a nie polepszeniem sytuacji.**
Wielu zarzuca Edenowi, iż w warstwie technologicznej trąci myszką. Ja bym tego tak nie widział. Jedne rzeczy się minęły z, obserwowaną jako nasza teraźniejszość, przyszłością, a inne wręcz przeciwnie. Choćby drugi główny problem tkwiący w tle powieści, czyli biotechnologie; granice ich stosowania, problem hodowania lepszych pokoleń, selekcji i moralności w tej dziedzinie. To przecież jeden z wiodących dylematów naszych czasów. Również z nanotechnologią stosowaną przez dubeltów, jak Ziemianie nazwali miejscowych z Edenu, Lem trafił w dziesiątkę; wszak dziś brzmi to jak pieśń przyszłości. A lampy elektronowe? Cóż. Kto wie jak będzie w przyszłości. Wielu miłośników najnowszych technologii rodem z Media Marktu nawet nie wie, że najbardziej wyrafinowane wzmacniacze muzyczne są często oparte na lampach, podobnie jak część sprzętu wojskowego***. A słownictwo techniczne? Cóż. To taki smaczek. Jak patyna na starym dachu. Nie świadczy o tym, że zły albo dziurawy, tylko że ma swoje lata.
Biorąc wszystko pod uwagę, mogę z całą pewnością powiedzieć, iż Eden jest dziełem wybitnym. Poza warstwą przygodową w stylu klasycznego sf ma wątki zmuszające do naprawdę poważnych przemyśleń. Jedno nie kłóci się z drugim i cały czas możemy się cieszyć świetną rozrywką. Wszystko to doprawione piękną polszczyzną. Jest tylko jedno ale. To powieść dla ludzi z otwartym umysłem i wyobraźnią. Jeśli czytając inne książki, niekoniecznie nawet z gatunku fantastyki, widzieliście w Waszym umyśle postacie znane z ekranu lub życia, zamiast tworzyć absolutnie nowe, to będziecie mieli problem. Eden pokazuje nam świat całkowicie oryginalny i aby w niego wejść, trzeba zmusić swój umysł do większej kreatywności niż przy przeciętnej lekturze. Taka jest cena za obcowanie z dziełem, a zarazem warunek pełnego jego przeżywania, ale naprawdę warto, o czym z przekonaniem Was zapewniam
Wasz Andrew
* wyjątek to Inżynier - Henryk
** Przykładem choćby zaangażowanie USA w Afganistanie, gdzie Amerykanie najpierw wspomagali miejscowych o orientacji antyradzieckiej, a teraz muszą walczyć z wyhodowaną przez siebie armią partyzantów, która okazała się zarazem antydemokratyczna. Co będzie, gdy już wygrają? Czy nowa wyszkolona przez nich armia afgańska znów się przeciw nim nie zwróci? Zobaczymy.
Chętnie bym przeczytała tę książkę :-). Lema znam tak słabo. Czytałam tylko "Solaris", która bardzo mi się podobała :-).
OdpowiedzUsuńSolaris i Eden to niemal dwa różne gatunki. W tym chyba między innymi leżała wielkość Mistrza, iż tak swobodnie przeskakiwał między różnymi konwencjami.
OdpowiedzUsuń